Ostatnia misja kuriera

Według oficjalnej wersji wydarzeń Gralewski leciał z Sikorskim feralnego dnia i zginął w katastrofie. Nieoficjalnie mówiono jednak, że zginął… od kuli!

Czy to, co wydarzyło się 4 lipca 1943 r. w Gibraltarze, było przypadkową katastrofą? Przeprowadzona w ramach śledztwa Instytutu Pamięci Narodowej ekshumacja gen. Władysława Sikorskiego (2008) wykazała, że zgon Naczelnego Wodza nastąpił wskutek obrażeń wielonarządowych. A to wskazywałoby na wypadek. Nie oznacza jednak, że ów wypadek był na pewno przypadkowy – wciąż w grę może wchodzić sabotaż, który doprowadził do katastrofy. Jedną z prób sprawdzenia, czy Brytyjczycy (a także pozostałe mocarstwa) czegoś nie ukrywają, miało być otwarcie w ramach śledztwa IPN gibraltarskiej mogiły Jana Gralewskiego. To kurier AK z Warszawy, który według oficjalnej wersji wydarzeń leciał z Sikorskim feralnego dnia i zginął w katastrofie. Nieoficjalnie mówiono jednak, że zginął… od kuli!

A może w ogóle to nie jest grób Gralewskiego, jak chcieliby nasi wojenni sojusznicy? 

Brytyjczycy na widelcu

„Ekshumacja osoby pochowanej w interesującym nas grobie może dostarczyć materialnego dowodu, że katastrofa gibraltarska była zamachem” –  potwierdza  „Focusowi  Historia” Tadeusz A. Kisielewski, autor kilku książek o wydarzeniach na Gibraltarze. Jego zdaniem, otworzenie grobu może przynieść jeden z dwóch rezultatów. Albo się okaże, że nie jest w nim pochowany kpr. Jan Gralewski (według źródeł Kisielewskiego byłby to raczej brytyjski pułkownik przybyły z Polski), albo – jeśli to istotnie Gralewski – nie znajdziemy na zwłokach śladów obrażeń kostnych, które wskazywałyby na wewnętrzne obrażenia wielonarządowe, charakterystyczne dla katastrofy lotniczej. W tym drugim przypadku oficjalna brytyjska wersja także legnie w gruzach. „A już od dość dawna wiadomo, że Gralewskiego nie było wtedy na pokładzie, między innymi stąd, że listy, które miał przy sobie, nie nosiły śladów przebywania w wodzie” – zaznacza Kisielewski.

Listy to nie wszystko. Sztabowiec płk Michał Protasewicz raportował swego czasu, że Gralewski zginął razem z Naczelnym Wodzem, ale nie na pokładzie samolotu. „Napisał w depeszy, że kurier został »zabity«. Wyrażenie »razem z Naczelnym Wodzem« interpretuję w znaczeniu »w tym samym czasie« lub »przy tej samej okazji«, a nie »w ten sam sposób«. Nie wymagajmy od wojskowego raportu zbyt wiele. Natomiast nieco później Protasewicz powiedział kurierce Elżbiecie Zawackiej »Zo«, że Gralewski zginął od strzału w głowę. To już była precyzyjna informacja” – mówi Kisielewski. 

Jak dodaje badacz, „wspomniała o tym także w jednej ze swoich książek Alicja Iwańska, wdowa po Gralewskim, która nigdy nie odwiedziła domniemanego grobu męża”.

Pisarka i poetka Iwańska pisała po wojnie, na emigracji, o ostatnich chwilach męża bardzo dwuznacznie: „każda śmierć jest własną śmiercią danego człowieka” oraz „jakiekolwiek prestiżowe i sensacyjne powiązania Gralewskiego z generałem Sikorskim ograbiłyby go z jego własnej śmierci”. Między wierszami czuć tu jakąś niedopowiedzianą tragedię. 

Gralewski, czyli kto

Najwięcej o Gralewskim wiedziały jego siostra Maria i żona Alicja. Obie jednak już dawno nie żyją” – informuje „Focusa Historia” badaczka życiorysu Jana Gralewskiego Maria Potocka. Jednak dzięki jej pomocy udało się nam skompletować najistotniejsze fakty z jego życia. Urodził się 3 marca 1912 r. w Warszawie. Miał 8 lat, kiedy zmarł mu ojciec. Dorastając, postanowił studiować filozofię. Specjalizował się w etyce i estetyce. Na studiach znalazł się pod skrzydłami prof. Władysława Tatarkiewicza, obaj panowie zaprzyjaźnili się. Po uzyskaniu dyplomu Gralewski wyjechał na stypendium do Paryża. Wrócił do kraju w 1939 r., parę dni przed wybuchem wojny. 

W czasie okupacji zaczął działać w konspiracji, bo było to życie intensywne, ciekawe, jakiego poszukiwał. W antyhitlerowskim podziemiu działała też jego przyszła żona. Wzięli ślub 18 stycznia 1942 r. Pod koniec tego roku Gralewski wyruszył w swoją pierwszą podróż kurierską. Małżeństwo, choć z zasady mieszkało osobno, było w ciągłym kontakcie. Prowadzili dziennik, nazwany „Wojenne odcinki”. „Swoje kartki przeznaczone dla drugiej strony, składali pod wyznaczonym kamieniem w Alejach Ujazdowskich. W ten sposób czuli się zawsze blisko siebie. Alicja spotyka się z mężem po raz ostatni w końcu stycznia 1943 r. Jan jako »Pankracy« 8 lutego wyrusza w swą ostatnią podróż kurierską” – przekazuje Maria Potocka.

Do Paryża w niemieckim mundurze

Przez Francję i Półwysep Iberyjski Gralewski trafił na Gibraltar. Jak wyglądała droga przez Francję, wie Wanda Wolska-Conus. To polska historyczka (w czasie wojny łączniczka w powstaniu warszawskim, a potem więźniarka w niemieckim obozie), która na emigracji w Paryżu zamieszkała u rodziny Żarnowskich, gdzie Gralewski swego czasu się zatrzymał. Od nich poznała potem szczegóły jego pobytu. 

Mieszkanie Żarnowskich służyło jako punkt przerzutowy dla kurierów oraz miejsce przechowywania aparatu radiowego, z którego podziemie nadawało komunikaty do Wielkiej Brytanii. Okoliczności, w których pojawił się tam Gralewski, były dosyć niezwykłe. 

„Pewnego dnia przychodzi do ich domu niemiecki oficer i przedstawia się: »Gralewski. Przyjeżdżam z Polski w mundurze niemieckim. Mam adres państwa, dostałem w Warszawie. Czy ja mogę spędzić noc u państwa?« – opowiada Wolska-Conus w wywiadzie dla Muzeum Powstania Warszawskiego, do którego pełnej wersji udało nam się dotrzeć. – Gralewski tutaj przemieszkał trzy miesiące, zdaje się. Wychodził rano, wracał wieczorem. Podobno szukał kontaktów z kolejarzami francuskimi, żeby przejechać do Hiszpanii i tam spotkać Sikorskiego. I on zginął z Sikorskim. To jest bardzo niejasna sprawa”.

 

Tej niejasności świadomi byli paryscy gospodarze Gralewskiego. „Jeszcze przysłał kartkę z Hiszpanii do Żarnowskich, że dojechał szczęśliwie, że wszystko dobrze. Potem była ta historia śmierci Sikorskiego i to był ogromnie niebezpieczny okres. Żarnowscy zniszczyli tę kartkę od Gralewskiego, bo się bali jakiejś rewizji, a ponieważ on tutaj mieszkał trzy miesiące, oni nie mieli odwagi zachować tej kartki” – opowiadała Wolska-Conus.

Czyli Żarnowscy, choć nie bali się przechowywać radiostacji, „nie mieli odwagi zachować kartki”. Czy mieli jakieś przypuszczenia co do „katastrofy” gibraltarskiej i tego, co stało się z Gralewskim, nie wiadomo. Więcej nie wyjaśni już też 93-letnia p. Wanda. Jak się dowiedzieliśmy we Francji, „mieszka teraz w domu opieki i jej kontakt z rzeczywistością jest nikły”…

Piekło w Miranda De Ebro

Zanim udało mu się dotrzeć do brytyjskiego Gibraltaru, Gralewski został zatrzymany we frankistowskiej Hiszpanii. Uwięziony, trafił pod koniec maja 1943 r. do obozu koncentracyjnego w Miranda de Ebro. 

Leopold Tebinka, inny z osadzonych tam Polaków, tak wspominał warunki: „Obóz Miranda de Ebro zajmował kilkadziesiąt hektarów podmokłego, malarycznego terenu położonego w zakolu rzeki, która stanowiła jego naturalną granicę z dwóch stron. Z dwóch pozostałych obóz otaczały zasieki z drutu kolczastego, z których co kilkadziesiąt metrów wyrastała wieżyczka obserwacyjna”. Osadzeni musieli pracować nie tyle, by coś zbudować, ile by umierać z wyczerpania. „Z koszami na ramionach, popędzani kijami przez strażników, ustawialiśmy się w szeregu naprzeciw niewielkiej kupy kamieni. Na rozkaz zdejmowaliśmy kosze, na rozkaz inna grupa więźniów napełniała kosze kamieniami, na rozkaz dźwigaliśmy kosze i przemierzaliśmy całą szerokość obozu, by w końcu wysypać kamienie na inną kupę. I tak dzień po dniu. (…) Zdawało nam się, że świat o nas zapomniał. Obóz Miranda de Ebro zaplanowany i urządzony był tak, by zabijać – i rzeczywiście wielu więźniów zmarło na naszych oczach” – wspominał Tebinka (na stronie Swiadkowiehistorii.pl). 

Przez tę „placówkę” przeszło wielu Polaków, starających się dostać przez Hiszpanię i Portugalię do polskiej armii w Wielkiej Brytanii. Do Miranda de Ebro trafił m.in. młody Antoni Kępiński, w przyszłości sławny psychiatra. Swoje doświadczenia wykorzystał potem w pracy terapeutycznej i naukowej ze straumatyzowanymi ofiarami obozów hitlerowskich. W Miranda de Ebro przesiedział prawie 3 lata, w kwietniu 1941 r. został tam brutalnie pobity, zwolniono go dopiero w marcu 1943 r. (trafił na Gibraltar, gdzie po śmierci Sikorskiego był jednym z tych, którzy na barkach nieśli trumnę ze zwłokami generała).  

Kilka miesięcy przed zatrzymaniem Gralewskiego w obozie doszło nawet do strajku głodowego 4 tys. zbuntowanych więźniów (ponad trzydziestu narodowości), w tym 700 Polaków. Sam kurier znalazł się tam w okresie, gdy represje ze strony strażników zelżały. „Przywieziono nas tu wczoraj w nocy. Cały wielki transport – 1000 ludzi. Siedzę w derce na brudnej podłodze pierwszego piętra naszego baraku. Pchły jedzą mnie, a ja jem pomarańczę” – pisał 27 maja. Gralewski na warunki bardzo nie narzekał. Bardziej na to, że „godziny rozdymają się chorobliwie”, a on czeka, kiedy wyjdzie na wolność.

Wyciągnęli go stamtąd podobno Anglicy. Nie znam jednak szczegółów” – wyznała żona Gralewskiego po latach. „Wojenne odcinki” męża z Hiszpanii dostała od Brytyjczyków, którzy znaleźli je („wyłowili”) po katastrofie gibraltarskiej…

