Multikulti pierwszej RP. Co łączyło różne grupy etniczne zamieszkujące Polskę szlachecką?

Pod wspólnym niebem dawnej Rzeczypospolitej mieszkali oprócz Polaków Ormianie, Żydzi, Szkoci, Cyganie i wielu innych. Chociaż zdarzały się konflikty, większość nacji dołożyła cegiełkę w tworzeniu Najjaśniejszej…

We wrześniu 1636 r. przed wileńską katedrą w obecności króla i senatorów Krzysztof Radziwiłł wykrzykiwał: „Przyszły sejm rozsądzi, czy wolno odbierać wolność głosu wojewodzie wileńskiemu. Już Polacy urągają nam, Litwinom, w samej Litwie, a nawet chcą nas gnębić […]. Niech się sejm zerwie, i to nie raz, ale niech uszanuje się godność senatorską, nie możemy utracić wolności. Litwa nigdy nie podda się despotycznej władzy!”.  Wtórował mu syn, znany jak zły szeląg z Sienkiewiczowskiego „Potopu” Janusz Radziwiłł, zapowiadając przegnanie Polaków szablami.

Przypływ agresji Radziwiłłów spowodowany był nadmiernym spożyciem alkoholu przez wszystkich uczestników wileńskiej rady senatu. Podczas kończącej ją mszy – jak pisze w diariuszu Albrycht Stanisław Radziwiłł – „sama infuła [biskupa wileńskiego] tylko trzeźwa była”. Alkohol, rozwiązując języki, sprzyja manifestowaniu skrywanych na co dzień uczuć. Tak było i tym razem. Wojewoda, któremu w czasie obrad odebrano głos, w pijackiej wypowiedzi odwołał się do stale powracającego wątku konieczności zachowania równowagi między dwoma tworzącymi Rzeczpospolitą państwami: Koroną i Litwą.

Dziś, po ponad 450 latach, mówiąc o unii lubelskiej (1569), często zapominamy lub umniejszamy znaczenie litewskich  wobec niej zastrzeżeń, wygłaszanych przed i po jej zawarciu. Mickiewiczowskie „Litwo, ojczyzno moja!” traktujemy jako wyraz regionalizmu, na Litwinów patrzymy po sienkiewiczowsku i matejkowsku – trochę dziwni, trochę dzicy, ale przecież nasi, mówiący po polsku.

Wilno zaś wkładamy do szufladki Kresy, choć jako żywo w XVI i XVII w. leżało bardziej w centrum państwa niż na jego kresach. Doświadczenie wieku XIX – gdy język, literatura, malarstwo i pamięć o wielkiej historii, która przeminęła, były gwarancją utrzymania narodowej tożsamości – wciąż waży na interpretacji historii. 

Państwa składkowe

Patrząc na mapę Europy w XVI–XVIII wieku, łatwo zauważyć, że granice ówczesnych państw nie pokrywały się z granicami narodowymi w takim stopniu jak dzisiaj. I nie dotyczy to tylko środkowej i wschodniej Europy, gdzie już w XIV stuleciu w wyniku unii dynastycznych wyrosły królestwa, w których skład wchodziło po kilka mniejszych państw.

W Skandynawii w unii pozostawały Dania i Norwegia, a Szwecja wyszła z niej zbrojnie w początku XVI wieku. Po wygasłej w pierwszej połowie XV wieku dynastii Luksemburgów Habsburgowie odziedziczyli Czechy i rozległe Węgry, o które rywalizowali z Jagiellonami.

I na Zachodzie nie brakło różnorodności. Król Hiszpanii rękami wicekrólów rządził katolickimi Niderlandami zamieszkanymi przez francuskojęzycznych Walonów i mówiących własnym językiem Flamandów. Jego władza rozciągała się na znaczną część Włoch, Portugalię oraz Franche-Comté w dzisiejszej wschodniej Francji i Rousillon na południowym wschodzie. Król Francji z kolei rządził włoskojęzyczną Sabaudią.

Władcy Anglii zaś panowali nad Irlandczykami i Walijczykami, których usiłowano pozbawić prawa do używania własnego języka. Bez skutku jednak. Wraz z nadejściem reformacji korona angielska złagodniała i zezwoliła na publikację Biblii po walijsku, by uniknąć sytuacji, w której „modlono się w kościele lub administrowano sakramenty w języku niezrozumiałym dla ludu”. Katolickich Irlandczyków potraktowano surowiej, grożąc więzieniem za używanie gaelickiego w obecności Anglików.

