Rokoszanie i patrioci. Nie wszystkie bunty szlachty szkodziły Rzeczpospolitej

Nie wszyscy rokoszowi przywódcy zasługiwali na miano czarnych charakterów, zaś ich wystąpienia nie zawsze godziły w rzeczywisty interes państwa.

Współcześnie słowo rokosz ma mocno negatywne konotacje. Kojarzy się z rewoltą, warcholstwem i anarchią. Do Polski przywędrowało z sąsiednich Węgier, gdzie pod Pesztem, na polu sejmowym zwanym właśnie Rokosz (Râkos), w 1526 r. doszło do antykrólewskiego tumultu wśród zebranej tam szlachty. Pierwotnie rokosz oznaczał zjazd szlachecki, wiec.

Dopiero później zaczęto w ten sposób określać zbrojną opozycję i bunt przeciwko władcy. Zdarzało się jednak, że źródło rokoszu stanowiły fatalne rządy prowadzące kraj na manowce, zaś nieposłuszeństwo z szablą u boku bywało jedynym skutecznym sposobem zaradzenia złu.

DZIWNA WOJNA

Zaledwie dziesięć lat po węgierskich „bratankach” swój pierwszy rokosz zafundowała władcy polska szlachta, umiejętnie sterowana przez magnaterię. Źródłem politycznego fermentu stały się nadmierne ambicje królowej Bony, która niemal zupełnie zepchnęła w cień zniedołężniałego Zygmunta Starego i, wynosząc na wysokie urzędy nowych dostojników, budowała własne stronnictwo kosztem starych rodów. W konsekwencji na początku 1537 r. „zaczęły się z podnietą pierwszych panów koronnych po wszystkich województwach tajne zebrania i niebezpieczne zmowy”. Magnatom – owym panom koronnym – udało się przemienić zebrane pod Lwowem i Glinianami pospolite ruszenie w sejm obozowy, a następnie w rokosz.

Pod adresem dworu zostały sformułowane kategoryczne żądania. Rozpolitykowana, groźnie potrząsająca szablami szlachta kochała jednak swojego króla i nie uczyniła mu większej krzywdy. Jej ofiarą padły jedynie tysiące kur. Wyjedzono je doszczętnie. Dało to asumpt do nazwania rokoszu „wojną kokoszą”. Bez wątpienia była to najdziwniejsza wojna w dziejach Polski.

Zjedzone kurczaki nie stanęły jednak kością w szlacheckich gardłach. Zygmunt Stary, który w pierwszym odruchu chciał stawiać rokoszowych przywódców przed sądem za obrazę majestatu (co stanowiło jedno z najcięższych przestępstw), ostatecznie poszedł na ustępstwa. Zagwarantował szlachcie wolną elekcję i przyrzekł, że dobra pozostające w posiadaniu królowej zachowają charakter królewszczyzn. Zgodził się również na kilka innych żądań (ściślejszy związek z Litwą i publikowanie ustaw, Biblii oraz książek historycznych w języku polskim), zaś najważniejszy postulat rokoszan – żądających tzw. egzekucji dóbr i praw – w ciągu następnego dwudziestolecia przyniósł wiele pozytywnych dla państwa skutków.

W dalszej więc perspektywie skarb publiczny zasiliły dochody z bezprawnie dzierżawionych królewszczyzn (tzw. kwarta, przeznaczona na utrzymanie oddziałów kwarcianych na południowo-wschodnich rubieżach), sejm rozciągnął kontrolę nad podskarbimi, ujednolicono sądownictwo (w 1578 r. powstał Trybunał Koronny, a w 1581 r. Trybunał Litewski – jako dwie najwyższe instancje); starostowie zaprzestali wykonywać wyroki sadów kościelnych, duchowieństwo obciążono podatkiem na wypadek wojny. Jednak „wojna kokosza” stanowiła również zapowiedź przyszłych nieszczęść trapiących Polskę – ciągnącego się przez stulecia i przybierającego postać zbrojnych wystąpień sporu narodu szlacheckiego z monarchą.

WYKONAWCA TESTAMENTU

 

Dwa najsłynniejsze rokosze odbyły się w XVII wieku w czasie panowania władców z dynastii Wazów. Do historii przeszły pod nazwami wziętymi od nazwisk ich charyzmatycznych przywódców – Mikołaja Zebrzydowskiego i Jerzego Sebastiana Lubomirskiego.

