Po co nam “gnicie w jelicie”? Mit zdrowego błonnika

Przez dziesięciolecia uważano, że końcowy odcinek układu pokarmowego jest siedliskiem toksyn i chorób. Im częściej będziemy go czyścić, tym lepiej – głosili producenci irygatorów i jedzenia bogatego w błonnik. Tymczasem badania pokazują, że procesy zachodzące w jelicie grubym są nie tylko naturalne, ale i zdrowe!
Po co nam “gnicie w jelicie”? Mit zdrowego błonnika

Większość z nas ufa własnej intuicji bardziej niż wynikom badań. A teoria zwracająca uwagę na możliwość samozatrucia kałem jest zgodna z intuicją. „Ludzie rozumowali, że jeżeli kał jest czymś paskudnym, to ciało odnosi same korzyści, uwalniając się od zgniłej materii” – pisał Walter Alvarez w błyskotliwym, przełomowym eseju z 1919 r. Uważano, że im krócej „fekalia” przebywają w naszych jelitach, tym mniej wchłaniamy ich do krwi i tym zdrowsi jesteśmy. Samozatrucie stało się jednym z najbardziej rozpowszechnionych i uporczywie powracających przesądów w długiej, nadętej historii pseudonauki.

Jako diagnoza i modny termin medyczny samozatrucie osiągnęło szczyt popularności na początku XX wieku. Koncepcja samozatruwania organizmu stanowiła naturalne rozwinięcie teorii miazmatów. Od początku do końca XIX wieku, zanim lekarze zrozumieli rolę drobnoustrojów i owadów w wywoływaniu oraz rozprzestrzenianiu chorób, znaczną część winy zrzucano na chmury bliżej nieokreślonych toksycznych gazów lub wyziewów – miazmatów – wydobywających się z otwartych kanałów ściekowych, wysypisk śmieci, a nawet grobów.

Jeżeli ktoś dał się przestraszyć opowieściom o miazmatach, od tego już tylko krok dzielił go od przerażenia funkcjonowaniem jego własnego, wewnętrznego systemu kanalizacyjnego. Dostawcy środków przeczyszczających i przyrządów do wykonywania lewatyw prześcigali się w złowrogich skojarzeniach, nazywając jelito grube „ludzkim ustępem”, „zatkanym ściekiem”, „kloaką śmierci i siedliskiem wszelkich chorób”.

W znakomitej książce „Inner Hygiene” (Higiena wewnętrzna) Jamesa Whortona znajduje się reprodukcja reklamy prasowej francuskiego środka przeczyszczającego o nazwie Jubol, pokazującej małe umundurowane ludziki, które wyposażone w szczotki i wiadra na czworakach czyszczą okrężnicę, zupełnie jak pracownicy paryskich zakładów wodno-kanalizacyjnych.

Piękno i radość lewatywy

Nie miało znaczenia, że w okrężnicy nie znaleziono żadnych trucizn ani mechanizmów, które mogłyby szkodzić ludziom. W królestwie szarlatanerii im mniej precyzji, tym lepiej. „Zwalczanie samozatrucia zaspokajało potrzebę – pisał Whorton – istniejącą w medycynie od zawsze, a polegającą na diagnozowaniu wszystkich irytujących pacjentów, którzy utrzymują, że są chorzy, lecz nie potrafią przedstawić lekarzowi żadnych dowodów na istnienie w ich organizmach organicznych zmian patologicznych”.

Fikcyjne diagnozy rodzą równie fikcyjne terapie. Mniej więcej na przełomie XIX i XX w. płukanie jelita grubego było bardzo popularnym zabiegiem, o wiele popularniejszym niż dzisiaj. Największy przybytek, w którym przeprowadzano tego rodzaju kuracje, znajdował się pod numerem 134 przy ulicy West Sixty-Fifth Street w Nowym Jorku, w siedzibie Instytutu Higieny Tyrrella. W tym trzypiętrowym budynku z elewacją z piaskowca wytwarzano i zawzięcie reklamowano irygator do okrężnicy zwany J. B. L. Cascade. Skrót J.B.L. (joy and beauty of life) oznaczał piękno i radość życia, sugerując, że za 12 dolarów 30 centów nabywano coś o wiele wznioślejszego niż poduszkę-pierdziawkę z dyszą.

