Obywatele 3D: dlaczego warto majsterkować w XXI wieku

Tworzą pożyteczne aplikacje, budują pomysłowe urządzenia i organizują akcje społeczne. Współcześni majsterkowicze stawiają na nowe technologie, z których pomocą zmieniają świat – na lepsze.

Kim są następcy klasycznych majsterkowiczów? To makerzy lub inaczej elektrotwórcy. Nie pracują młotkiem i piłą (choć i to się im zdarza), lecz przede wszystkim programują i budują urządzenia elektroniczne.

Bycie makerem to coś więcej niż hobby. To moda, trend, sposób na spędzanie wolnego czasu albo sposób na życie. „Trudno powiedzieć, ilu jest makerów w Polsce. Na pewno można już liczyć ich w setkach, a nawet tysiącach. Są to  przede wszystkim ludzie młodzi, ale na spotkania przychodzą też dzieci czy seniorzy” – mówi Ola Sitarska, 21-letnia programistka i jedna z organizatorek warszawskiego MakerLandu, największej w Polsce konferencji zrzeszającej to środowisko – w połowie marca weźmie wniej udział ok. 300 osób.

Elektronika dla każdego

Internet od dawna ułatwia ludziom robienie różnych rzeczy wspólnie. Początkowo były to dość elitarne projekty tworzone przez wielu programistów, takie jak system operacyjny Linux czy przeglądarka internetowa Mozilla. Dziś każdy może dołączyć do grona twórców sieciowej encyklopedii (Wikipedia), wziąć udział w poszukiwaniu cywilizacji pozaziemskich (SETI@Home) albo podpisać się pod petycją online. Ale internet pozwala też na łatwe dzielenie się wiedzą – można w nim znaleźć np. podręczniki programowania i poradniki pokazujące krok po kroku, jak zbudować jakieś urządzenie.

„Jedna z najbardziej znanych makerek na świecie to Sylvia Todd. Zaczęła majsterkować, gdy miała 7 lat, dziś ma 11 i buduje roboty. Prezydent Obama zaprosił ją niedawno do Białego Domu na festiwal nauki” – opowiada Ola Sitarska. Młoda konstruktorka umieszcza w internecie filmy pokazujące, jak zrobić kartonowy peryskop, elektroniczny wisiorek błyskający diodą LED w rytm serca właścicielki czy układy elektroniczne z ciastoliny.

Takie prace nie są już zarezerwowane dla bogatych hobbystów. Elementy elektroniczne – w tym proste miniaturowe komputery do samodzielnego montażu, takie jak Arduino czy Raspberry Pi – są dziś tanie i łatwo dostępne. Już za kilkadziesiąt złotych można kupić zestaw, z którego po kilku godzinach pracy powstanie np. urządzenie do zdalnego włączania i wyłączania światła w domu. Gotowy gadżet tego typu kosztuje w sklepie co najmniej kilka razy więcej.

Maker oszczędza więc pieniądze, a zarazem ma satysfakcję z tego, że osiągnął coś własnymi siłami (w psychologii nazywa się to efektem Ikei – przez analogię do dumy osoby, która samodzielnie zmontowała swoje meble).

Kombinatorzy pod jednym dachem

Ruch makerów ma jednak jeszcze jeden ważny aspekt psychologiczny. Przełamuje stereotyp miłośnika nowych technologii, który spędza czas przed monitorem swego komputera, stroniąc od innych ludzi. Tymczasem elektrotwórcy chętnie się spotykają. „Fajnie jest uczyć się od siebie wzajemnie. A kiedy w czasie pracy trafisz na jakiś problem, łatwiej go rozwiązać w zespole osób o podobnych zainteresowaniach niż siedząc w domu” – wyjaśnia Ola Sitarska. Co ciekawe, na takie spotkania czasem przychodzą ludzie, którzy nigdy wcześniej nie mieli do czynienia z elektroniką czy programowaniem, ale szybko przekonują się, że to wcale nie jest takie trudne.

 

W polskich miastach zaczynają się pojawiać miejsca o dziwnie brzmiących nazwach: makerspace, hackerspace, fablab. To publicznie dostępne warsztaty, wyposażone w to, czego makerzy – zwłaszcza początkujący – mogą nie mieć w domu: różne narzędzia, sprzęt pomiarowy, czasem nawet drukarki 3D, pozwalające na wyprodukowanie plastikowych elementów o niemal dowolnych kształtach. Nie ma ma tam planów zajęć, podziału na nauczycieli i uczniów. Jedni projektują, inni spawają, wycinają, jeszcze inni programują. W Krakowie, niecałe 200 m od Rynku Głównego, powstał Workshop Laser & Fab, gdzie za pomocą lasera makerzy produkują piękne przedmioty, od domowych dekoracji przez gadżety reklamowe po dzieła sztuki. W Warszawie w piwnicy przy pl. Bankowym mieści się Hackerspace – miejsce, gdzie każdy może rozwijać kreatywne projekty przy wykorzystaniu nowoczesnych technologii. A także rozmawiać o tym, jak nakłonić dziecko, by zamiast jedynie grać na komputerze, wykorzystywało go do bardziej rozwijających zabaw.

