“Gdyby Diana miała zapięte pasy, skończyłoby się na podbitym oku”. Wywiad ze słynnym patologiem sądowym

Chciałem pokazać, że praca patologa sądowego nie odziera z człowieczeństwa. Mnie naprawdę bardzo obchodzi los osoby, którą badam – mówi dr Richard Shepherd, który przeprowadził ponad 23 tys. sekcji zwłok
“Gdyby Diana miała zapięte pasy, skończyłoby się na podbitym oku”. Wywiad ze słynnym patologiem sądowym

Focus: Przez 30 lat pracował pan jako lekarz medycyny sądowej. Pod koniec kariery okazało się, że cierpi pan na zespół stresu pourazowego (PTSD). Czy lekarze nie powinni mieć zapewnionej opieki psychologa?

dr Richard Shepherd: Wiele grup zawodowych dostaje takie wsparcie, ponieważ zatrudniają ich organizacje. Dotyczy to np. strażaków, ratowników medycznych czy policjantów. Moja żona jest pediatrą, pracuje z dziećmi, które padły ofiarą przemocy lub molestowania. I ona regularnie ma spotkania z psychologiem, tak na wszelki wypadek. Tymczasem patolodzy sądowi w Anglii i Walii – z przyczyn, które są zbyt skomplikowane, by to wyjaśniać – pracują na własny rachunek i są pozbawieni takiej opieki. M.in. dlatego postanowiłem napisać książkę – żeby pokazać, jak ta praca wygląda i jak może wpłynąć na człowieka.

Próbuje pan w niej podchodzić do sekcji zwłok z naukowym obiektywizmem, ale trudno jest tu uniknąć emocji. Ja z zajęć z medycyny sądowej pamiętam ten zapach, przed którym nie dało się uciec… Jak pan to znosił?

– Kiedy zaczynałem zajmować się medycyną sądową, w ogóle nie zwracałem na to uwagi. Byłem tak zafascynowany i pełen entuzjazmu, że skupiałem się na tym, co widzę. Ta dziedzina medycyny była czymś, o czym marzyłem od wielu, wielu lat. A potem okazało się, że przyzwyczaiłem się do zapachu i najczęściej mi on nie przeszkadza. Najczęściej, bo zdarzają się oczywiście takie ciała… Dość powiedzieć, że czasami kiedy wracałem do domu, psy zachowywały się dziwnie, a żona już z daleka wołała: „Wyraźnie czuję, że powinieneś wziąć prysznic!”.

Seriale dotyczące kryminalistyki, takie jak „CSI” czy „Kości”, zyskały ogromną popularność. To dobrze?

– Myślę, że mimo różnych niedociągnięć takie programy to pozytywne zjawisko. Doradzałem przy kilku produkcjach telewizyjnych, opowiadając o realiach pracy patologa sądowego – nie tylko o tym, jak się trzyma skalpel podczas sekcji. Plusem jest to, że wielu ludzi chce teraz pracować w dziedzinie kryminalistyki, uniwersytety prowadzą kursy w tym zakresie. Minus jest taki, że dla absolwentów nie ma potem miejsc pracy. Ale jest jeszcze inna kwestia: z tych seriali przestępcy uczą się naszych metod działania. Potem wiedzą, co zrobić, by nie zostawiać śladów, np. DNA. Wbrew pozorom ci prawdziwi przestępcy – czyli ci, którzy planują zbrodnie, a nie zabijają np. w trakcie kłótni domowej – są często bardzo inteligentni. Czytają „Scientific American” czy „Nature” i wyciągają wnioski.

