Mit odkrywcy

Manuela Rosę można porównać z Wiktorem Suworowem. Rosjanin odbrązawia historię Rosji, Rosa pyta zaś, kim był słynny odkrywca Ameryki

Tak oto tkacz z Genui, który, jak powiadają, nigdy przedtem nie był kapitanem statku, wiedział niewiele lub nic zgoła nie wiedział o pilotowaniu statku i nie znał przyrządów morskich, przygotowuje się do wielkiej wyprawy i przepłynięcia dziewiczych mórz. Próbując szczęścia, obiera kurs na zachód, wzdłuż równoleżnika Wysp Kanaryjskich. Płynie, nie wiedząc, dokąd zmierza ani co właściwie czyni. Po ciężkich dniach, przeżywszy groźbę buntu, kiedy to hiszpańska załoga chce wyrzucić „cudzoziemca” za burtę i  wrócić do Kastylii, przekonuje jakoś swoich ludzi, by mieli cierpliwość, gdyż wkrótce dotrą do lądu – co następuje w końcu 12 października 1492 roku.

Są w Indiach – nie wojowniczym kraju, z którym zetknął się Aleksander Wielki, ani kraju aktywnego handlu, poznanym przez Marco Polo, ani krainie dającej muzułmanom przyprawy korzenne, ale w raju ludzi wolnych od trosk, żyjących jakby w epoce dzieciństwa: „Ludzie ci nie noszą kijów ani dzid, ani żadnej innej broni, nikt na całej tej wyspie, a wnoszę, że jest ogromna. (…) Chodzili zupełnie nago, tak jak matka na świat ich wydała, zarówno mężczyźni, jak i kobiety”. 

Tak więc nasz podróżnik, prosty tkacz, był przekonany, że znalazł się w prawdziwych Indiach. Uznał, że dotarł do znanych miejsc na wschodzie, i nie przyszło mu do głowy, że może być w  Nowym Świecie. Zdaniem badaczy Kolumb naprawdę wierzył, że dopłynął do Indii, Chin, Japonii – choć równocześnie do Ofiru. Jednak mimo że ziemie te od początku świata miały swoje nazwy, ochrzcił je na nowo, tak że stały się Kubą, San Salvadorem, Hispaniolą… – jakby nigdy nie nosiły nazw nadanych przez Europejczyków.

Kolumb objął te ziemie w posiadanie w imieniu Kastylii, nie napotykając oporu nagich tubylców, którzy przyglądali mu się pełni zdumienia. Nazwał ich Indianami. (…) W swoich obliczeniach – jak można się spo-dziewać po człowieku bez doświadczenia w sprawach żeglarstwa – podawał, że Kuba leży na 42 stopniu szerokości geograficznej północnej. Rzekomo świadczy to o tym, że tkacz nie potrafił obliczać szerokości i był kompletnie zagubiony.

Dalej bajka o Kolumbie opowiada, jak to odkrywca, opłynąwszy kilka wysp i nie znalazłszy niczego ciekawego do wymiany, po stracie jednego okrętu wyruszył w drogę powrotną. Instynktownie skierował się nie ku Wyspom Kanaryjskim, szlakiem, którym przybył, lecz wybrał morze nieznane, udając się bardziej na północ, prosto na Azory.

Pierwszego dnia wyznaczył trasę na północny wschód i trzymał się tego kierunku niezmiennie aż do Azorów. Całe szczęście! Nie obrał kursu na Kastylię, nawet miesiąc później, kiedy znalazł się na wysokości przylądka Sao Vicente. Było to naprawdę niełatwe zadanie. Dotarłszy na Azory, napisał list, który zaopatrzył notatką: „Wystosowany na karaweli u wybrzeży Wysp Kanaryjskich, dnia XV lutego” roku 1493. Nieważne, że wspomniane miejsce znajduje się w  odległości 1323 kilometrów od Azorów. W końcu był nieuczony i nie wiedział, gdzie jest! To dowód, że się nie orientował, dokąd płynie, twierdzą zwolennicy teorii o genueńskim pochodzeniu. Na wyspie Santa Maria, na Azorach, Kolumb zostaje wspaniale podjęty przez kapitana Joao da Castanheirę, który „zna go bardzo dobrze” (mimo że żeglarz przybrał w Kastylii fałszywe nazwisko) i przesyła mu świeżą żywność. Raptem jednak pojawia się problem: kapitan Santa Maria okazuje wrogość i chce go uwięzić, na polecenie Jana II, przekazane nie wiadomo kiedy, może nocą. Połowa załogi okrętu Nina, przebywająca na lądzie w związku ze ślubem w miejscowym kościele, zostaje aresztowana, lecz nieudolni Portugalczycy nie mogą sobie poradzić z  niewielkim stateczkiem, na którym przebywa jedynie Admirał wraz z 14 ludźmi.

Pokonani przez Admirała, który nie daje się ująć, wchodzą z  nim w układ: pozwalają mu spokojnie kontynuować drogę i uwalniają czternastu ludzi uwięzionych na lądzie. Okazują tym samym nieposłuszeństwo wobec króla Jana II, by Kolumb mógł bez przeszkód dopłynąć do Kastylii i przywieźć nowiny z Indii. 

W drodze między Azorami a Kastylią nasz niedoświadczony żeglarz przeżywa kolejną burzę, w pobliżu Lagos. Po tym, jak opuścił morza portugalskie i „znalazł się na morzach Kastylii”, musi się cofnąć i popłynąć znów w  kierunku Lizbony, wzdłuż Tagu, szukając schronienia, tak więc wszyscy wierzą, iż absolutnie nie zamierzał przybijać do Lizbony, skąd pisał: „Po ostatnim liście, gdy przebywałem na morzach Kastylii, zerwał się taki wicher południowy i południowo-wschodni, że byłem zmuszony rozładować okręty; zdołałem jednak schronić się dzisiaj w tym oto porcie Lizbonie – będącym wielkim cudem świata – skąd wysyłam do Waszych Królewskich Mości list”.

Biedak musiał szukać schronienia, wbrew woli, w pięknym porcie lizbońskim. Jakby postanowił przeczekać w  ukryciu kilka godzin, czy nawet dni, przed dalszą podróżą do Kastylii, gdzie zamierzał przekazać pomyślne wieści królowej Izabeli – jedynemu władcy, w którego imieniu, jak twierdził, podjął to ważne przedsięwzięcie.

Jednak nie. Zamiast tego zakotwiczył Ninę tuż obok Cristobala, ogromnego statku patrolowego należącego do Jana II i zdaniem żeglarza, „najlepiej wyposażonego w działa artyleryjskie i broń, jakiej nigdy nie widział”, w Restelo! Co za gest: zakotwiczyć swoją niewielką karawelę akurat obok okrętu najlepiej przygotowanego, by go uwięzić!

 

Kolejny raz Kolumb miał jednak szczęście. Dowódca statku nie zamierzał go pojmać. Álvaro Damán, „w  pełnej gali, poprzedzany przez trąby i rogi, udał się w uroczystym orszaku na karawelę Kolumba”.