Koronawirus w Polsce. Trwa szturm na apteki

Pierwszy uderzenie odczuły sklepy spożywcze oraz drogerie. Gdy domowe składy wypełniły się fasolą, makaronem oraz rolkami papieru toaletowego, nadszedł czas na apteki. O ile możemy śmiać się z niezwykłej miłości do spaghetti czy osobistej higieny, to masowe wykupywanie leków ”na wszelki wypadek” jest po prostu groźne. Po pierwsze dla tych, którzy autentycznie mogą potrzebować pomocy, gdy brane przez nich leki nagle znikają. Bo ktoś postanowił ze strachu wydać na różne pastylki 1700 zł. I tacy rekordziści się zdarzają.
Koronawirus w Polsce. Trwa szturm na apteki

Większość z nas zapomniała, że 11 lat temu oglądaliśmy te same obrazki, choć w nieco mniejszej skali. Gdy w listopadzie 2009 roku cała Polska śledziła stan zdrowia “dziecka z Limanowej” u której podejrzewano świńską grypę A/H1N1, w sklepach zabrakło maseczek  (”sprzedaż 100 razy wyższa niż rok wcześniej”) a środki wzmacniające sprzedawały się na pniu (np. sprzedaż witaminy C w Super-Pharm skoczyła o 270 proc.). Dziecko miało zwykłą grypę, epidemii w Polsce nie było, ludzie odetchnęli.

 

Przewińmy zegar do początku marca 2020.

Koronawirus jeszcze nad Wisłę nie dotarł. Rzecznik Ministerstwa Zdrowia już 2 marca mówił, że ”w niektórych miejscach rzeczywiście pojawia się problem nadmiernego zakupu leków bez recepty”.

– Coraz częściej ludzie przychodzą do apteki, by kupić nie to, co im potrzebne, lecz w zasadzie cokolwiek na zapas. Niektórzy mylą epidemię koronawirusa, którego przecież nawet jeszcze nie ma w Polsce, z III wojną światową. Ludzie już nie tylko leki kupują, lecz także zaczynają profilaktycznie je zażywać. Informujemy pacjentów, że nie ma to żadnego sensu, lecz niektórzy wiedzą lepiej – tłumaczył wówczas ”Gazecie Prawnej” Marek Tomków, wiceprezes Naczelnej Rady Aptekarskiej (NRA).

 

 

Marcin Wiśniewski ze Związku Aptekarzy Pracodawców Polskich Aptek (ZAPPA) ostrzegał w tym samym wydaniu gazety, że ”kupowanie na zapas może doprowadzić do trudności z dostępem do popularnych produktów”.  – Stany magazynowe są swoistego rodzaju szacunkiem, prognozą potrzeb. Nie jesteśmy przygotowani na wielotygodniowe wzmożenie ze strony pacjentów – przekonywał Wiśniewski. Tym bardziej, że nie wiadomo jak szybko będzie można odbudować zapasy leków – ponad 70 proc. surowców do tych sprzedawanych w Polsce pochodzi z Chin.

 

Przestawmy zegar ponownie. Dwa tygodnie później wirus jest w każdym zakątku Polski.

Są zarażeni, są pierwsi zmarli. Ludzie do aptek nadal stoją w kolejkach, tylko zamiast cisnąć się gęsiego, trzymają 1-2 metry odstępu. Przynajmniej tyle. Ale wydają ile mogą. Aktualny rekordzista (z Pomorskiego) wydał jednorazowo 1,8 tys. zł na leki kupione “na wszelki wypadek”.

 

 

 

 

Rzeczpospolita” donosi, że ”z aptek znikają środki przeciwbólowe, przeciwwirusowe i suplementy diety. A w hurtowniach zaczyna brakować leków.” 

– Ludzie robią zapasy równie niepotrzebne jak te spożywcze. Apteki nie przestaną działać, ale, w przeciwieństwie do ryżu czy makaronu, mogą wystąpić okresowe braki w dostępie do farmaceutyków – ostrzega w dzienniku Michał Byliniak, wiceprezes NRA.

 

 

Wtórował mu na antenie Radia Opole wspomniany już Marek Tomków. – To jest trochę nieracjonalne, przede wszystkim dlatego, że leki, które próbują kupować nie działają przeciwwirusowo. To są leki, które stosowane są przeciwgorączkowo, przeciwbólowo. Część z nich ma taką opinię, że poprawia odporność, bo to jest świetne hasło, które sprzedaje się w reklamach – powiedział  Marek Tomków w piątek w Radiu Opole.

Bezsensowną wiarę w hasła reklamowe dostrzega też Mariusz Politowicz, członek NRA i kierownik apteki w wielkopolskim Pleszewie. – Reklama leków przynosi niechlubne żniwo. Manipulowani nią odbiorcy niesłusznie zakładają, że koronawirusa da się zwalczyć np. preparatami bez recepty z lekiem przeciwko wirusowi opryszczki lub witaminą C – mówi w ”Rzeczpospolitej”.

[link] https://twitter.com/laudanozyna/status/1238925782417899522 [/LINK]

Dramatyczne konsekwencje tego szturmu na apteki już widać na przykładzie leku arechin. Odkąd 13. marca Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych wydał dla tego produktu pozytywną decyzję wskazując, że wspomaga walkę z koronawirusem, środek stał się najbardziej rozchwytywanym medykamentem w kraju, przynajmniej według danych serwisu gdziepolek.pl

Zaczęto go już szukać pod koniec lutego, bo wówczas zaczęto pisać, że ten lek na stany zapalne może być używany przy zwalczaniu choroby wywołanej nowym patogenem, czyli COVID-19.  – Aptekarze przyznają, że zapas, który mieli, rozszedł się natychmiast. Uzupełnienie braku jest natomiast niemożliwe. Lek jest bowiem niedostępny w hurtowniach – wyjaśnia ”Gazeta Prawna”.

Tymczasem w Polsce są pacjenci z różnymi chorobami immunologicznymi (np. reumatoidalne zapalenie stawów, toczeń rumieniowaty czy porfiria skórna), którzy nagle stanęli w obliczu konieczności przerwania leczenia. Według ”Gazety Prawnej” resort zdrowia ”widzi, co się dzieje i zapewnia, że jest w stałym kontakcie z producentem”.

 

 

Partię leku pozyskała Agencja Rezerw Materiałowych i za darmo roześle do szpitali. Ma też wrócić do aptek w tej samej ilości, co w normalnych warunkach sprzedaży. Wiceminister Zdrowia Maciej Miłkowski poprosił, by nie wykupywać go niepotrzebnie bo ARM osobnym torem 80 tys. opakowań leku przeznacza specjalnie na walkę z koronawirusem. Jak ktoś go złapie, to środek i tak lekarze mu podadzą.