Niedźwiedzie biorą Bieszczady

Jest ich już ponad setka. Są szybkie, silne i coraz bardziej bezczelne, stając się prawdziwym utrapieniem dla ludzi i ich dobytku

Atak niedźwiedzia najczęściej zaskakuje człowieka. Zwierzę tylko z pozoru jest ociężałe – gdy chce, potrafi błyskawicznie przyspieszyć. „Człowiek zwykle próbuje uciekać, niedźwiedź sięga łapą i trafia pazurami w nogę, w tułów. Atakowany przewraca się, a wtedy niedźwiedź go zostawia – bo tak naprawdę wcale nie chce zrobić mu krzywdy. Zwierzę szarżuje tylko wtedy, gdy ktoś je mocno zaniepokoi, gdy poczuje się zagrożone” – mówi Bogusław Kochanowicz, komendant placówki Straży Granicznej w Stuposianach.

Oglądając bajki o przyjaznych i zabawnych misiach, łatwo zapominamy, że w rzeczywistości są to dzikie, niebezpieczne zwierzęta. Ważący kilkaset kilogramów niedźwiedź brunatny może nie tylko pogryźć człowieka – do wypadku tego rodzaju dochodzi w Bieszczadach średnio raz do roku – ale jest też w stanie cisnąć w drzewo ważącym 80 kg ulem, by dobrać się do miodu. O takich zdarzeniach opowiadają pszczelarze z Podkarpacia, gdzie prawdopodobnie żyje już nawet 100–120 niedźwiedzi. Misie zapuszczają się coraz dalej na północ od granicy Bieszczadzkiego Parku Narodowego i zbliżają się do siedzib ludzkich. Tak bliskie sąsiedztwo prowadzi do coraz poważniejszych konfliktów.

„Znam dwie osoby, które zostały zaatakowane. W pierwszym wypadku był to zbieracz poroża, który wszedł na teren rezerwatu ścisłego. Słyszałem też o przypadku, gdy ktoś próbował uciec, wdrapując się na drzewo, ale niedźwiedź go strącił” – opowiada Bogusław Kochanowicz.

By ograniczyć kontakty z ludźmi do minimum, niedźwiedzie dawno już zmieniły tryb życia z dziennego na nocny i żerują niemal wyłącznie po zmroku i przed świtem. Do życia potrzebują schronienia na zimę, pokarmu i bezpiecznej okolicy, w której nieniepokojone przez nikogo będą mogły wędrować i ukryć się w ciągu dnia. Nie bez przyczyny niedźwiedzie żyją w Europie już tylko w górach i na terenach najsłabiej zaludnionych. Unikają osiedli, ośrodków wczasowych, a nawet średniej wielkości dróg, do których podchodzą najwyżej na odległość pół kilometra. Gawry zakładają na stromych stokach, w trudno dostępnych miejscach.

Gdy jednak głód lub aromaty, rozchodzące się z dzikich wysypisk i niezabezpieczonych śmietników, są wystarczająco silne, niedźwiedzie przestają zważać na ludzi. Zwierzęta przyzwyczajają się powoli do naszej obecności i zbliżają się do zabudowań. Jeśli pojemniki na śmieci nie są odpowiednio zabezpieczone, nietrudno o groźną sytuację.

Odpady wysokiego ryzyka

W marcu 2011 r. niedźwiedź w ciągu dnia przeszukiwał śmietniki przy zabudowaniach leśniczówki Sokoliki. Nieco później inny miś regularnie wchodził przez wybite okno do magazynu z kukurydzą w Zatwarnicy. Parę miesięcy temu, na łąkach koło tej wsi, niedźwiedź spacerował w biały dzień. Niemal w tym czasie w rejonie Polany inny niedźwiedź dwukrotnie, dzień po dniu, wdzierał się na pastwiska.

Zniszczył ogrodzenie z siatki i zabił jedno jagnię. Oswajanie się niedźwiedzi z obecnością ludzi zawsze powinno być sygnałem alarmowym. Niestety, do wielu nadal to nie dociera. W Bieszczadach zdarzały się próby wabienia niedźwiedzi chlebem czy mięsem, by ułatwić turystom zrobienie zdjęcia albo nakręcenie filmu z wakacji. Tymczasem jeśli miś pozwala już się obserwować z bliska, to sytuacja staje się po prostu niebezpieczna dla człowieka, który w każdej chwili może zostać zaatakowany. W skrajnej sytuacji niedźwiedź regularnie wchodzi do zagród, próbuje się dostać do zamieszkanych budynków, podąża za ludźmi, atakuje bez powodu.

