Przedwojenne domy publiczne. Najsłynniejsze należały do „Złotej Pantery”

Rozrywki, jakim oddawały się elity II RP, gorszyły czytelników brukowych pism. Wielkie skandale wybuchały, gdy jaśnie państwo zostało przyłapane na cudzołóstwie, hazardzie i praktykach satanistycznych

W ostatnich dniach sierpnia 1932 r. warszawskie gazety zajmowały się wykrytym przez policję salonem rozpusty w luksusowym mieszkaniu przy ulicy Złotej, w którym na klientów oczekiwały nieletnie dziewczęta. Takie usługi dla ludności (dodajmy – zamożnej) prowadziła 43-letnia Aleksandra Chodecka.

„Była ona sama niegdyś kokotą i utrzymywała salony, do których schodzili się oficerowie carskiej gwardii. Chodecka była wówczas przyjaciółką generał-gubernatora Skałłona i nazywano ją Madame Dubarry” – twierdził „Ilustrowany Kuryer Codzienny”. Podobno po carskim Skałłonie odziedziczył ją niemiecki gubernator Warszawy Beseler. Teraz Chodecka podawała się za nauczycielkę języka francuskiego, do której przychodziły młode uczennice. „Została poddana specjalnej obserwacji, ustalono bowiem, że werbowała młode, bezrobotne dziewczęta” – napisał „Kurier Poranny”, ozdabiając tekst fotografią Chodeckiej. Wpadła, kiedy agentki policyjne podsłuchały telefoniczną rozmowę jurnego 60-letniego hrabiego, który telefonował do Chodeckiej (340-91), domagając się przysłania do jego mieszkania dwóch szesnastolatek. Podczas śledztwa okazało się, że Madame Dubarry miała „rozległą klientelę”, wśród której byli panowie o znanych w mieście nazwiskach i nieposzlakowanej opinii. Chodecką aresztowano pod zarzutem stręczenia nieletnich.

W Polsce w 1923 r. zlikwidowano – na papierze – domy publiczne. Prostytutki mogły teraz mieszkać najwyżej po dwie; uprawiające ten zawód panie podlegały kontroli lekarskiej i musiały się zarejestrować na policji obyczajowej. Wydawano im tzw. czarne książeczki, a od 1933 r. karty identyfikacyjne. Znowelizowano prawo, wprowadzając kary (do 5 lat więzienia) za stręczycielstwo, sutenerstwo i handel kobietami. Pomimo to Polski Komitet do Walki z Handlem Kobietami i Dziećmi oceniał, że w Warszawie nierządem zarabiało lub okazyjnie dorabiało około 20 tys. kobiet. „Domy publiczne, w jakiejkolwiek formie istniały, tamowały rozlewanie się prostytucji po całym mieście, jak to się właśnie stało” – oceniał dr Wacław Zaleski w 1927 r. w pracy „Prostytucja powojenna w Warszawie”. W miejsce zamkniętych burdeli natychmiast powstały nielegalne. W końcu lat 20. było ich w stolicy około 400.

W kwietniu 1933 r. stołeczne gazety opisywały zlikwidowanie przez policję dwóch „domów rozpusty” na Krzywym Kole i na ulicy Nowomiejskiej. Właścicielką ich była Stanisława Borowiecka, podobno prawnuczka słynnego niemieckiego poety Heinego. Zwano ją „Złotą Panterą” z racji rudych włosów i ostrego temperamentu. W zakładach Borowieckiej pracowało 16 dziewcząt, które odwiedzało dziennie nawet do 200 gości. Gdy policja aresztowała Borowiecką, jej pensjonariuszki lamentowały, że już nigdy nie znajdą tak dobrej pracodawczyni.

