Szatan zdemaskowany. Dlaczego seks uznano za zło?

W raju seksu nie uprawiano – orzekli średniowieczni teologowie. Święty Hieronim doprecyzował: „Adam i Ewa żyli w czystości jak aniołowie”. A przecież w Księdze Rodzaju napisano, że Bóg powiedział ludziom: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię”. Skąd wzięła się ta różnica poglądów między Biblią i jej komentatorami? Dlaczego seks, bez którego niemożliwe byłoby wypełnienie polecenia Stwórcy, uznano za zło?

Pierwszym celem Boga było, żeby ludzie nie rodzili się z czynu lubieżnego – przekonywał w IV wieku św. Atanazy i wyjaśniał, że dopiero po zerwaniu owocu z drzewa wiadomości dobra i zła prarodzice dostrzegli swą nagość, odczuli „zwierzęce żądze” i zostali skazani na rozmnażanie się przez kontakt płciowy. Grzegorz z Nyssy z kolei w dziele „O stworzeniu człowieka” dopuszczał możliwość odbywania przez Adama i Ewę stosunków seksualnych, ale wyłącznie w celach prokreacyjnych, bez odczuwania jakiejkolwiek przyjemności. Podobny pogląd wyraził święty Augustyn, a rozwinął w IX w. Jan Szkot Eriugena. Ich zdaniem Adam mógł płodzić dzieci, poruszając członkiem jak ręką lub nogą, czyli automatycznie i beznamiętnie.

Cztery stulecia później franciszkanin św. Bonawentura doszedł do wniosku, że pierwsi rodzice sypiali oddziel-nie, nie znali uścisków i pocałunków, a Adam doznawał erekcji nie z powodu pożądania kobiety, lecz przez rozum, który podpowiadał mu, że trzeba się rozmnażać.

Kolejną próbę pogodzenia biblijnego nakazu zaludniania ziemi z wrogością wobec seksu podjął w XVII w. jezuicki filozof i teolog Francisco Suarez. Według niego mieszkańcy raju mogli ze sobą współżyć, nie tracąc cnoty i czystości. Wydedukował, że istniał taki sposób składania nasienia, by samo przenikało przez błonę dziewiczą.

Po wygnaniu z raju wszystko się zmieniło i jeśli ludzkość miała przetrwać, nie mogła się już obyć bez „czynów lubieżnych”. Na szczęście pozo-stała nadzieja, że po zmartwychwstaniu seksu znów nie będzie. Bo – jak wyjaśnił biegły w teologii biskup Paryża Pierre Lombard – zniknie podział na płcie i wszyscy odrodzą się jako istoty doskonałe, czyli mężczyźni.

 

CAŁA LUDZKOŚĆ W JEDNEJ KROPLI

Dziś te dociekania brzmią absurdalnie i zabawnie, ale gdy je snuto, nikt nie miał pojęcia, na czym polega zapłodnienie. Dopiero w 1677 r. holenderski konstruktor mikroskopu Antonie van Leeuwenhoek jako pierwszy człowiek zobaczył plemniki. 150 lat później przyrodnik z uniwersytetu w Królewcu Karl Ernst von Baer odkrył komórkę jajową u ssaków i nauka zaczęła poznawać mechanizm powstawania nowego życia. Do tego czasu obowiązywała teoria tzw. preformacjonizmu, według której całkowicie ukształtowany organizm znajduje się w nasieniu ojca, a w łonie matki jedynie wzrasta jak ziarno w ziemi. Zwolennicy tej teorii zdawali sobie sprawę, że ma ona charakter paradoksalny. Wynikało z niej bowiem, że każdy znajdujący się w spermie miniaturowy człowieczek, nazywany niekiedy homonculusem, zawiera w sobie kolejnego, ten następnego i tak w nieskończoność. Teologia znalazła jednak proste rozwiązanie tego dylematu – homonculusów jest tylu, by starczyło ich do końca świata. Wszystkie miał w sobie stworzony bezpośrednio przez Boga pierwszy mężczyzna – Adam.