Na szczęście spotkania z niedźwiedziem są zazwyczaj stosunkowo niegroźne. W najgorszym wypadku kończy się na ranach szarpanych i potłuczeniach.

W ostatecznym rozrachunku to niedźwiedzie cierpią bardziej. Zbieracze poroży buszujący po rezerwatach ścisłych, robotnicy leśni prowadzący wyręb drzew czy myśliwi, organizujący polowania z psami i nagonką, są utrapieniem dla potężnych ssaków. Zdarza się, że zaniepokojne obecnością ludzi samice uciekają z gawry. Porzucają wtedy młode albo próbują je rozpaczliwie ratować. Wtedy skutki są równie opłakane. W styczniu 2011 r. spłoszona niedźwiedzica próbowała w pysku przenieść tygodniowego niedźwiadka. Malec wypadł na ziemię i zginął z wychłodzenia.

Bajki o misiach w jednej kwestii nie kłamią – te zwierzęta przepadają za miodem. Pasieki w Bieszczadach są stale rabowane. Niedźwiedzie wyjadają miód nawet z uli stojących 150 metrów od zamieszkanego przez ludzi domu. Rozmawiając z pszczelarzami, usłyszałam o zwierzaku, który wdrapał się na sterczący z ziemi stary pień i przeskoczył nad ogrodzeniem. I o takim, który próbował podkopać się pod elektrycznym pastuchem – bezskutecznie, bo tuż pod ziemią znajdowała się skała.

 

Atak miodożercy

Do pasieki Bogdana Lassoty, znajdującej się w Perłukach, na łące przy drodze z Komańczy nad Jeziorka Duszatyńskie, niedźwiedzie włamują się regularnie. To wymarzone miejsce do rabunku. Od lasu pasiekę dzieli tylko 50 metrów. Zdemolowane ogrodzenie i zniszczone ule to normalny efekt wizyty niedźwiedzia. Zdarzają się jednak wyjątkowe ataki. „W 2010 r. miś zniszczył 18 pszczelich rodzin podczas jednej wizyty. Wtedy nie miałem elektrycznego pastucha, tylko ogrodzenie z siatki – wyłamał słupki i przeszedł po nim. Powywracał i porozbijał ule, zniszczył 200 ramek z czerwiem i pokarmem. Odbudowanie rodzin zajęło więcej niż rok. Po tej wizycie dostałem na pięć lat pastucha elektrycznego” – mówi Bogdan Lassota.

Jerzy Sowa, prezes Okręgowego Zrzeszenia Pszczelarzy w Sanoku, też korzysta dziś z takiego urządzenia, przekazanego przez fundację WWF Polska. Wcześniej jego pasiekę, również w Perłukach, chroniło tylko prowizoryczne ogrodzenie. „Niedźwiedź przychodził kilka razy, zniszczył w sumie 22 ule. Zastanawiałem się, czy w ogóle nie zrezygnować z pasieki w tym miejscu. Po raz pierwszy był przed Wielkanocą, a ostatni raz w sierpniu. Serce się krajało na widok tego, co on mi robił – wszystko wywrócone, pszczoły siedziały na ramkach rozrzuconych na ziemi” – wspomina Jerzy Sowa.

Pszczelarze przyznają, że elektryczny pastuch jest skuteczny. Niedźwiedź ma słaby wzrok i słuch, ale bardzo dobry węch. Jeśli idzie, węsząc, w kierunku uli i dotknie wilgotnym nosem przewodu pod napięciem, dostaje uderzenie prądem – silne, ale niegroźne dla zdrowia. Ponad dwie trzecie pasiek w Bieszczadach stoi w lasach, często z dala od siedzib ludzkich. Fundacja WWF Polska, która rozdaje pastuchy, prowadzi akcję uświadamiającą pszczelarzom, że niezabezpieczone dobrze ule są jak otwarty karmnik dla niedźwiedzi. A badania wykazały, że niektóre osobniki wręcz wyspecjalizowały się w wykradaniu miodu!

Kuszenie misia owocem

Miód to ważna pozycja w jesiennym jadłospisie, gdy niedźwiedź tuczy się na zimę. Najłatwiej przybrać na wadze na pokarmie tłustym albo słodkim. Nic dziwnego, że powodzenie mają także owoce. Trzeba się jednak nachodzić, żeby napełnić żołądek leśną drobnicą. Co innego owoce ze starych drzew owocowych.