W 1937 r. policja przeprowadziła wielką akcję przeciwko stręczycielom, sutenerom i prostytutkom. Zlikwidowano 14 tajnych domów publicznych. Dwa z nich były luksusowe i takich też miały gości. Jednym z nich zarządzała Tatiana Trepatowa, była tancerka Opery Petersburskiej. Lokal był ceniony przez koneserów, gdyż wyświetlano w nim filmy pornograficzne. Drugi ekskluzywny przybytek rozkoszy mieścił się w centrum miasta, przy Marszałkowskiej 31, i należał do hrabiny Ireny Mielżyńskiej. Była kiedyś cyrkówką – woltyżerką, ale wyszła za mąż za hrabiego z zacnego wielkopolskiego rodu. Po śmierci męża otworzyła dyskretny burdel, którego personel stanowiły „panie z towarzystwa”. Klientom hrabina prezentowała albumy fotograficzne, w których bez obsłonek prezentowały wdzięki urodziwe panie. Gdy ktoś zażądał konkretnej, hrabina telefonicznie wzywała ją do lokalu.
 

RULETKA TAKŻE DAMSKA

Mimo likwidowania kolejnych tajnych kasyn zawsze funkcjonowało w stolicy około 20 salonów gier hazardowych.

Jak informował w kwietniu 1934 roku „Tajny Detektyw”, od początku roku w interesie zapanował kryzys. W tej sytuacji dwaj „zawodowi ruleciarze” Józef Janiszewski i Adolf Parkiet „wpadli na pomysł urządzania bezpłatnych bufetów w lokalach gry”. Autor tekstu zatytułowanego „Jak w Monte Carlo” twierdził, że „bufety zaopatrzono obficie w wódki najlepszych gatunków, zakąski i zagraniczne papierosy”.

Policyjni wywiadowcy udający gości kawiarni „U Lurse’a” zaobserwowali w marcowy wieczór ożywienie wśród znanych im graczy, wyczekujących na wiadomość, że „jest gra”. Taksówka woziła ich pod dom przy ul. Elektoralnej 28. Znikali w mieszkaniu nr 14 należącym do inżyniera Juliusza Bilewicza. Funkcjonariusze wtargnęli do mieszkania. „Na widok policji zapanowała wśród graczy niezwykła konsternacja. Jedni usiłowali wymknąć się z lokalu, inni schować pieniądze, właściciel zaś mieszkania próbował ukryć kompromitującą ruletkę” – napisał autor z „Tajnego Detektywa”. Graczy zwolniono po zarejestrowaniu w kartotece. „Rekrutowali się oni z zamożnych sfer przemysłowo-handlowych. Między nimi znajdował się popularny właściciel cukierni warszawskich” – podały gazety.

W końcu kwietnia 1934 r. policja wykryła niezwykłą ruletkę w mieszkaniu Eugeniusza Legańskiego (Aleje Ujazdowskie 28). Była zamaskowana w specjalnie zbudowanej otomanie [niska kanapa z wałkami zamiast poręczy – przyp. red.]. Wysuwano ją wraz z wezgłowiem mebla. Właścicielami ruletki byli dwaj murarscy majstrowie.

 

DUCHY I ZJAWY

Przed pierwszą wojną światową zapanowała moda na kontakty z „innym światem”. Wirujące stoliki i talerzyki zapewniały rozmowy ze zmarłymi. Wywoływano też duchy i zjawy. Odbywało się to za pośrednictwem tak zwanych mediów. „Naukowcy” spierali się, czy pojawiający się „duch” to materializacja dusz zmarłych (teoria spirytystyczna), czy też twór zmaterializowanej – w postaci tzw. ektoplazmy – wyobraźni medium (teoria metapsychiczna).

Do najbardziej znanych polskich mediów należał Jan Guzik, który zaczął działać jeszcze w XIX w. Był zawodowcem i płacono mu za seanse; w sennym transie przesuwał przedmioty, wywoływał bliżej nieokreślone zjawiska i dźwięki. Jego gwiazda zbladła, kiedy przyłapano go na pomaganiu sobie przy „nieziemskich” efektach.

