Zagubieni w coachingu. „Dla samopomocowego ćpuna pościg za rozwojem jest rodzajem ucieczki”

Samopomocowy ćpun to ktoś, kto pochłania poradniki, uczęszcza na seminaria i warsztaty, ale trudno dostrzec inne efekty tych działań poza świetnie zaopatrzoną biblioteczką i kilkoma pozycjami w CV .
Zagubieni w coachingu. „Dla samopomocowego ćpuna pościg za rozwojem jest rodzajem ucieczki”

Muszę się do czegoś przyznać” – trzy lata temu napisała na swoim blogu Monika. „Nie mogę przestać czytać poradników, książek o rozwoju osobistym  i duchowości. Czytam je, rzadko przekładając na praktykę  (…) Przebiegam wzrokiem, aby czym prędzej dotrzeć do kolejnej dawki: dostać następną wielką odpowiedź, przeżyć moment olśnienia” – tak zaczyna się jej artykuł „Samopomocowy ćpun: spowiedź seryjnego poszukiwacza” (carrieanddanielle.com self-help-junkie-confessions-of-a-serial-seeker).

Nie znajdziecie tego w podręcznikach ani poradnikach – jeszcze. Książki, seminaria, autorskie blogi i serwisy internetowe – wszystkie te narzędzia pomocy i samorozwoju poza tym, że odkrywają przed nami moc i pomagają w kształtowaniu samych siebie, nierzadko równocześnie przeszkadzają w przeprowadzeniu zmiany, powstrzymują ją.

Autopułapka

„Samopomocowy ćpun to ktoś, kto pochłania poradniki, uczęszcza na seminaria i warsztaty, na ile tylko pozwala mu budżet, i płynnie posługuje się samopomocowym żargonem. Kiedy jednak obiektywnie spojrzysz na życie takiej osoby, poza dobrze zaopatrzoną biblioteczką i kolekcją motywacyjnych plakatów nie dojrzysz wiele prawdziwych efektów tych inwestycji” – pisał w 2007 r. na swoim blogu Steve Pavlina. Jego artykuł „Self-Help Junkies” (www.stevepavlina.com) był jednym z pierwszych, w których użyto tego określenia. Termin rozpowszechnił się w internecie – na blogach i w serwisach poświęconych samopomocy, samorozwojowi i poprawie jakości życia, takich jak Lifehack.org, Lifehacker.com, Zen-habits.net czy Personal Excellence Blog Celestine Chua. Bardziej taktownie samopomocowych ćpunów określa się mianem wiecznych poszukiwaczy.

„To ciekawe zagadnienie, ale w fachowej literaturze wciąż jest mało informacji na ten temat” – mówi dr Anna Karolczak, psycholog osobowości ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej we Wrocławiu. „Jeżeli chodzi o pomoc psychologiczną czy terapię, coś takiego nie powinno się w ogóle wydarzyć. Doprowadzenie przez terapeutę do objawów uzależnienia jest traktowane jako błąd w sztuce” – tłumaczy. Zadaniem terapeuty czy coacha jest m.in. czuwanie, by proces przemiany przebiegł w sposób i w tempie dostosowanym do konkretnego człowieka.

Dla Jennifer Garam moment przebudzenia nastąpił, gdy po kilkunastu miesiącach medytacji, pisania afirmacji i rozsyłania ich e-mailem, czytania cytatów motywacyjnych, konstruowania planu najlepszego roku w życiu i pięciu miesięcznych priorytetów, wizualizacji, pozytywnego myślenia, coachingu kariery, terapii, warsztatów duchowości i kursów samorozwoju, słuchania płyt motywacyjnych… po prostu wybuchła i przepłakała całą noc. Lata praktykowania wdzięczności, afirmacji i planowania w celu osiągnięcia dającej satysfakcję pracy i zdrowego związku nie przyniosły żadnych efektów, a wręcz pogarszały sytuację. „Moje samopomaganie przerodziło się w nienawiść do siebie” – pisze na stronie www.thefrisky.com. „U podstaw moich szalonych wysiłków leżało przekonanie, że to, kim jestem i gdzie się znajduję, to za mało, i że będę szczęśliwa, tylko jeśli dotrę gdzieś tam i osiągnę tamto”.

