Są jak wyrostek robaczkowy – niepotrzebne a nawet szkodliwe? Prowokacyjnie o emocjach

Przyjęło się dzisiaj, że emocje – silne reakcje afektywne – stanowią nieodłączny element ludzkiej kondycji. Czasami utrudniają nam życie, ale też bez nich życie byłoby, jeśli nie niemożliwe, to na pewno całkowicie bezbarwne. A co jeśli emocje to rodzaj używek czy forma atawizmu, całkowicie nam zbędnego i w dodatku szkodliwego?

Odwieczna walka serca i rozumu

Spór o charakter i rolę emocji toczy się od czasów starożytnych. Przeszło dwa i pół tysiąca lat temu grecki filozof Platon zaproponował wizję człowieka ujętą w metaforę zaprzęgniętego w dwa konie rydwanu, gdzie woźnica symbolizuje rozum, zaś dwa konie różne typy emocji czy popędów, pierwszy gniewliwość (dumę), drugi zaś pożądliwość (pragnienia zmysłowe i seksualne). Platon uważał, że te trzy elementy reprezentują odwieczną i niezmienną strukturę ludzkiej podmiotowości. Dysponujemy wprawdzie rozumem, ale ten jedynie z największym trudem i jedynie w specjalnie zaprojektowanym systemie społeczno-edukacyjnym (a i to nie zawsze), jako tako radzi sobie z emocjami.

Ten pogląd kontestowali w starożytności filozofowie stoiccy, wykazując, że emocje są jedynie formą zaburzenia pracy naszego umysłu, są więc rodzajem choroby umysłowej. Wedle antycznych stoików nasze człowieczeństwo streszcza się w refleksyjnym namyśle nad codziennymi doświadczeniami i wyzwaniami – albo ten namysł przebiega rozumnie, albo ulega zaburzeniu. Ten drugi stan określali stoicy mianem emocji właśnie. Emocje były więc dla nich zaburzeniem i wypaczeniem naszego człowieczeństwa, źródłem wszelkiego zła. W niektórych antycznych stoickich tekstach słowo zło i emocja używane są praktycznie synonimicznie.

Stanowisko stoików spotkało się w starożytności z licznymi zarzutami, między innymi ze strony takich antycznych autorytetów jak Plutarch czy Galen. Ten ostatni był wybitnym starożytnym lekarzem i opracował teorię czterech humorów czy temperamentów, z których każdy reprezentował inny ustrój emocjonalny. Według Galena człowiek jest poniekąd skazany na swoją emocjonalność, czy mu się to podoba czy nie. Człowiek po prostu jest swoją emocjonalnością.

 

Wyjątkowo i romantycznie

Wydaje się, że ten ostatni pogląd dominuje w epoce współczesnej. Do jego ostatecznego sukcesu i usankcjonowania przyczyniła się między innymi rewolucja romantyczna. Romantyzm rozwijał się w opozycji do oświeceniowego racjonalizmu, który dążył do podporządkowania ludzkiego życia normom i wskazaniom wyznaczanym przez rozum. Sukces Romantyzmu wynikł w dużym stopniu z ludzkiej miłości własnej. Racjonalizm akcentuje bowiem to co uniwersalne, a więc nieindywidualne. Normy rozumu są takie same dla wszystkich, pomijają to, co w człowieku jednostkowe i niepowtarzalne. Romantyzm podkreśla natomiast jednostkową pasję – emocje, które, choć wspólne wszystkim ludziom, wydobywają to, co nasze własne. Dużo łatwiej jest nam się zidentyfikować z przeżywanym uczuciem niż z abstrakcyjną normą.

 

Co na to Freud i ewolucjoniści?

Pogląd Platoński bardzo długo wspierała współczesna psychologia, zarówno w jej wydaniu psychoanalitycznym, jak i ewolucjonistycznym. Twórca psychoanalizy, Zygmunt Freud dowodził, że ludzka psychika składa się z trzech elementów – wedle najbardziej znanej z zaproponowanych przez niego topografii są to id, ego i superego. Id reprezentuje najstarszy element tej odwiecznej struktury, składają się na niego popędy, które w naszym życiu ujawniają się pod postacią całej gamy emocji. Dobre życie polega na tym, by nauczyć się, jak sobie z nimi radzić – ich usunięcie nie jest możliwe.