Równie znany był Franek Kluski. Pod tym pseudonimem ukrywał się warszawski dziennikarz pracujący w „Kurierze Porannym”, poeta, autor i aktor kabaretowy. Nazywał się Teofil Modrzejewski i mieszkał przy ul. Królewskiej. Kiedy podczas seansów zapadał w sen, w pokoju pojawiały się zjawy, w roztopionej stearynie odciskały się dłonie i stopy, uczestników seansów „coś” dotykało, w powietrzu migały światełka, słychać było różne dźwięki. W powietrzu unosił się zapach kwiatów oraz roślin i owoców. Seanse odbywały się w ciemnym pokoju; paliła się w nim jedynie czerwona żaróweczka. Na stole zawsze stał niewielki ekran pokryty fosforyzującą masą do oświetlania duchów. Uczestnicy musieli trzymać się za ręce.

W 1926 r. opublikowana została 600- -stronicowa księga „Wspomnienia z seansów z medium Frankiem Kluskim”. Autorem był Norbert Okołowicz, malarz, twórca tkanin artystycznych, wojskowy, dyplomata. Organizował twórczość ludową na Huculszczyźnie i seanse u Kluskiego. Księga zawiera protokoły z seansów, fotografie uczestników, zjaw i odciśniętych w parafinie kończyn. W seansach w sumie uczestniczyły 243 osoby i ukazało się 830 zjaw.

Do Kluskiego przychodzili prominenci II Rzeczypospolitej. Ich lista jest imponująca: Józef Piłsudski, marszałek Polski, Józef Beck, późniejszy minister spraw zagranicznych, Marian Borzęcki, komendant główny policji, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, adiutant marszałka. Bywał tam także generał Józef Haller, wielki aktor Juliusz Osterwa, książę Stefan Lubomirski, dyrektor Teatru Polskiego Arnold Szyfman i pisarz skandalista Tadeusz Żeleński-Boy. Wywoływanie duchów było więc ekskluzywną rozrywką.

Na ss. 230–236 książki Okołowicza znajduje się protokół nr 33 z seansu odbytego 26 stycznia 1925 r. Trwał godzinę i 35 minut: jako uczestnika nr 3 odnotowano Stanisława Ignacego Witkiewicza, zwanego Witkacym, głośnego wtedy malarza, filozofa, awangardowego pisarza i ekscentryka. Był po raz pierwszy „na seansie z tym medium”. Zebrani utworzyli łańcuch z rąk. Po pięciu minutach w powietrzu pojawiły się małe światełka, słychać było szelesty i szmery, zebrani czuli dotyk małych dłoni, potem rozszedł się zapach róż i ozonu. Fosforyzujący ekran uniósł się pod sufit i pojawiła się zjawa polskiego oficera, potem drugiego.

„Po chwili znowu koło uczestnika 3 zjawiła się jakaś postać usiłująca się mu uporczywie ukazać już nie w świetle ekranu, a w świetle wydobywającym się z dłoni natartych jakby świetlną masą. Uczestnik 3 po kilkakrotnym ukazaniu się tej postaci zapytuje: »Jadwiga?« (tak miała na imię narzeczona Witkacego, panna Janczewska, która popełniła samobójstwo w roku 1914 – A.G.). Wtedy światło niknie, a uczestnik ten oświadcza, że ktoś go ściska i obejmuje”.
 

OFICERSKIE BALETY

W maju 1934 roku o świcie w IX komisariacie policji dyżurny odebrał anonimowy telefon: „Marszałkowska 48, w oficynie na drugim piętrze… Kobiety, wino, śpiew… i trup porucznika”.

W kuchni dwupokojowego mieszkania, obok łóżka służącej, na podłodze leżał martwy oficer z rewolwerem w dłoni. Był to porucznik Stanisław Uchnast z 10. pułku ułanów w Białymstoku. Do zastrzelenia Uchnasta przyznała się obecna w lokalu pani Okulicz-Kozarynowa, żona rotmistrza, i po tym wyznaniu zemdlała. Kiedy doszła do siebie, nie pamiętała, że przyznała się do zabójstwa. Lekarze uznali, że porucznik popełnił samobójstwo.