 

Hiperkompensacja

„Moim zdaniem ludzie śmigający po kursach, czytający podręczniki i artykuły, w istocie nie chcą się zmienić”   – twierdzi coach Adam Aduszkiewicz. „Te zajęcia mają charakter zastępczy: tak naprawdę zależy im, by wszystko zostało tak, jak jest, i paradoksalnie te materiały do tego im służą. To jak hobby, które bardziej odgradza od realnego świata, niż uczy, jak sobie lepiej w nim radzić”.

„Kompensacja, hiperkompensacja to jest mechanizm stary jak świat” – dodaje Maciej Bennewicz, coach, który z problemem spotkał się w swojej praktyce terapeutycznej. „Gdy ktoś przeżywa kryzys w pracy, w związku, w życiu seksualnym, odczuwa brak i zaczyna szukać czegoś, by go wypełnić. Może to być uprawianie ogródka, sporty ekstremalne czy narkotyki. Żyjemy w coraz bardziej indywidualistycznej kulturze, więc samorozwój, szkolenia, medytacje, coaching – wszystko, co związane z budowaniem siebie – stanowi dodatkowy mechanizm kierujący tymi skłonno-ściami. Tu jest obietnica wprost: damy ci receptę, rozwią-zanie problemu”. Niektórzy wykosztowują się na szkolenia, zwłaszcza te, które obiecują im pozyskanie zdolności wpływania na innych.

„Myślę, że jestem – a raczej byłem – takim ćpunem”  – mówi Kanadyjczyk Jeffrey LaPointe, webpage menedżer w MTV Europe. Zanim zamieszkał w Polsce sześć lat temu, przez ponad dwadzieścia miesięcy podróżował po świecie ze swoją żoną Agnieszką. Poznał ją, pracując jako inżynier w Japonii w połowie lat 90. W międzyczasie spędził jeszcze niemal dwa lata, przemierzając świat. „Podczas tych  23 miesięcy podróży dużo czytałem, obserwowałem. Zacząłem zadawać sobie filozoficzne pytania i szukałem na nie odpowiedzi” – opowiada. „Po powrocie do domu chciałem wykazać się w pracy i zarobić dużo pieniędzy, byśmy mogli z Agnieszką żyć na poziomie. Brałem udział w sesjach z mentorem, czytałem i słuchałem niezliczonych kaset o biznesie, sprzedaży, marketingu, ogólnie o samorozwoju. W ciągu pięciu lat zainwestowałem około 20 tys. dolarów w przeróżne programy edukacyjne” – wspomina.

„Dla samopomocowego ćpuna pościg za osobistym rozwojem staje się sposobem ucieczki” – zaznacza Steve Pavlina. „W najlepszym razie jest formą prokrastynacji [czyli chorobliwego odkładania działań na później – red.], w najgorszym  – uzależnienia. Ta niesamowita inwestycja czasu w samopomoc nie jest niczym więcej niż mentalną masturbacją” – podsumowuje dość brutalnie.

Kiedy można mówić, że samorozwój stał się nałogiem? „Aby zakwalifikować zachowanie jako uzależnienie w wąskim tego słowa znaczeniu, trzeba zaobserwować przymus, któremu zaczyna się podporządkowywać coraz większe ważne obszary życia. Towarzyszą temu zmiany w sposobie myślenia, polegające między innymi na zaprzeczaniu problemom, co w efekcie oznacza utratę kontroli nad życiem” – tłumaczy Anna Karolczak. Nie prowadzi się badań w tym zakresie, dotyczących nałogowych poszukiwaczy. Czy to jednak oznacza, że problem nie istnieje?

