Polowanie na czarownice z Kolska

Kilkuset mieszkańców śląskiego miasteczka wpadło w istny szał polowania na czarownice. Poddali torturom i spalili 39 sąsiadów.

Adama Kubischa poddano torturom 5 grudnia 1664 r. Już po pierwszym uderzeniu batem zaczął zeznawać. Wskazał kilkadziesiąt osób biorących udział w sabatach. Tak rozpoczął się wielki proces o czary w maleńkim Kolsku. A pewnie w ogóle by do niego nie doszło, gdyby nie choroba żony miejscowego dziedzica.

Słudzy szatana atakują

Johan Christoph von Kittlitz był typowym szlachcicem żyjącym na Dolnym Śląsku za panowania Habsburgów. Dochody czerpał z uprawy ziemi i zarządzania majątkiem, obejmującym kilka wsi. Po wojnie trzydziestoletniej, która spustoszyła te rejony, nadeszły ciężkie czasy i należało oszczędzać.

Johan starał się słuchać, co mówią poddani. To on rozsądzał wszelkie ich spory. I zapanowałby nad lokalnym narodowościowym tyglem, gdyby nie tajemnicza choroba, która dotknęła jego żonę, pochodzącą z rodu von Posadowsky. Pani trwale zaniemogła. Zachowane opisy pozwalają sądzić, że cierpiała na suchoty. Albo na chorobę weneryczną – tu jednak pojawia się zagadka: jak bogobojna protestantka mogła na nią zachorować? Dr Karen Lambrecht, badaczka procesów o czary na Śląsku, w książce „Hexenverfolgungen und Zaubereiprozesse in den schlesischen Territorien” twierdzi, że o pomoc szlachciance poproszono zielarki. Być może niepowodzenie podjętych przez nie prób sprawiło, że kobiety same trafiły na listę podejrzanych o spowodowanie choroby.

Historycy mają problem z precyzyjnym ustaleniem tożsamości pierwszych ofiar i datą pierwszych spaleń. Wiadomo, że szybko powołano trybunał mający wytropić winnych choroby. Zgodę na jego zawiązanie wydał nie kto inny jak sam Kittlitz. Dr Adam Górski, historyk z Uniwersytetu Zielonogórskiego zajmujący się procesami o czary w Kolsku, nie dziwi się, że tak prędko powołano trybunał szukający nadnaturalnych przyczyn choroby. W końcu wszelkie zło to nie dzieło Boga, lecz szatana, zatem szukano jego sług.

Sabaty nieświętej Anny

Przebieg kolejnych wydarzeń pomaga zrekonstruować historia Anny Villborn, zielarki z pobliskiej Jesiony. Jej wiedza rozsławiła ją w całym majątku. Zapewne budziła tym zazdrość i strach wśród miejscowych.

Możliwe, że została wezwana na dwór szlachecki, by ratować żonę Kittlitza. Zamiast tego została oskarżona, bo wcześniej aresztowani wskazali ją jako uczestniczkę sabatów. Zielarka w czasie transportu do Kolska próbowała uciec, co tylko utwierdziło sąd w podejrzeniach. Polecenie przesłuchania Anny wydała sama chora pani von Kittlitz. Sesja z sędziami trwała kilka godzin. Villborn do niczego nie chciała się przyznać. Mimo ponawianych pytań, pozostała nieugięta. Poddano ją wtedy kilku sesjom tortur.

Zwykle kat pokazywał wszelkie narzędzia i tłumaczył, do czego służą, a następnie opisywał, co robią z ludzkim ciałem. Dopiero później przystępował do swojej pracy. Możliwe, że użył przeciw Villborn szczypców, które szarpały różne części ciała (przy tym najpierw starannie je podgrzewał). Tak czy inaczej, tortury przyniosły efekt. Kobieta przyznała się do rzucenia uroku na panią von Kittlitz. Wyjaśniła także tajemniczą śmierć dziecka jednego z wójtów zaangażowanych w proces. Przyznała, że ze swoją siostrą otruły je w odwecie za śmierć poprzednio spalonych kobiet.

Z Jesiony miała też pochodzić – jak podają źródła – „królowa czarownic”. Ławnicy byli przerażeni kolejnymi zeznaniami. W niedalekiej Lipce i Konotopie na górkach odbywały się sabaty z udziałem kilkuset osób! Pojawiał się na nich sam szatan!

Najwięcej materiału do dalszych oskarżeń dostarczył Adam Kubisch, również z Jesiony. Na torturach nie wytrzymał pierwszego bólu i ujawnił szczegóły„procederu” czarownic. Zeznał, że trwał co najmniej 8 lat. Obciążył przy tym swoją małżonkę jako tę, która wciągnęła go w sabaty. Udawał się na nie w czwartki. Poznał samego diabła, który zwrócił się do niego słowami: „Mój przyjacielu, jeśli chcesz być u nas, to musisz temu, któremu dotąd służyłeś i w którego wierzyłeś, odmówić, bowiem na przyszłość będziesz miał innego, o wiele wspanialszego króla we mnie”.

Adam przyznał, że przygrywał wszystkim zebranym czarownicom, wymienił też z imienia aż 28 osób, które przychodziły oddać hołd szatanowi. Mężczyzna liczył, że ominą go dalsze tortury. 11 grudnia 1664 r. sąd wyższej instancji z Lwówka Śląskiego nakazał spalenie go na stosie.

