Prawdziwa historia Joanny d’Arc. Czy naprawdę spłonęła na stosie?

Czy bohaterka narodowa Francuzów spłonęła na stosie? Podobno. Jednak według niektórych źródeł… żyła jeszcze długo i szczęśliwie.

W pamięci Francuzów Joanna zapisała się jako narodowa bo­haterka. Kierował nią głos Boga, który nakazał jej walczyć z Anglikami i dopro­wadzić do koronacji Karola VII Walezjusza. Pojmana przez wrogów, została oskarżona przez posłusznych Anglikom biskupów o herezję i skazana na śmierć na stosie w Rouen 30 maja 1431 r.

JOANNA NA STOSIE?

Relacje z jej egzekucji są pełne emo­cji. Tak śmierć Joanny opisywał obecny tam mieszczanin z Paryża: „Widziałem ją w płomieniach wzywającą wiele razy imienia Jezusa. Widziałem wielu, którzy podczas całego wydarzenia lamentowa­li i mówili, że Joanna została niespra­wiedliwe skazana”. Pewien miejscowy ksiądz wspominał: „Kiedy Joanna zo­baczyła wzniecony ogień, zaczęła krzy­czeć głośno: »Jezu, Jezu«, i aż do śmierci wykrzykiwała »Jezu«. Usłyszałem ojca Jeana Alepe’a, ryczącego rzęsistym pła­czem, który powiedział: »Naprawdę chciałbym, aby moja dusza znalazła się tam, gdzie trafi dusza tej kobiety«”.

Jej zachowanie na stosie poruszyło do łez nawet zagorzałych przeciwników. Do ostatniej chwili uważała, że słyszy głos Boga i że Bóg jej nie oszukał – tak podaje katolicka encyklopedia wydana w 1910 r., czyli rok po beatyfikacji fran­cuskiej bohaterki.

W maju 1920 roku papież Bene­dykt XV uznał jej śmierć za męczeństwo i wpisał Francuzkę w poczet świętych. „Święta Joanno d’Arc, któraś wolała upokorzenie i śmierć niż negację praw­dy, Święta Joanno d’Arc, któraś nawró­ciła świadków swojego męczeństwa” – brzmi odtąd litania do Dziewicy Orle­ańskiej. Z kolei w 2011 r. Benedykt XVI powiedział o niej: „Umierała, patrząc na ukrzyżowanego Jezusa”.

Na tym kryształowym wizerunku są jednak zagadkowe rysy. Byli tacy, którzy nie uwierzyli w śmierć bohaterki. Paryski kronikarz o pseudonimie „Bourgeois de Paris” zanotował, jakoby jesz­cze w sierpniu 1440 r. wielu we Francji uważało, że Joanna nie została spalona na stosie. Z kolei znajdujący się w British Museum w Londynie manuskrypt kroniki normańskiej z 1439 r. informuje, że „ostatecznie spalili ją publicznie lub inną kobietę taką jak ona, w odniesie­niu do czego ludzie mieli i wciąż mają odmienne opinie”. Zaś pionier bibliote­karstwa Gabriel Naude w 1570 r. napi­sał: „Dziewica nigdy nie została spalona inaczej niż jako kukła”.

Nic dziwnego, że w następnych wiekach historycy i pasjonaci zagadek z przeszłości poszukiwali nowych do­kumentów i kronik, które pomogłyby rozwikłać zagadkę śmierci Joanny d’Arc.

ROK 1436

W archiwum miejskim w Orleanie w centralnej Francji można wygrzebać stare zakurzone księgi rachunkowe miasta z 1436 r. 20 sierpnia tego roku, czyli pięć lat po śmierci Joanny d’Arc, pojawił się w mieście jej brat Pierre du Lys (to nazwisko szlacheckie nadał ro­dzinie d’Arc król Karol VII). Otrzymał z kasy miasta pieniądze, aby „sfinanso­wać podróż do swojej siostry Joanny la Pucelle”. „Pucelle”, czyli dziewica, to przydomek… nieżyjącej Joanny d’Arc. W tym samym czasie miasto zapłaciło posłańcom, którzy przynieśli do miasta listy od Joanny. Była tam legendą: to ona na czele armii francuskiej wyzwo­liła oblegane przez Anglików miasto i dlatego zyskała przydomek Dziewicy Orleańskiej. Czyżby pięć lat po egzekucji w Rouen dziewczyna wciąż żyła?