„Każde ludzkie zachowanie może prowadzić do uzależnienia” – uważa Bennewicz. „Każda reakcja na bodziec może stać się przymusowa, wywoływać silną zastępczą potrzebę, wokół której powstaje struktura uzależnienia. Papierosy, alkohol, rozrywka, nawet praca, mogą się stać czymś takim. Jeśli ktoś nie zaspokaja tych potrzeb, ma poczucie, że nie istnieje: poczucie frustracji, głodu, cierpienia. Podporządkowuje więc inne uczucia i relacje temu tematowi. Cierpią inne dziedziny życia: intymność, zdrowie, relacje z ludźmi, których budowanie wymaga udziału, wysiłku, oddania, czasem kompromisu” – tłumaczy coach.

„Działanie zmierzające do zmiany może być sposobem na radzenie sobie z problemem, napięciem i niekoniecznie musi prowadzić do negatywnych efektów w postaci nałogu” – zwraca uwagę Anna Karolczak. „Pytanie zasadnicze dotyczy tego, czym są te działania dla osoby szukającej zmiany. Czy irracjonalnie przerzuca się ona z jednej aktywności na drugą, czy po prostu podejmuje sensowne próby poradzenia sobie z niepokojącym, wyzwalającym potrzebę zmiany problemem” – rozgranicza. Jeżeli prawdziwy problem leży głęboko, wynika z choroby psychicznej czy z życiowych kłopotów poważniejszych niż nielubiana praca czy niezdrowy styl życia, to podejmowanie samopomocowych działań może odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Narzucane sobie myśli i zajęcia mogą pogorszyć już złe samopoczucie, pozostawiając nierozwiązaną jego główną przyczynę. Żadne rytuały nie uleczą chorej duszy, a wręcz mogą ją osłabić, na przykład poprzez rosnące poczucie oszukiwania samego siebie, działania wbrew sobie. „Zmiany utrudnia też silny stres albo już istniejące uzależnienia: od alkoholu czy narkotyków. Wtedy książka czy kurs złagodzą psychiczny dyskomfort tylko chwilowo, dostarczą emocjonalnego zastrzyku, ale nie spowodują długofalowej zmiany” – zaznacza Anna Karolczak. W razie poważnych problemów niezbędne staje się spotkanie z terapeutą, psychiatrą lub coachem.

„Mam wiele pozytywnych doświadczeń współpracy z coachami i wiele udało mi się dzięki nim osiągnąć” – pisze Jennifer Garam. „Jednak jako osoba z depresją, lękami i nerwicą natręctw źle reaguję na niektóre metody pracy. Niektóre ćwiczenia wręcz zaostrzały objawy” – wspomina. „Nieoceniona okazała się natomiast pomoc profesjonalnego terapeuty, wiedzącego jak obchodzić się z moimi przypadłościami, robiącego to mądrze i ze współczuciem. To był kluczowy element mojego procesu dochodzenia do siebie”. Po samopomocowym detoksie autorka przerwała pogoń za bajką o idealnym-nierealnym życiu. Skupiła się na trzeźwej samoakceptacji, zatrzymując w sercu wdzięczność za to, co ma, a także rozwijając pisarską pasję i praktykując jogę. Czyli to, co sprawiało, że naprawdę czuła się lepiej.