Rokosz Zebrzydowskiego wybuchł w pierwszej połowie rządów króla Zygmunta III Wazy. Ich rysem charakterystycznym, obok przejawów nietolerancji religijnej i jawnie okazywanych sympatii prohabsburskich, było stałe dążenie do wzmocnienia pozycji monarchy względem szlachty. Ta zaś nie zamierzała się biernie przyglądać działaniom króla, który już od momentu koronacji wzbudził do siebie niechęć znacznej części narodu. Zamęt rozpoczął się zaraz po słynnym zimowym sejmie 1605 r., nazwanym przez historyków „pamiętnym”, na którym kanclerz i hetman wielki koronny Jan Zamoyski w swoim ostatnim publicznym wystąpieniu wytknął królowi złą wolę, chwiejność, stawianie własnych interesów ponad ogólnymi, narażające suwerenność Rzeczypospolitej zacieśnianie związków z Austrią i wezwał do obrony demokracji szlacheckiej.

Apel ten stał się fatalnym testamentem kanclerza, prowadząc do wybuchu antykrólewskiego rokoszu. Na jego czele stanął wojewoda krakowski, marszałek wielki koronny Mikołaj Zebrzydowski herbu Radwan (1553–1620), wieloletni współpracownik Zamoyskiego, a po jego zgonie przywódca opozycji zebranej w obozie „popularystów”.

Było paradoksem, że właśnie Zamoyski przed trzydziestu laty rozprawił się z magnackim rokoszem podniesionym podczas bezkrólewia po ucieczce Henryka Walezego przez zwolenników Habsburga na polskim tronie. Jako trybun szlachecki kanclerz sprawił, że przez Rzeczpospolitą głośnym echem przetoczyło się wówczas zawołanie: „Aż do gardeł naszych nie chcemy Niemca!”. Jego groźny pomruk miał być obecny w świadomości szlachty przez następne dziesięciolecia.

Nic zatem dziwnego, że jednym z powodów szlacheckiego buntu stał się ożenek Zygmunta III z arcyksiężniczką Konstancją w 1605 r. Była to już kolejna koronowana w Polsce Habsburżanka, siostra poprzedniej królowej Anny. Małżeństwo ze szwagierką uznano za kazirodztwo. Tron zatrząsł się w posadach i w mocno chwiejnym stanie pozostawał przez następne dwa lata.

W tym czasie przez ziemie Rzeczypospolitej przewaliła się zawierucha wojny domowej. Rokoszanie nie przyjęli deklaracji króla, że uszanuje zasady wolnej elekcji oraz prawa szlacheckie, i w czerwcu 1607 r. ogłosili jego detronizację. Koronę dla Zygmunta i jego następców uratowali lojalni hetmani – Jan Karol Chodkiewicz i Stanisław Żółkiewski. Litwin i koroniarz, zachowując godną podziwu propaństwową postawę, 6 lipca 1607 r. rozbili wojska rokoszan w bitwie pod Guzowem, gdzie osobistym męstwem wykazał się również król.

Za radą Żółkiewskiego poniechano pościgu za buntownikami. Poniechano także ich przykładnego ukarania, mimo że zaledwie kilka lat wcześniej Krzysztof Warszewicki w swoim politycznym traktacie „De optimo statu libertatis” przedstawił tezę o konieczności surowego traktowania przywódców buntów, w przeciwieństwie do szeregowych ich uczestników.

Niebawem Zebrzydowscy i inni główni rokoszanie uroczyście przeprosili króla i na sejmie 1609 r. uzyskali przebaczenie. Do więzienia, na krótko, trafiło zaledwie kilku z nich. Rzeczpospolita, uwikłana w wewnętrzny konflikt, a chwilę później angażująca się w moskiewską awanturę z Dymitrem Samozwańcem, utraciła szansę na reformy państwowe. Przestraszony władca wolał nie tykać szlacheckich swobód, które zaczęły przybierać coraz bardziej patologiczną formę.

A cóż stało się z Zebrzydowskim? Po klęsce rokoszan pod Guzowem usunął się w cień. Wojnę i politykę zamienił na klasztor, kontemplując w zaciszu jego murów gorzką i zarazem banalną prawdę o zmiennych kolejach ludzkich losów. Zasłynął z nadzwyczajnej pobożności, pod koniec życia przywdział bernardyński habit. Był fundatorem słynnej Kalwarii Zebrzydowskiej.

