Pigułka na orgazm. Przed nami kolejna rewolucja seksualna?

Pożądanie i rozkosz dzięki jednej pigułce. Czy nadchodzi farmaceutyczna pomoc dla nadwątlonej woli? Czy może koniec fizycznego kontaktu z partnerem?

Nie, nie w ten sposób! Zróbmy to tak jak na Ziemi! Z pigułką! Mam pigułkę! – wykrzykuje rewolucjonista o imieniu Dildano, patrząc pożądliwie na agentkę Barbarellę. Oboje połykają tajemniczy farmaceutyk, stykają się dłońmi i… to właściwie wszystko, przynajmniej jeśli chodzi o kontakt fizyczny. Cała reszta rozgrywa się wyłącznie w ich głowach, co zresztą widać po zmianach fryzur – włosy Barbarelli zwijają się w loki, na głowie Dildano zaś powstaje naelektryzowany nieład. Wreszcie temperatura uczuć rośnie do tego stopnia, że z rękawic mężczyzny unosi się dym. Tak właśnie ma wyglądać seks przyszłości, o ile wierzyć twórcom filmu science fiction „Barbarella” z 1968 r. Żadnej gry wstępnej, żadnej penetracji – tylko czysto umysłowe doznania. Wbrew pozorom wizja ta wcale nie jest daleka od realizacji. Już dziś medycyna dysponuje środkami intensyfikującymi pożądanie i rozkosz. Umiejętne ich połączenie może doprowadzić do kolejnej rewolucji seksualnej. A jej skutki mogą sięgać dalej, niż nam się dziś wydaje, o czym świadczy chociażby historia interakcji między farmakologią a seksuologią.

Pigułkowe rewolucje

Pierwszy przełom nastąpił w latach 60. ubiegłego stulecia za sprawą antykoncepcji hormonalnej. Łatwo dostępna i skuteczna pigułka dla kobiet zmieniła nie tylko kwestię planowania rodziny. Zrewolucjonizowała także seksualność kobiet, ich podejście do życia i kariery. Gdy na ekrany kin wchodziła „Barbarella”, tylko jedna trzecia obywatelek krajów rozwiniętych pracowała zawodowo. 20 lat później – ponad połowa. Pigułka antykoncepcyjna była jedną z sił napędowych wielkiej rewolucji obyczajowej lat 60., więc nic dziwnego, że twórcy filmu prorokowali nadejście kolejnej „cudownej” tabletki. Nie przewidzieli jednak, że będzie nią najpierw fluoksetyna (znana szerzej jako prozac) – w 1988 r., a dekadę później sildenafil (czyli viagra). Pierwsza zyskała sławę jako pigułka szczęścia, choć w rzeczywistości jest tylko lekiem (i to wcale nie idealnym) na depresję.

Druga, oficjalnie stosowana w terapii zaburzeń erekcji, zrobiła karierę jako środek wzmagający doznania seksualne. Obydwie stały się elementem popkultury, doczekały się licznych „podróbek” i oczywiście przyniosły producentom miliardowe zyski. To jednak tylko przygrywka do tego, co się może stać, gdy komuś uda się wynaleźć środek, który nie tylko poprawia nastrój czy „technicznie” ułatwia seks, ale go w stu procentach zastępuje.

Dotychczasowe osiągnięcia nauki na tym polu nie były bowiem rewelacyjne. Większość substancji uważanych za afrodyzjaki albo działa na zasadzie placebo (podnieca samo oczekiwanie podniecenia), albo też są to narkotyki. „Zawsze brałem w samotności. Przez weekend zażywałem ok. 400 tabletek amfetaminy i przeżywałem coś w rodzaju nieprzerwanego orgazmu przez 48 godzin” – mówi dr Oliver Sacks, wybitny amerykański neurolog i pisarz, który dopiero niedawno zaczął się przyznawać do tego, że był kiedyś silnie uzależniony.

 

Większość narkotyków aktywuje część mózgu zwaną układem nagrody, związaną z odczuwaniem przyjemności. W normalnych warunkach reaguje ona na bodźce takie jak smaczne jedzenie czy seks. Jednak gdy jest nadmiernie pobudzana substancjami chemicznymi, szybko się do nich przyzwyczaja – pojawia się uzależnienie, konieczność zwiększania dawki i paskudne skutki uboczne. Z tego samego powodu nie warto zażywać dopalaczy, reklamowanych jako środki euforyzujące czy afrodyzjaki. Rzetelnych dowodów na ich skuteczność nie ma, natomiast nietrudno tu o powikłania czy nawet zatrucia.