Z tego rozumowania wynikało, że każda kropla nasienia powinna zostać złożona w kobiecych narządach rozrodczych, a seks dla przyjemności, stosunek przerywany czy masturbacja to niszczenie życia, czyli marnotrawienie Bożego daru. Wszystkie te praktyki zostały więc uznane za grzeszne i zakazane. Jeszcze na początku XX w. Watykan zabraniał katolikom ejakulacji w celu pobrania spermy do badań nad przyczynami bezpłodności.

Równie powszechny jak teoria preformacjonizmu był pogląd, że ilość nasienia jest ograniczona. Dlatego zdaniem ojca medycyny Hipokratesa z seksem nie wolno przesadzać, bo zbyt częste współżycie grozi wysuszeniem mózgu, osłabieniem wzroku, wypadaniem włosów. To dlatego przedwcześnie wyłysiałych mężczyzn uważano za szczególnie wyuzdanych.

Inny wielki lekarz starożytności Galen twierdził, że dzieje się odwrotnie i spermę należy z organizmu usuwać, bo jej nadmiar powoduje szkodliwe napięcie, a nawet obłęd. Teologia chrześcijańska przyjęła jednak bez zastrzeżeń teorię Hipokratesa.

 

SZATAN ZDEMASKOWANY

Nie był to jedyny element erotycznego dziedzictwa antyku, który znalazł uznanie u Ojców i doktorów Kościoła. Giganci greckiej filozofii Arystoteles i Platon uważali, że w sprawach seksu ludzie kierują się wyłącznie instynktami, czyli zachowują się podobnie jak zwierzęta. Wprowadzili więc rozróżnienie między miłością niższą – fizyczną i wyższą – duchową. Tę ostatnią do dziś nazywa się platoniczną.

Przedstawiciele innej wielkiej szkoły filozoficznej – stoicyzmu przekonywali, że człowiek nigdy nie powinien kierować się popędami, ale zawsze rozumem. Zgadzali się z tym starożytni Rzymianie, którzy wbrew potocznym wyobrażeniom nie spędzali życia na orgiach. Większość uważała gwałtowne namiętności za oznakę słabości. Filozofowie zalecali, by zamiast tracić energię w łożu, wykorzystywać ją w działalności publicznej.

Chrześcijaństwo rodziło się w kręgu cywilizacji greckiej i rzymskiej, nie mogło więc pozostać obojętne na ich dorobek. Jego dwaj najwybitniejsi myśliciele św. Augustyn i św. Tomasz zinterpretowali w nowym duchu filozofię Platona i Arystotelesa, tworząc fundamenty obowiązującej do dziś doktryny Kościoła.

Augustyn zaczynał w sposób daleki od świętości, przez kilkanaście lat żył w konkubinacie, dorobił się nieślubnego syna. Po zdobyciu wykształcenia związał się z manichejczykami, którzy wierzyli, że historia kosmosu, świata i człowieka sprowadza się do ciągłej walki między siłami światła (dobra) i ciemności (zła). Zło to materia, dobro – duch. Te przeciwstawne pierwiastki są wszechobecne, a celem człowieka po-winno być wyzwolenie duszy z ciemności. Może to osiągnąć, pokonując wszelkie pokusy podsuwane przez materię: seks, bogactwo, zaszczyty, sławę.

Augustyn podjął walkę, którą po przejściu na chrześcijaństwo zrelacjonował w autobiograficznych „Wyznaniach”. Szczerze opisał swe zmagania z pożądaniami i popędami. Na tym jednak nie poprzestał i sformułował teorię, która stała się fundamentem chrześcijańskiej etyki seksualnej. Oparł ją na przeświadczeniu, że pokusy cielesne są orężem używanym przez szatana w wal-ce z Bogiem o duszę każdego człowieka.

