Miami Vice po polsku

Policyjne dochodzenia w sprawie korupcji przypominają czasem rosyjską lalkę „matrioszkę”. Kiedy otwiera się jedną, okazuje się, że w środku jest ukryta druga, w drugiej – trzecia i tak dalej. Policjanci sami nie wiedzą, do kogo mogą doprowadzić rozpoczęte śledztwa. A ich zwierzchnicy modlą się, żeby nie trafili na naprawdę grubą rybę. Bo wtedy mogą spodziewać się wyłącznie kłopotów.

Niedawno cała Polska żyła aferą Tomasza Kaczmarka, byłego policjanta, obecnie posła PiS. Zdjęcia roznegliżowanego agenta, który miał być „kretem” Centralnego Biura Antykorupcyjnego w środowiskach polityki i biznesu, siedzącego nad walizką pełną pieniędzy, obiegły wszystkie media. Pieniądze miały być kontrolowaną łapówką w jednej z przeprowadzonych przez CBA spraw. W wyniku ujawnienia fotografii cała instytucja policyjnej prowokacji stanęła pod dużym znakiem zapytania. Czy tego typu akcje mają rzeczywiście sens? Czy jest to skuteczna forma zbierania dowodów przestępstw?

Kontrolowane wręczenie lub przyjęcie korzyści majątkowej, czyli łapówka kontrolowana, to jeden ze sposobów zdobywania dowodów na korupcję, funkcjonujący w polskim prawie od kilkunastu lat. Uprawnienia do jej stosowania ma w Polsce aż 7 służb, ale korzystają z niej przede wszystkim policjanci z Centralnego Biura Śledczego, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego oraz CBA. Jak często? To dane objęte tajemnicą. Można jednak założyć, że na ok. 7–8 tysięcy postępowań korupcyjnych, prowadzonych przez policję i służby w ciągu roku, w co setnej sprawie dowodem jest kontrolowana łapówka, wręczona przez przeszkolonego agenta lub współpracujące z nim osoby.

Operacje za kilka milionów

Agentów, tzw. przykrywkowców, czyli policjantów udających np. przestępców lub biznesmenów, używa się w sprawach najtrudniejszych. Sama umiejętność korumpowania jest sztuką, której muszą się długo uczyć. Ważny jest tu każdy element: zewnętrzne podobieństwo agenta do figuranta, czyli osoby korumpowanej, wspólne zainteresowania, zamiłowanie do alkoholowych imprez, a także sam sposób i miejsce wręczenia łapówki. Przykrywkowiec musi najpierw zaprzyjaźnić się z figurantem, poznać jego słabe punkty, wyciągnąć z (czasem specjalnie spreparowanej przez służby) finansowej lub prawnej opresji.

Agent musi mieć też odpowiednią legendę, czyli kompletny życiorys wymyślony na nowo. Trzeba uruchomić zespół policyjnych informatorów, którzy w razie potrzeby potwierdzą jego tożsamość i fakty z „nowego” życia, trzeba wyprodukować dokumenty, czasem założyć firmę, zapewnić mieszkanie i auto. A także partnerów z tzw. Zespołu Bliskiego Zabezpieczenia (ZBZ), którzy podczas szczególnie niebezpiecznych operacji są w pobliżu agenta przykrywkowca (zwanego w policyjnym żargonie „operatorem”) i mają go bronić w razie zagrożenia życia lub zdrowia. Sam agent w czasie akcji nie jest uzbrojony.

Zostaje jeszcze gotówka na łapówkę lub inną formę policyjnej prowokacji, czyli na zakup kontrolowany. To kwoty liczone w setkach tysięcy, a nawet milionach złotych, z których utratą trzeba się liczyć. Takie akcje, zwane operacjami specjalnymi, są bardzo drogie i pochłaniają sporą część rocznego budżetu CBŚ, CBA czy ABW. Ile robi się ich w ciągu roku?

„Od 80 do 90” – mówi nasze źródło, prosząc jednocześnie o nieujawnianie jego danych. „Wiele z nich to operacje długoterminowe. Jest w nie zaangażowanych na bieżąco kilkuset policjantów przykrywkowców”.