Sposób na sąsiada

Kubischa pogrążyły zeznania kobiety, którą oskarżył. Niejaka Theil Christoph opowiedziała bowiem o spisku na życie żony von Kittlitza, w którym miał wziąć udział pechowy grajek… pod postacią kocura. „Wyjaśniła się” przyczyna dolegliwości pani: pod bramą dworu czarownice zakopały rzekomo kości zmarłych zmieszane z ziołami, by szlachcianka cierpiała na suchoty i bóle głowy.

Stos z Kubischem i innymi zaangażowanymi w „spisek” zapłonął w lutym następnego roku. Nie był ostatni, bo liczba oskarżonych rosła. Ujawniły się wszelkie animozje wśród mieszkańców. Sąsiad oskarżał sąsiadkę. Nie chodziło już tylko o spowodowanie tajemniczej choroby, ale o wszelkie nieszczęścia trapiące mieszkańców Kolska i okolic.

Co więcej, zaczęto oskarżać najbliższych czarownic już spalonych. Tak śmierć na stosie poniosła Urszula Funfkin – córka Anny Villborn – zadenuncjowana przez Kubischa i własną matkę. Podczas przesłuchania wykazała ten sam upór co Anna, więc również i ją spotkały tortury. Może nałożono jej na szyję obręcz z krótkim prętem i kolcami, wbijającymi się w mostek… Może miażdżono jej kciuki dwiema żelaznymi płytami, połączonymi śrubami… Akta procesowe wspominają, że zadane jej cierpienia były dotkliwe. Umęczona kobieta w końcu potwierdziła, że brała udział w sabatach i odbyła intymne stosunki z diabłem.

Oskarżeni przyznawali się do najrozmaitszych, wymyślonych czynów: do smarowania się maścią szatana, do przemieniania się w mysz i dojenia krów sąsiadów, do świętokradczego traktowania komunii świętej i do powodowania śmierci bydła. Samooskarżano się o klęski nieurodzaju, o wszelkie choroby dotykające lokalną społeczność i o sprowadzanie złej pogody. Sąd już nawet nie musiał prowadzić śledztwa, bo tortury załatwiały wszystko.

 

Mijały kolejne krwawe lata. Stosy płonęły z różną częstotliwością, zabierając ze świata kolejnych mieszkańców Kolska i okolic. Żona von Kittlitza nie wracała jednak do zdrowia. To stawiało szlachcica w trudnej sytuacji. Liczba ofiar rosła, a efektów nie było. Malała za to liczba kobiet na rządzonym przez niego terenie. Karen Lambrecht sugeruje, że Kittlitza mogły dopaść wątpliwości. Być może czuł, że nie wszyscy oskarżeni są winni. Dlatego jako gorliwy protestant konsultował się listownie z Wittenbergą, czy prawdziwie żałującym za grzechy można darować życie. Jednak rozlew krwi przerwała dopiero odważna niepiśmienna 30-latka Katarzyna Kunert.

Spektakl przed sądem

Matka i ciotka Katarzyny (Anna Villborn) spłonęły 5 lat wcześniej. Skazano także jej siostry. Kwestią czasu było, kiedy i ona zostanie zatrzymana. Szczególnie że mieszkała w Jesionie, skąd pochodziła „królowa czarownic”. Kobiecie nie pozostawało nic innego jak postawienie wszystkiego na jedną kartę. 6 kwietnia 1669 r. wyznała mężowi, że jest czarownicą. Małżonek następnego dnia udał się do państwa von Kittlitz i wyjawił sekret. Opowiadał, że w nocy czuwa przy żonie, a ich dom otacza mnóstwo czarownic. Że nocami Katarzyna omdlewała. Że czarownice chcą zabrać ją na sabat…

Kunert zezwolono przybyć do Kolska, by złożyła zeznania przed Kittlitzami, sędziami i innymi zgromadzonymi. Kobieta żywo opowiadała o dręczących jej serce sprawach i o szatanie, którego widziała w drodze na przesłuchanie. Przerażeni tymi wyznaniami zebrani rozpoczęli żarliwe modły. Kunert mdlała i traciła mowę na dźwięk imienia Jezus, a całość zaczęła przypominać egzorcyzmy. Ze wsi przybyli mieszkańcy, by przyglądać się temu spektaklowi. Według protokołu z przesłuchania kobieta na trzy kwadranse straciła przytomność i myślano nawet, że umarła.

Wcześniej jednak Katarzyna prosiła o modlitwę, by szatan ją opuścił. Po żarliwych modłach wszystkich zebranych Kunert „ożyła” i oświadczyła, że szatan odszedł. Po czym opisała wszystkie poprzednie zeznania, o jakich od lat wiedzieli mieszkańcy Kolska. Przesłuchanie zrobiło tak ogromne wrażenie na zgromadzonych, że postanowiono odesłać Katarzynę do proboszcza, aby wyspowiadała się z grzechów i ostatecznie zerwała przymierze z diabłem. Iście teatralny spektakl uratował kobiecie życie.

39 ofiar

To wydarzenie sprawiło, że procesy o czary w Kolsku straciły impet i wygasły w 1669 r. Ich bilans był tragiczny. Szacuje się, że na stosach spłonęło około 39 osób. Można domniemywać, że Kolsko zamieszkiwało około  200 osób, a najbliższą okolicę niewiele więcej.

Państwo von Kittlitz sprzedali majątek 8 lat później. Być może dręczyły ich wyrzuty sumienia, że szukając przyczyn choroby, pozbawiono życia tak wiele osób.