Marsz, Marsz, Radetzky

Nie skończył żadnej szkoły wojskowej, ale przyczynił się do klęski Napoleona. Do tego stopnia, że jego pomnik w Pradze sfinansowali cesarz Austrii, car Rosji i król Prus. Dziś pamięta się o nim tylko ze względu na marsz jego imienia

Młody pan hrabia wcale nie zapowiadał się na wojaka. „Jest zbyt słaby i nie zniósłby trudów służby wojskowej. Jako lekarz i człowiek odpowiedzialny, muszę waszej dostojności poradzić, aby młody pan ani teraz, ani w przyszłości nie był narażony na ciężary wojskowego życia” – tak po badaniach dwunastoletniego Jana Josefa Václava hrabiego Radeckiego (którego nazwisko z niemiecka pisano Radetzky) zasugerował lekarz w liście do dziadka, opiekującego się chłopcem.

Przyszły wybitny dowódca urodził się 2 listopada 1766 roku w rodzinie szlacheckiej. Po śmierci obojga rodziców zamieszkał u dziadka w Pradze. Kiedy po raz drugi nie przyjęto go do szkoły wojskowej, dziadek posłał wnuka do akademii, przygotowującej przyszłych urzędników i dyplomatów. 

Szkoła znudziła jednak chłopca: „Wodospad pięknych słówek służył temu, aby zabić czas, co większość profesorów uznawała za swój cel”…

W 1784 roku, po likwidacji szkoły, dziadek znalazł znajomego oficera i zaprotegował wnuka do pułku kirasjerów. Radetzkiego przyjęto na okres próbny. Osiemnastolatek sam pokrył koszty ekwipunku i swojego utrzymania.

Chciał służyć w wojsku. Powtarzał do końca życia, że służbę wojskową wywróżyła mu Cyganka: przepowiedziała wielką sławę i śmierć na polu chwały.

Szablą i głową

„Generale, pan chyba myśli, że jest mądrzejszy niż Eugeniusz Sabaudzki!” – adiutant cesarza Franciszka nie krył irytacji. „Gdyby był tu książę Eugeniusz, dawno byśmy byli za Renem!” – hardo odpowiedział Radetzky. Przywołanie księcia Eugeniusza było swoistym kuriozum. Wybitny wódz zmarł prawie 80 lat przed tą rozmową i nigdy nie miał do czynienia z geniuszem na miarę Napoleona. Rozmowa między Radetzkim a adiutantem cesarza odbyła się po bitwie pod Lipskiem w 1813 roku. Czech był szefem sztabu armii sojuszniczych i nalegał, aby jak najszybciej ruszyć w kierunku Paryża, by nie dać czasu Bonapartemu na przygotowanie obrony. Tymczasem cesarz nie bardzo kwapił się, by ścigać Napoleona. Ba, zagroził nawet swojemu generałowi więzieniem, jeśli nie przestanie obstawać przy tym pomyśle. Ale Radetzky był uparty i z nalegań nie zrezygnował. Armie ruszyły na Paryż.

W 1813 roku minęło ponad 20 lat od chwili, kiedy Czech po raz pierwszy ruszył na wojnę. Jego doświadczenie można określić krótko: był dzielnym żołnierzem przegranych wojen. Austria od 1792 do 1809 roku czterokrotnie podrywała się do wojen przeciwko Napoleonowi i tyleż razy została pobita. Radetzky walczył dzielnie i zbierał doświadczenia. Bił się w słynnych bitwach pod Marengo, Hohenlinden, Wagram. Dowodził kirasjerami i oddziałami inżynieryjnymi. Dowódcy wystawiali mu świetną opinię. Chwalili za odwagę w boju, zimną krew i zmysł organizacyjny. Awansował, choć Austria przegrywała. Po porażce w 1809 roku Radetzky został szefem sztabu generalnego. „Stanowisko, na które zostałem powołany, przyjąłem z rozterkami, a objąłem je nie z radością, ale z posłuszeństwa” – stwierdził. 

W 1813 roku, po klęsce Napoleona w Rosji, Austria uznała, że nadszedł czas zapłaty. Dołączyła do kolejnej koalicji antynapoleońskiej. Wodzem naczelnym sojuszników został Karl Schwarzenberg. Radetzkiego wyznaczył na szefa sztabu, bo znał go świetnie z wcześniejszej wojny. 

Szykując się do bitwy pod Lipskiem, Schwarzenberg wziął na siebie zadania dyplomatyczne, by okiełznać ambicje poszczególnych władców i ich wodzów. Radetzky szykował natomiast plany bitwy. Najlepiej mu się współpracowało z Rosjanami. Car Aleksander I polubił Czecha. Kiedy dowiedział się, że lekarz polecił Radetzkiemu pić codziennie szklaneczkę wina, posyłał do niego kozaka z trunkiem z rosyjskich zapasów.

