Młodość mamy we krwi: transfuzje lekiem na Alzheimera?

Wystarczy przetoczyć staremu organizmowi młodą krew i dzieje się rzecz nieprawdopodobna: czas się cofa, choroby i zwyrodnienia znikają. Taki „wampiryzm” działa u myszy. Czy u ludzi też się sprawdzi?

W Kalifornii rozpoczyna się jeden z najdziwniejszych eksperymentów w dziejach nowoczesnej medycyny. Grupie starszych ludzi cierpiących na chorobę Alzheimera zostanie przetoczona krew pobrana od osób zdrowych i mających mniej niż 30 lat. Naukowcy mają nadzieję, że dzięki temu poprawi się pamięć i inne funkcje umysłowe pacjentów. Brzmi trochę jak początek scenariusza dreszczowca klasy B? Nic dziwnego, że media nazwały ten zabieg „wampirzą terapią”.

Oczywiście nie chodzi tu o wampiryzm w dosłownym sensie. Jak już kiedyś pisaliśmy, wypijanie dużych ilości krwi grozi śmiercią wywołaną przez nadmiar żelaza w organizmie. Podczas kalifornijskiego eksperymentu chodzi o transfuzję i to nie całej krwi pobranej od młodych dawców. Pacjenci dostaną tylko jej płynną część – osocze. Przetaczanie krwi, choć wykonywane od ponad stu lat, nie jest bowiem wcale takie bezpieczne, jak mogłoby się wydawać.

Daje życie i je odbiera

Bez transfuzji współczesna chirurgia nie mogłaby istnieć. Jednak przetaczanie krwi zawierającej wszystkie typy komórek jest praktykowane coraz rzadziej. Jeśli tylko to możliwe, pacjent dostaje jeden z tzw. produktów krwiopochodnych: osocze, koncentrat krwinek czerwonych albo płytek krwi. Oczywiście za każdym razem krew jest dokładnie badana: czy nie zawiera groźnych wirusów i czy jej grupa będzie pasować do grupy biorcy. Jednak nie daje to gwarancji bezpieczeństwa.

„Krew może być groźna nawet wtedy, gdy sądzimy, że dopilnowaliśmy wszystkiego” – wyjaśnia prof. Steven Hill z University of Texas. Z jego badań wynika, że pacjenci, którym po operacji robiono transfuzję, umierali przedwcześnie dwukrotnie częściej niż ci, którym nie przetaczano krwi. Odpowiadają za to prawdopodobnie gwałtowne reakcje układu odpornościowego biorcy, których nie sposób przewidzieć. Takich przypadków rocznie odnotowuje się tysiące. Nic dziwnego, że lekarze zalecają pacjentom czekającym na operację, by zawczasu oddali krew. Później podczas zabiegu można im ją przetoczyć. To tzw. autotransfuzja – najbezpieczniejsze rozwiązanie, jakie mamy dziś do dyspozycji. W przypadku „wampirzej terapii” jest to jednak niemożliwe. Oczywiście możemy wyobrazić sobie taki scenariusz: w młodości regularnie oddajemy krew do prywatnego banku, a na stare lata korzystamy z niej, by odzyskać sprawność umysłu. Tyle tylko, że przechowywanie takiego depozytu oznacza zamrażanie go w bardzo niskich temperaturach, a to kosztuje. Obecnie przechowywanie malutkiej próbki krwi pępowinowej oznacza wydatek rzędu 500 zł rocznie. Depozyt z osocza byłby wielokrotnie droższy.

Do terapii odmładzającej mózg potrzebna jest więc świeża krew. Na czym polega jej dobroczynne działanie?

Testowane na zszywanych myszach

Naukowcy zadają sobie to pytanie już od lat 50. XX wieku. Wtedy to biolodzy amerykańscy – Frank Pope, Wanda Lundsdorf i CliveMcCay – przeprowadzili kilka doświadczeń, w których łączyli układy krążenia dwóch myszy, starej i młodej. Jest to dość drastyczna operacja, w której trakcie zwierzęta zostają zszyte brzuchami na resztę swego życia. Stają się więc niejako bliźniakami syjamskimi. Taką operację fachowo nazywa się parabiozą heterochroniczną. Za każdym razem badacze stwierdzali, że starszy z gryzoni zyskiwał na przymusowym braterstwie krwi: poprawiało się jego zdrowie i żył dłużej. U młodszego zmiany zachodziły w dokładnie przeciwnym kierunku. Skojarzenia z wampirem wysysającym młodość z ofiary są tu więc jak najbardziej na miejscu. Za tymi pionierskimi badaniami poszły kolejne, prowadzone bardziej starannie. W roku 1972 Amerykanie udowodnili niezbicie, że parabioza hetero-chroniczna wydłuża życie starszej z połączonych myszy. Kolejne badania przeprowadzili naukowcy radzieccy w latach 80. XX w.: pokazali, że parabioza opóźnia degenerację umysłową u leciwych gryzoni.

