Polska mentalność: od stypy do bijatyki

 

My, Polacy, lubimy przeżywać zbiorową żałobę. Dzięki niej z grupy anarchistycznych egoistów przemieniamy się na chwilę we wspólnotę

Aż przez 41 dni w ostatnich trzynastu latach – od tragicznej powodzi w 1997 r. – przeżywaliśmy w Polsce żałobę narodową. Żałoba po śmierci prezydenta Kaczyńskiego i 95 innych osób pod Smoleńskiem trwała 9 dni, w USA po śmierci Johna F. Kennedy’ego – jeden dzień, a po śmierci ponad 2,5 tys. osób pod zgliszczami wież WTC – trzy dni. Psychologowie potwierdzają, że ludzie wolą przeżywać smutek w grupie niż samotnie, ale polskie celebrowanie żałoby wydaje się nam samym spektakularne. Czy rzeczywiście różnimy się pod tym względem od innych nacji?

 

Konie i słomiany zapał

 

Pisarz i socjolog Elias Canetti uważał, że narody można scharakteryzować, przyporządkowując im symbole. Jego zdaniem symbolem Anglików jest morze, Niemców – las, Francuzów – rewolucja, Szwajcarów – góry, Hiszpanów – matador, a Żydów – wędrówka. Co najlepiej odda charakter Polaków? Może, jak chciał Władysław Witwicki, filozof, psycholog i teoretyk sztuki, konie z obrazów Wojciecha Kossaka: „ogień, ruch, żywość wschodnia w kolorycie”. Prof. Edmund Lewandowski, socjolog i autor książki „Charakter narodowy Polaków i innych”, kojarzy polskość z sejmikowaniem. Polska szlachta niemal zawodowo uczestniczyła w sejmach i sejmikach od XV wieku. Rodzajów sejmików mieliśmy wiele, zjeżdżano się na nie przed sejmem walnym (ogólnokrajowym) i po nim (tzw. sejmiki relacyjne), a w międzyczasie jeszcze po to, by wybierać rozmaitych urzędników, rozsądzać spory i dyskutować o gospodarce.

Właśnie, dyskutować. Sejmikowanie – jak pisał prof. Lewandowski – przyzwyczajało do gadulstwa, sporów, kłótni, partyjniactwa, intryg, korupcji, przemawiania, protestowania, postulowania, uchwalania. Słowo nabrało wartości czynu. „To chyba nie tylko przypadek, że osnową dwóch naczelnych arcydzieł polskiej poezji: epickiej i komediowej, jest kłótnia. Zarówno w »Panu Tadeuszu«, jak i we Fredrowskiej »Zemście« dobrzy i zacni Polacy kłócą się na umór z dobrymi i zacnymi Polakami. Przedmiot obu tych zwad jest raczej błahy, ale w obu wypadkach chodzi nie o przedmiot sporu, lecz o sam spór, o kłótnię w niejako metafizycznej postaci, o grę, w której partnerzy wyżywają się bez reszty, pokazując, na co ich maksymalnie stać. Kłótliwość wydaje się naszą cechą reprezentacyjną” – pisał Józef Wittlin.

Krakowski neurolog i psychiatra Eugeniusz Brzezicki uważał, że wśród Polaków (podobnie jak wśród Białorusinów, Ukraińców i Rosjan, a w mniejszym stopniu wśród Włochów i Francuzów) częsty jest skirtotymiczny typ osobowości (zwany także histeroidalnym). Po grecku skirtao znaczy tańczyć, skakać, a thymos – temperament. Skirtotymicy mają słomiany zapał, ale żyją z gestem i fantazją. Są gwałtowni i zmienni, odważni, ale lekkomyślni i skłonni do brawury, ich indywidualizm łatwo zmienia się w samowolę, nieobca im próżność. W trudnych sytuacjach biorą się w garść: stają się cierpliwi, wytrwali i altruistyczni. Gdy kryzys mija, powraca ich beztroska i egoizm. Skirtotymik łatwo popada w patos i lubi być podziwiany. Czy ten obraz kogoś Państwu nie przypomina? Z kolei zdaniem psychiatry Antoniego Kępińskiego wśród Polaków dominują dwa typy osobowości: histeryczny (o takich cechach jak skirtotymiczny) i psychasteniczny (psychastenicy są cisi i pracowici, ale uparci, lękliwi i niezdecydowani). Obie grupy łączy po pierwsze to, że bardzo liczą się ze zdaniem innych na swój temat. To efekt niedojrzałości, która sprawia, że nieustannie potrzebują z zewnątrz potwierdzenia własnej wartości. Po drugie jedni i drudzy nie mają mocnego systemu wartości i stale szukają oparcia w grupie. Ostatnio socjologowie i psychologowie wskazują jeszcze jedną charakterystyczną dla nas cechę – nieufność.
 