16 października sprzymierzeni rozpoczęli atak na pozycje francuskie. Temperament Radetzkiego poniósł go kilkakrotnie na pole boju. Kule zabiły pod nim dwa wierzchowce. Trzy dni później batalia, zapamiętana jako Bitwa Narodów, rozstrzygnęła o klęsce Napoleona. 

Po zakończeniu wojny na Radetzkiego spłynął deszcz orderów i zaszczytów. Ale on miał dość Wiednia i Wiedeń miał dosyć jego. Kiedy przyszedł do sztabu, zredukował liczbę pracujących tam oficerów ze 191 do 64, dworskich urzędników zasypywał rozprawami o potrzebie reformy wojska. 

Nie brakowało jednak zawistników, którzy deprecjonowali jego sukcesy. Radetzky narobił sobie wrogów. Poprosił więc cesarza o przeniesienie na Węgry, do znanego mu pułku kirasjerów. Cesarz prośbę spełnił. Dwór uznał, że Radetzky poszedł w odstawkę. Po służbie na Węgrzech przeniesiono go do Ołomuńca. Został dowódcą tamtejszej twierdzy. Miał już ponad 60 lat i miała być to ciepła posada, nim zostanie przeniesiony w stan spoczynku. 

TaTuś 

Radetzky przez całe życie miał kłopoty finansowe. W 1798 roku poślubił Franciskę, córkę Leopolda Strassoldo-Grafenberga. Urodziła mu ośmioro dzieci, a oboje małżonkowie mieli lekką rękę do wydawania pieniędzy. Oficerski żołd nie wystarczał, Radetzky zaś nie mógł liczyć na dochody z rodzinnego majątku. Po śmierci ojca włości przejął stryj i bardzo szybko doprowadził je do ruiny. Kiedy Radetzky wrócił na Węgry, nie tylko z orderami, ale też nagrodzony finansowo, okazało się, że małżonka zaciągnęła olbrzymie długi. „Musiałem wybierać: bądź uznam długi żony i je spłacę, lub zgodzę się, aby trafiła do więzienia. Wybrałem to pierwsze” – wyznał. 

Tymczasem w 1830 roku Johann Frimont, dowódca wojsk w należącym do Austrii Królestwie Lombardzko-Weneckim, obawiając się, że rewolucyjny ferment przeniesie się z Francji do Włoch, poprosił cesarza, aby przysłał mu doświadczonego wojaka Radetzkiego na zastępcę.

 

Radetzky uznał to za okazję do podreperowania finansów. Kiedy cesarz namawiał go do przeprowadzki do Mediolanu, Radetzky kokietował, że jest za stary na przenosiny, że ma długi i musi je spłacić, że musi dbać o rodzinę, że czas mu na emeryturę…

Cesarz nie ustępował i zaproponował, że długi generała spłaci. „Jestem przeszczęśliwy, że wracam do armii!” – wyznał Radetzky i bardzo szybko pojawił się w Mediolanie.

Frimont nieoczekiwanie zmarł. Radetzky objął dowództwo. Stutysięczną armię zredukował niemalże o połowę. Nieustannym szkoleniem podniósł jej wartość bojową. W Mediolanie czuł się doskonale! Wżył się w miasto. Odpowiadało mu życie towarzyskie. Nigdy nie należał do wiernych mężów, ale jego romanse były przelotne. Tym razem nawiązał długotrwały romans z niejaką Giudittą Meregalli, która zarabiała na życie prasowaniem bielizny. Owocem tego związku była czwórka dzieci. 

Żołnierze nazywali go „Tatuś Radetzky”. Dbał o nich. Rozmawiając z księciem pruskim Hohenlohe-Ingelfilgen, powiedział: „Proszę zapamiętać, jeśli ma pan dowodzić, musi pan przede wszystkim zadbać o żołądek swoich ludzi (…), żołnierz, który nie ma co jeść, nie będzie odważny”. Armia austriacka była mieszaniną narodowości. Radetzky potrafił w 11 językach porozumieć się ze swoimi żołnierzami. I nie stronił od rozmów z nimi. Zdarzało się, że wsuwał im do kieszeni pieniądze. Fama o jego szczodrości rozniosła się po mieście i zwyczajem stało się, że biedota zbierała się każdego ranka pod jego oknami, a on bardzo często sypał groszem. Trwonił z łatwością swoje dochody. Bujne życie towarzyskie, żona, kochanka, ponad tuzin dzieci… 

Marsz Radetzkiego

Sielanka skończyła się w 1848 roku. W lutym wybuchła rewolucja we Francji, kilka dni później w Badenii, zawrzało na południu Włoch, w marcu ruszył się Wiedeń. Radetzky miał powody do niepokoju. W jego armii co trzeci żołnierz był Włochem, a wobec wrzenia na Węgrzech liczył się z nielojalnością służących u niego Madziarów. Wpierw na murach budynków w Mediolanie pojawiły się napisy: „Śmierć Niemcom”, a 18 marca wybuchło powstanie. Zbuntowała się również Wenecja. Król Sardynii Karol Albert najechał Lombardię, wzywając Włochów do powstania. Jego armia liczyła 100 tys. żołnierzy. 