Coraz częściej są też organizowane spotkania zwane hackatonami. To swoiste maratony hakerów, przy czym nie chodzi tu o komputerowych włamywaczy, lecz o miłośników programowania i tworzenia urządzeń. W ciągu jednego czy dwóch dni łączą się w zespoły i pracują pod jednym dachem nad jakimś innowacyjnym rozwiązaniem. Efekty bywają zadziwiające. Na polskich hackatonach powstały do tej pory działające prototypy takich urządzeń jak zdalnie sterowany karmnik dla pozostawionego w domu kota (z podglądem ulubieńca przez kamerę internetową), system powiadamiający o wrzuceniu przez listonosza listu do skrzynki (robi zdjęcie przesyłki i wysyła je MMS-em na telefon komórkowy) czy opaska na nadgarstek dla osób starszych, ostrzegająca je przed utratą równowagi i upadkiem. „Takie rzeczy naprawdę można zrobić w ciągu weekendu! Przy czym nikt nie nastawia się na to, że z prototypów powstaną produkty, które przyniosą konstruktorom sławę i pieniądze. Chodzi bardziej o ćwiczenie swych umiejętności i dobrą zabawę” – mówi Ola Sitarska.

Dla wspólnego dobra

Inna sprawa, że efekty takiej zabawy i nauki mogą być znacznie poważniejsze, niż do niedawna sądzono. „Oznaką przemian kulturowych jest przedsiębiorczość, a konkretnie wysyp start-upów – malutkich garażowych firm, które w błyskawicznym tempie zyskują na wartości. Nierzadko to w nich powstają dziś najbardziej odważne, nieszablonowe i innowacyjne rozwiązania technologiczne” – mówi Bartek Józefowski, młody ekonomista z Krakowa. Takie firmy często zakładają właśnie makerzy, którzy są w stanie poświęcić wolny weekend na pracę nad jakąś aplikacją czy gadżetem, bo takiego doświadczenia nie dadzą im szkoły ani studia.

Nie zawsze też musi chodzić o pieniądze. Coraz więcej hackatonów jest poświęconych problemom sektora publicznego. Programiści tworzą darmowe aplikacje.

 

Pomagają one ludziom sortować odpady, zgłaszać zdewastowane miejsca publiczne czy tworzyć mapy miejsc, które mogą być niebezpieczne dla dzieci. Organizacje pozarządowe z pomocą ochotników zbierają i udostępniają dane o osobach pełniących różne funkcje publiczne – np. o politykach kandydujących do Parlamentu Europejskiego. „Przygotowujemy la nich kwestionariusz, który pozwoli określić doświadczenie i poglądy danej osoby. Efekty udostępnimy wraz z poradnikiem wyborczym na naszej stronie MamPrawoWiedziec.pl” – zapowiada Magdalena Wnuk z warszawskiego Stowarzyszenia 61. Potem łatwiej będzie sprawdzić, co ktoś obiecywał w czasie kampanii wyborczej i jak się z tych obietnic wywiązał.

Główne wartości oddolnego ruchu makerów to współpraca, przedsiębiorczość i antykonsumpcjonizm. „Dla młodego pokolenia znaczenie siły tłumu jest oczywiste, ale rozumiemy ją zupełnie inaczej niż nasi rodzice. Dziś nie trzeba gromadzić się w jednym miejscu i krzyczeć – można za to zrobić coś razem” – mówi Bartek Józefowski, który pracuje w krakowskim Inkubatorze Technologicznym. Organizacja ta wspiera młode przedsiębiorstwa działające w branży nowoczesnych technologii.

Józefowski nazywa wszystkich działaczy-makerów „obywatelami 3D”, ponieważ ich dewiza to trzy razy D: działaj, działaj, działaj! Często są to osoby o nastawieniu antykonsumpcyjnym: niechętne wobec polityki wielkich korporacji, sprzeciwiające się ciągłemu kupowaniu niepotrzebnych lub szybko psujących się rzeczy, popierające drobną przedsiębiorczość, recykling i rękodzieło. Czy uda im się zmienić świat? Już to robią w skali lokalnej. Być może za 10 lat okaże się, że osiągnęli to samo w polityce, nauce czy biznesie. Historia uczy nas, że łatwy dostęp do nowej technologii potrafi wywołać potężne zmiany społeczne – niewykluczone, że będzie tak i tym razem.


DLA GŁODNYCH WIEDZY: