Palenie książek rozpoczęli Chińczycy

Palenie nieprawomyślnych tekstów to nie wynalazek średniowiecza. Po raz pierwszy zwoje do ognia wrzucili starożytni mieszkańcy Państwa Środka.

Berlin, 1938 rok. Przebrany w mundur oficera Wehrmachtu dr Indiana Jones z niepokojem przygląda się nazistowskiej paradzie w Berlinie. Biorący w niej udział żołnierze defilują z pochodniami w rytm „Koniggratzer Marsch”, a rozentuzjazmowany tłum dorzuca coraz to nowe tomy do sterty płonących ksiąg. Scena z filmu „Indiana Jones – Ostatnia Krucjata” powiela obiegową opinię o barbarzyńskich zwyczajach nazistów. Tymczasem palenie książek nie jest wynalazkiem ani fanatycznych zwolenników Hitlera, ani inkwizycji. Wszystko zaczęło się – jak wiele innych rzeczy – w Chinach.

PAŃSTWO JEDNEJ MYŚLI

Rok 246 p.n.e. był przełomowy w historii Dalekiego Wschodu. Wówczas to na tronie | królestwa Qin, jednego z wielu, które walczyły i o hegemonię nad ziemiami dzisiejszych Chin, I zasiadł Czeng. W 221 r. p.n.e. zdołał pokonać konkurentów i ogłosić się pierwszym historycznym cesarzem Chin. Władca stanął przed trudnym zadaniem scalenia państwa o różnorodnych tradycjach. Jego doradcy argumentowali, że wszelkie odrębności są potencjalnym źródłem zaburzeń w państwie. Na terenie nowo powstałego cesarstwa ujednolicono więc pismo, miary, wagi, a nawet… rozstaw osi kół u wozów. Wówczas nadszedł czas, by rozprawić się z różnorodnością opinii.

„Dawniej wszyscy panowie stale ze sobą toczyli walki (…) – opowiadał minister Li Si cesarzowi (według historyka Syma Ts’iena). – Dziś świat cały jest już zjednoczony. Prawa i rozkazy jedno tylko mają źródło (…). Tymczasem zaś uczeni nie chcą brać za wzór czasów teraźniejszych, ale naśladują starożytność, by w ten sposób przeczyć czasom obecnym. Sieją oni wątpliwości i zamęt (…). Twój sługa, panie, prosi, by wszystkie historie – prócz zapisków królestwa Qin – spalono. (…) Wszyscy ci, którzy w całym świecie ośmielają się dotąd przechowywać Księgę pieśni, Księgę dokumentów oraz pisma wszystkich szkół, niechaj udadzą się z nimi do lokalnych władz cywilnych i wojskowych, aby spalić te księgi”.

Na tak pokorną prośbę cesarz nie mógł nie wyrazić zgody. Odtąd rozprawianie o dawnych tekstach podlegało karze śmierci, a za samo posiadanie zakazanych dzieł można było zostać zesłanym na budowę Wielkiego Muru (co w zasadzie również oznaczało wyrok śmierci). Oprócz oficjalnej (czytaj: poprawnej ideologicznie) literatury pozwolono zachować jedynie pisma praktyczne – traktaty poświęcone medycynie, rolnictwu i wróżbiarstwu. Nie wiadomo, jak skrupulatnie realizowano postanowienia tego edyktu. Z pewnością jednak wraz ze zjednoczeniem Chin przepadła ogromna część najdawniejszej literatury chińskiej. Część spłonęła w wojennej zawierusze towarzyszącej podbojom Qinów. Część padła ofiarą ujednolicenia pisma. Jeśli jakiejś książki nie zapisano według nowego systemu, z czasem stawała się po prostu niezrozumiała. Wiele innych zniszczyli zwolennicy znanych z wojowniczości Qinów. Dla przykładu, do końca epoki walczących królestw miało działać w Chinach sto szkół filozoficznych (liczba oczywiście zawyżona). Po rządach Czenga istniało ich zaledwie kilka. Źródła konfucjańskie, niechętne wobec pierwszego cesarza, mówią o zakopaniu żywcem pięciuset uczonych jako o karze za trzymanie się dawnych nauk. Wraz z nimi z pewnością niszczono ich książki.

Konfucjanizm wyszedł z represji mocno poturbowany. Już po upadku dynastii Qin nastąpił rozłam wokół autentycznej nauki Konfucjusza. Niektórzy (tzw. szkoła nowych tekstów) starali się odtworzyć ją z pamięci, inni opierali się na księgach odnalezionych po prześladowaniach (tzw. szkoła starych tekstów). Jedno jest pewne – okrucieństwo nie przysporzyło popularności Qinom. Gdy zabrakło twardej ręki Czenga, dynastia upadła w ciągu zaledwie trzech lat. Zostawiła jednak po sobie scentralizowane państwo, które w rękach dynastii Han czekały stulecia prosperity. Tymczasem prześladowanie filozofów nie było wyłącznie specyfiką chińską. Uczone traktaty płonęły także w innym cesarstwie, na dalekim zachodzie…

FAŁSZYWY PROROK

Gdyby zorganizowanie wycieczki po imperium rzymskim było możliwe, Abonuteichos nie znalazłoby się na liście miejsc do zobaczenia. Miasteczko wciśnięte między Góry Pontyjskie a Morze Czarne nie było miejscem ciekawym ani do zwiedzenia, ani do życia. A jednak krążące po Azji Mniejszej w połowie I w. przepowiednie wskazywały tę mieścinę jako miejsce narodzin nowego boga.

 

»Pewnego dnia na miejskiej agorze niejaki Aleksander zaczął wieszczyć nadchodzące cuda. Zaprowadził lud na miejsce, gdzie budowano nową świątynię. Tam z błota wyciągnął jajo, z którego wykluł się malutki wąż. Zaskoczeni ludzie zaczęli wznosić modlitwy, a prorok ogłosił, że oto Asklepios ponownie przyszedł na świat. Po kilku dniach, gdy z okolicznych miast i wiosek napłynęły tłumy, Aleksander zaprezentował światu nowego boga. Zdumienie było powszechne, gdyż zamiast malutkiego gada wierni zobaczyli wyrośniętego węża z ludzką głową. Kto wątpił, mógł go dotknąć i przekonać się, że to, co widzi, jest prawdziwe. Nowy bóg wybrał dla siebie imię Glykon i pod jego patronatem powstała w Abonuteichos wyrocznia [więcej o Glykonie w FH 6/2009]. Z jej usług nie wahał się rzekomo skorzystać sam Marek Aureliusz. W rzeczywistości – jak pisze wybitny retor i satyryk Lukian z Samosat – Aleksander był genialnym hochsztaplerem, a nowy bóg – zwykłym wężem z dosztukowaną pacynką.

Kult Glykona spotkał się ze zdecydowanym oporem ze strony epikurejczyków i chrześcijan. Epikurejczycy uznawali, że bogowie, jeśli istnieją, nie interesują się ludzkimi sprawami i nie objawiają się na ziemi. Wątpili także w możliwość przewidywania przyszłości. Chrześcijanie zaś z oczywistych względów nie mogli w tę całą historię uwierzyć. Obie grupy były w owym czasie powszechnie pomawiane o ateizm (w starożytności oznaczało to nieuznawanie oficjalnego kultu bogów), z czego skorzystał Aleksander, rozniecając nieprzychylne nastroje. Podczas misteriów Glykona fałszywy prorok krzyczał: „Precz z chrześcijanami!”, na co tłum odpowiadał: „Precz z epikurejczykami!”. W którymś momencie Aleksander postanowił urządzić palenie ksiąg ateistów. Jak na złość w całym Abonuteichos znaleziono jeden jedyny rękopis zawierający pismo Epikura. Aleksander „wyniósł ją na środek rynku i spalił na stosie z drewien figowych, urządzając całopalenie niby samego Epikura – pisał Lukian. – Popiół wrzucił do morza, przy czym wygłosił jeszcze wyrocznię: »Rozkaz wydaję, by spalić poglądy ślepego starucha«”.

Nie jest to jedyny znany przypadek palenia dzieł epikurejczyków. Młodszy o pokolenie retor Klaudiusz Elian opisał spalenie ich dzieł, gdy ośmielili się sprofanować słynne misteria w Eleusis koło Aten. Przekazuje także moralizującą historię o Eufroniosie, który pod wpływem filozofii Epikura zaczął prowadzić rozwiązłe życie. Pewnego razu ciężko zachorował. Gdy nie pomagały mu żadne konwencjonalne sposoby leczenia, w desperacji udał się do świątyni Asklepiosa. Kapłan polecił mu spalić posiadane księgi Epikura, a pozostały po nich popiół zmieszać z woskiem i obłożyć taką mieszaniną całe ciało. Po odbyciu tej niecodziennej kuracji Eufronios powrócił do zdrowia. Ta historyjka ma oczywisty wydźwięk propagandowy – bezbożnik został cudownie uzdrowiony, gdy tylko odrzucił złe nauki.

Po II wieku n.e. zainteresowanie epiku- reizmem powoli wygasa. Trudno powiedzieć, na ile jest to wynik zmiany mody, a na ile szykan spotykających filozofów tego prądu. W połowie IV wieku cesarz Julian Apostata napisze, że większość dzieł Epikura została już zniszczona. Czy władze imperium mogły mieć w tym swój udział? Nic na ten temat nie wiadomo. Nie oznacza to jednak, że w Rzymie nie znano cenzury.

STAROŻYTNA CENZURA?

W Rzymie ustanowieniu cesarstwa towarzyszył swąd palonych książek. August, a po nim pozostali cesarze z dynastii julij- sko-klaudyjskiej dbali o to, by pisano o nich albo dobrze, albo wcale. Także poruszanie drażliwych kwestii związanych z wojnami domowymi, które doprowadziły do upadku republiki, nie było mile widziane. Boleśnie przekonał się o tym Tytus Labienus – znany retor i historyk o sympatiach republikańskich. W swoich dziełach wychwalał cnoty Pompejusza, natomiast ganił Cezara, oskarżając go o wprowadzenie w Rzymie monarchii. Ponadto Labienus pisał stylem zajadłym i pełnym inwektyw. Wściekły August, spadkobierca Cezara, podpuścił senat, który nakazał zniszczenie pisma autora o niepoprawnych poglądach politycznych. Jakby tego było mało, polecono zniszczyć całą jego prywatną bibliotekę. Na wieść o tym Labienus odebrał sobie życie.

W starożytności nie istniała cenzura prewencyjna, zresztą niemożliwa w świecie sprzed wynalazku druku. Teksty krążyły w odręcznych odpisach, a ich wyśledzenie nie zawsze było łatwą sprawą. Zdarzało się, że dzieła skazane na spalenie odnajdywały się później w prywatnych odpisach. Niekiedy nowy cesarz, pragnąc zyskać dobrą opinię, zgadzał się na ich ponowną publikację. Za panowania Kaliguli odpisy dzieł Labienusa, ukrywane przez rodzinę, ponownie ujrzały światło dzienne.

 

Jednak walka z opozycyjnymi historykami to rozgrywka dotycząca wyłącznie wąskiej elity Rzymu. Natomiast sprawą bezpieczeństwa całego państwa było zwalczenie najróżniejszych pism magicznych i proroczych, które szczególnie rozpleniły się w okresie wojen domowych u schyłku republiki. Jak zaświadcza Swetoniusz, August „zebrał zewsząd przeszło dwa tysiące wszelkich ksiąg proroczych łacińskich i greckich, nieznanego autorstwa lub mało poważnych pisarzy, które krążyły wśród ludności, spalił je, zachował tylko sybillińskie, i to jeszcze wśród nich dokonawszy wyboru”. Literatura tego typu jest szczególnie wywrotowa. Żaden cesarz nie chciałby, żeby jego poddani czytali do poduszki o nadchodzącej zmianie panującego. Zresztą August nie był pierwszy. Już urzędnikom republikańskim zdarzało się sporadycznie niszczyć księgi uchodzące za prorocze. Powodzenie takich akcji – zwłaszcza poza samym Rzymem – zależało od determinacji władzy i stopnia mobilizacji skromnego (jak na rozmiary imperium) aparatu państwa.

I tak w najlepiej znanym wypadku, podczas gorączki walki z magami w IV wieku, w Antiochii palono ze strachu całe biblioteki, nie oszczędzając nawet tekstów prawniczych! W takim systemie represje siłą rzeczy są wybiórcze i zwykle przedzielają je dłuższe okresy wytchnienia. By władze zaczęły prześladować czarowników czy astrologów, niezbędny był bodziec – klęski naturalne, najazdy barbarzyńców albo inne objawy niezadowolenia bogów. Lub zwykły donos. Podobnie było z prześladowaniami chrześcijan, wobec których rozpętano być może największą w starożytności akcję niszczenia ksiąg.

DOBRA NOWINA NA STOSIE

Dioklecjan był władcą wybitnym, który stworzył cesarstwo na nowo. Zahamował falę uzurpacji poprzez stworzenie systemu współrządzenia dwóch augustów i dwóch cezarów (tzw. tetrarchia), umocnił granice, wprowadzał daleko idące zmiany w imperialnej administracji i gospodarce. Wtedy nadszedł czas, by rozprawić się z opozycją dla tradycyjnej religijności. Zaczął od ostrego reskryptu przeciw manichejczykom (synkretycznej religii ogłoszonej przez proroka Maniego w III wieku n.e.) z 302 r., w którym cesarz życzył sobie „wykarczowania z korzeniami tej zarazy niegodziwości”. Dioklecjan polecił palić na stosie przywódców nowej religii wraz z ich dziełami, a wszystko z powodu wprowadzania przez nich nauk sprzecznych z rzymskimi zwyczajami.

Dla chrześcijan musiało być jasne, że są następni w kolejności. Rok później Dioklecjan nakazał konfiskatę kościołów, ich wyposażenia i świętych ksiąg (24 lutego 303 r.). W kolejnych miesiącach pojawiały się następne edykty, które stopniowo zaostrzały represje, aż do nakazu złożenia pogańskiej ofiary pod groźbą śmierci.

Postawy chrześcijan były różne. Część oddała księgi, ratując życie, inni starali się je ukrywać. Biskup Kartaginy Mensuriusz postanowił przechytrzyć władze i wręczył urzędnikom dzieła heretyckie. Diakon Wincenty z Saragossy zginął, gdyż nie chciał wydać ksiąg na spalenie. Niejaki Euplus zaś tak bardzo pragnął zostać męczennikiem, że sam się zadenuncjował, przychodząc z rękopisem Ewangelii do namiestnika i domagając się dla siebie kary śmierci.

Rzym jednak nie był państwem totalitarnym, akcje przeciw chrześcijanom prowadzone były różnym natężeniem.

Nie wszyscy współrządcy Dioklecjana okazywali równą gorliwość.

W Galii nie było w ogóle prześladowań, podczas gdy na wschodzie zakończyły się dopiero z klęską Maksymina Dai w 313 r.

 

Namiestnik Sycylii, przed którym stanął Euplus, nie wiedział nawet, że cesarz wydal edykt o zakazie posiadania pism chrześcijańskich. I to w momencie, w którym dawno w obiegu były trzy kolejne.

Chrześcijaństwo nie wygasiło stosów w imperium. Już cesarz Konstantyn polecił spalić obrazoburczy traktat „Przeciw chrześcijanom” Porfiriusza z Tyru, wybitnego filozofa neoplatońskiego. Podobnie kazał postąpić z dziełami Ariusza, którego nauki zostały potępione na soborze w Nicei. Choć nie przeszkodziło to Konstantynowi w przyjęciu pod koniec życia chrztu z rąk ariańskie- go biskupa Euzebiusza z Nikomedii, można uznać, że wyznaczył generalną metodę postępowania z heretykami. Dla późniejszych cesarzy niszczenie nieprawomyślnych pism będzie rutynowym krokiem, mającym na celu wyplenienie herezji. Wiemy, że na zniszczenie skazano dzieła pryscyllan czy nestorian. Precedens ariański był przywoływany jeszcze w średniowieczu. W rękopisie pewnego kanonu praw z IX wieku zachował się nawet skromny rysunek Konstantyna rozmawiającego z biskupami w Nicei oraz mnichów wrzucających kodeksy do ognia, prawdopodobnie najstarsze znane przedstawienie niszczenia książek w sztuce. W chwili gdy powstało, arianizm od dawna był tylko wspomnieniem. Średniowiecze też miało swoje stosy. Ale to już inna historia…