“Odkryliśmy przejście do piekła” – krzyczy archeolog. Zaświaty Majów

Życie pozagrobowe chrześcijan (nawet tych złych) przypomina sielankę. W porównaniu z nim wycieczka w zaświaty Majów to koszmar. A mimo to w Ameryce Południowej dawne wierzenia wciąż mają się dobrze.

Odkryliśmy przejście do Xibalba, majańskiego piekła! – podekscytowany archeolog Guillermo de Anda oznajmił reporterom „National Geographic”, którzy przyjechali, gdy usłyszeli o sensacyjnym znalezisku. Był środek sierpnia i pora deszczowa trwała w najlepsze. W północno-zachodniej części Jukatanu nawet podczas ulewnych deszczów niemal cała woda błyskawicznie znika w porowatym jak gąbka wapiennym podłożu, tworząc podziemne rzeki i tzw. cenotes: jeziora w głębokich grotach tuż pod powierzchnią ziemi. Niekiedy strop takiej groty zapada się, pozwalając kilku promieniom słońca podświetlić jaskrawobłękitną czystą taflę wody.

Właśnie przez taką szczelinę pół roku wcześniej kilkoro archeologów opuściło się na linach i drabinach w mrok cenote znajdującego się nieopodal wschodniego przedmieścia Meridy, zwanego Tahtzibichen. Szukali śladów starożytnej cywilizacji Majów, dla których jaskinie – zwłaszcza te wypełnione wodą – były przedmiotem kultu jako paszcze groźnego bóstwa: Potwora Ziemskiego. Ani kierownik badań doktor de Anda z Autonomicznego Uniwersytetu Jukatańskiego, ani reszta archeologów i nurków z jego zespołu nie domyślała się jednak, że cenote Tahtzibichen stanowi przedsionek atrakcji rodem z filmów o Indiana Jonesie. Podczas badań odkrywcy znaleźli szereg tuneli i grot, w których Majowie zbudowali ku czci mrocznych Władców Podziemi świątynie i piramidy. Wokół nich składali ofiary z ludzi i drogocennych przedmiotów.

Dwie główne jaskinie łączy nawet stumetrowa sacbe, czyli „biała droga”. Aleja procesyjna została skonstruowana z dopasowanych kamieni o wapiennej lśniącej nawierzchni, stąd nazwa. Kończy się kolumną samotnie stojącą na brzegu jeziora, w którym nurkowie odnaleźli kamienny ołtarz oraz płaskorzeźby przedstawiające mitycznych mieszkańców Zaświatów.
 

MIEJSCE GROZY

Znalezisko w Tahtzibichen rozpaliło wyobraźnię badaczy: labirynt, świątynie i ofiary wokół podziemnych rzek i jezior to obraz żywcem wyjęty ze słynnej Popol Vuh – świętej mitologii jednego z plemion Majów: K’iche. W księdze tej Hunahpu i Xbalanque, bliźniacy obdarzeni nadprzyrodzonymi zdolnościami, zeszli do Xibalba, czyli Miejsca Grozy, gdzie czekała na nich seria morderczych prób. Rzekę Krwi oraz Rzekę Ropy pokonali, płynąc na myśliwskich dmuchawkach, które na co dzień służyły do miotania zatrutych strzałek. Następnie musieli pozdrowić Władców Podziemi, siedzących u wejścia do złowrogiego królestwa. Wbrew pozorom nie było to proste zadanie. Władcy znajdowali się bowiem pośród drewnianych kukieł. Gdyby bliźniacy popełnili błąd, uchybiliby etykiecie, nakazującej odpowiednio powitać gospodarzy. Pomyłka mogła kosztować życie. Z pomocą braciom przyszedł komar wysłany na przeszpiegi, który pokąsał władców. Pogryzieni królowie pytali jeden przez drugiego: „Co się dzieje?”, ujawniając przy tym imiona. Dzięki tej sztuczce bliźniacy, wkraczając do Xibalba, bez problemu pozdrowili gospodarzy.