Świadczyłaby o tym kolejna relacja z tego czasu. W 1683 r. antykwarysta Pere Vignier opublikował odnalezioną przez siebie kronikę miasta Metz. Zna­lazł się w niej zapis, że 20 maja 1436 r. przyjechała tam Joanna la Pucelle (dzie­wica Joanna) i spotkała się ze swoimi braćmi Pierre’em oraz Jehanem, którzy rozpoznali w niej swoją siostrę. W cią­gu następnych dni kobieta zobaczyła się z możnymi i rycerzami, którzy pamięta­li ją z okresu wojny stuletniej. Wszyscy rozpoznawali w niej Joannę d’Arc! Tę, która miała przecież spłonąć na stosie! Co więcej, kobieta otrzymała od moż­nych prezenty, m.in. konia i miecz.

 

Wprawdzie w innej wersji kro­niki Metzu podano odmienną wersję wydarzeń („przybyła do miasta pewna oszustka, podająca się za Joannę d’Arc, i niektórzy jej uwierzyli”), jednak ta pierwsza była bardziej szczegółowa i ze względu na swój sensacyjny charakter zdobyła większy rozgłos.

PANI DES ARMOISES

Co istotne, wymieniona w zapi­skach z Metzu Joanna przedstawiała się także jako Claude. Takie imię nosiła również pani des Armoises, która kilkakrotnie pojawiała się w kronikach jako ocalona Dziewica Orleańska.

W XVIII w. benedyktyński mnich Dom Calmet opubliko­wał „Histoire de Lorraine”. Zamieścił w niej informację o akcie z 7 listopada 1436 r., w którym rycerz Robert des Armoises i jego żona „La Pucelle de France” oświadczają, że są małżeń­stwem oraz że sprzedają jedną czwartą posiadłości w Haraucourt niejakiemu Collardowi de Failly.

Zaś w księgach rachunkowych Orleanu znajduje się in­formacja, że „Joanna des Armoises” (najwyraźniej z czasem przestano używać wobec pani des Armoises imienia Claude, a poprzestano na Joannie) w 1439 r. odwiedziła miasto i otrzy­mała od rady miejskiej 210 liwrów „za dobro, które uczyniła dla miasta podczas oblężenia w 1429 roku”. Inną kwotę wy­płacono jednemu z miejskich winiarzy za dostarczenie Joannie 10 piw i butelki wina. Jak widać kobieta przez lata cieszyła się względami mieszkańców Orleanu.

SZOK DLA KOŚCIOŁA

Jeśli des Armoises faktycznie była Joanną dArc, to zna­czy, że Dziewica Orleańska wyszła za mąż! Trudno uwierzyć, by małżeństwo nie zostało skonsumowane. Zwłaszcza że jak powiadają inne źródła, urodziła mężowi dwóch synów.

Na dodatek o bohaterce krążyły plotki jeszcze bardziej bluźniercze. Historyk z XIX w. Jules Quicherat odnalazł interesujący fragment przypuszczalnie na temat Joanny w dziele o czarach z 1475 r. opublikowanym przez niemieckiego mni­cha Nidera. Wynika z tej książki, że ok. 1439 r. bohaterka przebywała w Kolonii, gdzie walczyła w oddziałach wspiera­jących tamtejszego biskupa w konflikcie z księciem. Walczyła, a w zasadzie piła na umór i rzucała czary. N

ider pisał o niej m.in., że „przejmowała zachowanie właściwe mężczyznom, biegała wkoło uzbrojona z dziko rozwianą odzieżą. Widziana była również w tańcu z mężczyznami. I zwykła pić i hulać”. Jak wspomina niemiecki inkwizytor, kobieta poślubiła rycerza, a „obecnie jest konkubiną księdza w Metz”!

