Największy pasożyt człowieka? Koty i psy! Od tysiącleci “bezczelnie” nas wykorzystują

Człowiek jest jedynym gatunkiem, który poświęca się dla innego, obcego sobie gatunku. Większość właścicieli zwierząt domowych dzieli się z nimi cennymi zasobami. W przyrodzie, jeśli ktoś dzieli się pożywieniem, schronieniem, miejscem przy wodopoju, to jest to najczęściej matka z dzieckiem, dalsi krewni lub partnerzy seksualni.
Największy pasożyt człowieka? Koty i psy! Od tysiącleci “bezczelnie” nas wykorzystują

Kilka lat temu w Berlinie miał miejsce tragiczny wypadek. Mężczyzna zginął wraz ze swoim psem pod kołami wagonu metra. Pies zeskoczył na tory na stacji, a jego właściciel za nim, aby go ratować. Niestety właśnie wtedy nadjechał pociąg.

Człowiek jest jedynym gatunkiem, który poświęca się dla innego, obcego sobie gatunku. Większość właścicieli zwierząt domowych dzieli się z nimi cennymi zasobami. W przyrodzie, jeśli ktoś dzieli się pożywieniem, schronieniem, miejscem przy wodopoju, to jest to najczęściej matka z dzieckiem, dalsi krewni lub partnerzy seksualni.

Tymczasem ludzie gotowi są płacić bardzo dużo na utrzymanie psa czy kota, poświęcać im swój czas, który, podobnie jak pieniądze, mogliby przeznaczyć dla swoich dzieci lub krewnych. Dlaczego utrzymują „darmozjadów”? Ponieważ ze zwierzęciem łączy ich również emocjonalna wieź – to miłość do pupila każe człowiekowi opiekować się nim. Ale czemu właściwie kochamy te zwierzaki?

Sukces naszym kosztem

Z punktu widzenia ewolucyjnego dostosowania miłość do zwierząt jest tak samo absurdalna jak opieka nad starszymi ludźmi. O ile jednak poświęcenie dla schorowanej matki można wyjaśnić na gruncie etyki, o tyle trudno jest uznać trzymanie psa w domu za czyn szlachetny. A jednak posiadanie zwierząt domowych, podobnie jak szlachetność, może być znakiem rozpoznawczym naszego gatunku.

Trudno wyobrazić sobie kotka, który chodziłby na spacery z myszką, czy aligatora, który karmiłby rybki! Nie może być również mowy o miłości do kleszczy lub pcheł, które liczne gatunki zwierząt noszą na sobie. Podobnie jak nie można mylić z miłością opieki nad pisklętami kukułki, którymi zajmują się z wielkim oddaniem pleszki, świergotki, trzcinniczki czy pliszki.

Są to przykłady popularnego w przyrodzie pasożytnictwa, czyli zwiększania własnego sukcesu reprodukcyjnego kosztem innego gatunku. Niewątpliwie oba nasze udomowione zwierzaki osiągnęły wielki sukces dzięki człowiekowi – mimo że każdy właściciel stara się na ogół mieć pod kontrolą reprodukcję swojego pupila. Czy oznacza to, że zwierzęta: psy i koty są naszymi pasożytami?

 

Jak twierdzi prof. John Archer, wybitny psycholog ewolucyjny z brytyjskiego University of Central Lancashire, zaprzeczyć temu twierdzeniu będzie można tylko wtedy, jeśli uda nam się udowodnić, że koszt miłości do pupila jest niższy niż zysk wynikający z tej relacji. Uczony przyznaje przy tym, że nie znalazł przekonujących dowodów na to, by posiadanie zwierzęcia domowego zwiększało sukces reprodukcyjny człowieka.

Czasami jednak bywa tak, że cecha lub zachowanie, które nie ma już znaczenia dla naszego przetrwania, odgrywało bardzo ważną rolę, gdy byliśmy łowcami-zbieraczami lub początkującymi rolnikami. Można więc wyobrazić sobie, że posiadanie wiernego psa przynosiło korzyści w postaci obrony przed dzikimi zwierzętami i pomocy przy polowaniu.