Psychologia ewolucyjna także wspierała dotychczas Platoński obraz emocji – jedynie inaczej tłumaczyła ich uniwersalnych charakter. Emocje są wykształconymi na drodze ewolucji uniwersalnymi mechanizmami adaptacyjnymi, dzięki nim naszym przodkom udało się przetrwać i przekazać dalej zwycięską pulę. Zawdzięczamy więc emocjom nasze istnienie.

 

Z ewolucyjnego punktu widzenia emocje pełnią funkcję optymalizacji działania – ich działanie ma trojaką funkcję: informacyjną, wzmacniającą i doładowującą. Po pierwsze więc informują o zagrożeniu lub szansie, po drugie wzmacniają (radość, strach) zachowania skuteczne adaptacyjnie, po trzecie doładowują energetycznie (podniecenie, gniew), przez co podnoszą skuteczność pożądanego adaptacyjnie działania (atak, ucieczka).

Skutkiem ubocznym i cechą charakterystyczną emocji jest to, że wyłączają mechanizmy wydłużające naszą reakcję i spowalniające działania, a przez zwiększają efektywność. Ofiarą tej strategii pada przede wszystkim nasza refleksyjność, emocje zaburzają procedury rozumowania, wypaczają wnioskowanie, sprawiają, że za oczywiste przyjmujemy czasem zupełnie niedorzeczne wnioski.

 

Emocje? Dziękuję, nie używam

Wydaje się, że mimo to zgodnie z intuicjami antycznych stoików, emocje znajdują się współcześnie na straconej pozycji. W latach sześćdziesiątych minionego stulecia mało kto przypuszczał, że papierosy i amfetamina zostaną uznane za niebezpieczne używki, większość ludzi uważała je za normalną, a nawet nieodłączną część życia. Jakże odmienny jest dzisiaj ich kulturowy status. Twierdzę, że taki sam los może czekać emocje – wcale nie stanowią one odziedziczonego po praprzodkach nieodłącznego fundamentu naszego człowieczeństwa.

Wiele współczesnych badań pokazuje coś wręcz przeciwnego, co pozwala mi sformułować tezę, że emocje są dzisiaj zazwyczaj używkami, brutalnie eksploatującymi nasz organizm i jego naturalne uposażenie – jako takie są atawizmem, którego lepiej się pozbyć, zanim, niczym wyrostek robaczkowy, doprowadzi nasze życie na skraj katastrofy.

 

Wyuczone nie wrodzone?

W ostatnich latach ukazuje się coraz więcej opracowań ujawniających nienaturalny, konstrukcyjny charakter emocji. Emocje w kulturze (red. M. Rajtar, J. Starczuk) to zbiór fascynujących tekstów z zakresu antropologii kultury, które ukazują, że emocje są uwarunkowane kulturowo. To, co, jak i kiedy czujemy, co przeżywamy, jest efektem „kulturalizacji”, czyli wpajania afektywnych odruchów na drodze wychowania i uczenia środowiskowego.

Najnowsza książka neurolożki i psycholożki Lisy Feldman Barrett, How emotions are made, prezentuje szereg współczesnych badań obalających mitu uniwersalnego i naturalnego charakteru emocji. Zamiast tego emocje są wedle autorki zbiorem kulturowych kodów regulujących nasze zachowanie. Naucza się nas ich. Wydaje nam się na przykład, że reagujemy wzburzeniem, bo to jest dla człowieka w pewnych sytuacjach naturalne, podczas gdy reagujemy wzburzeniem, bo tak zostaliśmy nauczeni. Właściwe pytanie brzmi: czy to nam naprawdę służy czy nie? Pytanie to jest o tyle zasadne, że mamy wpływ na nasze reakcje. Dzięki refleksji i treningowi możemy zmienić nasze emocjonalne odruchy, możemy nawet usunąć z repertuaru naszych zachowań wszelkie emocje.

 

Nie musisz być zakładnikiem emocji

Nasz współczesny stosunek do emocji jest wyznaczony przez fałszywą alternatywę, której wszyscy ulegliśmy i którą nieustannie utrwala dominująca medialna i popularnonaukowa narracja. Alternatywa ta przyjmuje wiele postaci, pierwszy jej człon jest wszak niezmienny i brzmi: albo emocje, albo… I tutaj, po trzech kropkach wstawia się określenia typu „utrata człowieczeństwa”, „kompletna apatia”, „smutne i bezbarwne życie”, ‘bezduszny automatyzm” i tym podobne niebezpieczeństwa. Jest jasne, że każdy, kto przed taką alternatywą staje woli już wybrać emocje, godząc się, chcąc nie chcąc, na związane z nimi, powszechnie akceptowane niebezpieczeństwa. Uważa się je za nieuchronny koszt tak zwanego prawdziwie ludzkiego życia.

