Rafał Madajczak [aszdziennik]: Krystyna Pawłowicz musi zniknąć z przestrzeni publicznej

Miał dość swojej pracy, więc zaczął z niej żartować. I wkrótce okazało się to jego nowym zajęciem. Jego zmyślone newsy w asz dzienniku bawią dziś miliony Polaków. Rafał Madajczak zdradza nam, jak rozśmiesza innych, gdy samemu jest mu nie do śmiechu
Rafał Madajczak [aszdziennik]: Krystyna Pawłowicz musi zniknąć z przestrzeni publicznej

EWELINA JAMKA: „Ponad 10 mld złotych do końca 2018 roku przeznaczy rząd na poszerzenie programu 500+ – zapowiedziała wicepremier Beata Szydło
podczas wizyty w mieszkaniu Niny i Macieja, pary 30-latków z Poznania. Wsparcie w wysokości 500 zł dostanie każdy, kto tak jak Nina, boryka się z
samotnym wychowywaniem swojego partnera…” – czytam jeden z „niusów” na aszdzienniku i chichoczę. Jak się narodził pomysł na informacyjny serwis satyryczny?

RAFAŁ MADAJCZAK: Nie byłoby aszdziennika, gdybym nie pracował jako redaktor w portalu 02.pl. W 2009 roku przewalałem tony depesz i newsów, pracowicie tworząc portalowe treści i nagłówki. W takiej pracy nie da się uciec od powtarzalności sformułowań, w kółko tych samych chwytów stylistycznych. Zna to każdy pracujący w newsowych mediach. Żeby nie zwariować albo po prostu podzielić się czymś, co mnie rozśmieszyło, wrzucałem na swojego Twittera satyryczne wpisy dotyczące bieżących wydarzeń, a czytali mnie znajomi głównie ze środowiska mediowego. Więc aszdziennik – choć wtedy tej nazwy jeszcze
nie było, występowałem jako Ojciec Redaktor – zrodził się z ciężkiej pracy i krwawej rzeczywistości portalowej. Były i pot, i łzy, ale dotyczyły mojej codziennej pracy, natomiast wpisy były moimi wentylami bezpieczeństwa.

Czyli Ojciec Redaktor odreagowywał codziennie frustracje, nabijając się z dziennikarsko-redaktorskich paradoksów, i tak to sobie hulało aż…

– Aż wpadło mi do głowy, że fajnie byłoby mieć rubrykę humorystyczną w jakimś poważnym tygodniku. Zrobiłem próbną makietę, przy okazji tej próby powstała nazwa. Przypomniałem sobie o Naszym Dzienniku, potem ze ktoś używał określenia “asze” na określenie plemiennej własności i  tak powstał „asz dziennik”. Jednak żaden tygodnik nie bił się o publikowanie. Postawiłem więc stronę w wordpressie, potem załżyłem konto na Twitterze i Faceboku. Nadal zarabiałem na życie w portalu internetowym, a asz dziennik istniał dla mojej przyjemności. I to były piękne czasy swobodnej kreacji w blogosferze.

Czyli bez ciśnienia i bez zarabiania, aż przyszedł inwestor i zrobiło się na poważnie?

– Nie przyszedł inwestor, tylko ja zacząłem pracę w natemat.pl, ale niezwiązaną z aszdziennikiem. Jakoś rok temu padł pomysł,  żeby zrobić z aszdziennika regularny serwis. Powstała spółka ASZ dziennik – ja dałem pomysł, a Grupa naTemat za to zapłaciła. Założyłem, że jeśli to nie wyjdzie, to wrócę do pracy, którą wykonywałem wcześniej, a aszdziennik znów będzie działał nieformalnie. 

Ale wyszło – zasięg aszdziennika to od 700 tys. do 1,4 mln Unikalnych Użytkowników, 49 tys. obserwujących na Twitterze i 249 tys. na Facebooku. Nadal robisz to sam?

– Na szczęście już nie. Od roku ASZ to Łukasz Jadaś, Mariusz Ciechoński i ja. Szukając ludzi do zespołu szukałem zwracałem przede wszystkim uwagę na ich sposób myślenia, rozumienia konwencji. No ale poza poczuciem humoru potrzebna też jest znajomość specyfiki mediów, bo używając parodii i pastiszu, trzeba znać chwyty stosowane w tym, co chce się sparodiować.

Jak wygląda wasza codzienna praca jako redaktorów serwisu rozśmieszającego ludzi? Pijecie kawę i radośnie przerzucacie się żartami?

– Nic byśmy tak nie zrobili. Robimy ciągle research tak  jak w innych redakcjach, musimy mieć rękę na pulsie i wiedzieć, co się dzieje. I jak już wiemy, co się dzieje, to musimy się do tego odnieść – z wyjątkowym nagłówkiem, i śmiesznym, przykuwającym uwagę i generującym kliknięcia, i z pointą też oczywiście superśmieszną. 

 

A gdy ktoś ma słabszy dzień i jest nie w humorze?