Potem jednak sprawa przycichła na wiele lat. Być może dlatego, że parabioza kompletnie nie nadaje się na terapię dla ludzi. Jak już wspomnieliśmy, samo przetoczenie krwi jest dla nas ryzykowne, a co dopiero połączenie układów krwionośnych dwóch osób! Dopiero niedawno pojawiły się nowe możliwości zastosowania wiedzy zdobytej na zszywanych myszach.

 

Po co uczeni zszywają myszy?

Łączenie układów krwionośnych zwierząt, czyli parabioza, to metoda zasłużona dla nauki. Inspiracją dla niej były bliźnięta syjamskie. Ich organizmy w chwili przyjścia na świat są ze sobą zrośnięte w różnym stopniu, ale najczęściej występują połączenia między układami krwionośnymi. Naukowcy eksperymentowali z parabiozą już w XIX wieku. Jednym z pionierów był francuski lekarz Paul Bert, który w ten sposób doskonalił technikę transplantacji. Po unieruchomieniu szczurów wycinał z ich brzuchów pasy skóry, a potem zszywał zwierzęta ze sobą w tych miejscach. Naczynia krwionośne łączyły się i powstawali „bracia syjamscy”, połączeni ze sobą na stałe aż do (raczej bliskiego) końca życia.

W XX wieku rodak Berta, Alexis Carrel, posunął się jeszcze dalej. Najpierw usuwał całe zespoły narządów z klatki piersiowej i brzucha kota czy psa. Potem podłączał tak spreparowane trzewia do układu krwionośnego innego zwierzęcia. Narządy przez jakiś czas funkcjonowały w miarę normalnie, co pozwoliło Carrelowi snuć śmiałe wizje przeszczepiania różnych organów. Nie doczekał ich realizacji, ale za to wynalazł nowe metody zszywania naczyń krwionośnych. W 1912 roku dostał za to Nagrodę Nobla.

Oryginalna metoda Berta została ulepszona przez jego następców mających lepsze narzędzia i sterylne warunki do operowania zwierząt. Zamiast zszywać fragmenty skóry, badacze zaczęli rozcinać brzuchy szczurów czy myszy i łączyć ze sobą ich otrzewne. To bogato unaczynione błony wyściełające od wewnątrz brzuch i zawarte w nim narządy. W rezultacie zwierzęta mają nie tylko wspólne krążenie, ale też połączone jamy brzuszne. Badacze najczęściej używają osobników bardzo podobnych genetycznie, aby uniknąć reakcji układu odpornościowego na obce tkanki. Dzięki temu rzadko dochodzi do komplikacji i laboratoryjne „bliźniaki syjamskie” mogą w ten sposób żyć przez miesiące czy nawet lata.

Uczeni wykorzystywali parabiozę w niezliczonych badaniach medycznych. Większość z nich dotyczyła działania hormonów i czynników wzrostu – substancji, które są roznoszone po organizmie wraz z krwią. W ten sposób badacze odkryli m.in. leptynę, zwaną hormonem głodu i odgrywającą ważną rolę m.in. w rozwoju cukrzycy, a także czynnik PHF odpowiedzialny za część przypadków nadciśnienia tętniczego.

Szczyt popularności parabioza osiągnęła między 1960 a 1980 rokiem. Potem ustąpiła miejsca innym, bardziej precyzyjnym i mniej inwazyjnym metodom. W wielu krajach została całkowicie zarzucona. Teraz wraca do łask na fali badań nad starzeniem się organizmu. Wygląda więc na to, że w laboratoriach znów zaroi się od połączonych brzuchami myszy…

Odmładzające białko leczy serce

Jest to o tyle prostsze, że naukowcy wreszcie zaczynają rozumieć, na czym polega sekret młodej krwi. W roku 2005 Thomas Rando ze Stanford University udowodnił, że aktywuje ona komórki macierzyste w starym organizmie. Pod wpływem tej terapii zaczynały się one dzielić i mogły naprawić uszkodzone przez wiek lub chorobę narządy (badania dotyczyły wątroby, kości i mięśni).

W 2012 roku wyniki swoich doświadczeń ogłosiła Amy Wagers z Harvardu. Wykorzystała stare myszy cierpiące na przerost mięśnia sercowego. Po podłączeniu ich do krwiobiegu młodych gryzoni serca wróciły do zdrowych rozmiarów. To był jednak tylko wstęp. Wagers postanowiła znaleźć konkretny składnik młodej krwi, który ma tak dobroczynne działanie.

Po wielu żmudnych analizach udało jej się to. Eliksirem młodości ma być białko GDF11. Krew młodych zwierząt zawiera go dużo, ale z wiekiem jego poziom spada. Gdy naukowcy podali starym chorym myszom samo GDF11, efekt był niemal tak dobry jak w przypadku parabiozy. Inny eksperyment wykazał, że odmładzające białko zwiększa liczbę komórek macierzystych w mózgach myszy. Droga do eksperymentów na ludziach stanęła otworem.

 

Krwiopijca  pomaga na wszystko

Czy to koniec długiego oczekiwania? Od niepamiętnych czasów wierzymy przecież, że młodość i starość mamy we krwi. Nie chodzi tu tylko o legendy o wampirach. Już u Owidiusza możemy znaleźć opowieść o tym, jak Medea nie tylko uzdrowiła, ale wręcz odmłodziła Ajzona, ojca Jazona. Zrobiła to, upuszczając z niego krew i zastępując ją tajemnym eliksirem.

Starsze nawet od dzieł Owidiusza jest stosowanie pijawek w medycynie. Wykorzystywano je w starożytnych Chinach, Egipcie i Grecji. Ci mali krwiopijcy mieli być panaceum na wszelkie choroby. Mechanizm terapii starożytni medycy przedstawiali w rozmaity sposób. Jedni uważali, że we krwi są demony, które pijawki wysysają. Inni – że zwierzęta te usuwają nadmiar wilgoci z organizmu. Wiara w „złą krew” była powszechna przez stulecia, a zabiegi jej upuszczania praktykowano jeszcze w XIX wieku. Narodziny współczesnej medycyny odesłały pijawki do lamusa na długie lata. Dziś zwierzęta te, pochodzące ze sterylnych hodowli, są czasem stosowane przez chirurgów. Pomagają odsysać krew gromadzącą się pod skórą pacjenta po niektórych zabiegach, takich jak przyszycie palców.

O wiele większą karierę pijawki robią w branży kosmetycznej. Mają być – a jakże – sposobem na zachowanie młodości. Ich wielką fanką jest aktorka Demi Moore. Wiele kobiet (przynajmniej tych, które na to stać) idzie za przykładem gwiazdy. Czy pijawki wraz z krwią wysysają z nich starość? No cóż, wiara potrafi czynić cuda, które medycyna nazywa efektem placebo. Zabieg nie musi być skuteczny – wystarczy, że jest egzotyczny, drogi i trochę szokujący, by poddające się mu osoby poczuły przypływ sił i dobrego samopoczucia.

Dla części ludzi prawdziwie skuteczny zabieg kosmetyczny musi być trochę straszny lub obrzydliwy

 

Zastrzyki  lub kaleczenie twarzy

Inna celebrytka, bohaterka licznych reality shows, Kim Kardashian również odmładza się w dość krwawy sposób. Stosuje tzw. terapię PRP. Polega ona na wstrzykiwaniu osocza i płytek krwi w miejsca, po których najbardziej widać upływ lat (policzki, szczęka, szyja, dłonie). Lekarze udowodnili skuteczność tej terapii w leczeniu trudno gojących się kontuzji, np. u sportowców.

Czy ma ona także działanie odmładzające? Kardashian twierdzi, że tak, podobnie jak przedstawiciele prywatnej New York City Anti Ageing Clinic, w której gwiazda poddaje się zabiegom. A nie są one specjalnie skomplikowane. Wystarczy pobrać krew od klientki, odwirować ją i uzyskane w ten sposób osocze z płytkami wstrzyknąć pod skórę. Przypomina to nieco wspomnianą wcześniej autotransfuzję. Jeden zabieg trwa 20 minut i kosztuje około tysiąca dolarów.

Procedura PRP wykonana przez profesjonalistów jest bezpieczna dla zdrowia. Nie można tego powiedzieć o kolejnym krwawym sposobie na młody wygląd: terapii mikroigiełkami. Zabieg wykonuje się za pomocą wałeczka, z którego wystają maleńkie kolce. Jeżeli takim narzędziem tortur przejedziemy po twarzy, powstaną mikroskopijne ranki, w których ponoć rośnie produkcja kolagenu odpowiedzialnego za jędrność i młody wygląd skóry.

