Trwa sezon pielgrzymowania. Wierni zostawiają prezenty. Odlewy części ciała, włosy

Wakacje to okres pielgrzymowania na Jasną Górę. Wierni mają długą trasę do pokonania, średnio od 100 do 600 km. Przy okazji wierni składają rozmaite dary. To domena wszystkich religii świata. Wyznawcy próbują przekupić niebiosa – licząc na rewanż.
Trwa sezon pielgrzymowania. Wierni zostawiają prezenty. Odlewy części ciała,  włosy

Koszulka, w której Brazylijczyk Romario wygrał Mundial 1994; but, którym portugalski napastnik Nuno Gomes strzelał bramki na Euro 2004; kaski wybitnych kolarzy i motocyklistów. To nie eksponaty w muzeum sportu, lecz część kolekcji…  sanktuarium w Fatimie. „Widziałem mnóstwo lasek i kul, ale ani jednej drewnianej nogi” – ironizował pisarz Emil Zola po obejrzeniu wotów w innym, równie znanym miejscu kultu, francuskim Lourdes. I dodawał, że uwierzy w cuda dopiero wtedy, gdy zobaczy kończynę, która odrosła po amputacji.

Składanie ofiar należy „obok modlitw do najważniejszych form nawiązywania kontaktu ze sferą ponadludzką i (…) jest znane prawie we wszystkich kulturach” – piszą w „Leksykonie religii” kardynał Franz König i profesor Hans Waldenfels. Przybiera jednak tak różne formy, że w przedmiotach zgromadzonych przed ołtarzami, posągami i obrazami czasem trudno rozpoznać ofiarowane istotom nadprzyrodzonym dary.

 

Płonące głowy, ręce i nogi

Niezależnie od wyznawanej religii ludzie proszą o to samo: o zdrowie dla siebie i bliskich, szczęście w miłości, poczęcie dziecka, powodzenie w interesach. Adresatów tych próśb traktują podobnie jak ziemskich decydentów, starając się zyskać ich przychylność za pomocą materialnych dowodów wdzięczności. Zazwyczaj dołączają do nich zobowiązania i przyrzeczenia, dlatego taki dar nazwano łacińskim słowem votum oznaczającym ślubowanie.

Katolicy ofiarowują złote serduszka, medaliki, szkaplerze, często także przedmioty, które są  symbolem ich spełnionych marzeń lub dramatycznych, ale zakończonych pomyślnie, przeżyć. Nikogo więc nie dziwi, że sportowiec składa jako wotum część swego stroju, żołnierz odznaczenie wojenne, pisarz pióro, więzień obozu koncentracyjnego różaniec z chleba, marynarz miniaturkę statku. Równie naturalne było przekazanie sanktuarium fatimskiemu przez Jana Pawła II kuli, którą ranił go Mehmet Ali Ağca, czy złożenie na Jasnej Górze przez Lecha Wałęsę medalu i dyplomu noblowskiego.

Ale nawet katolików mogą zdumiewać dary zanoszone do świątyń przez współwyznawców w innych krajach. Trudno sobie na przykład wyobrazić, by rodzice proszący o uzdrowienie dziecka wrzucili do ognia jego podobiznę. Tymczasem w Fatimie zdarza się to często. Sklepy z dewocjonaliami oferują też woskowe figury maluchów obojga płci. Dorośli dotknięci różnymi schorzeniami  mogą w zależności od potrzeb nabyć – również wykonane z wosku – nogi, ręce, płuca i inne części ciała.

Jeszcze niedawno palono je razem z tysiącami świec na stelażach obok Kaplicy Objawienia. Obecnie są składane  w specjalnych pojemnikach i wrzucane do ognia przez księży. Mimo podniosłego charakteru obrzędu widok rozpływających się w płomieniach głów i kończyn jest dość makabryczny. „Nie zachęcamy do tego, ale to element portugalskiej religijności ludowej” – wyjaśnił mi tamtejszy ksiądz João Silveira.

„Jeśli cierpiący człowiek wierzy, że spalając symbol choroby, otrzyma pomoc Matki Bożej, nie możemy mu tego zabronić”. 