Dla Kościoła katolickiego, który pod koniec XIX w. coraz mocniej przedstawiał Joannę jako chrześcijańską męczennicę i szykował jej beatyfikację, takie odkrycia musiały być szokiem.

KTO SPŁONĄŁ?

W tej sytuacji francuski historyk i archeolog Gaston Save w 1893 r. posta­nowił wyjaśnić, co w istocie mogło się stać 30 maja 1431 r. w Rouen. Odnalazł jedną z relacji z wykonania wyroku, któ­ra podaje, że ofiara szła na szafot z za­krytą twarzą („le visage embronche”). Jak przypuszczał Save, strażnicy zostali przekupieni i uwolnili Joannę d’Arc, a na stos wprowadzili inną Bogu ducha winną osobę. Przyglądający się egzekucji motłoch był w dużej odległości od stosu i nie mógł dokładnie widzieć, kto zginął.

Trudno pomyśleć, żeby za taką ope­racją nie stał ktoś wpływowy. Historyk Jean Grimod w 1952 r. zasugerował, że Joannie w ucieczce pomógł Pierre Cauchon, główny sędzia w jej procesie. Ten biskup Beauvais, pozostający na usługach Anglików, mógł się bać, że król Francji zajmie niebawem jego ziemie i zemści się na nim straszliwie za wykonanie wyroku na d’Arc.

Mógł też uwie­rzyć plotce, że Joanna nie była zwyk­łą wieśniaczką z Domremy, lecz przyrod­nią siostrą władcy: córką królowej Izabeli Bawarskiej i księcia orleańskiego. W ta­kim wypadku król Francji Karol VII nie miałby dla Cauchona litości…

 

WSPÓŁCZESNY LEKARZ BADA „RELIKWIE”

Całej aferze mogło położyć już kres znalezisko z 1867 r. Wówczas pewien paryski aptekarz ogłosił, że na strychu swojego zakładu odkrył słoik z podpi­sem: „Szczątki znalezione pod stosem Joanny d’Arc, Dziewicy Orleańskiej”. W naczyniu znajdowały się: fragment żebra, krąg, strzępek lnianej tkaniny, ja­kiś proszek oraz… kawałek kociej kości udowej. Ten ostatni element wcale nie musiał być czymś zaskakującym, gdyż w średniowieczu wrzucano nieraz na stos oprócz czarownic również koty. Szczątki były czarne, co wskazywało, że znajdowały się w ogniu.

Na początku XX w. Kościół poddał te szczątki wnikliwemu badaniu, jednak nie orzekł ostatecznie, czy są autentycz­ne (katolicka diecezja Tours trzyma je jednak w swoim muzeum w Chinon). Niedawno, w 2006 r., za zbadanie szczątków wziął się francuski lekarz Philippe Charlier. Nazywany „Indianą Jonesem cmentarzy”, znany jest z tro­pienia przyczyn śmierci znanych postaci z historii Francji.

Z 18-osobowym zespołem zaszył się na kilka miesięcy w uniwersyteckim szpitalu Raymond Poincare pod Paryżem. Badacze wykorzystywali metody archeometrii (nauka zajmu­jąca się ustalaniem daty powstania artefaktów), archeobotaniki (analiza mikroszczątków roślin) oraz osteologii (nauka o kościach). Relikwie umieszczono pod mikroskopem oraz poddawano testom chemicznym.

Przydatne okazały się również… czułe nosy testerów per­fum. Wyczuli w szczątkach zapach wanilii. Taka woń charak­teryzuje rozkładające się ciała, nie spalone. W trakcie badań odkryto także, że za czarny kolor odpowiedzialny jest nie ogień, z którego te kości miałyby zostać wyjęte, lecz sosnowa żywica, używana do balsamowania ciał… w starożytnym Egipcie!