Nie ma jednak żadnych badań naukowych potwierdzających pozytywne działanie mikroigiełek. Może natomiast dojść do powikłań takich jak podrażnienia, infekcje skóry czy pojawienie się trądziku. Wiele takich przypadków odnotowano w Azji, gdzie zabiegi te są wyjątkowo popularne. Władze Hongkongu wydały nawet oficjalne ostrzeżenie przed kosmetycznymi torturami.

Transfuzja kontra białko

Niezależnie od skuteczności i marketingu, terapie te pozostają jednak tylko mało istotnymi zabiegami kosmetycznymi. Co innego przetaczanie młodej krwi. Tu gra się toczy o wysoką stawkę: odmłodzenie całego organizmu, powstrzymanie nieuleczalnych dotąd chorób, wydłużenie życia. Dlatego wszyscy czekają na wynik eksperymentu z udziałem ludzi, który prowadzi w Kalifornii renomowany Stanford University.

Czy się uda? Nie jest to wcale takie pewne. Ostatecznie to, co działa u myszy, niekoniecznie sprawdza się u ludzi. Poza tym czym innym jest połączenie dwóch układów krążenia, jak w przypadku parabiozy, a czym innym przetoczenie osocza. To drugie w badaniach na zwierzętach było zdecydowanie mniej skuteczne.

Z drugiej strony, testy wykonywane u pacjentów chorych na alzheimera tuż po zabiegu mogą wykryć nawet niewielką poprawę funkcjonowania władz poznawczych. Gdyby coś takiego udało się zaobserwować, oznaczałoby to, że uczeni są na dobrym tropie. Poza tym taki eksperyment można było przeprowadzić praktycznie od razu. Przetaczanie osocza to sprawdzona procedura, więc naukowcy ze Stanford University nie musieli długo czekać na zezwolenia. Zwłaszcza że mają już obiecujące wyniki badań na zwierzętach – odmłodzili stare myszy, wstrzykując im osocze pobrane od młodych ludzi.

A co z białkiem GDF11, na które stawiają badacze z Harvardu? Trzeba wielu żmudnych badań, by stało się jasne, czy i jak ta substancja może pomóc ludziom. Możliwe też, że we krwi młodych ludzi znajduje się więcej takich składników i dopiero ich łączne działanie odmładza organizm. Rozszyfrowanie tej zagadki zajmie lata, o ile nie dziesięciolecia.

Kiedy krew źle wpływa na mózg

Zła wiadomość dla ludzi z rzadką grupą krwi AB. Zespół badaczy kierowany przez dr Mary Cushman z University of Vermont odkrył, że u takich osób ryzyko zaburzeń funkcjonowania mózgu w podeszłym wieku jest niemal dwukrotnie większe. Chodzi przede wszystkim o problemy z pamięcią, mową i skupianiem uwagi. Naukowcy podejrzewają, że osoby z grupą AB częściej cierpią na zaburzenia krzepnięcia krwi. Może to zwiększać ryzyko uszkodzeń mózgu (np. wskutek udaru) i prowadzić do szybszego rozwoju demencji.

Młodość dla bogatych?

Jednak ludzie często nie chcą czekać. Jeśli ktoś cierpi na nieuleczalną chorobę, może spróbować nawet niesprawdzonych i podejrzanych terapii. Podobnie jest ze starzeniem się: powstrzymanie go jest od wieków marzeniem ludzi. Za młodość jesteśmy skłonni wiele zapłacić.

Zaraz po ogłoszeniu najnowszych badań nad GDF11 na poświęconym długowieczności forum internetowym Longecity zawrzało. Jeden z uczestników dyskusji zaczął organizować zrzutkę na zakup niezwykłego białka. Można je bowiem zamówić przez internet. I to nie w wersji mysiej, ale ludzkiej. GDF11 produkują zmodyfikowane bakterie Escherichia coli. Jeden miligram tej substancji kosztuje 3,9 tys. dolarów. I choć robienie takich eksperymentów na własnym organizmie może być bardzo groźne, pewnie znajdzie się ktoś, kto zaryzykuje.

Jeszcze łatwiej może rozwinąć się handel „młodą” krwią. Na świecie nie brakuje starzejących się milionerów, których byłoby stać na jej kupowanie. Wystarczy się zgłosić do prywatnej kliniki. Dawca dostaje pieniądze, biorca – odmładzającą transfuzję osocza. Pomijając ryzyko związane z przetoczeniem, nie byłoby to pozytywne zjawisko. Już dziś brakuje krwi dla ofiar wypadków i pacjentów na stołach operacyjnych. Pozostaje mieć nadzieję, że jeśli odmładzająca terapia okaże się skuteczna, będzie dostępna dla wszystkich potrzebujących. Opowieści o wampirach wysysających młodość z innych powinny na zawsze pozostać wśród bajek.