– Wtedy ratuje nas rzemiosło. Piszemy tak, jakby to nadal było śmieszne. I wmawiamy to czytelnikom i oni nam wybaczają. 

Skąd wiecie, co ludzi rozśmieszy?

– Z naszych statystyk wynika, że najlepiej oceniane są zawsze okołopolityczne wpisy, ale to oczywiście nie oznacza, że chcę zarzucić asz dziennik polityką. Robimy mix – trochę polityki, trochę społecznego, trochę RODO, z powodu którego były chłopak nie może napisać błagalnych SMS-ów do swojej byłej. I obserwujemy, jakie są reakcje. Ale nie jesteśmy populistami i potrafimy iść pod prąd. Dostaje się prawicy, kiedy się podkłada, ale jak opozycja robi kuriozalny happening, na którym postać z maską Szydło okłada się w ringu z przeciwnikiem przebranym za Unię Europejską, to nie mogę tego nie obśmiać. KOD-owi dostaje się natomiast za tę kombatancką otoczkę. Przekuwamy balon patosu.

W takiej pracy, jak nasza główny problem polega na tym, by zawsze trzymać poziom. Nie możemy jak w mediach informacyjnych odpuścić pointy, jeśli nic nam nie przychodzi do głowy i dać po prostu poprawną notkę informacyjną, bo deadline mija. Musimy rozśmieszać. Jesteśmy uzależnieni od jakości swoich pomysłów. Wystarczy, że 2 na 5 teksty są słabsze, a dzień leży  i liczba użytkowników potrafi spaść z 1,4 mln. do 700 tys. 

Z kim się ścigacie?

– Najbliższy nam według mnie jest Andrzej Rysuje, ale on… rysuje, więc nawet porównać trudno a np. Demotywatory czy Kwejk to zupełnie inny styl i profil odbiorcy. I inne cele. Naszym jest nie tylko rozśmieszanie, chcemy być serwisem opiniotwórczym, który korzysta z satyry, by w ten sposób odnosić się do bieżących wydarzeń. Musimy więc pisać o tym, co się dzieje, śledzić o czym ludzie mówią np. na Facebooku, jaki gif właśnie jest popularny i jaki mem wszystkich śmieszy. Więc w zasadzie musimy się ścigać z całym internetem. 

I jak internet żyje Sławomirem, to aszdziennik?

– Nie będziemy udawać, że nie ma tematu. Poza jednym. Mam dość pisania o Krystynie Pawłowicz i od listopada nie ma o niej nic w asz dzienniku, bo uważam, że trzeba zrobić wszystko, żeby ta osoba zniknęła z przestrzeni publicznej. Każdy jej wygłup sprawia, że z jednej strony kraj nam się brutalizuje – proszę poczytać “światłe” pod newsami pod jej wypowiedziach – z drugiej, niepotrzebnie się utwierdzamy w przekonaniu, że to co ona reprezentuje, samo się wywróci. To usypia i porządni ludzie nic nie robią. Śmieją się z Pięty czy Pawłowicz, zamiast zastanawiać się, dlaczego to oni wygrali wybory. Więc w tym przypadku nie dołączam do chóru wytykającym jej wpadki, nawet jeśli to samograj klikalności. 

A ze Smoleńska można się u ans śmiać czy nie można?

– Rozróżniam dowcip, który uderza np. w ofiary, osobiste tragedie, a ten który gorzko obśmiewa np. wymówki Rosjan nie chcących oddać wraku. W papierowym prototypie asz dziennika pojawił się na przykład tekst o tym, że na wraku wyrosły rośliny rzadkiego gatunku i Rosjanie nie mogą oddać wraku, bo są one pod ochroną. 

 

Kryzysy się pojawiają?

– Regularnie, raz na 3-4 miesiące. Siadam do pracy i nic co wymyślam nie wydaje mi się ani śmieszne, ani mądre. Siedzę godzinę, drugą i ciągle nie jestem zadowolony. Potem zaczyna mi się wydawać, że asz dziennik jest bez sensu, a potem to się rozlewa na całe media i myślę o nich tak samo. I jak dochodze do tego poziomu, to w końcu mówię, dobra, to co by tu wymyślić, żeby było lepiej. I siadamy do pracy i przeważnie wtedy rodzi się coś świetnego. Więc te kryzysy ostatecznie wychodzą na dobre. Przy czym zauważyłem, że największy kryzys i zwątpienie w sens tego, co robię, pojawiają się, gdy jestem po prostu niewyspany.

 A jak odpoczywa ktoś, kto zawodowo zajmuje się humorem?

– Jak te osiem godzin dziennie próbuję być zabawny, to potem naprawdę mi się nie chce. Chcę tylko usiąść z rodziną jak normalnie ludzie. Gdy pracowałem w domu i testowałem żarty na bliskich, zaczynało być niefajnie. Wyobraź sobie rozmowę z kimś, kto każde zdanie kończy pointą… Więc, gdy chcę odpocząć, raczej nie oglądam seriali komediowych, wolę konsolę, poważne książki i mycie naczyń. Praca ze skrobakiem przy żeliwnej patelni potrafi czynić cuda.