 

„Wewnętrznej kąpieli należy zażywać, przysiadając na J.B.L. Cascade” – poucza Charles Tyrrell w pochodzącej z 1936 r. broszurze promocyjnej zatytułowanej „Dlaczego powinniśmy brać wewnętrzną kąpiel”. Tyrrell produkował wcześniej gumowe wyroby medyczne. Oprócz doodbytniczej dyszy wystającej z boku, J.B.L. Cascade niewiele się różniła od jednego ze starszych modeli termoforów.

Oprócz tego Tyrrell zajmował się drukami akcydensowymi. Doświadczenie w tej dziedzinie bardzo mu się przydawało. Wydawał tysiące ulotek promocyjnych udających obiektywne informatory lekarskie, które rozprowadzał wśród farmaceutów, a ci rozdawali je pacjentom. Tyrady o samozatruciu i wewnętrznych procesach gnilnych okraszał opowieściami klientów, lekarzy, kleru, wyrażających wdzięczność i zadowolenie z nabycia irygatora. Urządzenie to pomagało leczyć bezsenność, zmęczenie i melancholię. Oto naprawdę uniwersalny lek przeciwko trądzikowi, cuchnącemu oddechowi, brakowi apetytu i „utracie energii i chęci do życia”. Wewnętrzna kąpiel miała także uwalniać od drażliwości, „skłonności do kłótni”, „niemożności utrzymania stanowiska kontrolera jakości w tartaku przez ponad sześć miesięcy”. Zdjęcia z rodzaju „przed i po” sugerowały, że płukanie jelita grubego wystarczy do zmiany zapuszczonych opadających wąsów w zawadiackie wąsiska z zakrętasami.

Wydawało się, że nie istnieje żadna choroba, wszystko jedno jak poważna, której nie mogłaby uleczyć kąpiel wewnętrzna. Pan H. J. Wells zamieszkały w Detroit przy Lincoln Avenue 342 przypisał irygatorowi usunięcie „akumulacji nadmiaru zbędnej tkanki śluzowej (…) w pasmach o szerokości około pół cala i o długości od czterech do sześciu cali” z organizmu jego żony. Pani Cora Ewing z Long Beach w Kalifornii pożegnała się z „workiem ropy nad lewym jajnikiem”. Ludzie dziękowali Tyrrellowi za wyleczenie z astmy, reumatyzmu, duru brzusznego i żółtaczki. A nawet z paraliżu! Z padaczki! Lista cudownych uzdrowień robiła się bardzo naciągana. Nawet Tyrrell czuł się zmuszony zaznaczyć, że „niektóre z opisywanych dolegliwości mogły być spowodowane czynnikami innymi niż (…) samozatrucie”

Mężczyźni z tamponami

W 1922 r. Arthur Donaldson, lekarz zachowujący daleko posunięty sceptycyzm wobec teorii samozatrucia, sztucznie i nieodwracalnie wywołał zaparcia u trzech psów, czasowo zaszywając ich odbyty. Po czterech dniach u zwierząt przez cały czas spożywających regularne posiłki złożone z mięsa, mleka i chleba nie zaobserwował żadnych objawów somatycznych poza nieznaczną utratą łaknienia, a już z pewnością nic nie sugerowało zatrucia od środka. Co bardziej imponujące, wszystkie „wydawały się być w doskonałym nastroju”.

Lekarz stwierdził, że objawy, które pacjenci i lekarze pochopnie przypisywali samozatruciu, były w rzeczywistości spowodowane zwykłą mechaniką zaparć: rozszerzeniem oraz podrażnianiem odbytnicy. Zweryfikował tę teorię, upakowując w odbytnicach czterech mężczyzn bawełniane tampony o rozmiarach odchodów. Po trzech godzinach mężczyźni zaczęli się uskarżać na objawy zwykle przypisywane samozatruciu, lecz z chwilą usunięcia tamponów odczuli ulgę. Gdyby za złe samopoczucie odpowiadała posocznica kałowa, objawy ustąpiłyby znacznie później. Wątroba i nerki potrzebują kilku godzin do usunięcia trujących związków chemicznych z organizmu człowieka. Szybkość, z jaką lewatywa przynosi ulgę, stanowi koronny argument przeciwko idei samozatruwania organizmu.

