Niemieccy wirusolodzy ostrzegają przed zbyt wczesnym otwieraniem szkół i przedszkoli

Czy młodzi ludzie zbyt wcześnie wracają do szkolnych ławek? Koronawirus jest szczególnie groźny dla starszych osób i tych z chorobami towarzyszącymi. Nie znaczy to, że dzieci nie grają roli w obecnej pandemii. Według nowej analizy niemieckich wirusologów są zapewne tak samo zaraźliwe, jak dorośli.

– Te badania powstały z potrzeby chwili, bo też regularnych badań dotyczących infekcji wśród dzieci w szkołach i przedszkolach prowadzić aktualnie nie sposób. Przyczyny są chyba oczywiste – tłumaczy w serwisie NDR Christian Dorsten ze szpitala uniwersyteckiego Charité w Berlinie.

Dorsten zwraca uwagę, że uzyskane w badaniach genetycznych informacje nie określają podatności dzieci na zarażenia. – To dane laboratoryjne pokazujące ilość wirusów w wymazach z dróg oddechowych pacjenta. Ustaliliśmy, że nie ma różnic między poszczególnymi grupami wiekowymi – wyjaśnia wirusolog.

 

Mniej dzieci wśród zarażonych

Opublikowane przez Charité-Universitätsmedizin Berlin badania opierają się na wynikach testów molekularnych PCR na ok. 60 tys. mieszkańcach stolicy Niemiec.  Wśród 6 proc. zarażonych SARS-CoV-2 było 49 dzieci w wieku od roku do 10 lat oraz 78 nastolatków.

Co to oznacza? Według naukowców jedynie to, że młodzi ludzie przechodzą zakażenie bez objawów lub łagodnie. W badanej grupie było ich niewielu, bo testami PCR weryfikowano obecności RNA patogenu u ludzi z objawami i u tych, którzy na pewno mieli kontakt z zainfekowanymi. A należy pamiętać, mówi Dorsten, że infekcja następuje dopiero w sytuacji, gdy w organizmie znajdzie się ”ładunek wirusowy” o odpowiednio dużej koncentracji.

Do końca kwietnia 2020 roku w medycznej literaturze opisano jedynie 1065 przypadków pediatrycznych. Mniejszy udział danych epidemiologicznych z najmłodszych grup wiekowych zaobserwowano szczególnie w Chinach. Według aktualnych szacunków czasie początkowego etapu epidemii w Wuhan pominięto w ten sposób tysiące małych pacjentów.

 

Brakujące ogniwo

– Z racji częstego braku symptomów, dzieci często nie trafiają do miejsc w których przeprowadza się testy przesiewowe. Nawet, gdy są członkiem rodziny, w której zdiagnozowano infekcję. Są też inne czynniki utrudniające określenie poziomu infekcji w tej grupie wiekowej. Jednym z nich, dotyczącym choćby Europy, jest inny profil wiekowy osób rozsiewających wirusa. Do UE przywieźli go ludzie podróżujący, często zawodowo i zarażali swoich kolegów z podobnych grup wiekowych – wyjaśniają autorzy raportu opublikowanego przez szpital Charité.

W Niemczech szkoły i przedszkola zamknięto w dość wczesnej fazie pandemii, więc możliwość roznoszenia się patogenu wśród dzieci była dodatkowo zredukowana. Brak ”szkolnych” kanałów transmisji wirusa, asymptomatyczność i zaawansowany wiek pierwszych rozsiewców wirusa sprawiają, że wielu ludziom dzieci jawią się jako mniej groźni roznosiciele choroby. Christian Dorsten z kolegami tłumaczą, dlaczego to błędny sposób myślenia.

 

Infekcyjność a objawy

– W obecnej sytuacji poziom ładunku wirusowego w drogach oddechowych pacjentów jest może niebezpośrednim, ale solidnym sposobem określania szacunkowej zakaźności. Korelacja ilości wirusowego RNA w komórkach jako czynnik zakaźności został już naukowo potwierdzony – mówi Dorsten.

Niemiecki wirusolog dodaje, że w jego badaniu częstotliwość wykrywania patogenu rosła wraz z wiekiem pacjentów. – Biorąc pod uwagę niewielką liczbę dzieci w badanej grupie jesteśmy zdania, że ocenianie infekcyjności na podstawie objawów jest błędem. Badania 80 proc. mieszkańców włoskiego miasteczka Vó pokazały, że choć połowa zarażonych chorowała bezobjawowo, poziom ładunku wirusowego u asymptomatycznych i symptomatycznych pacjentów był równy – Dorsten przywołuje opracowanie kolegów z szpitala uniwersyteckiego w Padwie.

Z badania prowadzonego przez szpital uniwersytecki Charité w Berlinie wynika, że dzieci hospitalizowane z powodu COVID-19 z chorobami towarzyszącymi nie miały w sobie więcej RNA wirusa, niż pozostałe zainfekowane. – Ta druga grupa reprezentuje młodych ludzi, którzy w normalnych warunkach chodziliby do szkół i przedszkoli – wyjaśnia wirusolog.

 

Brak dowodów na spokój ducha

–  Ilość aktywnych cząsteczek wirusa wykrytych w naszym badaniu, w połączeniu z dostępną wiedzą naukową o transmisji patogenów między dziećmi a dorosłymi każą sądzić, że ryzyko rozsiewania wirusa w szkołach i przedszkolach powinno być oceniane według tych samych kategorii, co infekcyjność u dorosłych – piszą autorzy opracowania

Oczywiście, piszą wirusolodzy, asymptomatyczne dzieci nie roznoszą wirusa przez kaszel. Mają też mniejszą pojemność płuc niż dorośli, więc wydychają mniej powietrza – a z nim wirusa – do otoczenia. Z drugiej strony, osoby z niższych grup wiekowych są bardzo aktywne fizycznie. Częstszy też wśród dzieci jest bezpośredni kontakt fizyczny. Wynika to też z ich podejścia do higieny.

 

 

– Zalecamy dalsze zbieranie danych i prowadzenie dokładniejszej oceny infekcyjności. Biorąc pod uwagę brak innych informacji statystycznych na temat wielkości ładunku wirusowego u dzieci, musimy przestrzec przed nieograniczonym otwieraniem szkół i przedszkoli. Przy ludności bardzo podatnej na zarażenia i konieczności ograniczania transmisji metodami innymi niż farmakologiczne, należy pamiętać: dzieci mogą być samo zarażać, jak dorośli – przestrzegają autorzy raportu.

– Jedno jest pewne: tak długo jak szkoły i przedszkola pozostają zamknięte, tak długo dzieci mają ograniczone możliwości zarażenia się – Christian Dosten podsumował na antenie NDR.