Te seriale pokazują też, że zagadek kryminalnych nie rozwiązuje jedna genialna osoba…

– Opowieści z samotnym bohaterem, który wszystko robi sam, są atrakcyjne, ale to naprawdę jest działanie zespołowe. Oczywiście lubię myśleć, że to ja jestem w centrum tego zespołu. Ale duża część tej pracy to rozmowy, dyskusje, nierzadko przenoszące się wieczorem do pubu, gdzie przy piwie rozważamy różne możliwości. Częste jest też nawiązywanie przyjaźni. To dla mnie bardzo ważne, gdy mogę zadzwonić do laboratorium i poprosić znajomego naukowca o pomoc, a nie tylko wysyłać urzędowego maila.

 

A czy nowe technologie zmieniły pracę patologa? Pisze pan, że nadal najważniejsze jest obejrzenie ciała.

– Fotografowanie, dokumentowanie miejsca zbrodni – to są wciąż podstawy naszej pracy. Nowe technologie, takie jak badania DNA czy badania rezonansem magnetycznym, oczywiście pomagają. Badania genetyczne pozwalają nam rozwikłać np. wiele przypadków nagłej śmierci u młodych sportowców. Okazuje się, że mogą oni być obciążeni genami wywołującymi defekty w budowie mięśnia sercowego, które nie ujawniają się w codziennym życiu. Ale jeśli mam do czynienia z człowiekiem uderzonym młotkiem w głowę, technologie nie pomogą mi zbytnio w pracy.

W książce pisze pan, że patolog zeznając w sądzie nie może mieć wątpliwości. Jak to się ma do nauki i niepewności, która jest jej nieodłączną częścią?

– Kiedyś w sądzie musiałem np. podać dokładny czas zgonu, taki jak godzina 3.40, nawet jeśli wszyscy wiedzieli, że nie da się tego tak precyzyjnie określić. Stopniowo jednak sądy zaakceptowały to, że istnieje margines błędu albo prawdopodobieństwo jakiegoś zdarzenia. Oczywiście są rzeczy, co do których nie mogę mieć wątpliwości. Jeśli mamy ciało z raną od noża przeszywającą serce i cztery litry krwi na podłodze, to nie jest kwestią dyskusyjną, czy przyczyną śmierci był cios nożem. To jest niepodważalny fakt. Ale pod jakim kątem nóż wszedł w ciało? Czy zaatakowana osoba stała, czy była pochylona, czy leżała? To są już spekulacje, teorie. Dobre teorie, oparte na faktach i wiedzy naukowej, ale nie mamy tu absolutnej pewności.

Zajmował się pan także bardzo głośnymi sprawami. Czy to pomaga w propagowaniu naukowego podejścia?

– Staram się to robić przy każdej okazji. Po zamachu na WTC w 2001 r. poleciałem do Nowego Jorku jako obserwator z ramienia brytyjskiego rządu. Wykorzystaliśmy doświadczenia Amerykanów do opracowania własnego planu działań na wypadek masowego wypadku tego typu. I, niestety, przydał się on już w 2005 r., gdy islamiści zaatakowali w Londynie, doprowadzając do śmierci 52 osób. Głośne było również dochodzenie w kwestii księżnej Diany. Siedem lat po jej śmierci w wypadku samochodowym miałem za zadanie przejrzenie całego materiału dowodowego w tej sprawie. Nie odkryłem nic nowego, ale media podchwyciły jeden mój wniosek: gdyby Diana miała zapięty pas bezpieczeństwa – a to zależało tylko od niej – zapewne skończyłoby się na podbitym oku, złamaniu ręki i żeber

rozmawiał: Jan Stradowski

dr Richard Shepherd. Studiował medycynę na Uniwersytecie Londyńskim, zrobił specjalizację z medycyny sądowej. Podczas wielu lat pracy wykonał sekcję zwłok ok. 23 tys. osób. Był zaangażowany między innymi w śledztwo dotyczące tragicznej śmierci księżnej Diany oraz atak na World Trade Center.

Jego książka pt. „Niewyjaśnione okoliczności. Życie i wiele śmierci czołowego brytyjskiego lekarza medycyny sądowej”, została opublikowana przez Wydawnictwo Insignis, Kraków 2018