 

Malowane nieszczęście

Nie mniej oryginalne są wota składane przez katolików meksykańskich. W bazylice Matki Bożej z Guadelupe i sanktuarium maryjnym w Chalma można obejrzeć tysiące obrazków namalowanych osobiście przez wiernych lub na ich zlecenie przez ludowych artystów. Jednym z nich jest Jose Lopez, któremu po zdiagnozowaniu złośliwego nowotworu kości pozostała już tylko modlitwa o cud. Amputowano mu nogę, ale przeżył i został jednym z najwyżej cenionych retableros – malarzy wotów. Każde z tych „dzieł” to osobista opowieść ofiarodawcy. Czasem straszna, czasem wzruszająca. Namalować można wszystko, trzeba jednak przestrzegać ukształtowanego przez wieki kanonu. Obraz musi być poziomy, podzielony na trzy części. Najwięcej miejsca zajmuje scena przedstawiająca cud, o który prosi lub za który dziękuje donator. Z ustaleń naukowców badających tę tradycję wynika, że najczęściej malowani są chorzy leżący w łóżku, przy którym klęczą ich bliscy, oraz wypadki samochodowe. Sporo jest obrazów składanych przez wykonujących niebezpieczne zawody: górników, policjantów, elektryków, strażaków oraz… prostytutki i polityków. Na mnie szczególne wrażenie wywarły rysunki kobiet, które proszą o pomoc w znalezieniu męża, i wiszące tuż obok błagania o uwolnienie od małżonka, bo pije i bije.

 

W prawym górnym rogu maluje się postać, do której adresowana jest prośba lub podziękowanie: Marię, Jezusa, wybranego świętego. Obowiązkowo muszą ją otaczać chmury, by podkreślić, że chodzi o mieszkańca nieba. Trzecia część obrazu to umieszczony pod rysunkiem opis i krótka modlitwa.

Meksykańscy rewolucjoniści bezlitośnie drwili z tych bezpretensjonalnych aktów wiary, widząc w nich jedynie przejaw ciemnoty podtrzymywanej przez Kościół. Kiedy jednak dalecy od katolicyzmu artyści tej miary co Diego Rivera i Frida Kahlo zaczęli kolekcjonować „święte obrazki” i nawiązywać do nich w swojej twórczości, dostrzeżono, że są bezcennym źródłem wiedzy o codziennym życiu prostych ludzi od XVIII wieku do dziś. Nagle nabrały wartości i trzeba ich strzec przed złodziejami. Zmienili się też wierni, którzy dla wygody coraz częściej zamiast rysunków namalowanych własnymi rękoma przynoszą do kościołów fotografie rozbitych samochodów i szpitalnych łóżek.

 

Trzecia ręka Madonny

Chrześcijanie zapożyczyli zwyczaj składania wotów od pogan. Średniowieczna legenda o św. Janie Damasceńskim świadczy jednak o próbie budowania własnej tradycji – świętemu miało przydarzyć się dokładnie to, czego oczekiwał Emil Zola. Podczas służby na dworze arabskiego kalifa Jan został nie-słusznie oskarżony o malwersacje finansowe i za karę obcięto mu dłoń. Zdruzgotany modlił się gorliwie przed ikoną Hodigitria (Madonny z Dzieciąt-kem) i stał się cud – ręka odrosła. W dowód wdzięczności wykonał ze srebra jej kopię i umocował na obrazie, który od tego czasu nosi nazwę Trójrękiej Ikony Matki Bożej. Obecnie wraz ze słynnym wotum jest przechowywany w klasztorze na górze Atos. Święty natychmiast znalazł naśladowców i na ikonach zaczęto masowo wieszać wota w nieco uproszczonej formie. Zamiast srebrnego odlewu wykonywano tabliczki z cyny, na których wytłaczano dłoń. Z czasem poszerzono zakres próśb i w greckich kościołach znajdują się dziś niezliczone metalowe plakietki, tzw. tamata, przedstawiające części ludzkiego ciała.

Ubożsi wierni składali substytut w postaci dłoni, uszu, głów ulepionych z wosku – tańszego, lecz uważanego za substancję czystą  i świętą. Czasem palono je wraz ze świecami, czasem wieszano obok ikon. W ten sposób na wschodzie Europy narodziła się tradycja, która przetrwała do naszych czasów w położonej na zachodnich krańcach kontynentu Fatimie.

Najstarsze wota

Odkrycia archeologiczne wykazały, że składanie malowanych wotów sięga prehistorii. W ruinach świątyń Olmeków, Zapoteków i Majów znaleziono tabliczki z wyrytymi prośbami do bogów deszczu Tlaloca i wojny Huitzilopochtli. Pierwszego błagano o życiodajną wodę, drugiego – o po-wrót z niebezpiecznej ekspedycji. Tabliczki z terakoty, brązu lub kamienia z prośbami o łaskawość niebios zanosili do swoich świątyń również starożytni Grecy. W pobliżu miasta Locri, czyli dawnej greckiej kolonii Lokryda na południu Włoch, odnaleziono ich ponad 5 tys. Namalowane lub wyrzeźbione sceny dostarczają informacji o religijności mieszkańców, prawach rządzących ich codziennym życiem. Na wotach składanych przez kobiety ofiarodawczynie zawsze znajdują się w otoczeniu rodziny, na wotach od mężczyzn są jedynie oni i bogowie, do których się zwracają. Grecy nazywali te tablice pinaksami i od nich pochodzi słowo pinakoteka, czyli galeria malarstwa. Ale wpływ pinaksów nie ograniczył się do języka. Do własnych potrzeb zaadaptowało je chrześcijaństwo, czego efekt można dziś zobaczyć w cerkwiach, zwłaszcza na Cyprze i w Grecji.

