Shaolin sp. z o.o., czyli jak klasztor stał się dochodowym biznesem

Buddyjski klasztor, który wszyscy znamy z filmów, to dzisiaj prawdziwe biznesowe imperium. Z roku na rok więcej w nim komercji niż duchowego wyciszenia.

Gołymi rękami rozbijają cegły i przepoławiają bryły lodu. Bez trudu łamią na ramieniu drewniane pale i kładą się na zaostrzonych kolcach. Potrafią naśladować zwierzęta, a dzięki doskonaleniu technik medytacji zapewniają sobie długowieczność i świetną kondycję. Popis sprawności w wykonaniu mnichów z klasztoru Shaolin zawsze budził emocje. Dziś za odpowiednią opłatą każdy może się o tym przekonać. Mury legendarnego klasztoru w chińskiej prowincji Henan odwiedza każdego roku blisko dwa miliony turystów. W weekendy jest ich tak wiele, że mnichom brakuje czasu na popołudniowe modły.

Wszyscy chcą na własne oczy zobaczyć kolebkę chińskiej sztuki walki wushu (znanej na zachodzie jako kung fu). Jednak komercyjny sukces mnichów szkodzi ich wizerunkowi. Shaolin zatraca swój unikatowy charakter – przekształca się w turystyczną atrakcję, której bliżej do parku rozrywki niż ośrodka duchowego. Dzisiaj to po prostu świetnie prosperujące przedsiębiorstwo.

Mogliśmy się o tym przekonać kilka lat temu, kiedy na jednym z serwisów rekrutacyjnych pojawiło się ogłoszenie o pracy. Mnisi z Shaolin chcieli zatrudnić dyrektora ds. public relations oraz osobę zajmującą się prowadzeniem profilów na portalach społecznościowych. Wymagania nie były wyśrubowane: bardzo dobra znajomość angielskiego, umiejętność pisania tekstów.

Bardziej dziwił fakt, że kandydat nie musi przestrzegać obowiązującej w klasztorze diety wegetariańskiej, znać kultury buddyjskiej, kung fu ani nawet być mężczyzną (choć Shaolin to klasztor męski). Potrzebny był nie mnich, ale profesjonalny menedżer, który jeszcze bardziej rozreklamuje Shaolin.

A jest co reklamować. Klasztor ma kilkadziesiąt zagranicznych filii (wszystkie działają na zasadzie franczyzy). Prowadzi własny sklep internetowy, wytwórnię filmową, sprzedaje dziesiątki produktów sygnowanych charakterystycznym logo, wysyła też mnichów na tournée po całym świecie. Szacuje się, że wpływy z samych biletów wstępu wynoszą kilka milionów dolarów rocznie. Na terenie klasztoru za dodatkową opłatą można zobaczyć specjalne pokazy walki, technik medytacji czy ziołolecznictwa. Nie brakuje straganów, na których kupimy rozmaite apaszki, kadzidła, płyty czy repliki mieczy.

„Cała okolica przypomina jarmark z pamiątkami” – przyznaje Piotr Osuch, instruktor kung fu i wieloletni selekcjoner Kadry Polski Wushu, który na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza odwiedzał klasztor wielokrotnie. Jednocześnie zwraca uwagę na obniżenie poziomu samego stylu walki, z którego słynie Shaolin. „To ciemna strona popularności klasztoru. Istnieje ogromna dysproporcja pomiędzy liczbą uczniów, która idzie w tysiące, a liczbą wykwalifikowanej kadry. Komercja zbliżyła w znacznej mierze Shaolin Kung Fu do nurtu sportowego” – ocenia Osuch.

Za kilkaset dolarów każdy może dziś przejść trzydniowy kurs, po którym otrzyma certyfikat zaświadczający o odbyciu treningu w Shaolin. Takie zaproszenia mnisi wysyłają również do polskich szkół walki. Świątynia podpisała swego rodzaju franczyzę z kilkoma innymi klasztorami w Chinach, którym za odpowiednią opłatą wypożycza swoich mnichów. Z tajemnicy odzierane są nawet strzeżone przez kilkaset lat receptury leków. Część została odsprzedana, a dokładny opis produkcji dwóch z nich opublikował magazyn „Henan Business Daily”.