Multikulturowa wspólnota

Rzeczpospolitą polsko-litewską cechuje mnogość grup etnicznych, znacznie większa niż w przypadku krajów zachodnioeuropejskich, bo będąca efektem ruchomości granic państwa Piastów i Jagiellonów. Na etniczną mozaikę składają się przede wszystkim nacje rdzennie zamieszkujące te ziemie: Polacy, Litwini, Rusini.

Ci ostatni – choć posługiwali się tym samym językiem – zaczęli się już w XVI wieku różnić między sobą. Dzisiejsi Białorusini z terenu Wielkiego Księstwa Litewskiego, określani przez Litwinów terminem Gudai (Gudas w liczbie pojedynczej), identyfikowali się z Wielkim Księstwem, które z kolei w korespondencji urzędowej długo jeszcze używało języka ruskiego (w tym języku spisano kodyfikacje prawa, statuty litewskie ogłoszone w XVI stuleciu). 

 

Zupełnie inna identyfikacja – z Koroną, ale nie z Litwą – ukształtowała się na dzisiejszej Ukrainie, włączonej w 1569 r. przez Zygmunta Augusta do Korony. O ile bardziej na północ odwoływano się do instytucji Wielkiego Księstwa, których odrębność zachowano w akcie unii lubelskiej, o tyle na południu zabrakło instytucjonalnej tradycji, która podtrzymywałaby poczucie odrębności.

Wprawdzie w sądach aż po schyłek XVII w. używano języka ruskiego, ale w końcu z niego zrezygnowano, uznając prymat użyteczności. „Pisarz powinien po polsku, nie po rusku pisać” – tego ostatniego w końcu XVII w. nie rozumiała coraz większa liczba tamtejszej szlachty.

Na Litwie, gdzie poczucie odrębności miało oparcie w instytucjach, językowa polonizacja szlachty nie uchodziła za coś złego. Litewscy i polscy posłowie na sejm w 1564 r. ostro kłócili się po polsku o to, czyj wkład – polski czy litewski – był decydujący pod Grunwaldem. Po polsku wymyślali Koroniarzom cytowani na początku Krzysztof i Janusz Radziwiłłowie.

Odzywały się na ówczesnej Litwie również głosy – takie jak opinia kanonika Mikalojusa Daukšy (Mikołaja Daukszy) – nawołujące do używania języka litewskiego w literaturze. Ich motywacja była tyleż patriotyczna, ile utylitarna. Dauksza chciał dotrzeć do żmudzkich chłopów z katolicką nauką, uprzedzając w ten sposób ewentualne próby silnych na Litwie kalwinistów.

Warto przy okazji zauważyć, że również mieszkańcy polskiej części Korony nie byli jednolitą masą utożsamiającą się wyłącznie z Koroną. W XVI i XVII stuleciu zanikły wprawdzie odrębności sięgające genezą rozbicia dzielnicowego, ale wciąż utrzymywały się te, które znajdowały potwierdzenie w instytucjach, jak np. podział na Wielkopolskę i Małopolskę. 

Pierwsza fala emigracji

Drugą grupę narodów dawnej Rzeczypospolitej stanowią nacje, które napływały na ziemie przyszłego państwa polsko-litewskiego jeszcze przed zawarciem unii lubelskiej. W Koronie byli to głównie Żydzi i Niemcy. Ci pierwsi zawdzięczali swą odrębność pielęgnowaniu religii i obyczaju oraz zamieszkiwaniu w posiadających samorząd, wyodrębnionych z otoczenia grupach. Odrębność religijna i izolacja – niewykluczająca spełniania istotnych społecznie funkcji gospodarczych – cementowała tę społeczność, choć jednocześnie ściągała nań niechęć otoczenia, różnie uzasadnianą, raz religijnie, innym razem ekonomicznie.  

Obecność Niemców w państwie piastowskim zaczyna się już w X wieku, wraz z przybyciem niemieckich żon pierwszych polskich władców. 

Liczniejszy napływ sąsiadów z zachodu rozpoczął się w okresie kolonizacji w XII i szczególnie XIII wieku, gdy za pośrednictwem niemieckich osadników przybywały do Polski zachodnioeuropejskie rozwiązania w zakresie organizacji wsi, ustroju miast, techniki uprawy roli, rzemiosła i handlu. Rzecz jasna wywoływało to niechętne reakcje miejscowych: „wiele zła w skutek napływu Niemców rozpleniło się w kraju” – pisał arcybiskup gnieźnieński Jakub Świnka w początku XIV wieku – „ponieważ uciskają polską ludność, pogardzają nią, dręczą napadami […] pośród głuchych nocy porywają z jej własnej pościeli”.