Poza zmysłami i nerwami

Drogę do stworzenia nowej pigułki szczęścia – czy raczej euforii – otwierają przełomowe badania naukowe, pozwalające lepiej zrozumieć istotę orgazmu. „Nadal nie wiemy o nim mnóstwa rzeczy, ale jesteśmy coraz bliżej zdobycia bardzo istotnych informacji, które niedługo będziemy mogli wykorzystać w praktyce” – mówi prof. Barry Komisaruk z Rutgers University, współautor książki „The Science of Orgasm”. Przełom polegał na odejściu od tradycyjnego postrzegania reakcji seksualnych, które zakłada, że niezbędnym elementem orgazmu jest pobudzenie stref erogennych, a zwłaszcza penisa czy łechtaczki. Pierwszym dowodem, że sprawa jest bardziej skomplikowana, były przypadki szczytowania osób z uszkodzonym rdzeniem kręgowym, które teoretycznie nie powinny mieć czucia w wiadomych miejscach. Mimo to 40–50 proc. z nich jest zdolnych do przeżycia orgazmu. Dlaczego? Być może wrażenia zmysłowe docierają do mózgu więcej niż jedną drogą – nie tylko przez nerwy czuciowe, ale też autonomiczne (np. przez nerw błędny, łączący narządy wewnętrzne z mózgiem bezpośrednio, z pominięciem rdzenia kręgowego).

Lecz do osiągnięcia orgazmu może wystarczyć praktycznie sam umysł. Wskazują na to rzadkie, ale znaczące przypadki osób, które szczytują bez jakiegokolwiek zewnętrznego bodźca. Czasem dzieje się to bez ich woli, ale taką umiejętność można też wyćwiczyć. Tyle że ów orgazm na życzenie wygląda dość niepozornie. „To w ogóle nie przypominało sceny z »Kiedy Harry poznał Sally«. Przechodzący ludzie nie mieli pojęcia, co się dzieje. Kim zwyczajnie zamknęła oczy, wykonała kilka głębokich, powolnych oddechów i po jakiejś minucie jej twarz oblała się rumieńcem, a przez ciało przeszedł krótki dreszcz. Jeśli nie przyjrzeć się dokładniej, wyglądała jak biegaczka, która przysiadła na chwilę na ławce, żeby złapać oddech” – tak swoje spotkanie ze specjalistką od szczytowania w myślach opisuje Mary Roach w książce „Bzyk”.

Wielki odlot w skanerze

Nic dziwnego, że uczeni postanowili zbadać mózg podczas orgazmu. Nie było to jednak wcale proste. „Niby wszyscy interesują się orgazmem, ale bardzo trudno jest zacząć badania nad nim, zwłaszcza w USA. Epoka wiktoriańska wcale się nie skończyła” – narzeka prof. Gert Holstege z Rijksuniversiteit Groningen. Dlatego to właśnie w tej holenderskiej placówce przeprowadzono najbardziej doniosłe eksperymenty w tej dziedzinie. W 1999 r. tamtejsi badacze jako pierwsi pokazali, jak wygląda anatomia stosunku, prześwietlając kochające się pary jądrowym rezonansem magnetycznym (za co dostali potem nagrodę IgNobla).

 

Mniej więcej w tym samym czasie zespół prof. Holstege’a postanowił przeskanować mózgi szczytujących ludzi pozytronową tomografią emisyjną (PET). Najpierw zaprosił do laboratorium 11 mężczyzn wraz z partnerkami, które doprowadzały ich do orgazmu poprzez ręczną stymulację penisa. Potem przyszła pora na 12 kobiet z partnerami, którzy pełnili podobną rolę. Pary musiały sporo ćwiczyć w domu przed samym eksperymentem, ponieważ uczeni chcieli, by szczytowanie nastąpiło „na zawołanie” – w ciągu kilku minut od rozpoczęcia badania.

