„Polskie kolonie zaczynają się za… Rembertowem” – mówił Beck. A jak to było z nimi naprawdę?

W 1939 roku Liga Morska i Kolonialna liczyła niemal milion członków. Jednym z celów organizacji było pozyskiwanie terenów dla polskiego osadnictwa.

Minister Józef Beck mówił, że „polskie kolonie zaczynają się za… Rembertowem” i przestrzegał przed kolonialnymi mrzonkami, ale Parlamentarne Koło Emigracyjno-Kolonialne zrzeszało ponad 50 posłów i senatorów różnych opcji politycznych. Rząd polski inwestował w  wykup terenów dla polskiego osadnictwa m.in. w Argentynie i Brazylii, trwały negocjacje z francuskim MSZ dotyczące osadnictwa na Madagaskarze. Na egzotyczną wyspę została wysłana specjalna rządowa komisja mająca zbadać warunki do osadnictwa. Przewodził jej nie kto inny, tylko sam Mieczysław Lepecki, osobisty adiutant Józefa Piłsudskiego, podróżnik i orędownik idei polskiego osadnictwa zamorskiego. Ponoć jego pomysłem było nazwanie dwóch polskich osad w Brazylii i Argentynie położonych w Paranie imionami córek marszałka – Wanda i Jagoda. W Wandzie nadal mieszkają potomkowie emigrantów z lat trzydziestych. Jest polski kościół z  repliką obrazu Matki Bożej Częstochowskiej i muzeum, w którym zgromadzono polskie pamiątki. „Wzruszające było, kiedy jedna z dziewczynek, która – jak to dziecko – chciała się popisać przed kamerą, zaczęła śpiewać »Na Wojtusia z  popielnika«. Nazywa się Ania Florencja Kisiel i choć nie mówi po polsku, piosenkę śpiewała bez zająknięcia” – opowiada Tomasz Rudomino. 

Zamorska szachownica

Kolonie nie były tylko kolorowym snem. Na przełomie XIX i XX wieku miały je wszystkie światowe mocarstwa. To z nich czerpały dobrobyt, to tam rozładowywane były konflikty społeczne, które mogły sparaliżować Europę. Kolonie – źródło surowców, serce handlu, ciągle głodne rąk do pracy, ciągle oferujące deficytową w Europie ziemię. I wojna światowa zmieniła nie tylko mapę Europy…

Kazimierz Głuchowski, były konsul w Kurytybie, wzbudził sensację, gdyż – jego zdaniem – Polsce należało się 10 proc. kolonii niemieckich. Te na mocy traktatu wersalskiego zostały podzielone między zwycięskie mocarstwa. Przewidywano jednak, że dojdzie do rewizji mandatów kolonialnych, ponieważ Niemcy nie zaakceptowały traktatu.

Już w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości powstały stowarzyszenia lobbujące na rzecz polskiej polityki kolonialnej. Zaczęto poszukiwania dogodnych kierunków emigracji.

Symbolem tego, co chybione i nierealne, stał się Madagaskar. Tymczasem inicjatywa dotycząca osadnictwa na jednej z największych wysp świata wyszła od… Francuzów. Chcieli stworzyć na Madagaskarze dużą społeczność europejską. Przez z górą 200 lat nie mogli poradzić sobie z  Malgaszami. Co i rusz wybuchały powstania. Potencjał wyspy nie był w pełni wykorzystany. Polska komisja pod przewodnictwem Mieczysława Lepeckiego ustaliła, że warunki znakomicie odpowiadają potrzebom osadników, a tamtejsza wieś nie tak bardzo różni się od polskiej. Jeszcze bardziej entuzjastyczne były doniesienia Arkadego Fiedlera w książce „Jutro na Madagaskar”. Powstała przy okazji poszukiwań przez pisarza śladów Maurycego Beniowskiego. Wyprawę sfinansował… polski wywiad, by dysponować alternatywną wobec rządowych ekspertów opinią o możliwościach osadnictwa na Madagaskarze. Po zmianie rządu we Francji i związanej z tym akcji propagandowej „nie chcemy polskich Żydów na Madagaskarze” rozmów o  osadnictwie zaprzestano. Niemniej wśród materiałów znajdujących się francuskich archiwach są dokumenty w tej sprawie pochodzące z 1939 roku. 

 

Dawno temu w Ameryce… 

Kryzys w Europie i lawinowy rozwój gospodarek w obu Amerykach sprawiły, że setki tysięcy Włochów, Irlandczyków, Niemców, przedstawicieli wszystkich europejskich nacji, także Polaków, przemierzały Atlantyk, by znaleźć upragniony raj na Ziemi, krainę wolną od głodu, bezrobocia i  biedy. Buenos Aires stało się drugim po Nowym Jorku miastem Ameryki. Wyrastały tu fortuny, przyjeżdżali najznakomitsi artyści. Elegancki świat istniał dzięki mrówczej pracy dokerów z dzielnicy La Boca – włoskich, greckich, hiszpańskich emigrantów. Ponoć tu swą karierę rozpoczynał sam Aristotelis Onasis. 

W porcie istniał hotel dla emigrantów. Każdy przybysz mógł w nim spędzić bezpłatnie 5 dni. Później organizowano mu transport do jego nowego miejsca zamieszkania. Polski rząd postanowił ułatwić możliwość osadnictwa polskim emigrantom. To dla nich powstała firma Colonizadora del Norte, wykupująca ziemię i organizująca osadnictwo. Przybysze przez wiele lat mogli spłacać swoje działki. Na takich zasadach powstała Wanda – największa osada w okręgu Missiones, w którym w sumie mieszkało ok. 150 polskich rodzin. Właśnie w Wandzie założono Towarzystwo Polskie troszczące się o potrzeby mieszkańców – budowę: świetlicy, kaplicy, wyznaczenie cmentarza. 

Argentyńczycy napis z nazwą osady czytają „Łanda”. Mieszkańcy miasta poprawiają – WANDA! Mieszkają tu potomkowie Szwajcarów, Ukraińców, Włochów, Niemców. Wszyscy są Argentyńczykami i są zgodni – to miasto powstało dzięki Polakom. 

Rosita Jejer była dyrektorem szkoły, organizowała wystawy o historii miasta, a  w końcu powstało muzeum. Na fotografiach Kisielowie, Domańscy, polskie rodziny, polskie nazwiska, pamiątki przywiezione z dawnej ojczyzny. Przedmioty, które mają osobisty wymiar dla mieszkańców Wandy. Ich dziadkowie mieli stworzyć kawałek Polski na końcu świata. Nie muszą, lecz chcą kultywować tę pamięć.

Więcej:kolonie