W miarę postępującej polonizacji przybyszów i wraz ze zniknięciem zagrożenia krzyżackiego nastroje tego rodzaju przygasały. Warto przywołać postać działającego na przełomie XV i XVI wieku krakowskiego drukarza, Ślązaka Hieronima Wietora, z którego oficyny wyszedł m.in. pierwszy polski elementarz („Polskie książeczki ku uczeniu się polskiego”), który pisał: „Będąc ja wmieszkanym, a nie urodzonym Polakiem, nie mogę się temu wydziwić, gdy wszelki inny naród język swój przyrodzony miłuje, szyrzy, krasi i poleruje, czemu sam polski naród swym gardzi i brząka, który mógłby iście, jako ja słyszę, obfitością i krasomową z każdym innym porównać”. 

Inną wyraźnie wyodrębnioną grupę średniowiecznych przybyszów stanowią Ormianie, osiedlający się wzdłuż szlaków handlowych prowadzących znad Morza Czarnego na północny zachód. Pod berło królów polskich dostali się wraz z zajęciem Rusi Halickiej przez Kazimierza Wielkiego, które stało się wydarzeniem przełomowym w dziejach polskiej wielokulturowości i zaważyło na dalszych losach państwa chyba w nie mniejszym stopniu, jak unie z Litwą.

Największe kolonie ormiańskie, cieszące się samorządem, własnym prawem i wyznaniem znajdowały się we Lwowie, Kamieńcu Podolskim, Brodach, Łucku, Włodzimierzu Wołyńskim, a potem w Zamościu. Zasięg wpływów ormiańskich wykraczał daleko poza ziemie południowo-wschodnie Rzeczypospolitej. To za pośrednictwem Ormian właśnie docierały do Rzeczypospolitej tkaniny i wzory, które ukształtowały polski kostium narodowy epoki nowożytnej, oraz orientalna broń.

Na Litwie od połowy XIV wieku osiedlani byli Tatarzy, uchodzący z Wielkiej Ordy w następstwie niepokojów wewnętrznych. Rozkwit tego osadnictwa nastąpił w wieku XV za sprawą wielkiego księcia Witolda, a potem Kazimierza Jagiellończyka. Choć traktowano „niewiernych” z pewną podejrzliwością i nawet osiadli nie mogli uczestniczyć w życiu politycznym, piastować urzędów i wejść w skład szlachty, to jednak doceniano ich umiejętności wojskowe.

Mimo że wywodzili się z różnych grup etnicznych, łączył ich islam, dzięki któremu stworzyli zwarte grupy osadnicze. Ich przydatność dla państwa spowodowała, że nadano Tatarom przywileje indywidualne i grupowe, pozwolono praktykować własną religię i obyczaj. Jest rzeczą charakterystyczną, że Tatarzy stosunkowo często zawierali małżeństwa mieszane i na co dzień posługiwali się językiem polskim.

W XV w. pojawili się w granicach Rzeczypospolitej Cyganie (Romowie), przybyli do Europy z Indii w średniowieczu. Najstarsza polska wzmianka pochodzi z krakowskiego Kazimierza z 1401 r. i dotyczy niejakiego Mikołaja Czigana, który uiścił tam podatek za dzierżawioną ziemię. Nieliczni znani ze źródeł XV-wiecznych Cyganie byli ludźmi osiadłymi, cieszącymi się szacunkiem sąsiadów.

O Cyganach wędrownych mowa dopiero w źródłach XVI-wiecznych, a więc w czasach, gdy w Europie Zachodniej wydano szereg ustaw przeciw nim, co zmusiło ich do wyruszenia na wschód, najpierw do Wielkiego Księstwa Litewskiego, potem do Korony. Zasięg wędrówek obejmujący całą Litwę i Koronę dobrze ilustrują zachowane listy Piotra Rotenberga prowadzącego tabor i handlującego końmi (specjalność cygańska) w latach 1542–1561.

Również w Polsce usiłowano w drodze prawnej uniemożliwić Cyganom wędrówki. Na niewiele się to jednak zdało m.in. z powodu protestów szlachty. Choć represje prawne nie zostały zrealizowane, to jednak w XVII w. dystans między Cyganami a resztą społeczeństwa rósł, co sprzyjało z kolei zamykaniu się Cyganów we własnym kręgu.  