 

Tunel i beczka wina

Pod względem liczby składanych wotów z chrześcijanami mogą rywalizować wyznawcy shinto. Pragmatycznych Japończyków uważa się często za ateistów, ale pozory mylą. Faktycznie, tylko bardzo nieliczni uczestniczą w nabożeństwach i regularnie się modlą, ale równie trudno spotkać takich, którzy przed podjęciem życiowo ważnej decyzji nie zwracają się do bogów i duchów.

Przed niemal każdą świątynią stoją stelaże obwieszone tabliczkami wotywnymi – ema. Osoby składające prośby o pomoc kupują je na przyświątynnych stoiskach i osobiście lub korzystając z usług kaligrafów, wypisują swoje życzenia. By adresaci zwrócili na nie uwagę, po wykonaniu rytualnych ukłonów donatorzy głośno klaszczą. Najwięcej jest próśb studentów o pomoc w zdaniu egzaminów i osób ubiegających się o pracę, o powodzenie podczas rozmów kwalifikacyjnych. Nie brak jednak ema od nieszczęśliwie zakochanych i chorych.

Przedsiębiorcy składają kosztowniejsze dary, na przykład baryłki sake – trunku niezbędnego do odprawiania rytuałów religijnych. Opróżnione beczułki pozostają na terenie świątyni jako wota.

Jeszcze bardziej niezwykłe ofiary otrzymuje bogini płodności i pomyślności Inari w swojej świątyni w Kioto. Japoński pejzaż trudno sobie wyobrazić bez tori – bram, które oddziela-ją świat zewnętrzny, czyli sferę profanum, od strefy sacrum. Ale do Fushimi Inari w Kioto nie przechodzi się przez jedną czy dwie tori, lecz utworzony z nich tunel. W sumie bram ofiarowanych jako wota jest już około 10 tysięcy, a dodać do tego trzeba co najmniej dru-gie tyle miniaturek  złożonych przed ołtarzami i posągami.

 

W Japonii shinto splata  się z buddyzmem i często właśnie po wotach można rozpoznać, do kogo należy dana świątynia. Buddyści nie składają niebu ema ani tori, lecz własne dary.

 

Łóżeczko na drzewie

Według oficjalnej teologii są to jedynie przedmioty pomagające w medytacji i osiąganiu oświecenia, ale zwykli ludzie traktują je identycznie jak wyznawcy innych religii – ofiarowują istotom nadprzyrodzonym z nadzieją na rewanż z ich strony.

Buddyjskie wota z reguły wykonują mnisi. W Tybecie są to finezyjne konstrukcje z barwionego masła, w Bhutanie – z papieru, drewna i wosku, w Laosie i Tajlandii – figurki Buddy lub terakotowe tabliczki z jego podobizną.

Wszędzie popularne są miniaturowe stupy, do których wkłada się zwitek papieru z tekstem modlitwy lub posążek założyciela religii. Na himalajskich przełęczach Tybetu, Nepalu i Bhutanu namiastki stup układa się z kamyków; obok na drągach lub sznurach wiesza się kolorowe skrawki materiału z prośbami o pomoc w przeprawie przez góry. W Birmie pielgrzymi oblepiają  posążki Buddy cieńszymi od włosa płatkami złota. Po latach ozłocony Oświecony bardziej przypomina bałwanka niż ludzką postać.

Równie hojni dla swoich niezliczonych bogów są hinduiści. Najbardziej zdeterminowani wykraczają poza klasyczne wota w postaci dewocjonaliów, obrazków czy kwietnych girland i oddają to, co mają najcenniejszego – od ślubnej biżuterii po obcinane do gołej skóry włosy. Małżeństwa niemogące się doczekać potomstwa pielgrzymują do bogini Minakszi, by w bardzo dosłowny sposób przekazać jej swoje prośby. Na rosnących przy świątyni drze-wach wieszają lalki i miniaturki dziecięcych łóżeczek.

Można na to reagować tak jak Emil Zola na kule i laski pozostawione w Lourdes. Ale czy kpiarze spoglądający z wyższością na naiwnych prostaczków sami nie zawiązują wstążeczek na drzewkach szczęścia, nie zakłada-ją kłódek na mostach i nie wrzucają monet do fontann, by wrócić do miejsc, w których przeżyli coś niezwykłego? Nie zdają już sobie sprawy,  że to, co robią, jest niczym innym jak zeświecczoną formą składania wotów dawnym duchom i bogom.