Dlaczego ludzie tkwią w tym, co ich unieszczęśliwia?

Przymus powtarzania bywa silniejszy niż druga zasada, która organizuje nasze życie, czyli zasada przyjemności.
Dlaczego ludzie tkwią w tym, co ich unieszczęśliwia?

Ale często tak jest, że ból, cały ten ból, był daremny, że cierpieliśmy jak potępieńcy i że było to daremne, nie było sprawiedliwe ani niesprawiedliwe, nie było ładne ani brzydkie, było tylko  d a r e m n e , wszystko, co możesz wtedy powiedzieć, brzmi: to był daremny ból. Można oszaleć, jak się nad tym zastanowić (…)

„City”, Alessandro Baricco

Słowa, które umieściłam dziś w cytacie, padają, kiedy Shatzy, jedna z głównych bohaterek absolutnie niezwykłej książki Alessandra Baricco „City”, opowiada przyjacielowi o swoim ojcu pracującym jako pianista w wielkim centrum handlowym. Ich życie rodzinne, pozornie zwyczajne, w którym nikt nikogo nie bił, nikt nie pił i nikt na nikogo nie krzyczał, było w istocie okropne. Okropne, ponieważ w każdej minucie każdego dnia wypełnione niewypowiedzianym przez ojca wyrzutem: że życie go skrzywdziło. Ten wyrzut skierowany był przeciwko matce i córce, dla których rzekomo ojciec się poświęcał, uderzając w klawisze pianina. Choć go o to poświęcenie wcale nie prosiły. Dla rodziny Shatzy codzienny ból kończy się nieoczekiwanie, kiedy do pianina podchodzi pewnego dnia podchmielona dama i zaczyna, z torbami pełnymi zakupów, tańczyć – to pod jej wpływem ojciec „przesiada się do innego pociągu”. Po latach bólu, którego – jak się okazuje – mogło nie być. Był daremny.

Dlaczego ludzie tkwią w tym, co ich unieszczęśliwia? Jedną z teorii na ten temat stworzył równo sto lat temu klasyk Zygmunt Freud. Freud opisał tak zwany przymus powtarzania. Polega on, ogólnie rzecz biorąc, na tym, że wybieramy nie to, co dobre, ale to, co znamy – nawet jeśli jest dla nas przykre i niekorzystne. Pakujemy się w związki z niewłaściwymi mężczyznami. Z kobietami, które okazują się przeciwieństwem tego, na co się zapowiadały, kiedy nosiliśmy na oczach pachnącą świecami zapachowymi opaskę. Wybieramy pracodawców, którzy nas źle traktują. Nietrafione inwestycje. Przymus powtarzania bywa silniejszy niż druga zasada, która organizuje nasze życie, czyli zasada przyjemności – mówił sto lat temu Freud. Przymus powtarzania jest podwójnie okrutny – nie dość, że dostałeś w głowę, bo miałeś, na przykład, tak zwane trudne dzieciństwo, to jeszcze zamiast rekompensować to sobie nadprzeciętną ilością szczęścia w dorosłości, będziesz szukać powtórzenia tego schematu. Czy ojciec Shatzy i jej mama powtarzali schemat, którzy sami widzieli w swoich domach jako dzieci?

Powtarzanie tego, co przykre, nie musi dotyczyć „fabuły” życia, może dotyczyć sposobu jej przeżywania. Mieszkając ze śliczną rodziną w ślicznym domu, chodząc do ślicznej pracy i jeżdżąc dwa razy do roku na wakacje do ślicznego hotelu – dalej możemy się tym męczyć, a nie cieszyć. W tych samych dekoracjach jedni będą szczęśliwi, a drudzy nie, jedni spanikowani, inni całkiem spokojni.

Zobaczyłam to kiedyś w programie telewizyjnym, do którego oglądania absolutnie nie zamierzam się przed tobą przyznawać – jeśli kątem oka zobaczyłam tamten odcinek, to musiał być przypadek. W każdym razie rywalizujące ze sobą młode kobiety miały przejść krokiem modelki po zawieszonej na dużej wysokości platformie, w dodatku przezroczystej i chwiejnej. Jedno i drugie niewątpliwie działało na wyobraźnię. Okoliczności były dla wszystkich identyczne, a jednak, jak się domyślasz, niektóre kobiety szły niepewnie, na miękkich nogach, inne w ogóle odmawiały, płacząc i rzucając się w ramiona dowolnej osoby, która stała na stałym lądzie, jeszcze inne szły z taką nonszalancką pewnością, jakby się przechadzały środkiem słonecznej alei w majowe południe. „Ja chcę być taka jak ona! Ja chcę być taka!” – zakrzyknęła wtedy moja dusza, której, doprawdy, nie spodziewałam się usłyszeć przy okazji tego programu, którego zresztą wcale nie oglądałam.

 

Z przykrością przypominam wczesnostudencki okres w swoim życiu, kiedy patrząc na najbardziej wyraźne przykłady przymusu powtarzania, lubiłam mówić, że ktoś chce być nieszczęśliwy. „Ona lubi się męczyć!” – oświadczałam triumfalnie, przejęta własną przenikliwością, jak Kevin Spacey w „House of Cards”, zwracając się w stronę kamery.

Dzisiaj już myślę inaczej. Nikt nie chce się męczyć. Nikt nie chce być nieszczęśliwy. Wszyscy wolą inaczej. I jeśli tobie i mnie układa się lepiej niż temu nieszczęśnikowi, z którego sobie podrwiwamy, to niekoniecznie nasza w tym zasługa. A że genotyp, że zodiak, że pierwsze trzy lata życia, że mama, tata, że układ gwiazd, że przypadek? Nie będziemy nigdy wiedzieć, kim bylibyśmy, gdyby nasza konstelacja ułożyła się inaczej, i ile jest naszej zasługi w tym, że jest nam w życiu lepiej niż naszej sąsiadce. Nie lubię powiedzenia, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Nie lubię jego jednoznaczności. Bo to, co nie zabije, może wzmocnić, ale może też być zupełnie inaczej – może po prostu zabijać na raty, powolutku; kiedy ból staje się normą, codziennością, kiedy smutek, pretensja i żal do świata stają się nawykiem równie silnym jak mycie zębów.

Czasem, tak jak w „City”, do naszego fortepianu w centrum handlowym, przy którym siedzimy pogodzeni ze swoim smutnym losem, podchodzi podchmielona dama i zmienia wszystko. Ale częściej nie podchodzi. Żaden znak z nieba, żadna wróżba, żadna podpowiedź nie stuka do naszych drzwi. I tkwimy. Jakie to smutne, że tkwimy w tym, co nas niszczy! Ale jeszcze smutniejsze jest to, że moglibyśmy wyjść. „Za wszystkimi żądzami i życzeniami, za wszystkimi starannie wypracowanymi metodami, które tak uwielbiamy, znajdziemy proste drzwi, czekające, aż przez nie przejdziemy” – pisze Clarissa Pinkola Estes w „Biegnącej z wilkami”.

Kiedy znak nie przychodzi, jesteśmy zdani na siebie. Pozostaje nam jedynie czujność i odwaga – czujność w stosunku do swojej intuicji i analizy, swoich snów i myśli; odwaga usłyszenia tego, co mówią nam ludzie, którzy dobrze nam życzą; odwaga zobaczenia, że w ścianie, naprzeciwko której siedzimy, są drzwi. I potem jeszcze – wytrwałość w świecie za tym drzwiami. Bo i tam czasem pada deszcz, prawda?