Kiedy pieniądze szczęście dają? Szczerze o kasie

Powiedzieć, że pieniądze służą do płacenia rachunków i kupowania jedzenia, to tak jakby uznać, że w seksie chodzi o prokreację. Owszem, też. Ale nie tylko.
Kiedy pieniądze szczęście dają? Szczerze o kasie

To był wielki przebój. Wystarczył tydzień, by znalazł się w pierwszej dziesiątce słynnej Listy Przebojów Trójki, chwilę potem był na drugim, wreszcie pierwszym miejscu. Utrzymał się w zestawieniu trzy miesiące. Lech Janerka, wówczas lider grupy Klaus Mitffoch, śpiewał tak: „Jezu jak się cieszę/ Z tych króciutkich wskrzeszeń/Kiedy pełną kieszeń znowu mam/ Znowu mogę myśleć/ Trochę jakby ściślej/ I wymyślać śmiało nowy plan”, a pół Polski nuciło wraz z nim. Polski roku 1984 – biednej, poobijanej po stanie wojennym i zgnębionej poczuciem, że tak już będzie zawsze.

Bo tak to jest, że nie trzeba czasów rozbuchanej konsumpcji, by marzyć o pieniądzach. Pieniądze bowiem, choć służą do tego, by móc konsumować, zaspokajają wiele innych potrzeb. Są ważne w relacjach z innymi ludźmi, w relacji z samym sobą, dla poczucia bezpieczeństwa, potrafią nawet łagodzić lęk przed śmiercią.

Przy czym we wszystkich tych kwestiach, zależnie od okoliczności, mogą budować, ale też rujnować. Nic dziwnego, że filozofów, literatów, socjologów i psychologów zajmują od wieków.

 

NARZĘDZIE I NARKOTYK, CZYLI POCZUCIE BEZPIECZEŃSTWA

– Pieniądze łączą się z jedną z podstawowych ludzkich potrzeb – potrzebą bezpieczeństwa. Maslow umieścił ją tuż nad potrzebami fizjologicznymi. Bezpieczeństwo jest więc dla nas niemal tak samo ważne jak jedzenie i spanie – zauważa psycholożka Katarzyna Kucewicz.

Wydawałoby się, że tę funkcję pieniędzy można by zamknąć w ich ekonomicznym znaczeniu – rozumianych jako coś, co daje się lub otrzymuje przy kupnie lub sprzedaży towarów i usług. Ale oczywiście byłoby to zbyt proste.

Brytyjski ekonomista John Maynard Keynes wyliczył w 1930 roku, że jeśli przez sto lat zasoby kapitałowe świata będą wzrastać o 2 proc. rocznie, a wydajność pracy o 1 proc., to problemem będzie już tylko dobre życie, bo pieniędzy starczy dla wszystkich. Prognozował, że będziemy pracować 15 godzin w tygodniu, a poza tym zajmować się głównie byciem dobrym, bo skuteczni już byliśmy. Ekonomicznie przewidział wszystko: dochody Europejczyków wzrosły od lat 20. XX wieku sześciokrotnie. Społecznie pomylił się. Pracujemy wprawdzie mniej niż sto lat temu, ale nad bycie dobrym przedkładamy bycie bogatym. Przeważnie bardziej niż wymaga tego poczucie elementarnego bezpieczeństwa. „Keynes nie docenił stopnia, w jakim pieniądze mogą stać się dla ludzi narkotykiem” – pisze w książce „Pieniądze w umyśle” psycholog Wiesław Baryła.

Dla zrozumienia psychologicznej istoty pieniędzy waż na jest teoria, którą w 2006 roku opracowali profesorowie Stephen Lea i Paul Webley. Uznali oni, że pieniądze są narzędziem i narkotykiem. Są narzędziem – jak młotek, pozwalają na przykład zbudować dom. Za ich pomocą – jako narzędzia – zapewniamy sobie dach nad głową, ciepłą odzież i jedzenie. Są też jednak narkotykiem, który pozwala doświadczyć przyjemności i uniknąć przykrości.