 

GRZECH PRZENOSZONY DROGĄ PŁCIOWĄ

Według tej teorii uleganie namiętnościom i żądzom to uleganie siłom nieczystym, co oznacza, że seks z samej swej natury jest grzeszny. Nawiązując do biblijnej opowieści o raju, św. Augustyn potwierdził, że Adam i Ewa żyli w czystości. Wbrew woli Boga zerwali jednak zakazany owoc i popełnili grzech pierworodny, który odtąd przechodzi z pokolenia na pokolenie. Wcześniejsi teologowie nie dociekali, w jaki sposób przebiega to dziedziczenie; Augustyn wydedukował, że wina prarodziców jest przenoszona na nowe życie przez stosunek seksualny.

To był przełom. Co prawda wielu chrześcijan już wcześniej stosowało różne formy ascezy, by poskramiając ciało, ratować duszę, ale dopiero Augustyn dał tym praktykom uzasadnienie teologiczne. Wzorem świętości stali się ci, którzy po oczyszczeniu przez chrzest z grzechu pierworodnego nie przekazywali go dalej – pustelnicy, mnisi, dziewice. Oni też (zwłaszcza gdy skupili się w klasztorach będących przez wiele wieków jedynymi ośrodkami życia intelektualnego) wywierali decydujący wpływ na nauczanie Kościoła w kwestiach etyki seksualnej. Wszyscy byli wrogo usposobionymi wobec seksu, żyjącymi w celibacie, ascetami!

Nie trzeba było jednak składać ślubów czystości, by wiedzieć, jak silnym bodźcem erotycznym jest widok nagiego ciała. W starożytności nagość traktowano dość naturalnie. Na olimpiadach zawodnicy występowali bez strojów, posągi nagich bogów i bogiń stały w miejscach publicznych, nie wywołując zgorszenia. Chrześcijanie całkowicie zerwali z tą tradycją, osiągając jednocześnie dwa cele: podkreślali swą wyznaniową odrębność i usunęli sprzed oczu grzeszną pokusę.

Reguły zakonne zakazywały nie tylko oglądania ciała innych osób, ale także własnego. W klasztorach zabroniono umieszczania luster, jeśli mnich (lub mniszka) chciał zażyć kąpieli, musiał to robić w koszuli. Podobnego zachowania żądano od osób świeckich. Jeszcze w XIX w. podręczniki higieny zalecały, by podczas mycia całego ciała zamykać oczy i nie otwierać ich do chwili okrycia się ręcznikiem. Alternatywną propozycją było dodawanie do wody substancji czyniących ją mniej przezroczystą, np. mąki lub otrąb, a w zamożniejszych domach – marcepanu.

 

„WOREK ŁAJNA DO OBJĘCIA”

Oglądanie nagości z ciekawości to grzech powszedni; robienie tego, by się podniecić, ciężki – orzekł Alfons Ligouri, założyciel zakonu redemptorystów, ogłoszony w 1950 r. patronem spowiedników.

Stopień winy i nakładanej pokuty zależał według niego nie tylko od intencji, lecz też od oglądanej części ciała. Stosunkowo niegroźne było zerkanie na nogi i ramiona, poważniejsze zagrożenie stwarzały piersi, a najcięższy występek stanowiło przypatrywanie się narządom płciowym.

Odsłonięte kończyny czy szyja mężczyzny raczej nie wodziły na pokuszenie. W przeciwieństwie do każdego fragmentu ciała kobiet. Klemens Aleksandryjski, teolog i jeden z Ojców Kościoła, domagał się więc, by wychodząc z domu, okrywały się od stóp do głowy, gdyż dzięki temu „nikogo już nie przywiodą do upadku”. Od VI w. biskupi nakazywali księżom, by niewiastom, które pojawią się kościele z odsłoniętymi rękoma i włosami, nie udzielali komunii.