 

Nieufny jak Polak

 

 

Zaufanie bywa nazywane fundamentem społeczeństwa, opierają się na nim wszystkie relacje między ludźmi, od związków przyjacielskich przez rodzinne po relacje na poziomie całych państw. Te są jednak bardziej skomplikowane i istnieje więcej mechanizmów, które je podtrzymują, na przykład władza. Co się dzieje, gdy brakuje zaufania? Z badań prof. Piotra Sztompki wynika, że po znacznym spadku zaufania społecznego w Polsce zaraz po 1989 roku w połowie lat 90. nastąpiło odbicie – można było nawet sądzić, że przezwyciężyliśmy kryzys transformacji: rosło zaufanie do demokracji i systemu rynkowego. Niestety, kilka lat późnej nastąpił kryzys. Prof. Janusz Czapiński podkreśla, że dziś Polska jest jednym z krajów europejskich o najniższym poziomie zaufania między współobywatelami. Wierzymy przede wszystkim rodzinie (ponad 90 proc., jak wykazały badania CBOS z 2008 r.) i znajomym (88 proc.). Na pytanie: „Czy większości ludzi można ufać?” zdecydowana większość Polaków (72 proc.) odpowiada, że należy być bardzo ostrożnym.

Nasz brak wzajemnego zaufania potwierdzają międzynarodowe European Social Survey, które w 2006 r. pokazały, że tylko 23 proc. Polaków uważa, że „większości ludzi można ufać” – był to najgorszy wynik wśród wszystkich badanych państw. Jakie to ma znaczenie? Robert Putnam, politolog z Harvard University, odkrył, że jeśli poczucie wspólnoty ogranicza się do bardzo małej grupy, szkodzi to rozwojowi społeczeństwa. Między tą małą grupą a resztą świata rośnie mur. Mniej otwarci ludzie są mniej twórczy, mnóstwo ich energii pochłania tworzenie systemów zabezpieczeń; transakcje i kontakty między firmami albo między obywatelem a urzędnikami i instytucjami stają się sformalizowane i skomplikowane właśnie z powodu strachu i nieufności. Zaufanie jest także podstawowym spoiwem społecznym. Co więc nas łączy, jeśli brakuje nam zaufania?
 

 

Trauma polska

 

Trauma to w ostatnich latach modne słowo. Traumatyczne może być w naszym życiu niemal wszystko: stanie w korku w drodze do pracy, rozmowa z przełożonym, kłótnia z sąsiadem. Czy traumatyczne to zatem po prostu nieprzyjemne? Psychologowie gwałtownie zaprzeczają Słowo „trauma” pochodzi z greki i oznaczało pierwotnie złamanie, ranę. Trauma to ostry, nagły uraz, wywołany intensywnymi emocjami. Ulegają jej ludzie, którzy byli uczestnikami lub świadkami wydarzeń zagrażających życiu. Początkowo termin dotyczył urazów fizycznych, potem rozciągnięto go na psychikę, a z życia jednostek przeniesiono na zachowanie grup. Po katastrofie pod Smoleńskiem słowo „trauma” i określenie „trauma narodowa” odmienialiśmy przez wszystkie przypadki. Czy rzeczywiście to, co przeżyliśmy, można nazwać traumą narodową?

„Katastrofa lotnicza, tragiczna śmierć głowy państwa i wielu istotnych dla kraju osób wzbudza zbiorowe emocje, mobilizuje do wspólnych działań. Ale jest to dalekie od zjawiska traumy narodowej, która wiąże się z doświadczeniem wojny, ludobójstwa, terroru, zniewolenia. W tym sensie dla wielu narodów istniała trauma komunistycznych czy faszystowskich zbrodni” – mówi Joanna Heidtman, psycholog i socjolog z Zakładu Badania Procesów Grupowych w Instytucie Socjologii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. O traumie zbiorowej, narodowej możemy mówić, gdy tragiczne sytuacje dotyczą niemal każdego członka narodu lub społeczeństwa.