Pokonywanie dalszych prób wymagało coraz większej przebiegłości. W Domu Ciemności bracia otrzymali wieczorem pochodnię oraz dwa zapalone cygara, których nie wolno im było zgasić. W zadaniu był jeden haczyk: śmiałkowie musieli je zwrócić rano w stanie nienaruszonym. By oszukać podpatrujących ich władców, bliźniacy użyli świetlików oraz ogona barwnego ptaka quetzala zamiast ognia, dzięki czemu o świcie cygara i pochodnia wyglądały tak jak wieczorem. Następnie dzięki podobnym fortelom bracia przetrwali pobyt w złowrogich Domach Chłodu, Nietoperzy, Jaguarów, Noży i Ognia. Bliźniacy wytyczyli szlak i zostawili wskazówki dla wszystkich dusz, które wiedzione przez widzącego w ciemnościach psa przechodzą przez podziemne rzeki i zstępują do dziewięciu przerażających warstw Podziemia. W wierzeniach Majów tylko polegli śmiercią gwałtowną mają przywilej udania się bezpośrednio do jednego z trzynastu poziomów Raju. Nic dziwnego zatem, że gdy pierwsi misjonarze, wykładając Indianom zasady chrześcijaństwa, ostrzegali przed piekłem, które przetłumaczono początkowo właśnie jako „Xibalba”, na Majach nie robiło to wielkiego wrażenia. Przecież w większości i tak musieli tam trafić! Współcześni badacze wciąż nie wiedzą, co działo się z duszami w Xibalba: czy po przebyciu prób mogą wzbić się do Raju, czy też zostają w Krainie Grozy na wieki. Według jednego z mitów duchy przodków mogą przemieszczać się między sferami wszechświata wzdłuż Drzewa Życia, czyli Wielkiej Ceiby rosnącej na osi całego uniwersum. Jej najgłębsze korzenie sięgają dziewiątego poziomu Xibalba, pień zaś przechodzi przez nasz ziemski, „powierzchniowy” wymiar, podczas gdy gałęzie i korona prowadzą do trzynastu poziomów Raju. Inny mit głosi, że w nagrodę za pokonanie Władców Zaświatów Hunahpu i Xbalanque stali się Słońcem i Księżycem.

 

PIELGRZYMKA DO PODZIEMI

Prekolumbijscy Majowie wierzyli, że każda jaskinia powiązana jest z podziemnym królestwem duchów, którym należało oddawać cześć i składać przebłagalne ofiary. Uważali, że w ten sposób uda im się nawiązać kontakt z duszami przodków, którzy wpływali na losy rodzin.

Dlatego też wiele ważnych ośrodków religijnych znajdowało się w pobliżu grot otaczanych kultem. Cały obszar zajmowany niegdyś przez cywilizację Majów: południowo- wschodnia część Meksyku, Gwatemala, Belize i zachodnie skraje Hondurasu i Salwadoru leży na krasowej skale wapiennej, w której jaskinie spotyka się często. Pod koniec ery największego rozkwitu tej kultury, czyli tzw. Okresu Klasycznego (ok. 250–900 n.e.), wielkie miasto Chichen Itza przyciągało tłumy pielgrzymów. Pątnicy przemierzali nieraz wielkie odległości, by odwiedzić sławne Święte Cenote, leżące w samym centrum metropolii. Późniejsze przekazy podają, że jeszcze kilka wieków po upadku Chichen Itza, lecz przed przybyciem Hiszpanów w XVI wieku, ciągle podróżowano do owianych mityczną tajemnicą ruin, by cisnąć drogocenne przedmioty w zieloną spokojną toń jeziora. Potomkowie dawnych Majów (ok. 10 mln osób) ciągle zamieszkują te tereny. Podzieleni na plemiona mówią trzydziestoma językami, będącymi spadkobiercami dwóch najpopularniejszych dialektów Okresu Klasycznego – yukatek i ch’olan, które bywają przyrównywane do europejskiej łaciny i greki. Mimo że oficjalnie wszyscy są chrześcijanami, to wciąż hołdują pogańskim rytuałom, przeplatanym katolickimi lub protestanckimi elementami. I tak nieraz przy wejściu do ukrytej w dżungli poza wioską jaskini można natknąć się na drewniany lub kamienny krzyż otoczony ofiarami z papierosów i rumu oraz na pozostałości po kolorowych proporczykach i kultowych ogniskach palonych w ramach „nabożeństwa za zmarłych”.
 