Tajemnica Gibraltaru

Gralewski, wyszedłszy z obozu po paru tygodniach, przez Madryt dotarł na Gibraltar w sam raz, by spotkać się z Sikorskim. Ten zaprosił ponoć kuriera do samolotu. Gralewski zanotował w dzienniku dla żony feralnego 4 lipca 1943 r.: „No, ten etap się kończy i to w sposób niespodziewanie efektowny. Dziś wieczorem opuszczam Gibraltar. Boję się, że dostanę rugę od »starszego pana« [Sikorskiego – przyp. red.] za moją rozmowę w Madrycie [Gralewski w drodze na Gibraltar był u polskich i brytyjskich przedstawicieli w stolicy Hiszpanii, domagając się pomocy – przyp. red.]. Ale będę się bronił. Co najważniejsze rysuje się pomyślnie perspektywa na przyszłość… Jeszcze tylko trochę… Już niedługo… Nie mogę pisać, tyle się we mnie kłębi uczuć i myśli. Nareszcie osiągnąłem ten stopień napięcia życia, że uniemożliwia on autorefleksję. Dopiero kiedyś, później potrafię może – i będzie to stokroć bardziej upajające – opisać dziejące się dziś zdarzenia”…

Co było dalej, nie wiadomo. Są nawet hipotezy, że na Gibraltarze pojawił się sobowtór Gralewskiego lub że on sam nie miał czystych intencji. Nic nie jest jednak pewne. „Jeżeli Gralewskiego zastrzelono, to nie był to ani spontaniczny samosąd, ani efekt jakiegoś sądu kapturowego, lecz uczynili to zamachowcy” – uważa Kisielewski. Podkreśla, że o kompromitacji dotychczasowej brytyjskiej wersji przesądzi albo brak wspomnianych obrażeń kośćca Gralewskiego, albo negatywny wynik analizy porównawczej jego DNA. Najpierw jednak musiałoby dojść do tych badań, a tu sprawa się skomplikowała!

Kwestia ekshumacji

IPN wycofał się bowiem z wcześniejszych planów ekshumacji (być może pod wpływem artykułów w prasie o „marnowaniu” pieniędzy na rozkopywanie grobów i „historii”). 

 

Tak nam to uzasadnił kilka miesięcy temu Piotr Dąbrowski, Naczelnik Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Warszawie: „Analiza zebranego w sprawie materiału dowodowego skutkowała odstąpieniem od wykonania czynności związanych z ekshumacją zwłok kuriera Armii Krajowej Jana Gralewskiego i przewiezieniem ich z Gibraltaru do Polski. Decyzja ta została podjęta na podstawie zgromadzonego w sprawie materiału dowodowego, a przede wszystkim w oparciu o analizę dostępnych zapisów dotyczących okoliczności odbycia przez Jana Gralewskiego podróży z okupowanej Polski do Gibraltaru, wyniki rozmów jakie  odbył w Gibraltarze, w tym z gen. Władysławem Sikorskim, które skutkowały podjęciem decyzji przez Naczelnego Wodza, aby zabrać Jana Gralewskiego na pokład Liberatora w celu wspólnej podróży do Londynu oraz okoliczności ujawnienia jego zwłok i złożenia ich do grobu”.

Czyli, jak możemy sądzić, IPN uznał, że ekshumacja Gralewskiego nic by nie wniosła. Całe szczęście w tym momencie włączyła się do sprawy Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. „Jeżeli były wstępne rozmowy w Gibraltarze, to trochę niepoważnie wygląda, że nie najmniejsze państwo w Europie się wycofuje – mówi „Focusowi Historia” prof. Andrzej Krzysztof Kunert, sekretarz Rady. – W przeciwieństwie do wielu kolegów historyków, uważam że ekshumacja i badanie szczątków gen. Sikorskiego miało sens. Dlatego, że wyniki te wyjaśniły nam bardzo dużo. Kto wie, czy równie dużo nie dałyby nam badania szczątków Gralewskiego”.

Co więcej, do badań takich powinno dojść jeszcze w tym roku. „Będziemy się starali zrobić to względnie sprawnie, ale są to niestety długie procedury. Jest szansa, że uda się w ciągu kilku miesięcy” – wyjaśnia prof. Kunert.

Zatem jedna z tajemnic Gibraltaru może być bliższa rozwikłania niż kiedykolwiek. A Gralewski przestanie być „ograbiony z jego własnej śmierci”…