„W kobiecie już sama świadomość własnej istoty musi wywoływać poczucie wstydu” – perorował Klemens. Wtórował mu inny wczesnochrześcijański teolog Tertulian: „Winnaś zawsze nosić żałobę i być okryta łachmanami, aby odkupić grzech zgubienia rodzaju ludzkiego. Kobieto, jesteś bramą szatana”. A Grzegorz I, pierwszy mnich, który został papieżem, ostrzegał: „Księża powinni się strzec kobiet jak wroga”.

Formalną przyczyną tej mizoginii był postępek Ewy, przez który ludzkość utraciła raj. Ale chodziło też o to, że kobieta stanowiła nieustanną pokusę. Groźna była zresztą nie tylko naga. Równie wielkie niebezpieczeństwo stwarzała, gdy podkreślała swą urodę strojem i makijażem. Kaznodzieje już w antyku zawzięcie piętnowali damską modę: św. Cyprian straszył, że uszminkowane kobiety nie zostaną zbawione, gdyż po zmartwychwstaniu Bóg ich nie rozpozna. Jan Chryzostom już bez ogródek stwierdzał, że „wśród dzikich bestii nie ma żadnej tak szkodliwej jak kobieta”. By zminimalizować kusicielską moc kobiet, starano się je zohydzić. Bodaj najdalej posunął się na przełomie wieków IX i X św. Odo, opat klasztoru w Cluny: „Piękno ciała tkwi wyłącznie w skórze. Gdyby bowiem ludzie mogli zobaczyć, co znajduje się pod nią, gdyby mogli ujrzeć wnętrze, mierziłoby ich spoglądanie na kobiety. (…) Gdyby ktokolwiek zastanowił się, co ukrywa w nosie, gardle i brzuchu, doszedłby do wniosku, że są tam tylko nieczystości. A jeśli nie możemy nawet czubkiem palca dotknąć flegmy czy kału, jak możemy obejmować cały worek łajna”.

 

BUSZUJĄCY (NAGO) W POKRZYWACH

Kusiła kobieta, ale i bez niej męskie ciało upominało się o swoje prawa. Polucji nieświadomej za grzech nie uważano, jeśli jednak delikwent nawet w półśnie nieco sobie pomógł, musiał się już z tego spowiadać. Grzeszne były także wszelkie, nawet nikomu nieujawniane, fantazje erotyczne. Seks miał nie istnieć w myśli, mowie i uczynku. Na to nie pozwalała jednak biologia, więc naturalne instynkty należało poskramiać siłą.

Najdalej posunął się teolog i filozof Orygenes (przełom II i III w.), który potraktował dosłownie słowa Jezusa z Ewangelii św. Mateusza: „jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła” i się… wykastrował. W ten sposób definitywnie uwolnił się od pokus.

Kościół potępił jednak samookaleczanie się, stwierdzając, że poskramianie grzesznych żądz ma być działaniem świadomym i dobrowolnym, a nie jednorazowym zabiegiem chirurgicznym. Św. Hieronim porównał trwanie w czystości i dziewictwie do codziennego męczeństwa. Dopiero taki wysiłek otwierał drogę do nieba.

 

W XVI w. hiszpański mistyk św. Jan od Krzyża radził, by „traktować ciało jak przykrytą śniegiem kupę gnoju i nie myśleć o nim bez obrzydliwości”. Asceci robili to już od ponad tysiąca lat. Gdy przebywającego w samotni św. Benedykta (założyciela zakonu benedyktynów) podnieciło wspomnienie pięknej kobiety, rozebrał się do naga i… wytarzał w pokrzywach. Nie pomogło, więc rzucił się na cierniste krzewy, poranił do krwi i wreszcie ból okazał się silniejszy od grzesznych podniet. Św. Franciszek osiągał podobny efekt, tarzając się w śniegu.