 

Wspomniana alternatywa jest jednak fałszywa. Pozbywszy się emocji człowiek nie zamienia się automatycznie w bezdusznego robota, ani też nie pogrąża się w beznadziejnej apatii. Tak długo jak żyjemy, tak długo coś czujemy. Tym, co czujemy nie muszą być jednak emocje, lecz inne stany uczuciowe, takie jak głębokie refleksyjne uczucia czy nastroje. Człowiek nie musi być zakładnikiem emocji, tak jak nie musi polegać na używkach jako na polepszaczach nastroju. Nie musimy więc kierować się gniewem, zakochaniem, strachem, pasją czy poszukiwać silnych ekstatycznych wzruszeń. Rezygnacja z tych nadzwyczajnych podniet nie pozostawia pustki, lecz wolne miejsce na całą gamę bardzo bogatych i głębokich, choć nie intensywnych, doświadczeń uczuciowych, takich jak świadome zaangażowanie, refleksyjna uważność, miłość partnerska opierająca się na lojalności i wspólnocie wartości, a nie na przejściowych przypływach i odpływach namiętności. To tylko kilka przykładów.

 

Co więc leży, a co nie leży ludzkiej naturze?

Na to pytanie nie ma łatwej odpowiedzi. Człowiek jest wytworem ewolucji i wciąż ewoluuje. Ewolucja zaś oznacza zmianę. Nasza natura to ciągły proces takiej zmiany, wciąż się adaptujemy do środowiska, które sami kreujemy. A więc adaptujemy się do wytworów naszej wyobraźni. Ponieważ nasza fantazja nie zna granic, nie ma także granic nasza natura. W ten sposób to, co wydaje nam się dzisiaj niezbywalną częścią naszej natury, jutro może okazać się przeżytkiem.

Postawmy więc nieco bardziej zawężone pytanie: co wydaje się stosunkowo nieusuwalne z emocjonalnego uposażenia (struktury reagowania) współczesnego człowieka? Uważam, że to jedno z najważniejszych pytań, jakie możemy obecnie postawić. Odpowiedź na nie zawiera się w słowie „odruchy”. Twierdzę, że współczesny człowiek nie jest w stanie nie reagować odruchowo na wiele sytuacji, jakie go na co dzień spotykają. Przez odruch rozumiem tu reakcję nagłego strachu lub zachwytu oraz wszystkie stany pochodne, różne wariacje (zabarwienia sytuacyjne) przestrachu i zachwytu. Jednak odruch to jeszcze nie emocja. Emocja to złożona reakcja na odruch. Przestraszyłem się czegoś, dołączyłem do tego automatyczną, zazwyczaj nieświadomą ocenę, że faktycznie coś strasznego mi się przydarzyło i to dopiero przestrach w połączeniu z tą oceną tworzy we mnie charakterystyczne dla emocji względnie trwałe pobudzenie całego organizmu. Antyczni stoicy określali ten stan mianem biegnięcia z górki. Po dołączeniu do odruchu oceny, człowiek zaczyna biec z górki, a jak już zacznie, coraz trudniej jest mu się zatrzymać.

Rzecz jednak w tym, że wcale nie musi tak być. Dzięki treningowi każdy może, wypracować sobie odporność na odruchy, które mu się na co dzień „przydarzają”. Dzięki temu nie doświadcza emocji i może zacząć, w ich miejsce, zacząć doświadczać czegoś innego, mniej destrukcyjnego. To jest jednak jego wybór. Większość ludzi nie wie, że to kwestia wyboru. Jest tak głównie dlatego, że im bardziej jest człowiek emocjonalny, tym łatwiej nim manipulować. Powszechne stereotypy na temat emocji służą współczesnemu marketingowi. Emocje się opłacają. I dopóki się to nie zmieni, tak długo emocje będą nas nękać niczym babilońska plaga.

 

O autorze
Tomasz Mazur – współczesny praktykujący stoik, dr filozofii, pisarz, współtwórca projektu edukacyjnego Stoic Way oferującego autorski program praktyki stoickiej, filozoficzne warsztaty, kursy i szkolenia biznesowe.
www.stoicway.net
[email protected]

Więcej:emocje