Zdarza się jednak, że na grube sprawy policja i służby wpadają zupełnie przypadkiem. Jesienią 2012 roku, w tym samym czasie, kiedy Polska żyła przygodami agenta Tomka, ważyła się sprawa jednej z największych afer korupcyjnych ostatnich lat, znanej pod policyjnym kryptonimem „Yeti”. Wszystko zaczęło się od podsłuchu jednej z wrocławskich kancelarii adwokackich.

 

 

Łańcuszek uczynnych prawników

Połowa 2008 r., Wrocław. Biznesmen Józef Matkowski dostaje wezwanie na rozprawę sądową w procesie, który wytoczyli mu wspólnicy – Ryszard Sobiesiak i Józef Kwiatkowski. Domagają się udziału w zyskach ze sprzedaży działki budowlanej, w sumie 17 mln złotych. Do Matkowskiego zgłasza się wrocławski prawnik Mirosław M., oferując pomoc w załatwieniu korzystnego rozstrzygnięcia sprawy przed wrocławskimi sądami. Oczywiście nie za darmo. Matkowski powiadamia o ofercie wrocławską delegaturę CBA. Biuro zaczyna podsłuchiwać telefon Mirosława M.

Grudzień 2008 r., Wrocław. Matkowski przegrywa przed Sądem Apelacyjnym sprawę o podział pieniędzy. Wkrótce zgłasza się do niego inny wrocławski prawnik – Ryszard B. Co ciekawe, to właśnie jego kancelaria reprezentowała przed sądami wspólników Matkowskiego – Sobiesiaka i Kwiatkowskiego. Teraz mecenas B. oferuje pomoc w… zmianie niekorzystnego wyroku. Pośrednikiem w załatwieniu kasacji w Sądzie Najwyższym ma być warszawski adwokat Ryszard K., były prokurator. Matkowski powiadamia CBA, które instaluje podsłuch na telefonach mecenasów Ryszarda K. i Ryszarda B. oraz jego wspólniczki Agnieszki G.

Styczeń 2009 r., Warszawa. Józef Matkowski spotyka się na wystawnej kolacji w jednym w warszawskich lokali z adwokatem Ryszardem K. W teczce, którą przynosi, jest 100 tys. złotych. To pierwsza rata łapówki za załatwienie dojścia do sędziów Sądu Najwyższego. Wcześniej banknoty zostały zeskanowane przez funkcjonariuszy CBA, a całe spotkanie jest nagrywane. Zarówno przez Matkowskiego, wyposażonego na tę akcję w specjalistyczny sprzęt, jak i agentów Biura, którzy – udając dobrze bawiących się gości – filmują wszystko ukrytą kamerą.

Mecenas K. przyjmuje pieniądze i obiecuje, że na następne spotkanie przyprowadzi znajomego, który „ma dobrych kolegów w Sądzie Najwyższym”.

Zarówno Matkowski, jak i funkcjonariusze CBA zdają sobie już sprawę, że cała intryga została tak zorganizowana, by przepuścić biznesmena przez cały łańcuszek pośredników i wyciągnąć z niego jak najwięcej pieniędzy. Czy rzeczywiście adwokaci mają dojścia w Sądzie Najwyższym, czy po prostu blefują? Tak było właśnie z Mirosławem M., który obiecując załatwienie sprawy we Wrocławiu, powoływał się na znajomości, których – jak się później okazało – nie miał. Zapada jednak decyzja o kontynuowaniu operacji.

Luty 2009 r., Warszawa. Na kolejne spotkanie Ryszard K. przyprowadza obiecanego pośrednika. Okazuje się nim Bogusław M., sędzia Naczelnego Sądu Administracyjnego w Warszawie. Adwokat inkasuje drugą ratę łapówki. Ostra balanga trwa kilka dni. Nagrane w trakcie alkoholowych imprez rozmowy wskazują, że propozycja uzyskania korzystnego wyroku w Sądzie Najwyższym nie jest żadną „ściemą” i rzeczywiście istnieje możliwość popełnienia przestępstwa. CBA uzyskuje zgodę Prokuratora Generalnego na wręczenie sędziemu M. kontrolowanej łapówki i podsłuchiwanie jego telefonu oraz kontrolę korespondencji mailowej. Łapówką ma być ubranie i akcesoria łowieckie, a także sfinansowanie wyprawy na wschód Rosji. Sędzia jest zapalonym myśliwym.