MATKA-OJCIEC ROZMAWIA Z PRZODKAMI

Co ciekawe, postaci Hunahpu i Xbalanque nie odeszły całkowicie w zapomnienie wraz z zanikiem starożytnej tradycji i kultury. Choć na skutek chrystianizacji i wielowiekowego spychania na margines życia społecznego współcześni Majowie utracili zdolność odczytywania hieroglificznego pisma przodków oraz operowania niebywałymi osiągnięciami w zakresie astronomii czy architektury, niektóre izolowane regiony wciąż kultywują pradawne zwyczaje. W maleńkiej miejscowości Momostenango na południowych wyżynach Gwatemali wciąż można odnaleźć szamanów – bezpośrednich, choć odległych, spadkobierców dziedzictwa kapłanów Okresu Klasycznego. Zazwyczaj nie wyróżniają się ani ubiorem, ani zamożnością. Jednak wszyscy w małej społeczności doskonale wiedzą, że to ludzie o niezwykłej duchowości i nadprzyrodzonych mocach. Ich tytuł tłumaczy się dosłownie jako „Matka-Ojciec”, co symbolizuje dwoistą, kompletną i ponadpłciową naturę szamana, wyniesionego do rangi medium między światami ludzi i duchów. Do jego obowiązków należy sprawowanie pieczy nad kalendarzem, stąd też często szamanów nazywa się Strażnikami Dnia.

W całym regionie niemal każda wioska ma swojego szamana, choćby dlatego, że według wierzeń jest on najlepszym swatem, gdyż para przez niego połączona ma zapewnione koneksje w zaświatach. Strażnicy Dnia z okolicznych osiedli spotykają się kilka razy w roku, by we wspólnej tajnej modlitwie odnowić swoje moce i powtórnie nawiązać kontakt z naturą i przodkami. Głównym środkiem, pozwalającym szamanom obcować z bytami nadprzyrodzonymi, jest trans. Wprowadzają się w niego za pomocą śpiewu, dźwięku grzechotek oraz oszałamiającego dymu z copala, mieszanki wonnych żywic z tropikalnych drzew. W ten sposób ich duch oddziela się od ciała i wędruje po odtworzonym przez rytualne czynności Drzewie Życia. W zależności od potrzeb szaman zstępuje do Xibalba lub wznosi się do Raju, by tam odszukać przodków lub bogów. Gdy już odnajdzie adresata prośby, negocjuje z nim warunki umowy. Jeśli problemem jest susza, zwraca się do boga o imieniu Chac. Pyta, jakie ofiary powinien złożyć w imieniu społeczności, by nadciągnęły deszczowe chmury. Z Bogiem Kukurydzy szaman układa się w sprawie plonów, Itzamana zaś, jako zwierzchnik całego panteonu, wymaga ofiar, by odwrócić gniew i nie unicestwić świata jeszcze przez następnych kilka lat. Niekiedy Matka-Ojciec zawczasu składa ofiary, by w transie mieć dodatkowy argument podczas zawierania paktu. Taki gest niesie czytelny przekaz dla bóstwa: „spójrz, oto dobrowolne dary, nie bądź dla nas surowy, bo gdzie znajdziesz takich gorliwych wyznawców?”. Bezpłatne próbki i prezenty lojalnościowe to, jak widać, technika stara jak świat…
 