Kot również mógł być przydatny przy usuwaniu nieproszonych gości ze spiżarni. Jednak historia udomowienia obu gatunków wskazuje raczej na to, że pierwsze psy i koty trzymane były jako zwierzęta do towarzystwa. A nawet jeśli były wykorzystywane do konkretnych celów od samego początku, to czym wytłumaczyć emocjonalne przywiązanie do nich? Nikt raczej nie kocha krowy czy wieprza za to, że staną się kotletami. Dlaczego więc mielibyśmy darzyć uczuciem żywą pułapkę na myszy?

Miłość aż po grób

Nie można wykluczyć, że nasze zamożne europejskie społeczeństwo – z nielicznym potomstwem, słabymi więzami rodzinnymi, dużym odsetkiem samotnych ludzi – jest pod względem uwielbienia dla psów i kotów wyjątkowe. W państwach Azji o bardziej tradycyjnej strukturze społeczeństwa wcale nie kocha się psów. Zjada się je, a z kotów wyprawia się skóry.

Może więc fenomen miłości do obcego gatunku jest lokalny i wynika ze zubożenia relacji między ludźmi, które – jak twierdzą socjolodzy – coraz bardziej zaczyna nam doskwierać?

 

Naukowcy zbadali więc inne kultury i co się okazało? Plemiona Indian amazońskich kochają zwierzęta domowe! W dżungli nie jest łatwo o psa czy kota, za to pod dostatkiem jest innych gatunków. Do siedlisk ludzkich przynoszą je najczęściej mężczyźni, wracając z polowania, jako prezent dla żon lub dzieci. Zazwyczaj są to młode, osierocone przez matkę (którą myśliwi przynoszą również, choć w zgoła innym celu).

Udomowione w ten sposób zwierzę, chowane od małego, nigdy nie będzie zjedzone. Pozostaje w rodzinie, często na jej utrzymaniu, i jest kochane tak samo jak nasze psy czy koty. Większość takich pupilów po osiągnięciu dojrzałości wraca do dżungli – w ten sposób Indianie spłacają dług Matce Naturze.

Jest jeszcze inny dowód na to, że miłość do zwierząt domowych nie jest wyłącznie współczesną europejską fanaberią. To znalezisko archeologiczne pochodzące sprzed 12 tys. lat. Na terenie Izraela odnaleziono w latach 70. XX wieku grób człowieka, obok którego spoczywał szkielet zwierzęcia. Był to najstarszy odkopany pies, choć gdy zginął, miał niecały rok. Zmarły leżał tuż obok i obejmował szczeniaka ręką. Jak twierdzą autorzy odkrycia, nie może być wątpliwości, że owego człowieka z psem łączyła miłość, a nie kulinarne upodobanie.

Pies na stres

Konfrontacji z dowodami naukowymi nie wytrzymuje również teza, jakoby przywiązanie do psa czy kota było przejawem zaburzeń emocjonalnych i braku satysfakcjonującego kontaktu z ludźmi. „Kociary” – starsze samotne kobiety podkarmiające wszystkie głodne koty w okolicy – lub „psiarze”, czyli młodzi ludzie, bardziej zainteresowani swoimi psami niż perspektywą rodzicielstwa, zapewne zapełniają w ten sposób jakąś lukę. Ale sam kontakt ze zwierzętami zaburzeń nie powoduje.

 

Wprost przeciwnie, dzięki obecności zwierząt ludzie łatwiej odzyskują równowagę psychiczną. Gdy prof. Archer mówi o zyskach dla człowieka z miłości do psa lub kota, ma na myśli właśnie ten ich zadziwiający wpływ na ludzkie zdrowie. Z badań wynika, że właściciele zwierząt domowych dłużej żyją i rzadziej zapadają na choroby układu krążenia. I nie jest to tylko efekt spacerów, ponieważ dotyczy to również właścicieli kotów, które na ogół wolą spacerować bez asysty.

Kontakt ze zwierzęciem obniża poziom przewlekłego stresu, który jest odpowiedzialny za skracanie naszego życia. Zwierzęta łagodzą stres nawet u dzieci. Gdy uczeni kazali im czytać na głos, stres wywołany tym zadaniem przyspieszał rytm serca maluchów. Jednak te, które czytając, miały kontakt z zaprzyjaźnionym psem, były znacznie mniej zestresowane.