Wiosna 2009 r., Warszawa, Wrocław. Matkowski spotyka się z Bogusławem M. i wręcza mu obiecane prezenty. Po powrocie z Rosji sędzia przyjmuje kolejną łapówkę – 5 tys. złotych na spreparowanie przywiezionych trofeów. CBA przechwytuje rozmowy, maile i SMS-y między Bogusławem M. a wrocławskimi adwokatami, w których konsultują treść wniosku kasacyjnego. Jednocześnie mecenasi B., G. i K. informują Józefa Matkowskiego o ostatecznej cenie za załatwienie kasacji wyroku. Mają to być 2 miliony złotych.

Lato 2009 r., Warszawa, Łódź. CBA przechwytuje mail z treścią wniosku kasacyjnego, który sędzia Bogusław M. wysyła do oceny sędziemu Izby Cywilnej Sądu Najwyższego, Henrykowi P. Ten sugeruje poprawki i zaprasza kolegę na konsultacje do swojego domu w Łodzi. Po powrocie sędzia M. powiadamia Józefa Matkowskiego, że wszystko jest dograne, i kasacja trafi w sierpniu na tzw. przesąd. I rzeczywiście – wniosek zostaje zaopiniowany pozytywnie i skierowany do ostatecznego rozpatrzenia w październiku.

 

 

Megaafera, która przykryła aferę

W operację „Yeti” było już zaangażowanych kilka delegatur Biura i kilkunastu agentów przykrywkowców, filmujących wszystkie spotkania Józefa Matkowskiego z prawnikami, a także rejestrujących ich bezpośrednie kontakty. Materiał dowodowy liczył blisko 200 płyt DVD z nagraniami audio i wideo. Sprawa mogła być największym sukcesem polskich służb w ściganiu korupcji. Okazała się klapą. Dlaczego?

Akcję wywróciła do góry nogami jedna podsłuchana przez CBA rozmowa.

A w szczególności zdanie: „na 90 procent, że załatwię”. Człowiekiem wypowiadającym te słowa był ówczesny szef Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej Zbigniew Chlebowski, a jego rozmówcą – Ryszard Sobiesiak, biznesmen działający w branży hazardowej, któremu CBA również założyło podsłuch. Ten sam, z którym Józef Matkowski procesował się o 17 mln złotych. W ten sposób w korupcyjnej sprawie pojawił się wątek polityczny. Dla wielu funkcjonariuszy stało się w tym momencie jasne, że sprawa dobrze się nie skończy.

Rozmowa, podsłuchana niejako przy okazji prowadzenia operacji „Yeti”, dała początek słynnej „aferze hazardowej”, która kosztowała stanowiska trzech ministrów i wicepremiera. Ujawnione w październiku 2009 roku przez prasę stenogramy rozmów Sobiesiaka i Chlebowskiego, które wyciekły z CBA, spłoszyły zaangażowanych w sprawę kasacji adwokatów i sędziów: zdali sobie sprawę, że oni również byli podsłuchiwani. Ostatecznie Sąd Najwyższy odrzucił kasację Matkowskiego w październiku 2009 roku. Jednak zebrane wcześniej dowody korupcji sędziego i adwokata trafiły do Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, która wszczęła śledztwo. Sprawa została jednak niespodziewanie umorzona w październiku 2012 roku.

Dlaczego? Jak twierdzi rzecznik krakowskiej prokuratury Piotr Kosmaty, CBA nie miało niezbędnej jego zdaniem zgody sądu na nagrywanie operacji wręczania łapówki kontrolowanej. Zgoda na prowadzenie operacji specjalnej była wydawana na trzy miesiące, a potem przedłużana na kolejne okresy, co zdaniem prokuratury jest również niezgodne z ustawą o CBA.

Efekt? Zmarnowane 11 miesięcy pracy funkcjonariuszy. Współpracujący z CBA Józef Matkowski ukrywa się w obawie o życie. Stracone 200 tysięcy złotych, wydane na łapówki dla Ryszarda K. (adwokat zmarł niespodziewanie w maju 2011 roku, pieniędzy najprawdopodobniej nie udało się odzyskać). Żaden z zaangażowanych w zmowę prawników nie poniósł odpowiedzialności karnej. Za kratki trafiła wyłącznie płotka w tej sprawie – Mirosław M., od którego wszystko się zaczęło i który dobrowolnie poddał się karze. Za to zostało wszczęte śledztwo w sprawie przecieku do gazet, które pierwsze ujawniły sprawę prawniczej korupcji, m.in. do „Gazety Polskiej Codziennie”.