 

Na emocjonalnym haju

„Razem z literaturą poradnikową przyszły do nas z Zachodu dwa stereotypy” – wskazuje dr Anna Karolczak. „Po pierwsze, że niezależnie od problemu możesz łatwo i szybko osiągnąć poprawę, jeśli tylko łykniesz odpowiedni kurs czy książkę – jak pigułkę. Po drugie z tą ułudą wiąże się przekonanie, że rozwiązanie problemu zawsze znajduje się na zewnątrz człowieka. Odbiera ono kontrolę nad własnym życiem, pozbawia siły. Taka łatwowierność wobec obietnic bez pokrycia jest niebezpieczna”. Na tym samym mechanizmie opierają się też szkolenia i seminaria, których podstawą jest charyzma prowadzącego. Uczestnicy podążają za jego skojarzeniami, słowami, gestami. Naśladując je, zatracają świadomość siebie i sytuacji, w której się znajdują. Ocierając się o sekciarstwo, metody te dążą do ujednolicenia grupy odbiorców. „Sprawiają, że człowiek staje się jak kiepskiej jakości odbiornik: obcinają pasmo świadomości, ograniczają przestrzeń wolności, w której mógłby poszukać rozwiązań, a nie szuka, bo dana metoda czy dany autorytet jej nie uwzględnia, a czasem wręcz demonizuje” – tłumaczy Maciej Bennewicz. Najgroźniejsze są te cudowne poradniki, szkolenia, seminaria, które obiecują czytelnikom poprawę w nierealnie krótkim czasie.

Słowa mają moc. Samo czytanie i słuchanie pobudza wyobraźnię, a wizja nowej, lepszej rzeczywistości może działać jak narkotyk: poprawia samopoczucie, uwalnia od potrzeby działania. „Poszukiwacze łapią się na ten emocjonalny haj wywołany entuzjastycznym językiem bzdur, które czytają. Ale uczucia pustki i zwątpienia w siebie w końcu zawsze wracają” – podkreśla Pavlina i dodaje z mocą, że także rekomendowane przez autorów ćwiczenia introspekcji, quizy, pisanie dziennika, codzienne wypowiadanie afirmacji – jedynie tworzą iluzję działania, jeszcze bardziej utrudniając ludziom podjęcie akcji. Poszukiwaczom łatwiej sięgnąć po kolejną dawkę – książkę, artykuł, wykład – i doznać kolejnego olśnienia – niż coś zrobić. „A kiedy przechodzą do fazy rzeczywistego działania – takiego, które przynosi wymierne rezultaty – wykolejają się, a jedynym rezultatem jest entuzjastyczna wywrotka. Wkracza twarda rzeczywistość, powraca potrzeba ucieczki do bezpiecznych, ciepłych, pozytywnych uczuć i koło się zamyka” – diagnozuje Pavlina. „Internet jako jedyne źródło informacji zachęcającej do rozwoju daje mechanizm odreagowania, a to de facto powstrzymuje przed rzeczywistym zrobieniem czegoś konstruktywnego ze swoim życiem” – podkreśla Maciej Bennewicz.

To właśnie zdolność przekroczenia tego magicznego progu: od „wiem” do „robię” jest kluczowa dla rzeczywistej zmiany – i z nią poszukiwacze mają największy problem. Sytuacja, w której tkwią, i związane z nią nawyki myślenia i postępowania utrudniają wypracowanie nowej praktyki, a jednocześnie są tym, co powinno zostać zmienione przede wszystkim. Dla kogoś, kto nie potrafi zacząć inaczej żyć lub ma problem z konsekwentnym postępowaniem tak, by uniknąć „efektu yo-yo”, zbawiennym wsparciem może okazać się współpraca z coachem. Chodzi o to, by przełożyć wyobrażenia na rzeczywistość przez wspólne wypra-cowanie metody aktywizacji osoby, która nie jest w stanie osiągnąć tego sama. „Kiedy dołączamy poziom operacyjny, wewnętrzny inżynier – czyli rutynowy działacz – sprzęga się z artystą – czyli fantastą – i w człowieku wyzwala się możliwość wprowadzenia w życie rzeczywistego rozwiązania. Potrzebujemy obu tych elementów: inspiracji i działania” – tłumaczy Bennewicz.