Na razie udowodniono jednak, że zysk zdrowotny z posiadania zwierzęcia objawia się dopiero w starszym wieku. Stąd – zdaniem prof. Archera nie można mówić o zyskach w rozumieniu ewolucyjnym. Jeśli korzyść z miłości do obcego gatunku miałaby przewyższać koszty wynikające z tej relacji, to musiałaby ona przekładać się na wzrost sukcesu reprodukcyjnego człowieka. Poprawa stanu zdrowia po okresie rozrodu nie ma większego wpływu na liczbę potomstwa. Na razie jedno jest pewne: relacja człowiek–pies dobrze wpływa na sukces reprodukcyjny psa, a nie człowieka. Identycznie jest z kotem.

Zwierzęca manipulacja

Rodzajów pasożytnictwa jest w przyrodzie wiele. Pasożyty mogą żyć na gospodarzu albo w jego wnętrzu, przebywać z nim przez całe życie lub tylko przejściowo. Niektóre zabijają swego żywiciela, jak larwy rozwijające się w żywym owadzie. Inne, jak Toxoplasma gondii u kota, są mniejszym obciążeniem.

Jeszcze inne stosują tzw. pasożytnictwo lęgowe, polegające na obciążeniu innego gatunku kosztami własnego rozrodu. Kukułka podrzuca jajo do gniazda innego ptaka. Jej pisklę wykluwa się jako pierwsze i wyrzuca z gniazda jaja właścicieli. Przybrani rodzice harują, żeby wykarmić cudzego potomka, nie odnosząc przy tym żadnych korzyści. Ta forma pasożytnictwa o tyle różni się od poprzednich, że pasożyt utrzymywany jest dobrowolnie przez swego gospodarza. W każdej chwili „rodzice” mogliby porzucić pisklę kukułki, ale tego nie robią.

 

Podobnie jest z chrząszczem z gatunku Atemeles pubicillis, który pasożytuje w kolonii mrówek. Choć wygląda zupełnie inaczej niż gospodarze, udało mu się „podrobić” trzy mrówcze feromony i „podpatrzeć” u nich dwa bodźce dotykowe. Posługując się nimi jak kodem dostępu, włamuje się do mrowiska i porusza po nim bez przeszkód. Identycznie jak u kukułek najważniejsze jest to, że pasożyt kontroluje zachowanie swego żywiciela. Kukułka musi upodobnić swoje jaja do jaj gospodarzy – dalej jest już z górki.

Czy ludzie też są podatni na tego rodzaju manipulacje? Wystarczy zastanowić się, jak zareagujemy na widok dziecka, które będzie miało duże czoło i oczy, pucułowate policzki, krótkie, grube nóżki i rączki oraz niezdarne ruchy. Konrad Lorenz – wybitny etolog i laureat Nagrody Nobla z 1973 r. – twierdził, że te cechy są ludzkim odpowiednikiem otwartego dzioba kukułki. Większość z nas uzna nosiciela tychże cech za „słodkiego” i „rozkosznego”. Lorenz uważał, że kurczaczki, kociaczki i szczeniaczki budzą w nas taki sam zachwyt.

W toku ewolucji przybrani rodzice kukułki – podobnie jak my – zostali wyposażeni w silny instynkt rodzicielski, aby lepiej opiekować się własnym potomstwem. Broniąc się przed pasożytem, nie możemy osłabiać tego instynktu, ponieważ obróciłoby się to przeciwko naszym dzieciom. Wyścig zbrojeń między kukułką a jej ofiarami dotyczy więc tylko etapu składania i porzucania jaj, a nie odchowywania potomstwa.

Trudno natomiast powiedzieć, jak wygląda wyścig zbrojeń między nami a naszymi kochanymi psami i kotami. Niełatwo ustalić, kiedy to pasożytnictwo miałoby mieć swój początek. Wyjątkowe w naszej relacji ze zwierzętami domowymi jest to, że nie tylko możemy porzucić pasożyta, kiedy tylko chcemy, ale przede wszystkim fakt, że sami się prosimy o to, by nas wykorzystać. Dziś nie trzeba się wiele natrudzić, by przygarnąć psa czy kota, ale pierwsi właściciele psów musieli włożyć wiele wysiłku w podebranie wilczycy młodych. Nawet osierocone wilcze szczenię nie łasiło się do człowieka ani nie czarowało go swoimi dużymi oczami i niezdarnymi ruchami. To raczej nasza nieodparta ciekawość i instynkt opiekuńczy zrobiły z dzikiego drapieżnika uroczego psiego pasożyta.