Ra­diowęglowa analiza szczątków wykazała, że pochodzą z okresu między III a IV w. p.n.e. Zamiast relikwii Joanny d’Arc naukow­cy mieli przed sobą szczątki mumii! W ten sposób badania Charliera nie tylko nie rozwiały wątpliwości co do okoliczności śmierci Joanny, ale dały oręż krytykom oficjalnego życiorysu świę­tej. Bo jeśli zginęła męczeńską śmiercią, to gdzie są relikwie? Można powiedzieć: nie ma relikwii, nie ma dowodów śmierci.

UKRAIŃSKI ANTROPOLOG I SZKIELET JOANNY

Zwłoki „prawdziwej Joanny d’Arc” rzekomo odnalazł eks­centryczny ukraiński antropolog Siergiej Gorbenko (znany m.in. z wykonania rekonstrukcji twarzy św. Bernarda z Clairvoux, twórcy potęgi zakonu cystersów). Kiedy w 2001 r. Gorbenko prowadził badania szkieletów w sar­kofagach w bazylice Notre Dame de Clery nieopodal Orleanu, dokonał niebywałego odkrycia. Otóż wśród kości szkieletu króla Ludwika XI Walezjusza znajdowały się kobiece szczęki. Z kolei w następnym sarkofagu Gorbenko odkrył czaszkę, która pasowała do owych szczęk. Zaś w następnej krypcie, gdzie spoczywał Jean de Dunois – rycerz i znajomy Joanny d’Arc – znajdował się szkielet należący do właścicielki szczęki i czaszki.

Jak wynika z analiz Gorbenki, szczątki należały do kobiety zmarłej w wieku ok. 55 lat, która miała dobrze wykształcone mięśnie i prawdopodobnie nosiła zbroję. Uznał tak na podstawie faktu, że kości osób dźwiga­jących ciężary są odpowiednio twardsze. Biorąc pod uwagę, że w średniowieczu kobiety niezwykle rzadko brały udział w wojnach, Gorbenko uznał, że ten szkielet musiał należeć do Joanny d’Arc.

Trudno powiedzieć, czy to dobra wiadomość dla Kościoła. Jeśli rzeczywiście relikwie świętej się znalazły, oznacza to, że nie zginęła na stosie! To nie koniec sen­sacji Gorbenki. Jego zdaniem Joanna d’Arc należała do rodziny królewskiej Walezjuszy: w rzeczywistości nazywa­ła się Margarita d’Champdiver, była córką Karola VI i jego metresy Odetty d’Champdiver. Co ciekawe, hipoteza Gorbenki nie wyklucza, że owa Margarita była zarazem Joanną d’Arc i Claude des Armoises. Tylko co wtedy z miejscem pochówku pani des Armoises w Pulligny?

TAJEMNICZY PORTRET

Jednocześnie nie próżnowali zwolen­nicy hipotezy, że to Joanna des Armoises była ocaloną Dziewicą Orleańską. Wykorzy­stali wydarzenia z 1871 r., gdy wójt miasta Jaulny zdradził, że w zamku Roberta i Jo­anny (Claude) des Armoises pod warstwą tynku znajduje się portret właścicielki, namalowany zapewne jeszcze za jej życia. Kilka lat temu naukowcy postanowili porównać ten portret z XV-wieczną do­mniemaną rzeźbą twarzy Joanny dArc, znajdującą się dziś w muzeum w Orleanie.

Podjęła się tego dr Ursula Wittwer-Backofen z uniwersyteckiego szpi­tala we Freiburgu. Po komputerowym nałożeniu na siebie obu wizerunków i porównaniu proporcji twarzy i kształtu głowy doszła do wniosku, że pani des Armo­ises i Joanna d’Arc faktycznie mogły być tą samą osobą.

 

Nie zgadza się z tym Dick Berents, mediewista z uniwersytetu w Utrech­cie. Jego zdaniem pani des Armoises to oszustka. Badacz powołuje się przy tym na kronikę Pierre’a Sali z 1516 r. Autor, jeden z królewskich dworzan, miał usły­szeć, jakoby des Armoises przyznała, że podszywała się pod Dziewicę Orleańską.