Wyniki potwierdziły, że pod względem orgazmu mężczyźni i kobiety są ze zdecydowanie innych planet. U panów uaktywniła się część mózgu zwana rejonem grzbietowym nakrywki (VTA), wchodząca w skład układu nagrody, a także przednia część móżdżku. Spadła natomiast aktywność ciała migdałowatego, kontrolującego emocje takie jak strach. Tymczasem u pań doszło przede wszystkim do „wyciszenia” mózgu i to głównie w rejonach odpowiedzialnych za kontrolę emocjonalną: korze przedczołowej i czołowo-oczodołowej.

„W chwili orgazmu kobiety nie przeżywają żadnych emocji” – twierdzi wręcz prof. Holstege. Kilka lat po Holendrach za orgazm wzięła się też amerykańska ekipa prof. Komisaruka. W bardziej purytańskim kraju uczeni ograniczyli się do monitorowania aktywności mózgu kobiet z uszkodzonym rdzeniem kręgowym, które stymulowały się sztucznym penisem, oraz tych, które potrafiły doprowadzić się do orgazmu samymi myślami. U tych pań szczytowanie wygląda inaczej. W mózgu widać było przede wszystkim pobudzenie: z jednej strony struktur związanych z emocjami (układu limbicznego oraz układu nagrody), z drugiej – kory mózgowej (przedniego zakrętu obręczy i wyspy).

Z WIBRATOREM PRZEZ WIEKI

Najstarszy sztuczny penis pochodzi sprzed 28 tys. lat. Został wykonany z kamienia, ma 20 cm długości i 3 cm średnicy. Marmurowym fallusem zabawiała się Kleopatra, która miała też podłużny skórzany woreczek z oślim mlekiem. Biedniejsze Egipcjanki wypełniały papirusowe worki mrówkami, muchami lub pszczołami i przykładały wibrujące zawiniątka do łona. Dobrodziejstwa erotycznego masażu odkryła z czasem medycyna.

Od czasów Hipokratesa do początku XIX w. masowanie kobiety cierpiącej na histerię (wierzono,że chorobę wywołuje wędrówka macicy po ciele) i doprowadzenie jej do orgazmu było rutynowym zabiegiem. Czynność była bardzo czasochłonna, co ograniczało liczbę pacjentek i zyski. Szybszy efekt dawała hydroterapia – strumień wody wystrzeliwany przez urządzenie w „rejon reprodukcyjny”. Zabieg – choć efektywny i modny – był jednak drogi i kłopotliwy. Maszyna parowa na pedały, wynaleziona przez amerykańskiego fizyka George’a Taylora, skróciła czas konieczny do wystąpienia „histerycznego paroksyzmu” (czyli orgazmu) z godziny do 10 minut. Ale była zbyt duża i nieporęczna.

 

Pierwszy wibrator na baterie (wyglądający jak kij) został wyprodukowany w 1880 r. Kiedy jednak na początku XX w. okazało się, że nie ma takiej choroby jak histeria, liczba kobiet wymagających „pomocy” gwałtownie spadła, a wibratory trafiły do sklepów i aptek jako „urządzenia służące zdrowiu, dobremu samopoczuciu i higienie”. Były piątym zelektryfikowanym urządzeniem domowym, po maszynie do szycia, wentylatorze, czajniku i tosterze. Dopiero w latach 20. filmowy erotyk „Historia mniszek” uświadomił, do czego tak naprawdę służy wibrujące maleństwo.

Rozkosz niejedno ma imię

Z badań tych wynika jasno, że nie ma czegoś takiego jak uniwersalny orgazm. Męski różni się od damskiego, a właściwie damskich, bo tych prawdopodobnie istnieje kilka odmian. Wiadomo więc, że nie powstanie jedna pigułka ani że nie będzie zawierała tylko jednego, magicznego składnika. Kluczową rolę odgrywać tu może oksytocyna, znana jako hormon miłości i więzi partnerskich. Jej stężenie w mózgu rośnie w sytuacjach, które są ściśle związane z interakcjami społecznymi, w tym bliskością partnera, pieszczotami czy wreszcie orgazmem, kiedy jest uwalniana z neuronów w dużych porcjach. Jednak zwykłe podanie komuś tego hormonu czy jego sztucznego odpowiednika wcale nie musi doprowadzić do orgazmu.

