Mini na wielkiej pustyni

Krzysztof Hołowczyc usłyszał kiedyś od sławnego Juhy Kankkunena, fińskiego kierowcy rajdowego, znanego także jako „Latający Fin”: „Jak ukończysz Dakar, będziesz innym człowiekiem”. Nasz mistrz kierownicy, który przecież miał już za sobą znaczące sukcesy, być może nie uświadamiał sobie wagi tych słów. Bo przecież rajd do rajdu podobny…

Nieprawda – zmagania na trasie tych morderczych zawodów w niczym nie przypominają innych off-roadowych startów, ale o tym Hołowczyc przekonał się dopiero po jakimś czasie. I nie od razu stanął na podium Rajdu Dakar – droga na szczyt była długa i trudna. Trwała całych dziesięć lat, a niektórych startów Hołowczyc pewnie nie wspomina z wielkim sentymentem. Kilkakrotnie odpadał z rajdu na dość wczesnych etapach. W 2012 roku, jadąc już w Mini All4 Racing, wygrał jeden etap, a rok wcześniej (za kierownicą BMW X3 CC) był blisko „pudła” i zakończył zawody na piątym miejscu. Jednak w 2013 roku odpadł już na trzecim etapie. Pewnie dlatego tegoroczny sukces miał wyjątkowy smak. I nie był efektem przypadku, ale bardzo ciężkiej pracy.

Jak zapewnia Hołowczyc w rozmowie z „Fit&Formą”: „Dakar to prawdziwy maraton, to niewiarygodne wyzwanie. Musisz być nastawiony przede wszystkim na wytrzymałość. Nie tylko samochodu, choć należy bardzo pilnować tego, aby auto przeżyło, ale i swoją, czyli przygotowanie fizyczne oraz psychiczne. Moje przygotowania trwają okrągły rok, jeden Dakar się kończy, drugi się zaczyna, tak właśnie to wygląda”. Ten bowiem, kto chciałby wystartować w tak trudnej imprezie bez przygotowania pod kątem Dakaru i z doświadczeniem zdobytym wyłącznie na innych trasach, srodze by się zawiódł.

„Jest to tak duże obciążenie dla organizmu, że nie wystarczy zacząć przygotowywać się na miesiąc czy dwa przed. Musisz włożyć ogrom pracy w swoje przygotowania, jeśli chcesz walczyć o wysokie lokaty. Oprócz typowych treningów rajdowych oraz pracy na siłowni z moimi trenerami personalnymi staram się codziennie biegać, a latem bardzo dużo jeżdżę na skuterze wodnym i na nartach wodnych, śmigam nawet motocyklem crossowym po lesie. To wszystko ma na celu przygotować mnie do tego ekstremalnego wysiłku”.

MINI, ALE WCALE NIE TAKIE MAŁE

Swoje „pudło” na Dakarze Hołowczyc osiągnął w samochodzie, który nie kojarzy się z pokonywaniem tras rajdowych.

Owszem, mini to auto dynamiczne (polecamy wypróbowanie usportowionej wersji mini cooper S), stylowe, przyciągające wzrok innych użytkowników dróg, wręcz kultowe, ale gdzie mu do pustynnego wyczynu? Okazuje się jednak, że konstruktorzy przygotowujący mini do rajdu na bezdrożach Argentyny i Chile uczynili z delikatnego kobiecego samochodu prawdziwą bestię. Co do jej przydatności rajdowej Hołowczyc nie ma wątpliwości, bo i nie może ich mieć: „Mini, którym startuję podczas Dakaru, to rewelacyjny samochód, wręcz stworzony do pokonywania najtrudniejszych rajdów terenowych. Jego rozmiar jest w sam raz do off-roadu – dość lekki, z potężnym silnikiem i rewelacyjnym zawieszeniem. Za każdym razem, siadając za jego kierownicą, czuję, że mam realną szansę sięgnięcia po dakarowe podium” – zapewnia Hołowczyc.

Oczywiście mini, którym nasz sławny kierowca przemierzał pustynie Ameryki Południowej, nie ma zbyt wiele wspólnego z tym, które można spotkać na ulicach polskich miast. Łączy je jedynie znaczek na masce i w znacznym stopniu kształt. Tak naprawdę jest to supersilna rajdowa bestia, zdolna konkurować i zwyciężać ze wszystkimi.

Na dobrą sprawę każdy element, poczynając od poszycia, przez silnik, skrzynię biegów po wnętrze, jest zupełnie inny. To tak jakby porównać SUV-a, choćby najbardziej „muskularnego”, z nowoczesnym wozem bojowym. Pierwszy nie przetrwałby kilkunastu minut w warunkach, w których ten drugi wytrzyma trzy tygodnie. Porównajmy obiektywnie: miejskie mini nadaje się tylko do jazdy po asfalcie i może po polnej drodze. Mini dakarowe to potwór, który pokona ekstremalnie trudny teren praktycznie bez żadnego uszczerbku. Ponadto wcale nie jest takie… mini! Jest prawie tak duże jak BMW X3.

 

ZAKOPANI W  PIACHU  – DOSŁOWNIE I  W  PRZENOŚNI

Można się zastanawiać, dlaczego Krzysztofowi Hołowczycowi tak bardzo zależało na sukcesie w Dakarze? Ostatecznie, jako kierowca rajdowy osiągnął bardzo wiele i ma już trwałe miejsce w historii polskich sportów motorowych. Stawał na podium rajdów WRC, wielokrotnie zdobywał mistrzostwo Polski, a także Europy. Co więcej, przez dłuższy czas Hołowczyc zbywał tych, którzy proponowali mu udział w Dakarze. Co to za rajd, który trwa dwa tygodnie? To raczej wycieczka przez pustynię dla starszych panów – odpowiadał. Aż wreszcie w jego głowie zaczęła kiełkować myśl: a może jednak warto? Coś szczególnego musi być w tym rajdzie, skoro tak wielu uznanych kierowców mierzy w nim swoje siły. I każdy zapewnia, że to przeżycie jedyne w swoim rodzaju.

Teraz, po latach startów, wyznaje, że w tej imprezie chodzi nie tylko o sport i laury. „Na Dakarze element bezpośredniego kontaktu z naturą, pustynią, bezdrożami jest dużo bliższy niż na rajdach WRC, gdzie w superszybkich maszynach tylko obok tego wszystkiego przelatujemy. A tutaj jest kontakt niemal fizyczny. Czasami dosłownie, gdy trzeba się odkopać z piachu” – śmieje się.

Chyba jednak przede wszystkim chodzi o to, że podczas tej imprezy człowiek poznaje sam siebie – swoje słabości i swoje mocne strony. A to się przydaje w zupełnie nieoczekiwanych sytuacjach życiowych. To, że w Rajdzie Dakar przeważnie biorą udział dojrzali wiekowo kierowcy, nie oznacza, że jest to impreza łatwiejsza od innych. Przeciwnie, jest o wiele trudniejsza i dlatego na starcie pojawiają się zawodnicy, którzy wiedzą, co to takiego szacunek: i dla trasy, i dla życia, i dla innych, i dla siebie samego. I pewnie dlatego Hołowczyc, zapytany przez nas, czy zamieniłby trzecie miejsce w tym rajdzie na trzecie miejsce w cyklu WRC, odpowiedział bez wahania: „Dakar to jest liga dla dojrzałych facetów. Ja na swój sukces pracowałem 10 lat i nie zamieniłbym podium Rajdu Dakar na nic innego, był to mój cel, który dzięki ciężkiej pracy i wytrwałości udało mi się osiągnąć. Nic mi już nigdy nie odbierze tej chwili, gdy stanąłem na podium w Buenos Aires, unosząc nad głową polską flagę. 

Do dzisiaj (początek kwietnia) pan Krzysztof nie podjął jeszcze decyzji, czy znów spróbuje swych sił w Ameryce Południowej. Na pewno o tym myśli, na pewno marzy mu się numer jeden, ale jasna deklaracja wymaga długiego namysłu. Jeszcze jest trochę czasu.

Znany rajdowiec z lat 70. Marek Varisella zaprosił kiedyś Hołowczyca do siebie do domu. Stary mistrz czuł, że pozostało mu niewiele czasu (zmarł w 1997 r.) i chciał, aby niektóre jego trofea trafiły do rąk młodej gwiazdy kierownicy. Przekazując pamiątki, powiedział Hołowczycowi: „Jest dużo wilków, które będą chciały cię pokąsać. Ty jesteś jeszcze takim świeżym powiewem w rajdach. Utrzymaj to, bądź sobą, ciesz się tym, baw się i śmiej, nie pozwól, aby cię ludzie zmienili, rób to, co kochasz”.

Hołowczyc potraktował te słowa jak życiowe motto. Dlatego można się spodziewać, że jednak znów stanie na starcie w Buenos Aires. Bo chyba kocha tę grę…

MINI COOPER S

Nie, tym samochodem na Dakar nie pojedziesz, ale jeśli lubisz szybką i dynamiczną jazdę, i tak będziesz zadowolony. Nowy mini cooper S to prawdziwy sportowiec, który rusza spod świateł niczym bolid – wystarczy mu 6,8 sekundy, żeby osiągnąć setkę. Dwulitrowy silnik, prawie 190 koni mechanicznych i niewielka masa własna pojazdu dają piorunującą mieszankę.

Gdyby ograniczenia w ruchu drogowym nie istniały, wówczas mógłbyś nim popędzić ponad 230 kilometrów na godzinę (czego oczywiście nie zrobisz, bo przestrzegasz przepisów).

Pięciodrzwiowa wersja wręcz zachęca właściciela do zabrania w podróż rodziny bądź przyjaciół  – miejsca z tyłu nie ma za wiele, ale jeśli pasażerowie nie są kulturystami, dojadą na miejsce w miarę wygodnie.