Mieszkanie, w którym doszło do tragedii, było własnością Ewarysta i Ewy Meyerów. Małżonek bawił w Gdańsku w interesach. Żona po wyjeździe męża dała służącej wychodne i zaprosiła panie: Okulicz-Kozarynową i Marię Wierzejską oraz poruczników z 10. pułku ułanów w Białymstoku: Uchnasta i Marcelego Marcinkowskiego, a także cywila z Warszawy pana Tadeusza Gutnajera.

„Urządzono libację, w czasie której rozwieszono na ścianach pornograficzne obrazki, a kiedy goście wpadli już w nastrój, rozdzielono się na trzy pary, które tworzyli: gospodyni domu z p. Gutnajerem, p. Wierzejska z por. Marcinkowskim i p. Okulicz-Kozarynowa z por. Uchnastem. Pierwsza para ulokowała się w sypialni, druga w saloniku, a trzecia w kuchni” – informował „Tajny Detektyw”.

Tygodnik sugerował, że samobójstwo porucznika Uchnasta mogło mieć związek z działalnością satanistycznej sekty. Wśród dokumentów Uchnasta znaleziono bowiem zapisane nazwisko „dr Bruze”. Posługiwał się nim tajemniczy człowiek mieszkający w willi na skraju podwarszawskich Gołąbek. Miały się w niej odbywać dziwne imprezy z udziałem ludzi przyjeżdżających z Warszawy. Nazwisko to figurowało też na wizytówce znalezionej u pewnego lekarza z ulicy Dobrej, który kilka lat wcześniej także popełnił samobójstwo. „Lekarz ów organizował w swoim mieszkaniu zabawy i orgie, na które zapraszał rozmaite kobiety. Spośród tych kobiet wybierał ofiary, które podstępnie usypiał, a następnie dokonywał na nich rozmaitych zabiegów” – informował „Tajny Detektyw”.

Prawdopodobnie ów lekarz związany był z polskim odłamem masońskiego Zakonu Martynistów. Przewodził mu Czesław Czyński używający pseudonimu Punar Bhawa. Ten okultysta, parapsycholog i hipnotyzer miał burzliwą przeszłość. W 1894 r. sądzono go za zahipnotyzowanie, uwiedzenie i doprowadzenie do małżeństwa baronowej Hedwigi Zedlitz. Sprawa była głośna na całą Europę, napisano o niej książkę. Czyńskiego sąd skazał na 3 lata więzienia za małżeństwo niezgodne z prawem. Potem Czyński został reprezentantem Zakonu Martynistów na Rosję i Polskę. Jednak w 1926 r. martyniści go wyrzucili. Założył wtedy Zakon Białego Wschodu. Historyk polskiej masonerii Ludwik Hass twierdził, że członkowie sekty sami doprowadzili ją do upadku. „W związku z uprawianymi przez część tego środowiska praktykami satanistycznymi połączonymi z orgiami, co pociągnęło za sobą kilka samobójstw, ingerowała na przełomie sierpnia i września 1930 r. policja warszawska”. Wyniki rewizji przeprowadzonych u aktywistów organizacji były kompromitujące. Kierownictwo martynistów, mające siedzibę we Francji, rozwiązało w 1931 r. polską gałąź. W rok później zmarł Czyński, ale pozostali członkowie grupy kontynuowali działalność. „Na razie epilogiem samobójstwa por. Uchnasta jest wielki skandal towarzyski i dwa skandale rodzinne. Zarówno bowiem p. Meyer, jak i rtm. Okulicz-Kozaryn, po kompromitującej zabawie nocnej w mieszkaniu p. Meyerowej, zakończonej fatalnym strzałem – wyrzekli się swych żon zapowiadając wszczęcie kroków rozwodowych”.