Politykę mamy w genach

Liberał, konserwatysta, lewicowiec. Dlaczego te słowa potrafią budzić tak silne emocje? Badania naukowe pokazują, że ludzie o różnych poglądach politycznych różnią się nie tylko sympatią do tej czy innej partii.

Różni ich o wiele więcej: sposoby reakcji na stres, formy spędzania wolnego czasu, a nawet kryteria wyboru partnera życiowego czy niechęć do określonych potraw. Gdyby przeskanować pracę ich mózgów, okazałoby się, że są – niemalże – osobnymi gatunkami ludzi.

Cnota ksenofobii

Nad brzegami Orinoko żyje 20 tys. Indian z plemienia Yanomami. Ich sposób życia nie zmienił się od stuleci: mieszkają w okrągłych domach z gliny i drewna, jedzą głównie banany, kukurydzę, leśne owoce, ryby i korzenie. Za przysmak uchodzą u nich pieczone myszy i gotowany mózg małpy. Od dziecka ssą tytoń zmieszany z popiołem. Do ust nie wezmą natomiast soli ani żadnego napoju będącego wynikiem fermentacji. Yanomami korzystają z nielicznych przedmiotów, a wymianę handlową prowadzą na niewielką skalę. Ekonomista Eric Beinhocker w jednej z wiosek doliczył się około 300 produktów, których mieszkańcy używali na co dzień. Były wśród nich kamienne narzędzia, koszyki, groty, strzały, łuki, gliniane naczynia, hamaki, zioła, produkty żywnościowe, odzież itp. Ten zestaw nie zmienił się od czasów paleolitu. Jeszcze 97 tys. lat temu niemal wszyscy ludzie na świecie żyli tak jak Yanomami. Najważniejsze było dla nich własne plemię. Obcych traktowali jak wrogów. Agresja, ksenofobia i brak zaufania były cnotami wpajanymi od dzieciństwa. Integralności kultury, a więc także biologicznego trwania plemienia, strzegły liczne tabu. W tym najważniejsze – tabu żywieniowe. Ponieważ wspólne spożywanie pokarmów jest jednym z najbardziej integrujących rytuałów, eliminowano z nich potrawy zakazane, „nieczyste”, takie, które spożywały wrogie plemiona. Co to ma wspólnego ze współczesną polityką? Okazuje się, że bardzo wiele.

Sedno w jądrze

Ludzie zawsze stosowali dwie strategie przetrwania. Pierwsza polega na zamknięciu się wewnątrz własnej grupy. To dobra strategia w warunkach niedoboru środków do życia i tam, gdzie trzeba szybko podejmować decyzje, na przykład w czasie wojny. Jej politycznym odpowiednikiem jest konserwatyzm. Druga strategia to poszukiwanie nowych dróg, podejmowanie ryzyka i poznawanie innych kultur. Rozwija się tam, gdzie ludzie czują się bezpieczni i mogą sobie pozwolić na indywidualizm. Inaczej mówiąc – jest to szeroko pojęty liberalizm. Przez większość swojej historii ludzie kierowali się pierwszą strategią i – podobnie jak Indianie Yanomami – byli skrajnymi konserwatystami. Ale tylko połowa z nich akceptowała ograniczenia dobrowolnie. Druga połowa robiła to pod przymusem – aby uniknąć konfliktu z grupą czy nawet wykluczenia z niej. Na czym polegały różnice między nimi? Naukowcy udowodnili, że dwóm strategiom przetrwania odpowiadają dwa różne sposoby funkcjonowania mózgów ludzi, którzy je reprezentują. A raczej pewnej jego części, zwanej jądrem półleżącym. Prof. Brian Knutson ze Stanford University zbadał, jak funkcjonuje jądro półleżące, gdy człowiek staje przed ryzykowną decyzją. Może być nią zarówno zjedzenie nieznanej potrawy, jak i inwestycja w agresywny fundusz akcji. Okazało się, że różnice odpowiadają postawom politycznym i są zakodowane już na poziomie genów.