 

MAJOWIE A SPRAWA… MAJÓW

Gdy po odkryciu Ameryki i hiszpańskiej konkwiście XVI-wieczna Europa po raz pierwszy usłyszała o Majach, wśród elit zapanowała moda na egzotykę Nowego Świata. Jednak po krótkim okresie fascynacji europejskie wyższe sfery skierowały uwagę gdzie indziej, a starożytne ruiny popadły w zapomnienie. W ciągu trzech następnych stuleci dżungla pochłonęła ścieżki wycięte przez wojska Hernána Cortésa, Francisco Montejo i Pedra de Alvarado, którzy w imię władców Hiszpanii niszczyli, ale też odkrywali i dokumentowali nieznaną cywilizację. Dopiero za sprawą europejskich i północnoamerykańskich podróżników epoki romantyzmu, takich jak von Humboldt czy Stephens i Catherwood, Majowie znowu zagościli w świadomości Zachodu. Tym razem, jak się zdaje, permanentnie. Co ciekawe, z początku panowało przeświadczenie, że współcześni mieszkańcy Jukatanu nie mają nic wspólnego z twórcami potężnej prastarej kultury. Badacze ze Starego Świata nie byli w stanie wyobrazić sobie intelektualnej nici łączącej wielkich władców i kapłanów, patrzących surowo z kamiennych stel i ścian pałaców, z biednie odzianymi mieszkańcami lepianek, którzy o tychże stelach i pałacach nie wiedzieli niemal nic. Dziś „majomania” – goszcząca falami w zachodnim świecie (ostatnia taka fala to „Apocalypto” i związana z nim dyskusja) – dosięgnęła samych Majów. Nie tylko rzesze zagranicznych turystów tłumnie odwiedzają muzea i stanowiska archeologiczne; coraz częściej zobaczyć tam można miejscowe rodziny. Wśród młodzieży w zachodnim Hondurasie do dobrego tonu należy wybrać się na randkę do nastrojowych ruin starożytnego Copan. Szamani przechowujący tradycje, współpracując z archeologami, zakładają szkoły, w których uczą Majów ich własnych korzeni: pisma, historii, mitologii i rytuałów. Wskrzeszona z niebytu kultura powraca powoli do świadomości jej spadkobierców. Coraz częściej zdarzają się sytuacje, jak ta zaobserwowana w lokalnej cantina, winiarni na rynku miasteczka Ceren, nieopodal spektakularnych ruin odkrytych pod grubą warstwą wulkanicznych popiołów południowego Salwadoru. Dwóch jegomo-ściów w średnim wieku, o aparycji drobnych opryszków, siedzi na twardych wysokich stołkach barowych i prowadzi ożywioną dyskusję, wspomaganą rysunkami gryzmolonymi na wymiętych serwetkach. Po chwili okazuje się, że rozmowa dotyczy… różnic pomiędzy majańską ceramiką okresów Klasycznego i Preklasycznego! Nagabnięci panowie chłodnym spojrzeniem obrzucają wścibskiego gringo, lecz wyjaśniają, że parę lat temu zatrudnili się jako robotnicy na pobliskich wykopaliskach. Początkowo motywacją były jedynie pieniądze, ale już po pierwszym sezonie prac robotnicy połknęli bakcyla – jeden z nich specjalnie nauczył się czytać, by móc pogłębiać swoją wiedzę. Teraz słusznie uchodzą za znawców tematu. I choć turyści raczej omijają Salwador, leżący na uboczu głównego szlaku, właśnie dzięki takim jak oni lokalnym entuzjastom kopie zabytków na straganach przed wejściem do ruin sprzedają się jak świeże bułeczki. Miejscowa ludność gotowa jest wydać kilka ciężko zarobionych dolarów, by cieszyć się w domu choć namiastką utraconej i na nowo odnalezionej spuścizny po wielkich przodkach.