Przypadek z charakterem. “Upór. To chyba jej główna cecha”

To stało się trochę niechcący: uszyła dla córki buty, a ich zdjęcie wrzuciła na blog. Dostała maile z pytaniem, czy można je kupić. Po trzech latach Zuzia Górska jest projektantką torebek i właścicielką rozpoznawalnej w Polsce marki. Jak mówi, porwała się na biznes, nie bacząc na konsekwencje.

Odrzykoń, wieś w powiecie krośnieńskim, to oaza spokoju. Cisza, widok na przełęcz i góry. Tymczasem Zuzię Górską co chwila coś odrywa od rozmowy. Musi rozstrzygnąć z prawnikiem jakiś problem. Przekonać dostawcę maszyny, żeby uznał reklamację. Dowiedzieć się o losy jednego z zamówień. Umówić lekarza w Krośnie, bo czteroletnia Krysia ma dziwną wysypkę. Dopilnować, by 11-letni Michał, który właśnie wrócił ze szkoły, sprzątnął swój pokój. Na szczęście Bartek, jej mąż, ma chwilę, by pojechać zamknąć pracownię.

„Teraz i tak jest lżej. Dwa lata temu robiłam wszystko sama. Rano szyłam i wysyłałam paczki, po południu zajmowaliśmy się domem, potem do późnej nocy odpisywałam na maile i spisywałam zamówienia” – opowiada Zuzia. Od czerwca 2012 roku Pracownia Twórcza Zuzi Górskiej mieści się w budynku starej szkoły przy głównej drodze w Odrzykoniu. Torebki szyje pięć osób, jest też dziewczyna, która załatwia większość spraw biurowych. „Zuzia Górska” stała się wyróżniającą się marką na rynku hand made. W ostatnim roku sprzedała w swoim sklepie internetowym około trzech tysięcy torebek. „Gdyby ktoś mi powiedział dwa lata temu, że tak się stanie, nie uwierzyłabym” – mówi Zuzia. Jej zdaniem o sukcesie zdecydował splot sprzyjających okoliczności. Wydaje się jednak, że nie bez znaczenia jest również charakter założycielki.   

Rodzinne strony

„Jestem pracowita i uparta, a mój mąż bardzo zdolny. Wiedziałam, że jeśli Zuzia odziedziczy po nas te talenty, zrobi coś niezwykłego” – mówi Zofia Gorczyca, mama Zuzi. Rola rodziców jest w tej historii niebagatelna. Mama – właścicielka gabinetu rehabilitacji, i ojciec prowadzący zakład naprawy motocykli, założyciel pisma „Świat motocykli”, na początku lat 90. przenieśli się z Warszawy w pobliże Krosna, w rodzinne strony ojca. Początkowo drewniany dom miał służyć wakacyjnym wypadom, ale zdecydowali się tam zamieszkać. „Zuzia zdała do elitarnej szkoły muzycznej w Warszawie.

Odkąd pamiętam, rodzice mówili, żebym nie szukała pracy u kogoś, tylko wymyśliła coś swojego

Po wakacjach w Odrzykoniu wróciła więc do Warszawy, ale po tygodniu czy dwóch, w dżinsach i wojskowej parce stanęła w progu i oświadczyła, że zostaje tutaj. Nie było dyskusji” – opowiada mama. Już wtedy było jasne, że Zuzia nie lubi iść utartym szlakiem. W szkole muzycznej nudziło ją pianino, wolała grać na perkusji. W Krośnie odnalazła się w liceum społecznym. Tyle że w czwartej klasie zaszła w ciążę. Wtedy odebrała lekcję samodzielności. Z mężem zamieszkała w Warszawie, skończyła szkołę, zdała na wychowanie fizyczne. Po dwóch latach, gdy małżeństwo okazało się pomyłką, zaczęła kursować między Warszawą a Odrzykoniem, by w końcu zamieszkać w kawalerce przy rynku w Krośnie. Podejmowała się różnych zajęć: pracowała w gabinecie rehabilitacyjnym mamy, gotowała w gospodarstwie agroturystycznym rodziców. Poznała Bartka – instruktora narciarstwa. Z nim pracowała w szkółce. Aż przyszła na świat Krysia. Wtedy mieszkali już w domu obok rodziców, przebudowanym ze starej chałupy. Chciała uszyć sobie rolety, ale nie wiedziała, jak się za to zabrać.