 

Granice świadomości

„W swojej karierze chybiłem ponad 9 tysięcy razy. Przegrałem ponad 300 gier. 26 razy nie trafiłem, kiedy powierzono mi rzut rozstrzygający grę. W życiu w kółko popełniałem błąd za błędem. I właśnie dlatego odniosłem sukces”. To słowa Michaela Jordana, ikony współczesnego sportu, znanego nawet ludziom niemającym pojęcia o koszykówce. „Sukces to zmierzanie od porażki do porażki bez utraty entuzjazmu” – definiuje swoją metodę Clifford Bleszinski, projektant gier komputerowych. To nie przypadek, że tak wielu ludzi sukcesu podkreśla, jak wielką rolę odegrały w nim błędy, które popełnili. „W życiu można się kierować jedną z dwóch głównych motywacji: albo do osiągania celów, albo do unikania porażki, czyli ograniczania swojej aktywności” – wskazuje Adam Aduszkiewicz. „Wiele zależy od wychowania, wpływu otoczenia: może ono wyrobić i utrwalić lęk przed porażką i skłonność do unikania wyzwań”. Ten lęk to drugi powód, dla którego poszukiwacze utykają na poziomie teorii: chcą zdobyć maksymalną wiedzę na dany temat, by się zabezpieczyć przed błędem. Te poszukiwania mogą się nigdy nie skończyć. W efekcie może nie wydarzyć się nic.

Dlaczego tak trudno przekroczyć Rubikon między wizją a akcją? „Inne procesy stoją za myśleniem, a inne za działaniem” – tłumaczy dr Lidia Czarkowska, coach, dyrektor Centrum Coachingu Akademii Leona Koźmińskiego. „Do przeprowadzenia rzeczywistej zmiany nie wystarczy pomysł i plan. Potrzebne są także zasoby, m.in. wiedza praktyczna, pieniądze, czas, energia, a także zdolność zarządzania nimi. Jeśli ktoś nie ma odpowiednich zasobów, z przyzwyczajenia użytkuje je inaczej, niż sobie zaplanował, albo nie wie, co dane działanie da mu w głębszym wymiarze, nie osiągnie założonego celu” – tłumaczy. Tak samo jak lęk przed przyszłością przeciwko zmianom może działać przywiązanie do obecnego stanu rzeczy. Nawet jeśli nie jest satysfakcjonujący, jest on czymś znanym, oswojonym, a więc odczuwanym jako bezpieczny. Nic dziwnego zatem, że gdy poprawa sytuacji wymaga rezygnacji ze status quo, dochodzimy do wniosku, że to, co mamy, nie jest takie złe i w sumie nie warto tego tracić.

„Przygotowując się do zmiany, warto zadać sobie podstawowe pytania: czy coś mnie ogranicza, czy coś nie pozwala mi działać, osiągać ważnych celów, dlaczego te cele są dla mnie ważne – i szczerze sobie na te pytania odpowiedzieć” – radzi Aduszkiewicz. „Ja rozumiem zmianę jako po pierwsze: uświadomienie sobie tych rzeczy, a po drugie: zmierzenie się ze swoimi ograniczeniami. Natomiast z ograniczeniami trzeba też umieć się pogodzić, z pewną ich skalą, której w danym momencie nie zdołamy przekroczyć. I być może na tym polega prawdziwy przełom: gdy zgoda jest przykładem większej wolności niż niezgoda” – dodaje. Odwołując się do własnego doświadczenia, Jeff LaPointe wskazuje, że wydaje nam się, iż uznając istniejący stan rzeczy, rezygnujemy z rozwoju i godzimy się na to, by stać w miejscu. „Ale tak naprawdę dopiero akceptując to, kim i gdzie jesteśmy, dajemy sobie szansę, by dostrzec możliwości, jakie otwierają się w naszej sytuacji. Na tym polega paradoks: w momencie, kiedy przestajemy się spinać, forsować zmianę ku jakiemuś wyobrażeniu, dajemy sobie najlepsze warunki do jej przeprowadzenia”. Akceptacja oznacza zatem uświadomienie sobie swoich uwarunkowań, sił, słabości i osiągalnych dzięki nim celów.