I tu zaczyna się opowieść. Kłócimy się o pieniądze, zdradzamy z ich powodu i popełniamy rozmaite inne niegodziwości nie z głodu, tylko w odurzeniu.

 

ZŁUDZENIA, CZYLI POCZUCIE WARTOŚCI

Ona – pracuje na zlecenia, ale dużo i dość drogo; ustabilizowana zawodowo (na tyle, na ile istnieje jeszcze jakaś stabilizacja). On – wykładowca uniwersytecki. Ona z natury nieco neurotyczna, on spokojniejszy. Przyjaźnią się od lat, co wieczór wymieniają uwagi o codzienności.

– Niepokoję się o kasę. Że zaraz nie będzie zleceń – mówi któregoś dnia ona. A on na to, że marudzi, że jego znajomy w supermarkecie zarabia przez miesiąc tyle, co ona za jedno zlecenie, i w ogóle ma trochę przewrócone w głowie. Ona zaczyna krzyczeć, że dość ma tych zarzutów. Awantura z trzaskaniem słuchawką. Potem przeprasza: – Wiesz, że mnie w pieniądzach chodzi nie tylko o przetrwanie. Załatwiają mi poczucie własnej wartości.

– To nie jest bardzo mądre, ale dosyć częste. – Ma to związek z konsumpcyjną kulturą, w której przyszło nam żyć – tłumaczy specjalizująca się w psychologii ekonomicznej prof. Uniwersytetu SWPS Agata Gąsiorowska.

– Jeśli nałożymy na siebie dwa elementy – konstrukcję psychiczną związaną z niską samooceną i wysokim neurotyzmem oraz wychowanie w konsumpcyjnym świecie, to wyjdzie nam z tego, że pieniądze to łatwy sposób, by poradzić sobie z problemami.

Łatwy, bo wymierny. Uroda, mądrość nawet – to sprawy trudniejsze do oceny, a pieniądze można policzyć. I porównać. Jak wykazało wielu badaczy – zadowolenie z własnych dochodów jest tym większe, im korzystniej wypadamy w porównaniach z innymi, a więc na przykład, im mniej zarabiają koledzy i sąsiedzi. Jednocześnie: szanujemy bogatych. Oni sami robią wiele, by ich nie szanować. Media, szczególnie popularne, lubują się w wytykaniu gwiazdom cen torebek i futer. No więc, owszem, lubimy się pośmiać, nawet pohejtować w internecie, ale badania pokazują, że bogaci są postrzegani jako bardziej kompetentni i lepiej kontrolujący własne życie.

Pieniądze, pisał cytowany przez Gąsiorowską w książce „Psychologiczne znaczenie pieniędzy” psycholog Thomas Wiseman, stanowią obietnicę „nowego Ja, które będzie silniejsze, wolne od strachu, bardziej czarujące, mądrzejsze, mniej podatne na zranienie”.

Tyle że to pułapka. – Dla emocji zarówno brak, jak i nadmiar pieniędzy może być niebezpieczny – mówi Katarzyna Kucewicz, która zajmuje się uzależnieniami, m.in. zakupoholizmem. – Brak pieniędzy wiąże się z frustracją, może prowadzić do depresji, społecznej izolacji.

Nagłe wzbogacenie z kolei sprawia, że ludzie popadają w przesadę. Wywyższają się, odmawiają pomocy i próbują przedmiotami pokazać, jak są wartościowi. Naprawdę wierzą, że droga torebka świadczy o ich wartości. Bo niestety budowanie poczucia wartości w oparciu o pieniądze jest tyleż łatwe, co złudne.