Mama pokazała jej, jak się obsługuje maszynę do szycia. Gdy Zuzia do niej usiadła, nie mogła się oderwać przez następne dwa lata.

„Upór. To chyba jej główna cecha” – zauważa Bartek Górski, mąż. „My wszyscy kładliśmy się spać, a ona do nocy szyła. Wciągnęło ją to i nie puściło”. Nie każda pasja staje się jednak sposobem na życie. „Odkąd pamiętam, rodzice mówili mi, żebym nie szukała pracy u kogoś, tylko wymyśliła coś swojego” – mówi Zuzia. Dorastała więc w przekonaniu, że może. A taka wiara to podstawa prowadzenia każdego biznesu.

 

Po pierwsze konsekwencja

Pamięta tę scenę jakby była wczoraj. Do sklepu internetowego Pakamera (największy polski sklep z wyrobami ręcznymi) wrzuca zdjęcie dziecięcych butów na zimę i czapki. Po chwili chce sprawdzić, jak to wygląda na stronie, i okazuje się, że już ich nie ma. Sprzedane w kilka minut. Za 130 złotych. „Wybiegłam na podwórko, krzycząc: sprzedałam! Byłam oszołomiona, że ktoś wydał tyle pieniędzy na coś, co sama zrobiłam. Nie sądziłam, że to może być cokolwiek warte”. Gdy zaczęła szyć, założyła blog „Szycie jest piękne”. Nie myślała wtedy, że będzie cokolwiek sprzedawać. Tak naprawdę szukała kontaktu z innymi matkami, które siedzą w domach z dziećmi, podczas gdy mężowie pracują. Nudziła się. Bartek zajmował się szkółką narciarską, a ona ciągle Krysią i kilkuletnim Michałem. „W mieście mogłabym wyjść na podwórko i spotkać inne matki. Tu mogłam tylko popatrzeć na góry. Na szczęście – nie bez kłopotów – wreszcie zaczął działać tutaj internet”.

Napędzały mnie dobre reakcje. Widziałam, że to, co robię, podoba się ludziom

Na blogu opisywała scenki z życia i wrzucała zdjęcia tego, co uszyła. Czytelniczki zaczęły pytać, czy mogą to gdzieś kupić. Odważyła się więc i napisała do Pakamery. Jeszcze tego samego dnia dostała odpowiedź, że może tam sprzedawać. Miała wciąż nowe pomysły. Któregoś dnia zrobiła z zamszu brązową kopertówkę z turkusową podszewką. I ruszyła lawina. Zamówień było tyle, że wkrótce nie dawała rady sama wszystkiego szyć. „Przeniosłam się z maszyną do mieszkania w Krośnie i zatrudniłam krawcową” – wspomina. To oznaczało rewolucję w domu. Dziećmi musiał się zająć Bartek. Ona rozkręcała biznes, intuicyjnie ucząc się wszystkiego naraz: sprzedaży, promocji, budowania zespołu, relacji z klientami, a nawet kontaktów z mediami. „Napędzały mnie dobre reakcje. Widziałam, że to, co robię, podoba się ludziom, i to dawało mi siłę” – wspomina.

Pojechała do Warszawy na kurs szycia organizowany przez Fashion Project i redakcję magazynu „Glamour”. Pojawili się tam reporterzy z Dzień Dobry TVN. Niedługo potem została zaproszona do porannego programu TVN. Razem z Robertem Kupiszem opowiadała o modzie na szycie. „W pierwszych dniach kursu zastanawiałam się, co tam robię. Wokół dziewczyny w szpilkach i kapeluszach, czułam się jak baba ze wsi. Gdy okazało się, że jednak świetnie się dogadujemy, a potem, że mogę bez szczególnej tremy wystąpić w telewizji, uwierzyłam, że idę dobrą drogą” – mówi. Po występie w TVN ilość wejść na jej blog gwałtownie wzrosła. Zatrudniła kolejną krawcową. Założyła fan page na Facebooku. Dziś ma na nim około 24 tys. fanów. Dla porównania, młode warszawskie marki modowe mają ich po kilka tysięcy.