Przed drugą wojną światową Bieszczady były gęsto zamieszkane. Akcja „Wisła” skutecznie je wyludniła. Po dawnych mieszkańcach pozostały jabłonie i grusze. Kiedyś rosnące w małych przydomowych sadach, dzisiaj przy prowadzącej donikąd drodze, na dzikiej łące, leśnej polanie. Omszałe, powykręcane, przygłuszone przez inne drzewa. Niektóre jabłonie do dziś rodzą bardzo smaczne owoce – sama próbowałam! Ale niedźwiedź chętniej wyjada gruszki, bo nawet te nie całkiem dojrzałe mają więcej cukru.

Przyrodnicy postanowili wzmocnić stare drzewa owocowe. Na terenie rozciągającym się od Piwnicznej po zachodnią granicę Bieszczadzkiego Parku Narodowego zrobili inwentaryzację. Wybrali 3 tys. drzew. Wiele z nich pamięta jeszcze ludzi, którzy je sadzili, i tętniące życiem obejścia. Pozostałe to młodsze samosiejki. „Odsłaniamy jabłonie i grusze, wycinamy leśne drzewa, które zabierają im światło. Usuwamy obumarłe gałęzie, na ile możliwe kształtujemy koronę. Tniemy od jesieni przez całą zimę i wiosnę” – mówi Jan Grochmal, który na zlecenie WWF prowadzi prace konserwatorskie. Im więcej miejsc, w których z dala od ludzkich siedzib misie mogą znaleźć pokarm, tym lepiej i dla ludzi, i dla niedźwiedzi.

 

Warto wiedzieć:

Menu misia

Na przedwiośniu i wiosną czerwie, czyli larwy pszczół, są łakomym kąskiem dla niedźwiedzi. To bogate źródło białka, tym cenniejsze, że w trudno wówczas znaleźć coś do zjedzenia. Misie chętnie rozkopują wtedy mrowiska, spod kory zwalonych spróchniałych pni wyjadają larwy bezkręgowców. Czasami udaje im się znaleźć w lesie padlinę. Podkradają też kiszonkę, kukurydzę, buraki, którymi leśnicy dokarmiają jelenie. Dr Nuria Selva z Instytutu Ochrony Przyrody PAN badając dietę bieszczadzkich misiów stwierdziła, że wędrują one od karmnika do karmnika po linii prostej.

Skala zniszczeń

Według danych Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie, na Podkarpaciu od 1999 r. ofiarą niedźwiedzi padło 2286 rodzin pszczelich (wraz z ulami), 229 pustych uli, 12 krów, trzy kozy, pięć owiec, osiem drzewek owocowych, jedno ogrodzenie i jedno okno. Wypłacono odszkodowania na łączną kwotę 897 tys. zł.

Gdy spotkasz niedźwiedzia

Jeśli jest dalej niż 50 m, klaśnij głośno w dłonie – wówczas odejdzie. Gdy odległość wynosi 30–50 m, odejdź powoli i cicho (gwałtowne ruchy go prowokują). Nie biegnij, nie wdrapuj się na drzewo. Jeśli miś jest w odległości 30 m lub bliżej, stój bez ruchu. Kiedy zbliży się na 10 m, powoli połóż się na ziemi, podkurcz nogi, osłoń rękami szyję i twarz – powinien odejść, a w najgorszym razie cię podrapie.

Co wyczytasz z łap niedźwiedzia

  1. Niedźwiedź nie chodzi na palcach, jak większość ssaków, ale na całych stopach.
  2. Łapa składa się z 27 kości i pięciu palców. Kości łap przednich są bardzo podobne do kości dłoni u człowieka.
  3. Pazury niedźwiedzia mają od 6 do 10 cm. Zwierzę nie może ich wciągać, dzięki temu są dobrze przystosowane np. do zrywania leśnych owoców.
  4. Gruba podeszwa amortyzuje kroki. Łapy muszą utrzymać duży ciężar – samiec waży do 355 kg, a samica do 250 kg.

Dla głodnych wiedzy:

  • Niedźwiedzi serwis WWF Polska – www.niedzwiedz.wwf.pl
  • Strona Instytutu Ochrony Przyrody PAN – www.iop.krakow.pl