„Tak było z Żydami w czasach Holocaustu czy obywatelami Kambodży za czasów Pol-Pota, tak jest dzisiaj w Tybecie – tłumaczy Heidtman. – To, co wydarzyło się w Polsce, nie jest traumą narodową, ale mobilizacją zbiorowego żalu, współczucia i troski”. Badania psychologiczne pokazują, że w ciężkich chwilach większość ludzi lubi być z innymi. Pokazuje to choćby tradycja organizowania styp. W dodatku, jak zauważyła socjolog Hanna Świda-Ziemba, Polacy szczególnie lubią zabarwione tragizmem, symboliczne dla historii narodu uroczystości. W III Rzeczypospolitej żałobę narodową ogłaszano aż 13 razy (pod tym względem podobni do nas są Rosjanie i Ukraińcy)! Paradoksalnie lubimy przeżywać zbiorową żałobę – zyskujemy dzięki niej poczucie jedności. „Takie sytuacje sprzyjają odnowieniu poczucia wspólnoty, bo choć metaforycznie – o ile rzeczywiście nikt z osób nam bliskich nie zginął w katastrofie – to jednak mówimy o tym wydarzeniu w kategoriach »naszej « straty” – wyjaśnia Joanna Heidtman.

 

Bohaterowie są martwi

 

Filozof Zbigniew Mikołejko na łamach dziennika „Polska The Times” w tygodniu żałoby narodowej po smoleńskiej katastrofie pisał: „My, Polacy, żyjemy na dwa sposoby – jako anarchiczni egoiści i wspólnota odświętna. Anarchiczny egoista, z rozmaitych powodów, co jakiś czas musi się odnaleźć w tym odświętnym byciu razem. Po czym, kiedy mija ten okres stanu wyjątkowego, wraca do swojego egoistycznego anarchizmu. W Polsce wspólnota jest wymuszana przez stany wyjątkowe. Nie odbywa się na zasadzie konsensusu, dogadania się, jawnie, na stałe, ale jest wywoływana przez sytuacje, najczęściej tragiczne. Taka wspólnota jest bezrefleksyjna i obrzędowa. Zupełnie inaczej jest w krajach anglosaskich”. Anglosasi nie rozmawiają językiem rozpaczy. Są zorientowani raczej na przyszłość niż przeszłość, dlatego stosunkowo szybko zaczynają wyciągać z wydarzeń, także tragicznych, wnioski i je realizować. „W kulturach skupiających ludzi mocniej na »tu i teraz« lub na przyszłości ludzie szybciej podnoszą się z traumatycznych doświadczeń” – tłumaczy Joanna Heidtman.

Dziennikarz i filozof Marcin Fabjański był w USA 11 września 2001 r., kiedy w wieże WTC uderzyły samoloty. „Na ulicach Nowego Jorku widziałem wówczas raczej zaskoczenie i wściekłość niż smutek” – wspomina Fabjański. Wściekłość mobilizuje do działania. I właśnie działanie Amerykanie doceniają przede wszystkim. Po zamachach na WTC na bohatera narodowego wyrósł burmistrz Nowego Jorku Rudy Giuliani, który sprawnie pokierował akcją ratunkową. Obsypany pyłem, dwojący się i trojący, próbujący wszędzie dotrzeć Giuliani pozostanie w pamięci zbiorowej Amerykanów na równi z ofiarami zamachu, a może bardziej niż one. W Polsce bohaterem zostaje się po śmierci. Żywi nie mają na to większych szans. Udowodniła to zresztą po raz kolejny nasza reakcja na wypadek prezydenckiego Tu-154. „Natychmiast heroizowano ofiary, które wzbogaciły polski panteon. Ofiary w potocznym mniemaniu lepiej świadczą o Polakach niż jakieś tam sukcesy polityczne czy naukowe” – cierpko komentuje Lech Nijakowski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
 

 

Podziwiajcie, jak płaczemy

 

 

Psychoterapeuta Wojciech Eichelberger podkreślał po katastrofie pod Smoleńskiem, że my, Polacy, mamy wyniesioną z historii słabość: jednoczymy się wobec klęsk, w rozpaczy, kiedy zaś jesteśmy szczęśliwi, dajemy upust naszym najniższym instynktom i walce światopoglądów. Czy poza tym reagujemy na trudne wydarzenia inaczej niż inne nacje? Joanna Heidtman nie uważa, byśmy pod tym względem znacząco różnili się od pozostałych narodów Zachodu. „Choć może bliżej nam do kultur bardziej ekstrawertywnych, okazujących emocje i otwarcie o nich mówiących” – dodaje.