A więc co to było? Niekompetencja CBA? Misterna intryga sprytnych prawników, której celem było wyciągnięcie pieniędzy od naiwnych agentów? Czy może coś jeszcze innego?

Znający sprawę policjant mówi: „Wojtunik (obecny szef CBA – red.) interweniował w tej sprawie u Seremeta (prokurator generalny, wcześniej sędzia delegowany do Sądu Najwyższego), chciał wznowienia śledztwa w sprawie korupcji w Sądzie Najwyższym. Ale tam nikt nie chce rozmawiać. Wszyscy są obrażeni na to, że CBA na taką skalę podsłuchiwało prawników, a szczególnie sędziów i prokuratorów (w odpryskowej sprawie operacji „Yeti” o kryptonimie „Astrea” o korupcję była również podejrzewana jedna z prokuratorek z Wrocławia). Powiem wprost: to sądowo-prokuratorska sitwa uniemożliwiła zakończenie tego śledztwa”.

Czy ten wybuch nieufności między prokuratorami a policją spowoduje zmniejszenie liczby podobnych operacji?

„Już spowodował” – mówi informator. „W końcu to prokuratorzy nadzorują te operacje, a prokurator generalny wydaje na nie zgodę. Jak nie lubiłem Ziobry (minister sprawiedliwości i prokurator generalny w rządzie PiS), tak muszę powiedzieć, że za jego czasów coś się działo, był jakiś dynamizm. A teraz mało kto chce operacji specjalnych, bo to tylko dodatkowa robota”.

Czy jest to jednak takie proste?

 

Cienka czerwona linia

Realizujący policyjną prowokację funkcjonariusz porusza się po bardzo cienkiej linie. Wystarczy drobny błąd w sztuce, by ze ścigającego stać się ofiarą.

Udana łapówka kontrolowana różni się od nieudanej również tym, że za tę pierwszą można dostać premię, a za drugą – wyrok. Przekonało się o tym trzech funkcjonariuszy z wydziału do walki z korupcją Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

W 2005 roku weszli oni do gabinetu szefa kliniki kardiochirurgii Uniwersytetu Medycznego Tomasza Hirnlego i zatrzymali go pod zarzutem korupcji. Wcześniej wyszła od niego kobieta, która – podając się na córkę pacjenta – zostawiła na biurku lekarza 5 tysięcy złotych w kopercie. Miała to być łapówka kontrolowana. Tyle że nie była.

„O łapówce kontrolowanej możemy mówić tylko wtedy, kiedy istnieją inne wiarygodne dowody przestępczej działalności podejrzewanego” – mówi dr Zbigniew Rau, były policjant, autor wielu publikacji na temat przestępczości zorganizowanej. „W przeciwnym wypadku jest to zwykłe nadużycie”.

W pierwszym procesie Hirnle został co prawda skazany na karę więzienia w zawieszeniu, ale już sądy kolejnych instancji uniewinniły doktora. Sędziowie uznali, że prowokacji nie można było przeprowadzić legalnie, skoro wcześniej nie istniały żadne dowody, że lekarz bierze łapówki. Im dłużej trwał proces, tym więcej wątpliwości budził również sposób przeprowadzenia operacji. W końcu prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo.

Co się okazało? Całą sprawę zorganizował lekarz – podwładny doktora Hirnlego, który chciał skompromitować szefa. Za 20 tysięcy złotych wynajął Joannę Ś., osobę z warszawskiego półświatka, która zgodziła się odegrać rolę dostarczyciela łapówki, wcześniej informując o tym białostocką policję. Funkcjonariusze nie sprawdzili, z kim mają do czynienia, nie zadbali też o zebranie ewentualnych dowodów na korupcyjne skłonności lekarza. W ten sposób stali się wspólnikami w przestępczej mistyfikacji. Kosztowało ich to wyroki w zawieszeniu, kilkutysięczne kary grzywny i utratę pracy.

Dlaczego jednak sąd pierwszej instancji skazał lekarza?

Zbigniew Rau przyznaje, że sędziowie wciąż niewiele wiedzą na temat policyjnych prowokacji. Przyczyną jest m.in. prawny bałagan i brak ustawy regulującej w jasny sposób działania operacyjne policji i innych służb.