Wedle kronikarza w 1440 r., gdy Karol VII dowiedział się, że domniemana Joanna żyje, zaprosił kobietę do Paryża. Aby zwe­ryfikować jej prawdomówność, władca po­stanowił posłużyć się rozmową z Dziewicą Orleańską sprzed ponad 10 lat. „Pucelle, witaj z powrotem, w imię Boga, który zna sekret pomiędzy mną a tobą” – miał po­wiedzieć król, kiedy przybyszka weszła do jego ogrodu. Des Armoises miała wówczas paść przed królem na kolana, przyznać się do oszustwa i poprosić o przebaczenie. Nie wiadomo jednak, skąd wzięła się oszustka, ani jak wyglądało jej życie przed ślubem z Robertem des Armoises i wcieleniem się w Joannę d’Arc.

LUDZKA PAMIĘĆ

„Obrońcy” des Armoises twierdzą, że relacja Sali powstała po latach od opisywanego wydarzenia i nie można przywią­zywać do niej zbyt dużej wagi. Autor lub jego informator mógł się pomylić albo ce­lowo zniekształcić fakty. Ponadto zwracają uwagę, że Joannę dArc rozpoznało w żonie Roberta des Armoises wiele osób. W tam­tych czasach zdarzały się jednak przypad­ki podszywania się pod czyjąś tożsamość. Bodaj najbardziej znany badała profesor Hamrdu Natalie Zemon Davies, autorka książki „Powrót Martina Guerre’a”.

W średniowieczu gdy nie tylko nie znano jeszcze fotografii, ale wśród niższych warstw społecznych nie malowano nawet portretów, ludzie mieli trudności z zapamiętywaniem wyglądu innych osób. Zwłaszcza po upływie wielu lat od ostatniego spotkania mogli ulegać sprytnym szalbierzom. Jak wynika z ba­dań profesor Davies, rodzina i znajomi dawno nie widzianej osoby byli bardziej skłonni zaakceptować oszusta, jeśli mieli w tym jakiś interes.

A bracia Joanny d’Arc odnosili wyraźne korzyści z jej „zmartwychwstania”. Za życia siostry byli razem z nią przyjmowani na książęcych dworach i obdarowywani prezentami. Zostali nawet decyzją Karola VII przyjęci do sta­nu szlacheckiego. Po śmierci Joanny na stosie ich kariera się skończyła. Teraz, gdy ponownie mieli u boku wyzwolicielkę Francji, mogli z nią podróżować i czerpać z tego korzyści. Wiemy na przykład, że w 1443 r. Pierre du Lys otrzymał od księcia Orleanu prawo wieczystego użytkowania jednej z wysp na Sekwanie.

CZAS NA KOLEJNYCH ODKRYWCÓW

Przedziwne świadectwa „drugiego życia” Joanny d’Arc zderzają się z opisami jej śmierci na stosie w 1431 r. „Tajemnicza działalność Joanny des Armoises budzi zacie­kawienie i trudno ją wyjaśnić. Jednak opisy śmierci prawdzi­wej dziewicy są obszerne i poruszające. Nie ma więc podstaw, aby wątpić w prawdziwość jej śmierci na stosie” – sądził szkocki pisarz i antropolog z przełomu XIX i XX w. Andrew Lang.

Jednak spór o francuską bohaterkę nie zakończy się szybko. Wciąż pozostaje wiele wątków do zbadania. Na przykład ze wspo­mnień mieszkańców Pulligny – leżącego nieopodal Domremy, rodzinnego miasteczka Joanny – wynika, że w lokalnym kościele , jeszcze na początku XX w. wisiała tablica nagrobna z napisem: „Tu spoczywa Claude des Armoises i jej mąż rycerz Robert”. Ta­blica została usunięta w czasie przygotowań do procesu beatyfikacyjnego Joanny d’Arc. Czyżby Kościół katolicki chciał coś wów­czas ukryć? Niewykluczone, że szczątki pary nadal znajdują się w krypcie owego kościoła i można byłoby je przebadać…