„POCZĄTEK KLĘSKI KRÓLESTWA”

Najmniej udany spośród polskich Wazów Jan Kazimierz doznawał niepowodzeń zarówno w sprawach niewielkiego kalibru, jak i w przypadku przedsięwzięć o wielkim, częstokroć dziejowym znaczeniu. Całkowity krach spotkał zainicjowane przez króla oraz jego żonę Ludwikę Marię starania o przeprowadzenie reform państwowych.

Chodziło w nich o zniesienie liberum veto, głosowania większością głosów, ograniczenie władzy hetmanów, a także o wybór następcy jeszcze za życia króla (tzw. elekcja vivente rege). Stronnictwo dworskie, mobilizowane przez ambitną królową, nie licząc się ze społecznymi nastrojami, wszelkimi dostępnymi metodami zmierzało do zagwarantowania korony jednemu z książąt francuskich.

Niektóre z tych metod godziły wprost w najbardziej żywotne interesy państwa. Jeszcze podczas trwania potopu szwedzkiego, licząc m.in. na poparcie elekcji vivente rege przez elektora brandenburskiego, zawarto fatalne dla Polski traktaty welawsko-bydgoskie. W zamian za sojusz z Brandenburgią Rzeczpospolita zrzekała się lenna pruskiego i czyniła na rzecz elektora ustępstwa terytorialne.

Magnacko-szlachecka opozycja łatwo storpedowała plany reform, używając demagogicznego argumentu, że w rzeczywistości zmierzają one do ograniczenia wolności i wprowadzenia królewskiego absolutyzmu. Być może, gdyby król i stronnictwo dworskie nie chciało zbyt wiele, udałoby się przeprowadzić niektóre z reform, przede wszystkim zaś raz na zawsze pozbyć się politycznego upiora w postaci liberum veto.

Podczas jednego z sejmów, atakowany za koncepcję elekcji vivente rege, król wypowiedział prorocze zdanie, że wolne elekcje doprowadzą do zguby Rzeczypospolitej i rozbioru jej ziem przez Moskwę, Austrię i Brandenburgię. To miało dopiero nastąpić, na razie królewskie plany spowodowały wybuch największego w dziejach Polski rokoszu.

Na czele zbuntowanej szlachty stanął marszałek wielki koronny i hetman polny Jerzy Sebastian Lubomirski. W grudniu 1664 r. sąd sejmowy pozbawił go czci, dostojeństw i skazał na banicję, rok wcześniej królowa usiłowała zgładzić go w zamachu. Buławę dostał po nim Stefan Czarniecki, który z wiernością brytana służył od lat dworowi. Laskę marszałkowską zrazu odrzucił Jan Sobieski, który przyjaźnił się z Lubomirskim i wyrok sądu uważał za niesprawiedliwy. Wziął ją jednak wkrótce w „pakiecie” wraz z ręką sławnej Marysieńki, umiejętnie podsuniętej przez Ludwikę Marię. Kiedy jednak banita Lubomirski wkroczył w granice Rzeczypospolitej na czele niemieckich zaciężników, przyszły król napisał w liście do żony znamienne zdanie: „Życzliwości ku Panu i najmniejszego podobieństwa nie masz…”.

Tak jak sześćdziesiąt lat wcześniej, kraj padł ofiarą wyniszczającej wojny domowej. Niechlubne dzieło Szwedów kontynuowali sami Polacy. Niemal w równe dziesięć lat od słynnej obrony Jasnej Góry pod jej murami znów doszło do bitwy. Tak jak wcześniej ojczulkowie zawzięcie bronili zgromadzonych skarbów przed zamorskimi heretykami, tak w 1665 r. szczelnie zaryglowali bramy fortecy przed królewskimi oddziałami. Czyniąc jednak łaskę szukającym schronienia nieszczęśnikom (głównie Litwinom walczącym za sprawę Jana Kazimierza), świętobliwi mnisi zabezpieczyli przerzucane przez mury sztandary. Jan Chryzostom Pasek – sam służący po stronie monarchy – pozwolił sobie na cięte, złośliwe komentarze pod adresem dopadniętych przez rokoszan sojuszników z Wielkiego Księstwa.