 

Zawody w wypróżnianiu

Inna metoda uwalniania organizmu od „trucizn fekalnych” polegała na spożywaniu możliwie dużych ilości błonnika – miało to przyspieszyć tranzyt treści pokarmowej przez jelito grube na tyle, by szkodliwe związki nie zdążyły powstać. Błonnik to po prostu niestrawne i niepoddające się fermentacji części roślin, których nasze jelita nie potrafią rozłożyć.

John Harvey Kellogg – amerykański lekarz, aktywista wegetariański i wynalazca płatków kukurydzianych – był arcybiskupem błonnika. Utrzymywał, że zdrowa okrężnica opróżnia się trzy do czterech razy dziennie. Taki „plan miała natura”. Chcąc udowodnić swoją tezę, przywoływał godną podziwu częstość wypróżnień obserwowaną u „dzikich zwierząt, dzikich ludzi, (…) niemowląt i idiotów”. Do źródeł informacji podawanych przez Kellogga zaliczał się personel „dobrze zarządzanych zakładów dla obłąkanych” oraz dozorcy małp w londyńskim zoo. Kellogg złożył tym drugim kilka wizyt „specjalnie po to”, by przedyskutować obyczaje ich podopiecznych. Szympansy, jak zauważył, „wypróżniają się cztery do sześciu razy dziennie”.

Kellogg nie zbierał osobiście danych na temat regularności wypróżnień „dzikusów”. Ten obowiązek wziął na siebie ktoś inny. We wczesnych latach 70. XX wieku epidemiolog A.R.P. Walker piastował w południowoafrykańskim Instytucie Badań Medycznych stanowisko pozwalające na regularną obserwację Bantu i innych ludów „prowadzących prymitywny tryb życia”. W swoich podróżach po południowoafrykańskich wsiach naukowiec zauważył, że „wśród ludu Bantu często spotyka się nieuformowane stolce”. Znoszone buty jednego człowieka są natchnieniem dla innego. U Bantu prawie nigdy nie występowały choroby układu trawiennego typowe dla społeczeństw zachodnich. Czy to z powodu diety zawierającej duże ilości błonnika?

Walker wziął się do pracy. Zaczął mierzyć czas między wypróżnieniami: Anglicy przeciwko Bantu. Badani połykali nieprzezroczyste dla promieni rentgenowskich granulki, a następnie „wydalali” je do plastikowych torebek, na których notowano datę i godzinę wypróżnienia. Torebki prześwietlano promieniami Roentgena, by badacze mogli precyzyjnie określić, jak długo trwała podróż granulek przez układ pokarmowy. Bantu biegają równie szybko, jak trawią: najwolniejsza jedna trzecia Bantu była szybsza od najszybszej jednej trzeciej rasy białej. Zdaniem Walkera wszystko dlatego, że przedstawiciele tego szczepu jedli sporo nierozpuszczalnego błonnika w postaci płatków prosa i kukurydzy.

To Walker wymyślił otręby. Artykuły publikowane przez niego i nieco później przez jego kolegę Denisa Burkitta podsycały trwający przez całe dziesięć lat szał na punkcie błonnika. Amerykanie zaczęli konsumować bezprecedensowe ilości bułek z otrębami, owsianki i płatków śniadaniowych z wysoką zawartością błonnika. Whorton zacytował badania z 1984 r., z których wynikało, że jedna trzecia Amerykanów świadomie zwiększa ilość błonnika w diecie, chcąc zachować zdrowie.