„Wręcz przeciwnie, w ten sposób moglibyśmy zablokować produkcję naturalnej oksytocyny, a więc zmniejszyć intensywność doznań” – mówi prof. Paul Zak, neuropsycholog i szef Center for Neuroeconomic Studies. Jego zdaniem najlepiej skupić się na układzie nagrody, którym rządzi inny neuroprzekaźnik – dopamina. Pigułka zawierająca jej odpowiednik sprawi, że osiągnięcie orgazmu będzie łatwiejsze, a przyjemność potrwa dłużej. Problem w tym, że odpowiedniki (agoniści) dopaminy to z reguły substancje uzależniające ze wszystkimi typowymi dla narkotyków wadami.

Lepszym rozwiązaniem – zwłaszcza dla kobiet, u których orgazm jest często mniej związany z czysto dopaminowym pożądaniem – byłoby skłonienie mózgu do produkowania większej ilości naturalnej oksytocyny. Tu też nie ma jeszcze idealnego sposobu, ale są dwie ciekawe propozycje. Pierwsza to wspomniana już wcześniej viagra, która – jak się okazuje – może być jednak do pewnego stopnia także afrodyzjakiem, ponieważ sprawia, że neurony produkujące oksytocynę zwiększają tempo pracy.

Druga substancja jest jeszcze bardziej kontrowersyjna. To 3,4-metylenodioksymetamfetamina (MDMA), główny składnik ecstasy. Narkotyk ten znany jest z tego, że sprzyja przyjaznym interakcjom społecznym, poprawia ludziom nastrój i intensyfikuje doznania seksualne. Z nielicznych badań wynika, że szkodliwość ecstasy nie jest tak wielka, jak kiedyś sądzono. Z drugiej strony jednak jest to substancja nielegalna, więc nie ma gwarancji, że będzie czysta i dobrej jakości (z danych policji brytyjskiej wynika, że aż połowa tabletek ecstasy w ogóle nie zawiera MDMA).

 

Idealny środek tego typu musiałby być pozbawiony poważnych skutków ubocznych, nieuzależniający i oczywiście legalnie dostępny np. na receptę. Pigułka orgazmu może mieć bowiem zastosowania lecznicze. „Problemy z osiągnięciem seksualnej satysfakcji pojawiają się w przebiegu wielu chorób, m.in. stwardnienia rozsianego, raka, cukrzycy czy depresji” – wyjaśnia Julia R. Heiman, dyrektor Kinsey Institute na Indiana University. Lek pomagający przezwyciężyć ten problem mógłby podnieść jakość życia chorych.

Garść tabletek zamiast?

Co się stanie, gdy wreszcie będziemy dysponować bezpiecznymi, skutecznymi i powszechnie dostępnymi pigułkami wywołującymi orgazm? Czy doprowadzą one do tego, że ludzie przestaną uprawiać seks? Dziś aż 43 proc. kobiet uskarża się na  problemy z osiągnięciem orgazmu podczas stosunku. „Warto jednak zauważyć, że te same kobiety narzekają na zbyt krótką grę wstępną. Radziłabym więc mężczyznom, żeby bardziej się przyłożyli, bo taka pigułka może oznaczać dla nich poważne kłopoty” – pisze Cathryn Michon, amerykańska aktorka komediowa, autorka scenariuszy i książek. Do tej pory żaden wynalazek – od wibratora przez narkotyki po cyberseks – nie odesłał tradycyjnego fizycznego stosunku do lamusa. Jednak bezpieczna, nieuzależniająca pigułka może sprawić, że kobiety, zwłaszcza te żyjące jako singelki, faktycznie przestaną potrzebować mężczyzn w tej sferze.

Z drugiej strony wiemy, że cielesny kontakt z drugim człowiekiem trudno jest zastąpić. Świadczą o tym chociażby badania uczonych z University of Paisley. Dowiedli oni, że klasyczny stosunek (z penetracją) jest znacznie zdrowszy niż inne formy aktywności seksualnej (takie jak wzajemna masturbacja) – sprzyja odprężeniu psychicznemu i obniżeniu ciśnienia krwi. No i nawet pochodząca z odległej przyszłości Barbarella odkrywa przecież, że zwykły seks może być nie mniej fascynujący niż magiczna pigułka…