Moc podobieństw. “Szukanie tego co wspólne czyni życie lepszym niż szukanie różnic”

Różnica czy podobieństwo – to jest nasz codzienny wybór. To my decydujemy, czy zakładamy jedne czy drugie okulary.
Moc podobieństw. “Szukanie tego co wspólne czyni życie lepszym niż szukanie różnic”

Ta jedna sztuka
Adrienne Rich
tłumaczenie: Julia Hartwig

Wiem, że czytasz mój wiersz
późno, przed wyjściem z biura,
w jaskrawym świetle lampy i przy ciemniejącym oknie,
w zmęczeniu budynku zanurzającego się w ciszę,
na długo po godzinach szczytu. Wiem, że czytasz ten wiersz
stojąc w księgarni, daleko od oceanu,
szarego dnia wczesną wiosną, gdy lekkie płatki śniegu
niosą się przez ogromne przestrzenie otaczającej równiny.
Wiem, że czytasz mój wiersz
w pokoju, gdzie zdarzyło się więcej niż możesz znieść
gdzie zmięta pościel leży rozrzucona na łóżku
i otwarta walizka mówi o ucieczce,
choć nie możesz jeszcze wyruszyć. Wiem, że czytasz ten wiersz,
gdy metro zwalnia pęd, a ty za chwilę wybiegniesz po schodach
spiesząc ku nowej miłości, na którą nigdy nie pozwoliło ci życie.
(…)
Wiem, że czytasz ten wiersz krzątając się
przy odgrzewaniu mleka, z dzieckiem na plecach, z książką w ręce,
ponieważ życie jest krótkie, a ty jesteś spragniona.
Wiem, że czytasz ten wiersz, który nie jest w twoim języku
odgadując wyrazy i czytając inne,
starając się zrozumieć, co znaczą.
Wiem, że czytasz ten wiersz nasłuchując czegoś,
rozdarta między nadzieją a goryczą,
raz jeszcze powracając do zdania, którego porzucić nie możesz.
Wiem, że czytasz ten wiersz, bo nie masz nic innego do czytania
tam gdzie osiadłeś, wyzbyty wszystkiego.

 

Kiedy byłam w moim ulubionym Nowym Jorku, kusiło mnie, żeby pójść do wróżki. Nie mam tego w zwyczaju: należę do tych, którzy raczej nie wierzą w „te rzeczy”. Tym niemniej kusiło. Za każdym razem, kiedy mijałam jeden z licznych napisów „psychic”, coś mnie wołało do środka. Ale szłam dalej.

Do czasu. Kilka godzin przed wyjazdem na Times Square zobaczyłam panią Wróżkę: siedziała przy straganie, obok koreańskich przekąsek. „Hey, you, in the blue hood!” – zawołała, co uznałam za niechybny znak. Podeszłam jak po sznurku i siadłam na rozkładanym krzesełku, decydując się na wróżbę za pięć dolarów – czyli że powie mi, kim jestem dzisiaj. Nie, żebym nie wiedziała. Ale skoro okazało się, że przyszłość jest cztery razy droższa niż teraźniejszość, zdecydowałam, że trudno, niech będzie teraźniejszość. Pani Wróżka zapytała mnie o datę urodzenia. Powiedziałam całą prawdę. Wtedy wygłosiła monotonnym tonem tekst mniej więcej tej treści: masz przed sobą długie życie, jesteś dobra, czasem za dobra, wielu ludzi coś od ciebie chce, jesteś twórcza, ale z pieniędzmi też sobie nie najgorzej radzisz, czasem masz wszystkiego dość i chcesz wyjechać, ale nie rób tego, to nic nie zmieni, wszędzie będzie tak samo, kim jest żonaty mężczyzna, który chce z tobą być, nie, nie chodzi mi o twojego męża, jest ktoś jeszcze, trzymaj się od niego daleko, bądź blisko rodziny, pozostań tym, kim jesteś.