 

Rozszyfrowały nas!

Kot do dziś niewiele różni się genetycznie od swego dzikiego przodka. Pies natomiast od początku był bardziej podatny na zmiany pod wpływem życia z człowiekiem. Dlatego do niedawna uważano, że jest on gatunkiem sztucznie stworzonym (patrząc na chihuahua, trudno oprzeć się takiemu wrażeniu), a więc niegodnym uwagi naukowców. Jednak w ciągu ostatniej dekady badania nad zdolnościami psa i historią jego udomowienia niezmiernie się rozwinęły. Pies, jak żadne inne zwierzę, ewoluował w bliskości z człowiekiem, zmieniając się, by lepiej pasować do naszych wymagań.

Możemy się o tym przekonać, porównując go z wilkiem. Psu nie tylko powiększyły się oczy, spłaszczył pysk i oklapły uszy. Zdobył też umiejętność komunikowania się z nami w sposób, który nawet dla szympansów jest niedostępny. Pies potrafi odgadywać intencje naszych działań. Rozumie nasze gesty, zmiany tembru głosu i mimikę. Ba, potrafi nawet ją naśladować (wiedzą o tym właściciele, którzy widzą, jak ich ulubieniec się uśmiecha), ale tylko w kontaktach z człowiekiem – między sobą psy nadal komunikują się po swojemu. Wystarczy spojrzeć na minę pupila nakrytego na buszowaniu w koszyku z zakupami – jest taka sama jak ta, którą robi dziecko przyłapane na podkradaniu słodyczy! Pies potrafi także podsłuchiwać rozmowę i włączać się, jeśli dotyczy tematu, który go interesuje (np. obiad, spacer). Czy nie brzmi to jak złamanie kodu?

Wszystkie te zmiany, którym przez wieki obcowania z człowiekiem uległ pies, przypominają proces dopasowania wyglądu jaja kukułki do jaja gatunku, któremu pasożyt ma zamiar powierzyć misję wychowania swego potomstwa. Stopień, w którym pies opanował komunikowanie się z ludźmi, przypomina z kolei rozszyfrowanie sposobu porozumiewania się mrówek przez Atemeles pubicillis. Zarówno przybrani rodzice kukułki, jak i mrówki goszczące chrząszcza trwają w związku z pasożytem, ponieważ nie wiedzą, z kim naprawdę mają do czynienia. W przeciwnym wypadku natychmiast zerwałyby ten układ. My już wiemy… ale czy to naprawdę coś zmienia? Miłość jest w stanie wiele wybaczyć.

Kocie królestwo

Kot domowy pochodzi od dzikiego kota afrykańskiego Felis silvestris libyca. Udomowiony został prawdopodobnie w Egipcie, gdzie znaleziono najstarsze malowidła przedstawiające koty w obrożach (2600 r. p.n.e.) oraz najstarsze kości 17 osobników, pochowanych w grobowcu wraz 17 miseczkami (1900 r. p.n.e.). Prawdopodobny scenariusz udomowienia według prof. Jamesa Serpella, od wielu lat badającego udomowienie psów i kotów, wyglądał następująco: dzikie zwierzęta i ich ujarzmianie było centralnym obiektem kultu religijnego w starożytnym Egipcie. Jeśli Egipcjanie mogli hodować krokodyle, pawiany, hieny i lwy, ich uwadze z pewnością nie umknął kot.

 

Ponieważ gatunek ten nadawał się do hodowli znacznie lepiej niż małpa czy hiena, jego udomowienie nie było trudnym przedsięwzięciem.

Kot trafił do panteonu bogów. Z relacji Herodota wiemy, że w połowie V w. p.n.e. istniały świątynie pełne kotów karmionych przez ludzi. Wielu Egipcjan miało koty w domu i otaczało je wielkim szacunkiem. Śmierć pupila oznaczała żałobę w rodzinie, której członkowie golili sobie wówczas brwi na znak szacunku do zmarłego. Jego ciało było mumifikowane i chowane na specjalnym cmentarzu. Do dziś odnaleziono setki tysięcy takich kotów. Za zabójstwo zwierzaka groziła kara linczu.

Redakcja Focus.pl wybierze dla Ciebie najlepsze artykuły tygodnia. Zapisz się na nasz newsletter