Błonnikowy mit

Obecnie o błonniku słyszy się znacznie mniej. Zaintrygowana, przeszukałam bazę danych PubMed w poszukiwaniu informacji na temat związków raka z zawartością błonnika w diecie. Badania, których wyniki opublikowano w „American Journal of Epidemiology” w 2010 r., trwały 13 lat i obejmowały 3 tys. Holendrów. Przeczytajcie sami: „Stwierdzono związek częstego wypróżniania ze zwiększonym ryzykiem występowania raka odbytnicy u mężczyzn, a także związek zaparć ze zmniejszonym ryzykiem występowania tej choroby”. Gastroenterolog Mike Jones wcale się nie zdziwił tą informacją. Przedstawiciele zawodów medycznych nigdy nie podzielali w pełni entuzjazmu Burkitta na temat błonnika. „Porównywał Bantu z rekrutami w angielskiej marynarce wojennej, którzy praktycznie na oczy nie widzieli błonnika, poza tym wszyscy palili jak smoki” – mówi Jones. Wiele innych czynników odróżnia Anglików od czarnych mieszkańców terenów wiejskich w Afryce. Jak można je wszystkie uwzględnić w badaniach? „To była korelacja, a nie związek przyczynowy. Naprawdę nie dało się nic więcej z tego wycisnąć”.

 

W takim razie dlaczego tak wiele mówiono o dobroczynnym działaniu błonnika? Bo można było na tym zarobić. Jak mówi Jones: „pojawiło się coś, czego można było więcej produkować i więcej sprzedawać”. Walker i Burkitt napisali nuty, ale to firmy produkujące żywność podchwyciły melodię. Jones dodał, że kiedy usiadł i zaczął analizować wyniki badań wpływu diety na raka jelita grubego, wyróżniającym się czynnikiem ryzyka nie była ilość spożywanego błonnika, lecz ilość kalorii. Im mniej kalorii, tym niższe ryzyko. Ale na niejedzeniu nie da się łatwo zarobić.

I jeszcze jedno. Najnowsze badania sugerują, że wolniejszy czas tranzytu jelitowego – czyli dłuższa ekspozycja na paskudztwa wytwarzane przez nasz własny organizm – może być korzystna dla nas. Powstający wówczas siarkowodór przypuszczalnie zapobiega zapaleniom i następstwom przewlekłych stanów zapalnych, takim jak wrzodziejące zapalenie jelita grubego i rak. Przynajmniej w badaniach na gryzoniach gaz ten wywiera znaczący wpływ przeciwzapalny na ściany przewodu pokarmowego. Badań z udziałem ludzi jeszcze nie prowadzono.

• Układ pokarmowy człowieka

» Żołądek – Trafia do niego przeżuty pokarm. Tu zostaje rozdrobniony, zaczyna się także trawienie zawartych w nim białek oraz wchłanianie niektórych składników (np. alkoholu i wody).

» Jelito cienkie – Obecne w nim enzymy trawią tłuszcze i węglowodany. Składniki pokarmowe są następnie wchłaniane do krwi poprzez liczne wypustki błony śluzowej, zwane kosmkami.

» Okrężnica – Docierają tu głównie niestrawione resztki pokarmu.Żyjące w okrężnicy bakterie pomagają nam wydobyć z tej masy resztę energii i produkują niektóre witaminy.

» Ściana okrężnicy – jest zbudowana z kilku warstw: 1 otrzewnej, 2 mięśni gładkich oraz 3 błony śluzowej, pokrytej warstwą śluzu. Jelito grube ma też 4 gęstą sieć naczyń krwionośnych.

» Odbytnica – Końcowy odcinek jelita grubego. W nim gromadzi się to, czego już w żaden sposób strawić nie możemy, czyli kał. Po wypełnieniu odbytnicy zakończenia nerwowe przesyłają nam informację, że już czas na wizytę w toalecie…


• DLA GŁODNYCH WIEDZY

» Prezentowany przez nas fragment (skróty i śródtytuły od redakcji) pochodzi z książki „Gastrofaza. Przygody w układzie pokarmowym” autorstwa Mary Roach. Polskie wydanie ukaże się nakładem Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak. Więcej informacji: www.znak.com.pl.