Agata Gąsiorowska badała związki między pieniędzmi a samooceną. – Okazało się, że w pewnym stopniu kompensują braki czy poczucie porażki, ale nie są w stanie polepszyć samopoczucia, gdy wiedzie nam się dobrze – mówi. Wzmacniają, owszem, ale tylko u osób wierzących w pozaekonomiczne możliwości pieniędzy. Jednak przeważnie chwilowo.

 

KONCENTRACJA NA SOBIE

Dawno temu było tak: ktoś miał skórę bizona, ale potrzebował kamiennego topora, więc musiał znaleźć kogoś, kto ma topór i chciałby go wymienić na skórę. Potem było już łatwiej, bo posiadacze różnych dóbr spotykali się w jednym miejscu i tam wymieniali z innymi. Ale wciąż było to skomplikowane, bo trzeba było ustalać, negocjować, porównywać wartość przedmiotów. Dużo przy tym gadać.

Sprawę ułatwiło pojawienie się pieniędzy. Współczesność pozwala kupować właściwie bez porozumiewania się. To historia symboliczna dla samowystarczalności, na którą pozwalają pieniądze, ale niekompletna. Kathleen D. Vohs z University of Minnesota przeprowadziła dziesięć lat temu eksperymenty, które pozwoliły jej stwierdzić, że samo myślenie o pieniądzach sprawia, że ludzie rzadziej proszą o pomoc, rzadziej jej udzielają, wolą pracować w samotności, a wobec obcych
zachowują fizyczny dystans większy niż ci, u których nie aktywowano idei pieniądza. Inni badacze dorzucają kolejne cegiełki: pieniądze obniżają wrażliwość na emocje innych, zwiększają za to koncentrację na zadaniach. Pod warunkiem że są to własne, a nie zespołowe zadania. Słowem – powodują koncentrację na sobie.

 

Dr hab. Agata Gąsiorowska, wychodząc z założenia, że posiadanie pieniędzy pozwala na większą autonomię, niezależność od ludzi i trudności, ale i wolność wyboru celów, zbadała tę koncentrację. Oto, co się okazało. Osoby skupione na sobie (mówiąc fachowo: „o wzbudzonej dostępności Ja niezależnego”) pieniędzy pożądają bardziej i większych, skłonne są nawet do ryzyka. Co więcej – myślenie o pieniądzach wzbudza dostępność do Ja niezależnego w większym stopniu niż do współzależnego (czyli, upraszczając, pozostającego w relacjach). Wreszcie – myślenie o pieniądzach sprawia, że przypisujemy sobie (jeśli jesteśmy na sobie skupieni) sprawczość, a co za tym idzie siłę i samowystarczalność. – Już Marks pisał, że pieniądz jest uniwersalnym środkiem alienującym – mówi Agata Gąsiorowska. – I cokolwiek by sądzić o jego pracach, niewątpliwe jest, że jeśli ludzie koncentrują się na pieniądzach, to oddalają się od siebie.

Podaje przykład zamożnego i niezamożnego człowieka, którzy mają się przeprowadzić. Student bez grosza poprosi o pomoc kolegów, będzie musiał dostosować się do ich  czasu i możliwości, nie bardzo będzie mógł wydawać polecenia, a jeszcze z całej tej przeprowadzki może wywiązać się impreza towarzyska. A z pewnością wzmocni to sieć zależności, bo gdy za jakiś czas kolega poprosi go o przysługę, raczej nie odmówi. Może być przyjemnie albo nie, ale na pewno w relacji. Ktoś, kto ma pieniądze, wynajmie firmę przeprowadzkową. Powie, skąd dokąd mają przewieźć rzeczy, będzie niemiły, jeśli źle opakują kryształy, albo miły, jeśli spełnią wymagania, zapłaci i po sprawie.

– Krótko mówiąc, pieniądze ułatwiają nastawienie na własne cele i oczekiwania – tłumaczy Gąsiorowska. – Pozwalają też uwierzyć, że jeśli będziemy mieć pieniądze, to kupimy sobie za to pomoc, obsługę, usługę, wszystko – i nie będziemy musieli prosić innych ludzi. Krótko mówiąc – pieniądze pozwalają żyć bez innych.