Upiornie zajęta, wściekle zmęczona, zawsze znajdowała czas, by odpisać na maile, uaktualniać stonę na Facebooku i dbać o blog, który wówczas był jej głównym kanałem komunikacji z klientami – nie miała jeszcze sklepu. Jest konsekwentna – bez tej cechy nawet najszczęśliwszy splot okoliczności nie przyniósłby efektu.

 

Drobiazgowa jak Jobs

Na kanapie w domu Zuzi leży otwarta, mniej więcej w połowie, biografia Steve’a Jobsa. „Ależ to fascynująca książka” – zachwyca się Górska. Jakieś podobieństwa? „On chciał zmieniać świat. Ja jednak nie” –  mityguje się. Ale są rzeczy, które podziwia u Jobsa i stosuje w swojej pracy.

Markę nazwała swoim imieniem i nazwiskiem, jak najwięksi projektanci. To odważne

Zanim powstał pierwszy iPhone, Steve Jobs kazał zrobić plastikowy prototyp, by przetestować, jak urządzenie układa się w dłoni. „Dobrą stroną tego, że prowadzę swój biznes w internecie, jest to, że mogę każdy model sprawdzić. Powstaje jedna sztuka i badamy, czy jest zainteresowanie” – zdradza. Niedawno wymyśliła torbę, która wydała jej się najlepsza ze wszystkich jej projektów: prostokątna, z trzema kolorowymi przegrodami. Wrzuciła na stronę i… nic, żadnego zainteresowania. Okazało się, że brakuje centymetra, by zmieściła się tam teczka A4. „Nie pomyślałam o tym, bo sama nie noszę teczek. Ale miałam szansę poprawić projekt”. Lubi produkty Jobsa za to, że każdy szczegół jest w nich przemyślany. Sama o detale dba obsesyjnie. Pamięta, że gdy szyła pierwsze buty dla dzieci, bała się, że krzywo przyszyje rzepy. Jej torebki wyróżniają się tym, że można je personalizować, czyli każdy klient może wybrać sobie inną podszewkę czy sam zdecydować o długości paska. Kosztują od 130 zł do 600 zł, najpopularniejsza wśród klientów torba-worek Hobo w najtańszej wersji – 180 zł.

„To niezła alternatywa dla sieciówek” – ocenia Alicja Kowalska, dyrektor artystyczna firmy Tatuum, przez kilkanaście lat stylistka szefująca działom mody w czasopismach. „Autorka tych torebek jest na pewno przedsiębiorcza i dobrze odczytuje potrzeby rynku. Nie zaskakuje, raczej schlebia gustom. Markę nazwała swoim imieniem i nazwiskiem, jak najwięksi projektanci. To odważne”.   

Ja tu rządzę

Z biografii szefa Apple’a Górska zapamiętała, że Jobs osobiście zadbał, by w pierwszych macintoshach znalazły się blaszki z nazwiskami współpracowników. „Nikt nie miał szans ich zobaczyć, a jednak się uparł” – podkreśla. Była w tym dbałość o szczegół, ale też docenienie wpółpracowników, bez których komputer by nie powstał.

Nie chcę słyszeć, że tego nie da się zrobić albo coś nie pasuje

Właśnie, współpracownicy. Jobs był cholerykiem. Ona nie jest. Choć gdy chodzi o realizację projektu, jest uparta i nie chce słyszeć „tego nie da się zrobić” albo „to nie pasuje”. W pracowni każda krawcowa wpisuje numer zamówienia, które przygotowuje. „Wprowadziłam ten system nie po to, żeby rozliczać je z błędów, ale by czuły się odpowiedzialne za produkt” – tłumaczy. Jedna ze współpracownic po serii wpadek sama zaproponowała, by straty potrącić jej z pensji. „Nie zrobiłam tego, bo widziałam, że czuje się winna. I że na tyle ją to gryzie, że będzie uważać, by to się nie powtórzyło” – mówi Zuzia. Jako jednocześnie szefowa i znajoma znajduje się w trudnej sytuacji. Nie tylko dlatego, że zespół jest mały, ale też dlatego, że w maleńkim Odrzykoniu wszyscy się znają. „Jednak podobno udaje mi się trzymać dystans” – twierdzi.