Ujęta trafnością tego, co usłyszałam, na chwiejnych nogach wstałam z krzesełka, żeby już po paru krokach zobaczyć z całą jasnością, że pani mówiła do każdego. Do każdego, do każdej, za pięć dolarów. Bo jesteśmy podobni.

Dziesięć lat temu adoptowaliśmy naszego syna. W ramach przygotowań zapisaliśmy się na obowiązkowy kurs przygotowawczy, czyli spotkania w grupie przyszłych rodziców adopcyjnych. Szłam na nie w poczuciu wyższości, które uświadomiłam sobie dopiero później. Szłam jako psycholożka, która sama prowadzi zajęcia, w poczuciu że moje przeżywanie adopcji będzie jakieś szczególnie wyrafinowane psychologicznie, głębokie, że moje obserwacje będą wyjątkowo wnikliwe. Kiedy siedliśmy w kręgu i zaczęliśmy mówić – pani sklepowa, pan kierowca, pani nauczycielka, pan hydraulik, pani psycholożka – okazało się, że wszyscy mówimy to samo. Jeden przez drugiego, jedna przez 3, opisujemy te same stany: wątpliwości, smutki, nadzieje. W różnych dekoracjach przeżywaliśmy ten sam los.

Kiedy pierwszy raz przeczytałam wiersz amerykańskiej poetki Adrienne Rich, poczułam ciarki na plecach. Słowa, które napisała, pokonały z prędkością światła kontynenty i dziesięciolecia, przeskoczyły ponad różnicami poglądów i doświadczeń, i zgrabnym skokiem wylądowały w środku mojego serca. Ona wiedziała, że czytam ten wiersz. Jesteśmy podobne. Ona i ja, ty i ja, a nawet ty i ten, który wydaje się teraz tak od ciebie różny. A jednak to różnice, a nie podobieństwa, często widzimy wyraźniej.

 

Różnica czy podobieństwo: to jest nasz codzienny wybór. Myślę, że to psychologia steruje tym wyborem: stan, w którym się znajduję, kiedy zakładam jedne czy drugie okulary. Jestem inna od ciebie, kiedy zajeżdżasz mi drogę – wtedy ja jestem dobrym kierowcą, a ty złym. Kiedy powstaje różnica w sporze, wtedy jesteśmy inni, bo ja mam rację, a ty się mylisz. Kiedy boję się, że jestem nie dość dobra, wtedy ty zaczynasz mi się wydawać lepszy, gorszy, inny. Im bardziej jestem zła, przestraszona, smutna, sfrustrowana, przygnębiona, zmęczona, tym bardziej widzę różnice. Im więcej mam miejsca w sercu na coś innego poza sobą samą, im mniej aktywne jest moje ego, tym bardziej jesteśmy podobni.

Czy to jest ten moment, w którym mamy wszyscy wziąć się za ręce i powiewać nimi nad głowami, wtapiając swój głos w chór innych głosów, napawając się tym, że jesteśmy jednym? Niekoniecznie. Wierzę głęboko w wartość osobności, różnicy, stawiania granic, dawania sobie prawa do mówienia: jestem inna niż ty. Ale wierzę też, że podobieństwo między mną a dowolnym człowiekiem wyrzuconym z bębna maszyny losującej na planecie Ziemia jest bardziej pierwotne i prawdziwe niż różnica między nami. I że szukanie podobieństw daje, netto, lepsze życie niż szukanie różnic.

Zrobiłam sobie takie ćwiczenie. Wybrałam osobę, której naprawdę nie lubię, z którą, jak mi się wydawało, nie łączy mnie absolutnie nic. Zadałam sobie wypisanie wszystkich możliwych cech wspólnych pomiędzy nami (z góry wykluczając wybiegi w stylu dwie ręce, dwie nogi). Znalazłam jedenaście – cztery zalety i siedem wad. Boże, jak mnie ten człowiek denerwuje! – pomyślałam. A potem zaczęłam się śmiać.