Gen wstrętu

U osób konserwatywnych i niechętnych zmianom napięcie spowodowane koniecznością podjęcia ryzykownej decyzji powoduje uwalnianie do jądra półleżącego serotoniny i noradrenaliny – neuroprzekaźników kojarzonych z uczuciem lęku i niepewności. To powoduje, że ludzie zaczynają odczuwać wstręt i inne negatywne emocje. I właśnie uczucie wstrętu okazało się kluczowe dla zrozumienia konserwatystów. Z badań przeprowadzonych przez Paula Rozina, profesora psychologii z University of Pennsylvania, i jego kolegów wynika bowiem, że za uczucie obrzydzenia wobec nieznanych pokarmów oraz nowych pomysłów i idei odpowiada dokładnie ten sam mechanizm. Wstręt okazał się najsilniejszym spoiwem konserwatywnych grup, pozwalającym na wykluczanie z nich ludzi, którzy przekraczali przyjęte normy. To „socjomoralne obrzydzenie”, jak nazwali je psychologowie Jonathan Haidt i Carol Nemeroff, powoduje jeszcze jedno zaskakujące zjawisko. Hamuje aktywność obszarów w mózgu odpowiedzialnych za empatię, a pobudza te, które odpowiadają za rozpoznawanie przedmiotów i zwierząt, a nie ludzi. Nazwanie więc kogoś „śmieciem” lub „bydlęciem” przychodzi konserwatystom o wiele łatwiej niż ich przeciwnikom.

Zupełnie inaczej funkcjonują badane za pomocą rezonansu magnetycznego mózgi osób o poglądach liberalnych. Substancją, która pobudza ich do działania, jest dopamina, hormon przyjemności. To właśnie wpływ dopaminy na jądro półleżące powoduje, że ludzie są chętni do poszukiwania nowości i podejmowania ryzyka. Hormon przyjemności działa na nich jak narkotyk. Cecha ta jest wrodzona i odpowiada za nią gen kodujący receptor dopaminy, zwany D4DR. Im dłuższy gen, tym wyższe pragnienie nowych i ekscytujących wrażeń.

Kiedy wyginą konserwatyści

 

Skoro jednak ludzkość przez większość swego istnienia żyła w niewielkich, zamkniętych i konserwatywnych grupach, jak to się stało, że geny odpowiedzialne za podejmowanie ryzyka i poszukiwanie nowości nie zniknęły, ale wręcz przeciwnie – w ostatnich kilku stuleciach zdominowały ludzką populację? Badania przeprowadzone w USA, Holandii i Niemczech za pomocą tzw. testu Zuckermana wykazały, że tym, co najsilniej skłania mężczyznę i kobietę do zawarcia małżeństwa, jest właśnie podobna reakcja na nowe bodźce i sytuacje. W wypadku innych cech, takich jak inteligencja czy uroda, dobór selekcyjny obowiązuje tylko w niewielkim stopniu, ale poszukiwanie nowości (lub ich unikanie) jest wyjątkiem od tej reguły. Kobiety i mężczyźni łączą się w pary przede wszystkim z powodu podobnego sposobu reagowania na sytuacje życiowe, a scalenie dwóch podobnych kodów DNA powoduje, że ich dzieci mają zestaw genów determinujący już w momencie narodzin ich przyszłe poglądy polityczne. Sama matka natura dba więc o to, by w ludzkiej populacji istniały obydwie strategie przetrwania – konserwatywna i liberalna. Poszukiwacze wrażeń istnieli od zawsze, tyle że w czasach prehistorycznej „walki o ogień” musieli się podporządkować zasadom konserwatywnego plemienia lub grupy. Inaczej by nie przetrwali.