„W 2001 roku zrobiliśmy na ten temat szkolenie dla sędziów” – mówi dr Rau. „Problem w tym, że musieliśmy do niego użyć tajnych policyjnych instrukcji. W zasadzie teoretycznie złamaliśmy prawo, choć nie było tam żadnej bezprawności takiego czynu”.

Policjanci niechętnie dzielą się z sądem informacjami na temat prowadzonych operacji również dlatego, że uważają tę instytucję za… mało szczelną. Są też inne przyczyny, z powodu których nawet sędziowie czasem nie wiedzą, w jaki sposób zostały zdobyte dowody.

„Policjant realizujący operację specjalną może występować przed sądem jako świadek incognito, a nawet zwykły świadek, jeśli proces dotyczy innej sprawy niż ta, którą się zajmował” – mówi dr Rau. „To się często zdarza, kiedy policjant rozpracowuje np. międzynarodowy gang złodziei luksusowych samochodów, a jest świadkiem przestępstwa związanego np. z narkotykami”.

 

 

Skuteczne, ale do pewnego poziomu

Łapówki kontrolowane czy zakup kontrolowany weszły już jednak na stałe do repertuaru służb – stosuje je policja, CBŚ, ABW i CBA (a także, na mniejszą skalę, Straż Graniczna, Żandarmeria Wojskowa, Wywiad Skarbowy i Służba Kontrwywiadu Wojskowego). Nie są to jednak sprawy z pierwszych stron gazet.

Zatrzymanie wójtów gmin Płaska i Niegosławice, którzy żądali łapówek za zlecenie inwestycji drogowych. Zatrzymanie pracownicy Ministerstwa Zdrowia, która za łapówki zwalniała zagranicznych studentów z obowiązku płacenia za studia medyczne. Zakup pistoletu CZ 75, pistoletu maszynowego i trzech kilogramów materiałów wybuchowych domowej roboty od grupy przestępczej z Dolnego Śląska. Zatrzymanie lekarzy, którzy „ustawiali” przetargi na leki w zamian za łapówki od przedstawicieli koncernów farmaceutycznych. Ujawnienie korupcji w urzędach celnych i w instytucjach przyznających unijne dotacje. W jednej ze spraw udało się nawet zapobiec zabójstwu, kiedy kupujący amfetaminę policyjny przykrywkowiec dowiedział się, że dealer poszukuje „cyngla” do zabicia matki mężczyzny, z którym jego żona miała romans.

Wiele tych spraw już zakończyło się wyrokami skazującymi, ale pozostaje wrażenie, że funkcjonariusze są skuteczni w robieniu policyjnych prowokacji tylko w sprawach mniejszego kalibru. Wydaje się, że nieprędko któraś ze służb zdecyduje się na umieszczenie „wtyki” w najciekawszych korupcyjnie miejscach. Na przykład w radach nadzorczych spółek skarbu państwa, czyli na styku środowisk polityki i biznesu.

 

Warto wiedzieć:

– Operacje przykrywkowe stały się obiektem politycznej nagonki. służby specjalne popełniają błędy, ale atak na nie to jednak kiepski pomysł.

– 400 tys. zł kosztował najdroższy samochód, Audi A8 z silnikiem Lamborghini, zakupiony na potrzeby operacji specjalnych przez CBA.

– 51 mln zł jest w budżecie policji na 2013 rok na wynagrodzenia dla policyjnych informatorów. Stanowi to ok. 0,5 procent wszystkich wydatków.

– W 1981 roku amerykańska FBI przeprowadziła pierwszą na świecie operację wręczenia kontrolowanej łapówki.

– 36 miesięcy trwała jedna z najdłuższych tajnych operacji FBI przeciwko skorumpowanym policjantom z Florydy. Co ciekawe, biorący w niej udział agent przykrywkowiec Joaquin Garcia realizował w tym samym czasie drugą, trwającą 27 miesięcy akcję przeciwko mafijnej rodzinie Gambino.

– 50 rodzajów policyjnych operacji pod przykryciem (undercover work) stosuje FBI obecnie.

– Od 5 lat spoczywa w sejmowej „zamrażarce” projekt ustawy o czynnościach operacyjnych, która miała uregulować sposób prowadzenia operacji specjalnych i prowokacji policyjnych przez wszystkie uprawnione służby. Obecnie wiele służb robi je na podstawie wewnętrznych, tajnych instrukcji.