Jej wygląd eterycznej blondynki może zmylić. W dzieciństwie zawsze trzymała z chłopakami, z ojcem jeździła na zjazdy motocyklowe (a jakże, na motocyklu), chodzi po górach, jeździ na nartach. „Bałam się pracy z samymi kobietami” – przyznaje, choć dziś to niepopularna opinia. „Tego, że będą intrygi, jakieś podjudzanie”. I były. Musiała się zmierzyć z sytuacją, że najzdolniejsza z krawcowych podważała kompetencje koleżanek, skarżyła na nie, ustawiała się w roli samozwańczej szefowej. „Byłam bezradna. Wierzyłam, że bez niej nie dam rady. Że tylko ona potrafi zrobić formę, że nikt nie szyje tak jak ona. Wiedziałam, że jej obecność źle wpływa na zespół, a jednak gdy się zwolniła, byłam przerażona. Bałam się, że nie poradzimy sobie. Tymczasem gdy odeszła, okazało się, że dziewczyny wszystko potrafią, a w dobrej atmosferze pracują o wiele lepiej”. Intuicyjne prowadzenie firmy czasem oznacza uczenie się na błędach.

 

Kiedy mówię sobie stop

Rok 2012 od początku był przełomowy dla firmy. W styczniu powstał wreszcie sklep internetowy. Znów wszystko przyspieszyło, znów zwiększyła się ilość zamówień. W pracowni w Krośnie zrobiło się ciasno. Jedna z krawcowych szyła u siebie, kilka ulic dalej. Każdego dnia od rana trwał młyn: Bartek jeździł między pracowniami, by skompletować zamówienia, Zuzia je pakowała, kurier już czekał, a w tle jeszcze maile, urzędy, regulaminy, ZUS, VAT, PIT… Stało się jasne, że tak dłużej nie może być. I wtedy pojawiła się możliwość kupna zrujnowanej szkoły w Odrzykoniu. To XIX-wieczny budynek, który od ponad trzydziestu lat stał pusty. Dla rodziny Zuzi miał wartość sentymentalną, bo uczyła się tu jej prababcia. Sentymentu nie mieli już do mieszkania w Warszawie, które ciągle trzymali na wszelki wypadek. Sprzedali je więc i kupili szkołę. W dawnym mieszkaniu dyrektora Zuzia urządziła pracownię. Krojownia, kuchnia, biuro. Jasno, przestronnie, w skandynawskim stylu. Zaczęło się nowe życie. „Rzadko, ale zdarza się, że w ogóle tam nie zaglądam” – mówi Zuzia.

Zbudowałam tę markę, nie korzystając z podręcznikowych narzędzi

Przeważnie jednak stawia się o 7.30. Już nie musi odpowiadać na wszystkie maile, ale ciągle wszystko kontroluje. Gdy ktoś nie odbierze zamówienia, chce wiedzieć dlaczego. Gdy jest problem z maszyną, przez co nie można skończyć portfela, kłóci się z dostawcą, ale też dba, by powiadomić klientów o opóźnieniu i obiecać im zadośćuczynienie. Do listy spraw doszły nieoczekiwane: ktoś jej proponuje obsługę PR, ktoś chce prowadzić fanpage, ktoś zaprasza na koncert, by zjawiła się tam jako Bardzo Ważna Osoba, ktoś zaprasza na modowy event w Warszawie. „Na razie odmawiam. Zbudowałam tę markę, nie korzystając z żadnych podręcznikowych narzędzi, i na razie nie potrzebuję większego zainteresowania” – mówi. Buta? Raczej odpowiedzialność. Zuzia potrafi powiedzieć sobie „stop”, zatrzymać się. Nie po to, by nie iść dalej, ale by dać sobie chwilę oddechu. Chce poprawić swój sklep, wymyślić nowe modele toreb, nie zatracić się.

Aleksandra Boćkowska, 2013