Ból jako panaceum na napięcie seksualne stosowano powszechnie. Biczowanie się, noszenie włosiennicy, parzenie się woskiem, spanie na gołej ziemi, polewanie narządów płciowych zimną lub gorącą wodą to najczęściej stosowane metody. We wczesnym średniowieczu eremici w Egipcie i Syrii wpadali jednak na bardziej wyrafinowane pomysły. Zamieszkiwali na drzewach lub w celach tak ciasnych, że nie udawało się tam wyprostować ani stojąc, ani leżąc. Św. Hilarion i jego uczniowie mocowali na plecach tak ciężkie głazy, że mogli się poruszać tylko na czworakach. Św. Paweł Pustelnik modlił się, klęcząc na kamieniach rozgrzanych przez pustynne słońce. Św. Arseniusz latami nie sprzątał swej celi, by „czuć smród piekła, z którym dzięki temu po śmierci już się nie zetknie”.

W równie bolesny sposób umartwiały się dziewice. Św. Kinga, żona Bolesława Wstydliwego, najpierw przekonała męża do rezygnacji ze współżycia. Potem głodziła się nieustannymi postami, zimą chodziła boso, latem w ciężkich sukniach, nie pozwalała prać swoich ubrań, tygodniami się nie myła, w momentach szczególnie silnego napięcia rozdrapywała twarz skorupami orzechów. Cel duchowy osiągnęła: po śmierci spontanicznie zaczęto ją czcić jako świętą, co w 1690 r. oficjalnie zaaprobował papież Aleksander VIII.

Warto dodać, że ubocznym skutkiem jej ascezy było jednak wymarcie małopolskiej linii Piastów.

ZAMKNIJ OCZY I MYŚL O ANGLII

Imperium Brytyjskie pożądało całego świata i… dławiło pożądanie

Brytyjczyków„Większość kobiet jest w bardzo niewielkim stopniu niepokojona przez jakiekolwiek odczucia seksualne” – pisał prominentny XIX–wieczny lekarz William Acton. Jego książki dawały naukową podbudowę dla obyczajowości epoki wiktoriańskiej. Chociaż epoka ta, w której imperium brytyjskie opanowało połowę świata, zawdzięcza nazwę kobiecie – królowej Wiktorii, był to okres absolutnej dominacji mężczyzn. Oni podbijali świat i robili interesy, kobiety miały zajmować się domem, rodzić dzieci i słuchać mężów.

Takie poglądy w połączeniu z zawsze silnym u protestantów purytanizmem doprowadziły do uformowania się wyjątkowo rygorystycznej moralności, w której wszystko, co kojarzyło się z seksem, utożsamiono ze złem. Co prawda doktor Acton przekonywał, że w przeciwieństwie do kobiecej „męska seksualność ma trudną do poskromienia siłę i musi znajdować ujście”, ale panowie chcący dać upust pożądaniu powinni to robić w tajemnicy, korzystając z usług prostytutek. Z życia publicznego, a w dużej mierze także prywatnego, całkowicie wyrugowano erotykę. W rozmowach nie wolno było używać nawet takich słów jak noga czy pierś. Zastępowano je dziwacznymi eufemizmami, o których dziś już nikt nie pamięta. Bardziej żywotne okazały się synonimy narządów płciowych. Próby czasu nie przetrwał Nabuchodonozor zastępujący penisa, ale „dick” (czyli Rysio) wciąż ma się dobrze.

Odsłonięcie jakiejkolwiek części ciała poza twarzą i dłońmi uznano za gorszące; w wyższych sferach kobiety nie zdejmowały rękawiczek, gdyż mogło to wywołać niezdrowe podniecenie. Powszechnie powtarzano radę, jakiej królowa Wiktoria miała udzielić swej córce przed nocą poślubną: „Zamknij oczy i myśl o Anglii”. Ówczesna medycyna traktowała bowiem kobiecy orgazm jak objaw chorobowy, a jego brak uważała za… środek antykoncepcyjny. Pacjentkom radzono, by spełniały obowiązek małżeński leżąc nieruchomo na plecach i unikając wszelkich emocji, dzięki czemu nie zajdą w niepożądaną ciążę.