 

WŁADZA I MIŁOŚĆ

Tyle że co to za przyjemność. Nawet samowystarczalność ma sens wtedy, gdy inni widzą, jacy jesteśmy dzielni. A co dopiero sprawczość i rozmaite zewnętrzne atrybuty, które sobie kupujemy. „Podstawowymi funkcjami pieniędzy było i jest nadal wspomaganie relacji interpersonalnych, funkcjonowania społeczności i kultury” – uważa William Bloom, autor wydanej w 1995 roku książki „Pieniądze, serce i umysł”, a inni badacze są zgodni: ludzie wierzą, że pieniądze mają moc zdobywania akceptacji społecznej, prestiżu, miłości i władzy.

Złożone są przyczyny zwycięstwa Donalda Trumpa w ostatnich wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych, jednak można zaryzykować stwierdzenie, że podobnie dziwaczny kandydat, gdyby był ubogi, nie zdobyłby zaufania nawet bardzo sfrustrowanego społeczeństwa. I nie chodzi tu o pieniądze włożone w kampanię (Hillary Clinton wydała więcej), tylko o osobisty sukces.

– O biednym mówi się: „biedny, ale ma dużo przyjaciół”. To kategoria związana ze skojarzeniami prospołecznymi. Ale jednocześnie ciągle pewnego rodzaju piętno, sankcja – mówi dr hab. Agata Gąsiorowska. – Bogactwo kojarzy się ze sprawczością. Nie wiemy, czy ktoś, kto ma pieniądze, potrafi funkcjonować w sytuacjach społecznych, ale wiemy, że daje radę w sytuacjach zadaniowych. Doszedł swoimi działaniami do sukcesu. A to daje nadzieję, że każdy, kto będzie wytrwale pracował, osiągnie sukces.

 

Władza potęguje wszystkie znane już korzyści z posiadania pieniędzy – zadowolenie z siebie, samowystarczalność, sprawczość. W bonusie daje możliwość zarządzania ludźmi i ich niepokojem o byt. Niekoniecznie na poziomie prezydenta mocarstwa, wystarczy być szefem działu. Opowiada o tym historia PRL – ludzie w obliczu otrzymania ulgi w zdobyciu korzyści materialnych byli skłonni do ustępstw, które dziś wydają się niegodne. Opowiada o tym współczesność korporacji – pracownicy w lęku przed zwolnieniem, obniżką pensji, wstrzymaniem awansu zdolni są do nielojalności względem współpracowników albo własnych zasad.

„Bo to co nas podnieca/ To się nazywa kasa (…)/ Bo to co nas podnieca/ to czasem też jest seks/ A seks plus pełna kasa/ to wtedy sukces jest” – śpiewała w 1987 roku Maryla Rodowicz. To był czas upadającego PRL, kiedy w pewnych kręgach zapach pieniędzy dobrze już znano. Związek kasy
i seksu znano dużo wcześniej. Jeśli coś może zaskakiwać, to jak niewiele w tej sprawie się zmienia.
Mężczyźni ciągle są niezadowoleni, kiedy to partnerka zarabia więcej – nawet jeśli ratuje to ich rodzinny budżet. Wraz z pieniędzmi, a choćby myśleniem o nich – jak wykazują badania Wiesława Baryły – rośnie pożądanie. A kiedy zarabiają dużo, stawiają wymagania wobec kobiet, z którymi mogliby umówić się na randkę – muszą być ładne. – Są to motywy zgodne z przewidywaniami psychologii ewolucyjnej – wyjaśnia Agata Gąsiorowska. – Kobiety są postrzegane jako atrakcyjne, kiedy są atrakcyjne fizycznie, natomiast mężczyźni, kiedy mają zasoby finansowe. Ładna – znaczy zdrowa, urodzi więc zdrowe dzieci. Zasobny – utrzyma je.