Lech Nijakowski zauważa jednak, że od chwili katastrofy w wielu komentarzach pobrzmiewała megalomańska wizja – oto cały świat płacze i podziwia Polaków. „O innych katastrofach czy ofiarach na świecie nie informowano lub podawano tylko zdawkowe wiadomości – mówi Nijakowski. – Natychmiast także uaktywniał się antyrosyjski rys polskiego dyskursu nacjonalistycznego. Mimo wzorowego zachowania Rosjan – urzędników i zwykłych obywateli – w Internecie i innych mediach można było odnaleźć wiele antyrosyjskich komentarzy czy wręcz teorii spiskowych. Są one zresztą próbą opanowania świata, który okazał się nagle miejscem niebezpiecznym”. Na teatralność naszej żałoby, a przede wszystkim na potrzebę bycia docenionym i podziwianym zwraca uwagę także Zbigniew Białas z Instytutu Kultur i Literatur Anglojęzycznych Uniwersytetu Śląskiego. „Potrafimy dwie rzeczy robić doskonale: cierpieć i kłócić się, chociaż nie znaczy to bynajmniej, że inne nacje tego nie potrafią równie dobrze. Jeśli jest jakaś różnica między nami i innymi nacjami, to chyba taka, że my mamy głęboką potrzebę poklasku świata dla naszego cierpienia, my cierpimy narcystycznie i ekshibicjonistycznie” – uważa Białas.
 

 

Co nie pójdzie na marne

 

Jak echo powtarzały się nad trumnami ofiar katastrofy prezydenckiego samolotu pytania: czy ta tragedia nas odmieni? Czy staniemy się lepsi? Czy przestaniemy się kłócić? „Za normę polską uznać należy – niestety – to, co wydarzyło się po śmierci Jana Pawła II w kwestii pojednania i pokoju między kibicami Wisły i Cracovii. Tyle że szokujące rozmiary tragedii pod Smoleńskiem mogły spowodować nieco dłuższy okres zgody. Ale gdzie tam: już w połowie tygodnia, w trakcie żałoby narodowej, zaczęły się wawelskie przepychanki” – komentuje Zbigniew Białas. Lech Nijakowski trzeźwo zauważa, że oczekiwanie wielkiej zmiany, zarówno pozytywnej („odnowa moralna”), jak i negatywnej („świat już może być tylko gorszy”) jest typową reakcją na takie wydarzenie. „Ludzie nie zmieniają się jednak tak łatwo. Poza tym pamięć w erze kultury audiowizualnej jest szczególnie wybiórcza i krótka” – dodaje Nijakowski.

„Mamy niezdrową skłonność do gromadzenia złych doświadczeń, powracania do nich w debatach i rocznicach, mało natomiast kierujemy się na teraźniejszość i przyszłość. A przecież mądre społeczeństwo to nie takie, które w ogóle nie ma problemów, ale takie, które nie ma z roku na rok tych samych problemów. Nie jest łatwo uczyć się z porażek, tragicznych wydarzeń, z niepowodzeń. Myślę jednak, że współcześnie zmieniamy się w tej mierze” – optymistycznie konkluduje Joanna Heidtman. Zbigniew Białas opowiada, że zaraz po katastrofie dostał wiele e-maili od przyjaciół z zagranicy zaniepokojonych tym, czy państwo polskie będzie mogło nadal funkcjonować. „A ono funkcjonowało jak w szwajcarskim zegarku. Przyjaciele z Grecji pytali, czy mogą nastąpić zamieszki. Zamieszki? Przecież my byliśmy zajęci żałobą! Komu by tam do głowy przyszło w Polsce, że można wykorzystać taką okazję do puczu?” – retorycznie pyta Białas. I zaraz z westchnieniem dodaje: „Było jednak jasne, że szok minie szybko i wszystko wróci do normy. Powiem mało elegancko: po wystawnej stypie ani chybi nastąpi bijatyka”.

 

 

 

 

 

 

Więcej:cywilizacje