Według popularnych broszur te z kobiet, które jednak odczuwały popęd seksualny, a co gorsza zaspokajały go, igrały z ogniem. Od ciągłego wypatrywania kochanków dostawały bowiem wyłupiastych oczu, od chodzenia z odsłoniętą głową łysiały, a od pocałunków obrzmiewały im usta. 

Drugą grupą ryzyka objętą specjalną troską przez XIX-wiecznych moralistów byli dorastający chłopcy. Od publikacji w 1760 r. traktatu szwajcarskiego lekarza Samuela Tissota „Onanizm albo dysertacja medyczna o chorobach wywoływanych przez masturbację” za udowodnioną uważano teorię o zgubnych skutkach samogwałtu. Miał on powodować m.in. otępienie umysłu, utratę pamięci, ślepotę, zanik rdzenia kręgowego, ogólne wycieńczenie organizmu i zaburzenia psychiczne.

Wobec takich zagrożeń prześcigano się w wymyślaniu sposobów ratowania młodzieży. Najbardziej łagodne to zaszywanie kieszeni spodni, zmuszanie do spania z ramionami na pościeli, zimne kąpiele i straszenie, że podczas szkolnych przeglądów lekarskich onaniści zostaną rozpoznani.

Bardziej dolegliwe metody antymasturbacyjnej profilaktyki polegały na zakładaniu chłopcom przed snem skórzanych pasów i futerałów na genitalia albo metalowych obręczy na penisa.  Zdarzało się, że przeciągano im przez napletek drucik, co uniemożliwiało odsłonięcie żołędzi prącia. Pod koniec epoki wiktoriańskiej do walki z onanizmem wprzęgnięto najnowocześniejszą technikę i wymyślono urządzenie, które w razie erekcji lekko raziło delikwenta prądem.

 

ŚLUB ŚLUBOWI JEDNAK NIERÓWNY

Gdyby wszyscy podążyli śladem cnotliwych dziewic i mnichów, ludzkość zbyt długo by nie przetrwała. Nie negując więc twierdzenia św. Hieronima, że małżonkowie otrzymają w raju tylko jedną trzecią tego szczęścia, jakie przypadnie żyjącym w celibacie, Kościół od V w. zaczął zrównywać wartość stanu duchownego i małżeńskiego. W symboliczny sposób podkreślał to poprzez upodobnienie aktów przypieczętowujących wybór drogi życiowej – zarówno nowożeńcy, jak wstępujący do klasztoru składali uroczysty ślub.

Dopiero jednak w XIII stuleciu św. Tomasz z Akwinu definitywnie  uznał małżeństwo za sakrament, który (jak wyjaśnił w swoim fundamentalnym dziele „Suma teologiczna”) leczy pożądliwość i przeciwdziała skutkom śmierci sprowokowanej przez grzech pierworodny. Małżonkowie mogli więc współżyć cieleśnie, nie narażając duszy na potępienie. Ale tylko pod warunkiem, że ich celem będzie spłodzenie potomka. Bo właśnie na tym polega „przezwyciężanie śmierci”.

Dominikanie, do których należał Akwinata, szybko jednak upowszechnili teorię, według której pięć sakramentów jest dostępne dla wszystkich, szósty, czyli kapłaństwo – dla doskonałych, a małżeństwo dla niedoskonałych. Był to i tak postęp w porównaniu z wypowiedziami św. Hieronima, który uważał małżeństwo za zło konieczne usprawiedliwione wyłącznie tym, że mogą się w nim rodzić dziewice i święci. „Małżonkowie zaludniają jedynie ziemię, dziewice – raj” – podsumował.

Mimo złagodzenia stanowiska Kościoła, wciąż obowiązywała teoria preformacjonizmu, więc wszelkie „trwonienie” nasienia pozostawało grzechem. Wykluczało to jakąkolwiek formę antykoncepcji, stosunki przerywane i oralne, masturbację; za sprzeczne z naturą uznawano inne niż klasyczna pozycje seksualne. Nie traciło też na aktualności tabu związane z nagością; małżonkowie powinni sypiać w koszulach z otworami na genitalia. A co najistotniejsze, żadne zmiany nie dotknęły Augustiańskiej doktryny o przenoszeniu na poczęte dziecko grzechu pierworodnego. Seks – nawet ten uprawiany wyłącznie dla prokreacji – pozostał więc na pograniczu dobra i zła.