Dwa miesiące później zawarto chwilowy rozejm; Lubomirski ucałował dłoń króla, przyrzekł rozpuścić oddziały i wyjechać z kraju. Były to jednak zobowiązania bez pokrycia. Obie strony zbierały siły do decydującej rozgrywki. Finał nastąpił pod Mątwami 13 lipca 1666 r. Chociaż krwawa i zwycięska dla rokoszan bitwa otrzeźwiła umysły i Lubomirski ukorzył się przed majestatem, bilans strat był przerażający. Upadł monarszy autorytet, przekreślona została szansa na reformy, zdziesiątkowaniu uległy nieliczne oddziały. Pozbawione obrony Kresy zostały wystawione na atak ze strony Kozaków i Tatarów. Uparty, chwilami zdumiewająco bezmyślny Jan Kazimierz osobiście przyczynił się do osłabienia państwa i spełnienia się w przyszłości ponurego proroctwa, które wyszło z jego własnych ust.

Wkrótce po Mątwach zmarli główni oponenci: Lubomirski i królowa. Załamany Jan Kazimierz ujawnił swój zamiar abdykacji na rzecz Kondeusza lub księcia d’Enghien. To znów wzmogło aktywność opozycji przeciw francuskiemu „fircykowi” i groziło następnym zbrojnym wystąpieniem. Ostateczny cios polskiemu królowi zadał Ludwik XIV, którego ze względów politycznych przestała interesować perspektywa osadzenia Francuza na polskim tronie. Stronnictwo dworskie uległo destrukcji, a powszechnie krytykowany Jan Kazimierz „obraził” się na własny naród i w atmosferze skandalu podpisał dokumenty, zwalniające go z przysięgi oraz obowiązków wobec Rzeczypospolitej. Opuścił ją i nigdy nad Wisłę nie powrócił. We Francji objął opactwo Saint Germain de Prés.

Abdykacja Jana Kazimierza zamknęła dzieje dynastii, której władcy zapoczątkowali upadek Rzeczypospolitej. Jej dokonania jednym celnym zdaniem podsumował Paweł Jasienica: „Ojciec [Zygmunt III Waza – przyp. aut.] chce cichaczem przefrymarczyć koronę, którą otrzymał jako potomek Jagiellonów, syn starszy [Władysław IV] zwierza się cesarzowi, że woli Niemców od własnych poddanych, młodszy [Jan Kazimierz] uważa się za najprawdziwszego z Austriaków i preferuje psa ponad Polaka”. Już współcześni odczytywali inicjały króla Ioannes Casimirus Rex jako Initium Calamitatis Regni – Początek Klęski Królestwa. Lubomirski i rokoszanie dołożyli swoją niemałą i raczej ciężką cegiełkę, ale to nie oni byli głównymi winowajcami. Później, z wyjątkiem niezbyt długiego panowania Jana III Sobieskiego, miało być jeszcze gorzej.

Karygodna wspaniałomyślność?

 

Niezależnie od konsekwencji, jakie przyniosły rokosze Polsce i Litwie, oraz od bagażu złych i dobrych skutków, wynikłych z walki szlachty z królem, w oczy rzuca się wspólna im cecha. Żaden ze zwycięskich władców, niezależnie od poniesionych kosztów i stopnia przeżytego upokorzenia, nie szukał na pokonanych krwawego odwetu.

W przeciwieństwie do wielu innych europejskich państw, gdzie w podobnych sytuacjach często za sprawą katowskiego miecza bądź topora spadały głowy przywódców buntu, polscy monarchowie potrafili wznieść się ponad własne uprzedzenia, pohamować gniew i wybaczyć swoim politycznym przeciwnikom. Włos z głowy nie spadł Piotrowi Zborowskiemu podczas „wojny kokoszej”, życie zachowali Zebrzydowski i Lubomirski. Piękne przykłady umiaru i humanitaryzmu.

Być może jednak to właśnie owa niezwykła miękkość, wykazywana przez władzę, ostatecznie obróciła się przeciwko niej? Podczas gdy silne, scentralizowane monarchie europejskie kroczyły ku absolutystycznej potędze, stojąca coraz większym nierządem, zanarchizowana wewnętrznie Rzeczpospolita Obojga Narodów dojrzewała do swojego spektakularnego upadku. Zarówno za sprawą magnatów pokroju Zebrzydowskiego i Lubomirskiego, jak i w konsekwencji chwiejnych, psujących państwo i jego instytucje postaw władców. Tragiczny epilog – na chwilę przed ostatecznym krachem Rzeczypospolitej – dopisała konfederacja targowicka.