Radetzky, opuszczając mury Mediolanu, powiedział: „My tu wrócimy”. Ściągnął pod Weronę wszystkie austriackie oddziały. Dotarły do niego też posiłki, stary wódz dysponował ok. 75 tys. żołnierzy. Przez pierwsze miesiące prowadził walki obronne. Włosi pokonali Austriaków pod Goito i zdobyli twierdzę Peschiera. Wydawało się, że klęska Austriaków jest tylko kwestią czasu, ale Radetzky skierował się na północny zachód. Zdobył Vicenzę, co oznaczało, że  opanował okolicę Wenecji, i choć samo miasto się wciąż broniło, to jednak ten sukces zapewniał mu dopływ posiłków z Austrii. Pod koniec czerwca rozpoczął ofensywę. Miesiąc później pokonał króla Sardynii pod Custozą i przekroczył granicę Królestwa Sardynii. Karol Albert zmuszony został do podpisania rozejmu, który jednak wkrótce wypowiedział. Ostateczna klęska króla Sardynii nastąpiła w marcu 1849 roku. Wydając rozkaz wymarszu, Radetzky zapewnił żołnierzy, że wojna będzie krótka. Wystarczyło mu pięć dni, aby kompletnie rozbić liczniejsze wojska Sardynii. W sierpniu wreszcie skapitulowała Wenecja, której Austriacy nie byli w stanie zdobyć, mimo że ostrzeliwała ją ich flota, a nawet próbowano bombardować miasto z balonów. Obrońców pokonała epidemia cholery. 

„Doświadczony stary lis marszałek Radetzky, najlepszy żołnierz imperium habsburskiego. W legendach przedstawiany jest jako »szubienicznik«, ordynarny i okrutny kapral. Nie ma w tym ani źdźbła prawdy. Był to wspaniały strateg i wódz, a także wielki pan, który próbował w sposób jak najczystszy wykonywać nikczemne rzemiosło” – napisali o nim Indro Montanelli i Marco Nozza, autorzy biografii Giuseppe Garibaldiego.

Sława Radetzkiego sięgnęła wtedy zenitu. 22 września 1849 roku przed 19-letnim cesarzem Franciszkiem Józefem i 83-letnim marszałkiem paradowały oddziały garnizonu wiedeńskiego. Orkiestra grała Marsza Radetzkiego, specjalnie skomponowanego na jego cześć przez Johana Straussa ojca. Cesarz odznaczył marszałka Orderem Złotego Runa i wybił na jego cześć medal „Summus Austriacus dux” – „Największemu wodzowi austriackiemu”. Wiedeń mógł zobaczyć, jak cesarz zaprasza marszałka do swojej loży w operze. 

Radetzky został gubernatorem Królestwa Lombardzko-Weneckiego. Mając 90 lat – po 72 latach służby – przeszedł w stan spoczynku. Zmarł w Mediolanie 5 stycznia 1858 roku. Jego ostatnie słowa skierowane do czuwającego przy łóżku syna brzmiały: „Dziękuję… Służba… Płaca… Żyjcie szczęśliwie”. 

Sprzedał się dostawcy

„Ten Pargfrieder wciąż mi zawraca głowę, abym zapisał mu w testamencie swoje ciało” – skarżył się przyjaciołom Radetzky. Joseph Gottfried Pargfrieder zbił fortunę, zaopatrując armię austriacką w odzież, żywność i buty. Wymyślił, że nieopodal Wiednia wybuduje „Wzgórze bohaterów“. W parku postawił popiersia kilkudziesięciu austriackich bohaterów wojennych. Chciał, aby tam spoczęli również współcześni mu, podziwiani wodzowie, a on miał być pochowany z nimi. Wybór padł na bohaterów wojen napoleońskich: marszałka Maximiliana von Wimpffena i właśnie Radetzkiego. Obu marszałków przekonał do swojego pomysłu… pieniędzmi. Kwoty pozostały tajemnicą, ale obaj weterani byli w stanie wreszcie nie tylko spłacić swoje, ale również rodzinne długi. 

 

Kiedy Radetzky zmarł, jego ciało uroczyście przewieziono do Wiednia. Cesarz Franciszek Józef I chciał, aby doczesne szczątki marszałka zostały złożone w „krypcie cesarskiej” kościoła Kapucynów, w którym od początku XVII stulecia spoczywają Habsburgowie. Cesarz – dowiedziawszy się, że faktycznie marszałek zapisał swoje zwłoki przedsiębiorcy – odprowadził zmarłego na miejsce jego spoczynku do mauzoleum. Kilka lat później Pargfrieder chciał cesarzowi sprzedać „Wzgórze”, cena była jednak zbyt wysoka. W końcu ofiarował teren władcy. Po przyłączeniu Austrii do III Rzeszy o „Wzgórze bohaterów” dbała armia niemiecka. Po zdobyciu Wiednia przez Armię Czerwoną miejsce zostało splądrowane przez poszukujących łupów żołnierzy radzieckich…