Ponieważ jednak czasy są nowoczesne, ludzie wiążą się ze sobą później niż kiedyś, pieniądze stają się w związkach dużym problemem – są bodaj najczęstszą przyczyną rozstań. Z powodów łatwych do przewidzenia – po prostu nie umiemy o nich rozmawiać. Ale i z trudniejszych. Okazuje się, że ludzie, którzy patrzą na świat przez pryzmat pieniędzy, interpretują swoje relacje raczej jako oparte na wymianie niż na wspólnocie. Wspólnota oznacza bezinteresowność – daję i biorę, bo lubię, kocham, nie liczę zysków i strat. Wymiana to coś za coś. Słowem, zaczynamy traktować małżeństwo jak firmę.

 

JAK TRWOGA, TO DO KASY

A to wszystko – kruche poczucie własnej wartości, samowystarczalność oznaczająca samotność, niepokoje w pracy i kłopoty w związkach – musi prowadzić do egzystencjalnego lęku. I tutaj, wreszcie, pieniądze mogą mieć jakiś sens. Xinue Zhou, Kathleen D. Vohs i Roy F. Baumeister wykazali, że samo dotknięcie pieniędzy uśmierza ból, zarówno psychiczny, jak i fizyczny. „Pieniądze są uniwersalną nagrodą, na ich obecność mózg reaguje podobnie jak na obecność takich  odstawowych nagród jak jedzenie, picie, seks, schronienie, poczucie bezpieczeństwa, przyjazne zachowania innych osób, piękne twarze, narkotyki, dzieła sztuki wizualnej, sensowne narracje, muzyka. Jak oczekiwanie na każdą inną nagrodę, również oczekiwanie na pieniądze powoduje uwolnienie dopaminy w śródmózgowiu” – tłumaczy w swojej książce Wiesław Baryła.

Myśląc o pieniądzach, jesteśmy zatem spokojniejsi. To ważne, bo jesteśmy prawdopodobnie jedynym gatunkiem, który zdaje sobie sprawę ze śmiertelności. – A świadomość tego, że to, co robimy, może nie mieć sensu, bo wkrótce umrzemy, tworzy problemy z sensem życia w ogóle – precyzuje Agata Gąsiorowska. – Najprościej nazywa się to trwogą egzystencjalną. Gdybyśmy poddali się jej, prawdopodobnie zaniechalibyśmy wszelkich działań.

By jej nie ulec, potrzebujemy buforów – pomocników mentalnych redukujących lęk. Autorzy Teorii Opanowywania Trwogi, Jeff Greenberg, Tom Pyszczynski i Sheldon Solomon wyróżniają dwa. Pierwszy to samoocena. Drugi to identyfikowanie się z wartościami, które są istotne w kulturze – prospołeczność, religia, dzielenie się z innymi, bliskie relacje. Tomasz Zaleśkiewicz i Agata Gąsiorowska, wychodząc z założenia, że we współczesnej kulturze ważne są również pieniądze, przeprowadzili badania, z których wynikło, że kontakt z pieniędzmi, a nawet myślenie o nich tłumi lęk egzystencjalny. Co więcej – myślenie o śmiertelności i odczuwanie trwogi egzystencjalnej nasila pożądanie pieniędzy.

To logiczne, bo – jak pisał cytowany przez Agatę Gąsiorowską William E. Becker – ludzie traktują pieniądze jako środek do symbolicznej nieśmiertelności: „Mogą być one akumulowane i przekazywane dalej, a ich moc promieniuje nadal, nawet po śmierci ich właścicieli”.

Powiedzenie „Pieniądze szczęścia nie dają, ale lepiej płakać w ferrari” ma sens. Bo szczęścia nie zapewnią. Ale trochę spokoju, owszem.