Jednak nawet najbardziej konserwatywne systemy pozwalały na rozładowanie wewnątrzkulturowego napięcia i frustracji za pomocą rytuałów, w których trakcie wolno było otwarcie kwestionować ustalony porządek (stąd wzięła się m.in. tradycja karnawałów). Sytuacja zaczęła się zmieniać na korzyść liberałów około 3 tys. lat temu, a spowodowały to trzy wielkie wydarzenia: rozwój handlu, uniwersalnych religii oraz mediów. Kanadyjscy naukowcy z University of British Columbia opublikowali w tym roku wyniki badań przeprowadzonych wśród 15 społeczności plemiennych z różnych regionów świata. Szukali m.in. odpowiedzi na pytanie, skąd bierze się zaufanie między ludźmi, którzy się nie znają. Okazało się, że poziom zaufania rósł wraz z zaangażowaniem w wymianę handlową i wyznawaniem podobnych wartości religijnych. Zdaniem naukowców to korzyści z handlu pokazały, że warto współpracować z innymi, a religie budowały pojęcie uczciwości i sprawiedliwości także wobec obcych. Rozwój handlu i religii spowodował, że liberalna „strategia przetrwania” okazała się korzystniejsza dla ludzkości niż tkwienie w zamkniętych plemiennych grupach. Prof. Steven Pinker z Harvard University dodaje do tego media. Jego zdaniem przepływ informacji rozwija zdolność empatii.

Czy dziś wahadło wychyliło się w drugą stronę i to konserwatyści zostali zepchnięci do defensywy? Byłoby tak, gdyby rozwój ludzkości przebiegał gładko i bez wstrząsów. Ale wojny, kryzysy gospodarcze, terroryzm i wielkie katastrofy powodują, że konserwatywne poglądy co pewien czas zdobywają przewagę jako lepsza strategia przetrwania. 38 proc. osób, które przeżyły zamachy na WTC, deklarowało zmianę poglądów na bardziej konserwatywne. Jak twierdzi psychiatra Robert Cloninger, tę strategię przetrwania wybrały ich organizmy. Okazuje się, że silny stres może zmienić zasady gry neurohormonów. Zdaniem Jamesa Fowlera z University of California decydują o tym dwa geny – MAOA i 5HTT – odpowiedzialne za transport i rozkład serotoniny w mózgu. To właśnie ich zwiększona aktywność wpływa na wzrost poczucia lęku, a w konsekwencji także na wybory polityczne. Człowiek może więc, pod wpływem silnych przeżyć, zmienić poglądy na bardziej konserwatywne.

Zaprogramować wyborcę

Skoro już tyle wiadomo na temat genetycznej natury wyborów politycznych, to czemu nie wykorzystać tej wiedzy w praktyce? Spece od marketingu politycznego zrozumieli już dawno, że nie ma sensu przerabiać urodzonego konserwatysty na liberała czy odwrotnie. Próby zmiany poglądów politycznych elektoratu w trakcie kampanii wyborczej są po prostu nieskuteczne. Dlatego spin doktorzy nie koncentrują się dziś na poglądach kandydata, lecz na jego „opakowaniu”. Z badań przeprowadzonych za pomocą rezonansu magnetycznego na grupie ochotników przed ostatnimi wyborami prezydenckimi w USA wynikało, że najsłabsze reakcje w ich mózgach – zarówno pozytywne, jak i negatywne – budzili dwa kandydaci: Barack Obama i John McCain. Ale to właśnie Obama i McCain znaleźli się w finale wyścigu do prezydenckiego fotela, ponieważ byli najlepszym „towarem do opakowania”.  Zbyt wyrazista osobowość i poglądy nie są dziś w polityce atutem. Tajemnica sukcesów politycznego PR-u polega na znalezieniu takiego zestawu bodźców: słów, kolorów, haseł, które spowodują, że wyboru przywódcy dokonają starsze ewolucyjnie części mózgów obywateli, odpowiedzialne za reakcje na zagrożenie i uczucie lęku. Sam kandydat nie jest ważny. Ważne jest to, z czym się będzie kojarzył.

Badania nad neuromarketingiem idą jeszcze dalej. W USA od kilku lat trwają prace nad możliwością skanowania ludzkich mózgów na odległość za pomocą emisyjnej tomografii pozytronowej (PET) i funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). Prowadzi je firma Lockheed Martin na zlecenie resortu obrony USA. Połączenie wiedzy z zakresu genetyki, neurologii i ich wpływu na zachowania społeczne może w przyszłości umożliwić masowe przekodowywanie orientacji politycznych. Czy mając w perspektywie taką przyszłość, warto się dziś oburzać na polityczne wojny prowadzone przez liberałów i konserwatystów? W końcu jedni i drudzy (a raczej ich mózgi) dążą do tego samego:  do dobrego samopoczucia. Różni ich tylko sposób, w jaki chcą to osiągnąć.