Druga fala emigrantów

O drugiej fali imigracji można mówić w odniesieniu do nacji napływających po raz pierwszy do Rzeczypospolitej w stuleciach XVI–XVII. Byli to przede wszystkim ludzie poszukujący możliwości kariery i zarobku. Obok stale napływających przedstawicieli narodów już mieszkających w Rzeczypospolitej spotykamy w tej grupie w większej liczbie Szkotów, Włochów i Holendrów, zarówno kalwinistów, jak i traktowanych z podejrzliwością w swej ojczyźnie sekciarzy, mennonitów. 

 

Wielu Szkotów poszukiwało w Rzeczypospolitej zarobku w służbie wojskowej, ale w źródłach znajduje się znacznie więcej informacji o szkockich kupcach niż o ruchliwych z racji profesji żołnierzach. Choć rozproszeni na dużym terenie, należeli do bractw szkockich mających własnych sędziów rozstrzygających spory wewnątrz społeczności podczas jarmarków. Zgodnie z przywilejem Stefana Batorego bractwa podlegały marszałkowi koronnemu. Kupcy szkoccy zajmowali się drobnym handlem, często obnośnym, co niekiedy budziło niechęć miejscowych konkurentów.

Byli oczywiście wśród Szkotów i wielcy kupcy. Przykładem Robert Wojciech Portius z Krosna, który w połowie XVII w. niemal zmonopolizował handel bardzo popularnym w Rzeczypospolitej węgierskim winem. W iście „nieszkockim” stylu łożył Portius wielkie sumy na odbudowę fortyfikacji miejskich, naukę dzieci krośnieńskich, remont kościoła. W miarę pogłębiania się kryzysu Rzeczypospolitej w drugiej połowie XVII wieku imigracja szkocka ulegała ograniczeniu, by wreszcie niemal całkowicie ustać.

Cechą charakterystyczną imigracji holenderskiej był fakt, że tworzyli ją przede wszystkim chłopi, poszukujący poza swą ubogą w ziemię ojczyzną możliwości osiedlenia się. Ich samoorganizację i umiejętności w walce z wodą doceniali w epoce kontrreformacji nawet katoliccy duchowni, patrzący przychylnym okiem na osadnictwo holenderskie na Żuławach Wiślanych. Zupełnie inną specyfikę miała imigracja włoska, na którą składali się przedsiębiorcy, szukający pracy w administracji intelektualiści (w tym znany z innych talentów Casanova) i artyści.

Ci ostatni narzucili miejscowym estetykę, czyniącą architekturę i sztuki plastyczne Rzeczypospolitej bliższymi włoskiemu renesansowi, a potem południowemu barokowi niż bardziej powściągliwemu barokowi północnoeuropejskiemu. Choć mamy w Polsce i przykłady tego ostatniego, to jednak faliste linie charakterystyczne dla południowego temperamentu zdecydowanie bardziej przypadły do gustu inwestorom w Rzeczypospolitej.

W odróżnieniu od pozostałych wspomnianych tu nacji, Włosi nie tworzyli grupy o charakterze stanowym, cieszącej się własnymi przywilejami i sądownictwem. Byli chyba zbyt zależni od chlebodawców, by wypracować własną subkulturę.

W różności siła

Mimo zdarzających się od czasu do czasu konfliktów, mimo ustawicznie powtarzanych przez „tutejszych”, zwykle niepochlebnych stereotypów, wszystkie wspomniane – i kilka innych, niewspomnianych w tym tekście nacji – znalazło swe miejsce w Rzeczypospolitej i wniosło mniejszy lub większy wkład w jej dzieje i kulturę.

Było to możliwe dlatego, że ówczesne kryteria swojskości i cudzoziemszczyzny były inne niż XIX- i XX-wieczne oparte na kryterium językowym i etnicznym. W warunkach średniowiecznych i nowożytnych, nieznających uniformizującego wpływu powszechnego szkolnictwa i masowych środków przekazu, poczucie wspólnoty układało się inaczej niż dzisiaj. Przeważały więzi w obrębie grup społecznych o podobnym statusie, wyraźnie odróżniających się od siebie pozycją w hierarchii prestiżu. Więzi biegnące w poprzek nich odzywały się jedynie wyjątkowo, w warunkach wojny, najlepiej wojny religijnej, no i oczywiście w obecności króla – panującego z Bożej łaski nad wszystkimi mieszkańcami jego państwa.

Dzisiejsza wielokulturowość ma zupełnie inny charakter. Historia nie zwykła się powtarzać…