– 3000  marek niemieckich zapłacili policjanci z CBŚ handlarzom żywym towarem za dwójkę dzieci w czasie operacji w Krakowie pod koniec lat 90. Akcja doprowadziła do uwolnienia czternaściorga przemycanych z Rumunii dzieci.

– 100 tys. zł z funduszu operacyjnego zdefraudowali dwaj policjanci Komendy Stołecznej w 2011 roku. Pieniądze były przeznaczone na opłacanie policyjnych informatorów i sprzęt do obserwacji.

– 1-2 mln zł kosztuje używane przez tajne służby urządzenie typu IMSI-Catcher (zwane także syborg, verint lub „jaskółka”). Z jego pomocą można skopiować dane z karty SIM dowolnego telefonu, przejąć nad nim kontrolę i śledzić jego użytkownika.

– 500 mln zł była warta kokaina przejęta w 2009 roku na Okęciu od kolumbijskich gangów w wyniku policyjnej prowokacji, przeprowadzonej wspólnie przez ABW i amerykańską agencję antynarkotykową DEA.

 

Krótka historia prowokacji

Lipiec 1995 roku. Zaczynają obowiązywać pierwsze przepisy dotyczące stosowania zakupu kontrolowanego, przesyłki niejawnie nadzorowanej i operacji specjalnych. Zmiany w prawie to m.in. wynik polsko-brytyjskiej akcji, kiedy policji udało się przejąć 1200 kilogramów kokainy, przemycanej do Polski na statku „Jurata” na zlecenie gangu pruszkowskiego oraz realizowanej w tym samym czasie przez Urząd Ochrony Państwa operacji związanej z próbą zakupu i przemytu broni z Polski do Irlandii Północnej przez jedną z tamtejszych organizacji terrorystycznych.

Rok 1996. W Komendzie Głównej Policji przy tzw. PZ (biurze do walki z przestępczością zorganizowaną) powstaje wydział V. Tworzą go Adam Rapacki, Tomasz Warykiewicz i Jerzy Nęcki. Przy pomocy policjantów ze Scotland Yardu organizują szkolenia dla przykrywkowców. W pierwszym kursie bierze udział 12 policjantów. W tym samym roku wydział przechodzi chrzest bojowy – kontrolowany zakup amfetaminy w Warszawie przez policjanta udającego dealera (tzw. sprawa Sajura). Sędzia uznaje dowody za wiarygodne i skazuje sprzedawców narkotyku na kary więzienia.

Koniec lat 90., Wiesbaden. W mieście mają swoje siedziby Bundeskriminalamt – niemiecka Federalna Policja Kryminalna i heska Akademia Policyjna. Jej centrum treningowe mieści się w dawnych składach amunicji armii amerykańskiej. To właśnie tutaj przechodzi szkolenie grupa polskich funkcjonariuszy, którzy w 2000 roku wejdą w skład nowo utworzonego Centralnego Biura Śledczego.

Lata 2001–2006. Wchodzi w życie zmieniona ustawa o policji, umożliwiająca m.in. wręczanie kontrolowanej łapówki urzędnikom. CBŚ przez komendy wojewódzkie robi nabór policjantów do nowych zadań. Szkolenia prowadzi Tomasz Warykiewicz i przeszkoleni wcześniej agenci. W sumie intensywny trening przechodzi ok. 500 funkcjonariuszy. W 2006 roku wielu z nich przejdzie do nowo utworzonego Centralnego Biura Antykorupcyjnego i reorganizowanej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Przykrywkowiec: 5 lat przydatności do użycia

Były funkcjonariusz: „Policjanci mogą brać udział w operacjach specjalnych maksymalnie przez 5 lat. Później muszą zostać wycofani do innej pracy, ponieważ zachodzi u nich ryzyko zmian w psychice. Pojawia się uzależnienie od adrenaliny, ale także możliwość przejścia na drugą stronę. Przykrywkowiec budujący swoją legendę musi być użyteczny dla grupy przestępczej, którą rozpracowuje. Po jakimś czasie staje się w niej ważną figurą. Nagrodą są szybkie samochody, balangi, alkohol, panienki. Sam policjant również dysponuje sporym funduszem operacyjnym, z którego nie musi się szczegółowo rozliczać. Po takim życiu trudno wrócić do pracy w biurze, z szefem, który patrzy na ręce, i pensją, z której trudno się utrzymać”.