 

Biznes jakości życia

Jak ponad sto lat temu życzliwie zasugerował Mark  Twain, „ilekroć znajdziesz się po stronie większości, zastanów się przez chwilę”. W samych Stanach Zjednoczonych wartość biznesu „self-help” wyceniana jest na ponad 15 miliardów dolarów. Skala popytu na materiały i usługi związane z samorozwojem świadczy nie tyle o rosnącej chęci stawania się lepszym człowiekiem czy potrzebie pomocy w życiowym kryzysie, ile o nowej modzie. „W rozwijającym się społeczeństwie jakość życia jest coraz ważniejsza i siłą rzeczy wszystko, co jej służy, staje się towarem” – tłumaczy Lidia Czarkowska. „I to będzie się rozwijać. Rynek weryfikuje nowe trendy i mody, a zawody przyszłości to właśnie te związane z dbałością o jakość życia” – przewiduje.

Promowanie jakości życia jako towaru, który można kupić, zmienia postrzeganie tego tematu przez ludzi – konsumentów. Oczekiwanie natychmiastowej gratyfikacji podsycane przez marketing „cudownych” poradników i szkoleń nieuchronnie jednak prowadzi do rozczarowania, gdy te „niezawodne” środki zawodzą. Prosty zabieg sprawia, że za brak sukcesu użytkownik obwinia samego siebie – punktem wyjścia jest wszak niezadowolenie z siebie – kupuje więc kolejny produkt, by się poprawić – i wpada w błędne koło. Ćwiczenia i praktyki teoretycznie prowadzące do przełomu i szczęśliwego życia stopniowo przesłaniają cel, któremu mają służyć. Autorzy podkreślają znaczenie konsekwencji, przekonując o konieczności kontynuowania procesu w kolejnym tomie, na kolejnych zajęciach. Na tym polega nakręcanie rynku: oddalanie konsumenta od zrealizowania rzeczywistego celu gwarantuje ciągłość sprzedaży, a więc zysk wydawnictwa.

„To jest przypadłość klasy średniej, którą przeważnie tworzą ludzie posiadający wystarczające zasoby, by nie musieć nic robić ze swoim życiem” – uważa LaPointe. „Korzystanie z materiałów o samorozwoju pomaga im podtrzymać poczucie szczęścia, przekonanie, że coś robią, rozwijają się”. „Jeżeli ktoś korzysta z tej wiedzy jako sposobu zdobycia wtórnych korzyści, na przykład dyplomu ukończenia kursu, podwyższenia statusu czy zdobycia nowego tematu do rozmów i akceptacji znajomych z pracy, to nie ma mowy o głębokiej zmianie, ale tylko o tych właśnie korzyściach” – tłumaczy Anna Karolczak. „I to jest w porządku – ale tylko jeśli jest uświadomione”.

„Kompensacja nie musi być zła” – dodaje Maciej Bennewicz. „Pozwala przezwyciężyć słabości i zrealizować się w jakiejś sferze życia, osiągnąć satysfakcję, a nawet ponadprzeciętne rezultaty”. Jeff LaPointe zwraca jednak uwagę, by nie przesadzać z wymądrzaniem się: „Niektórzy z tych ludzi – i z ludzi w ogóle – w końcu dojrzeją do zmiany. Nie do nas należy osądzanie, czy to trwa za długo, czy za krótko, czy przebiega dobrze, czy źle. Każdy jest inny i u każdego ten proces może wyglądać inaczej – równie dobrze może trwać rok, co 25 lat”. Zanim więc sięgniesz po kolejną pozycję z serii: „Popraw swoje życie w godzinę”, zastanów się, czy to, co robisz, uważasz za słuszne, czy realizujesz swoje cele i marzenia, czy nie oddajesz komuś obcemu kontroli nad własnym życiem. 

Magdalena Tomkiewicz