Działający niemal dwa wieki po Tomaszu z Akwinu franciszkański kaznodzieja Bernardyn ze Sieny oszacował, że „na tysiąc małżeństw 999 należy do diabła, a tylko to jedno, które żyje w czystości – do Boga”. Nie zapominano też o nakazie Grzegorza I, by małżonkowie po każdym stosunku odmówili modlitwę „Ojcze nasz”, ze szczególnym akcentem na słowa „i odpuść nam nasze winy”.

 

ROPUCHY GWAŁCICIELE CZEKAJĄ NA ROZPUSTNIKÓW

„Nie łudźcie się. Ani rozpustnicy, ani cudzołożnicy (…) nie odziedziczą Królestwa Bożego” – ostrzegał w Liście do Koryntian św. Paweł. Szóste przykazanie Dekalogu nie pozostawiało w tej kwestii najmniejszych wątpliwości, a biblijna Księga Kapłańska groziła surowymi konsekwencjami nie tylko na tamtym, lecz również na tym świecie: „Ktokolwiek cudzołoży z żoną bliźniego, będzie ukarany śmiercią, i cudzołożnik, i cudzołożnica”. Surowość tego prawa łagodził zapisany również w Dekalogu zakaz zabijania, lecz przełomu dokonał Jezus, który wybaczył prostytutce, a do żądającego jej ukarania tłumu skierował słowa: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci w nią kamieniem”.

Wybaczenie nie oznaczało jednak przyzwolenia na jakiekolwiek ekscesy. Dopiero w naszych czasach Kościół zezwolił małżonkom na uprawianie seksu nie tylko dla prokreacji, lecz również dla przyjemności. Tyle że wyłącznie z zastosowaniem naturalnych metod antykoncepcji, czyli kalendarzyka. Wcześniej zalecał maksymalną wstrzemięźliwość; co bardziej gorliwi kaznodzieje straszyli, że efektem rozpusty są ułomne dzieci. Od współżycia należało się powstrzymywać w noc poprzedzającą święta i niedzielę, w piątek, z czasem dodano także środę oraz cały okres Wielkiego Postu i adwentu. Z naruszenia tych i innych zakazów należało się spowiadać. A nakładana pokuta bywała bardzo dotkliwa.

Za pieszczenie w dniu zakazanym piersi kobiety groziło 5 dni postu o chlebie i wodzie, natomiast za stosunek – od 20 do 40 dni. Wyjątkowo surowo traktowano zachowania „sprzeczne z naturą”: według średniowiecznych podręczników dla spowiedników pokutą za seks oralny i analny mogło być nawet 7 lat całkowitej wstrzemięźliwości, a w razie recydywy aż 15. To jednak nic w porównaniu z karami, które czekały na rozpustników po śmierci. Ksiądz Klemens Bolesławiusz w napisanym w 1670 r. i wznawianym jeszcze w XIX stuleciu „Przeraźliwym echu trąby ostatecznej” groził, że cudzołożników gwałcą w piekle olbrzymie ropuchy. Barokowi kaznodzieje prześcigali się w wymyślaniu podobnych wiecznych tortur. Ot choćby takich jak wieszanie nierządnic i korzystających z ich usług mężczyzn do góry nogami, z głowami zanurzonymi w ich wrzących odchodach. Jednych to przerażało i odstraszało, innych nie. Na świecie nigdy nie brakowało nieślubnych dzieci, niewiernych małżonków, łamiących śluby czystości duchownych, erotomanów i prostytutek. Bo niezależnie od tego, czy uzna się ją za sprawkę szatana, czy biologii, pokusę – jaką był, jest i będzie seks – łatwiej potępić, niż się jej oprzeć.