 

Ojcowie kung fu

Jednym z najdonioślejszych osiągnięć mnichów z Shaolin jest stworzenie stylu walki wushu, który wskutek zniekształcenia językowego rozpowszechnił się na świecie pod nazwą kung fu. Jak pogodzić przemoc fizyczną z filozofią buddyzmu, która na pierwszym miejscu stawia umiłowanie pokoju? Jest na ten temat kilka teorii.

Shaolińscy mnisi twierdzą, że uprawianie przez nich sztuk walki jest formą ćwiczenia duchowego, swego rodzaju narzędziem służącym do pielęgnowania świadomości religijnej. Inne, bardziej przemawiające do wyobraźni wytłumaczenie odwołuje sie do historii klasztoru. Już w średniowieczu mnisi posiadali rozległe ziemie, które w czasach zamętu wymagały ochrony. Prowadzone w klasztorze ćwiczenia mogły zatem wynikać z potrze-by ekonomicznej, z konieczności pilnowania mienia świątyni. Co ciekawe, potrzeby praktyczne znajdowały usankcjonowanie w wierzeniach religijnych. Jest rzeczą uderzającą, że buddyzm, a więc religia kładąca nacisk na pokój, przybył do Chin wyposażony w cały arsenał bóstw wojny. Buddyjska ikonografia ukazuje Buddę w otoczeniu uzbrojonych po zęby bóstw, które depczą demony. Tego rodzaju bóstwa strażnicze mogły stanowić religijne usprawiedliwienie dla mnichów stosujących przemoc – skoro sam Błogosławiony potrzebuje ochrony bogów wojny, to po-wołana przez niego wspólnota klasztorna tym bardziej powinna korzystać z usług mnichów-wojowników.

Mnisi z Shaolin już za panowania dynastii Tang (618–907) uczestniczyli więc w działaniach wojennych, choć nie ma dowodów, że specjalizowali się w określonej sztuce walki. Rozwój własnej techniki można podzielić na dwie fazy. W trakcie pierwszej (XII–XVI wiek) mnisi specjalizowali się w walce kijem. W późnym okresie panowania Mingów ich technika uchodziła za najdoskonalszą w całych Chinach. Dopiero w fazie drugiej, trwającej od końca XVI w. do współczesności, wypracowano technikę walki wręcz, bez użycia broni, która zdominowała system walki w Shaolin.

 

Zen w Młodym Lesie

Założyciele klasztoru przewracają się w grobie. Kiedy w 495 roku wznosili buddyjską świątynię, jako lokalizację celowo wybrali odcięty od świata masyw góry Song. Shaolin, czyli Młody Las, przez kolejne stulecia cieszył się w Chinach ogromnym szacunkiem. Był synonimem sprawiedliwości, uczciwości i miłości. To tutaj narodził się chan, jeden z najbardziej wpływowych odłamów buddyzmu, znany w japońskiej wersji jako zen. Także tutaj powstał słynny styl walki wushu, czyli kung fu. Shaolin uosabiało wreszcie patriotycznego ducha, stawiając opór mandżurskiej dynastii Qing, która opanowała kraj w XVII wieku. O mnichach krążyły legendy, m.in. przypisowano im zdolność lewitacji i wielomiesięcznych medytacji bez wody i jedzenia.

Upadek klasztoru rozpoczął się w XX wie-ku. Pod koniec lat 20. zniszczeń dokonał pożar, gwoździem do trumny była zaś rewolucja kulturalna Mao. Kiedy trzy dekady temu na skutek reform religia mogła wyjść z ukrycia, Shaolin przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. W klasztorze przebywało zaledwie 11 mnichów, choć już w XIII wieku mieszkało ich tam 2000. Swój renesans świątynia zawdzięcza filmom kung fu, które na początku lat 80. święciły triumfy. O pełnym tajemnic klasztorze usłyszał wówczas cały świat. Szybko stał się miejscem pielgrzymek nie tylko podróżników szukających duchowej odnowy, ale i chińskich kapitalistów.

Menedżerski sposób zarządzania Shaolin zawdzięcza krewkiemu opatowi Shi Yongxinowi, który przejął kierowanie klasztorem w 1999 roku. „Dzięki turystom rozwiązujemy problem zarabiania na życie, a przy okazji szerzymy naszą kulturę i tradycję” – przekonuje Shi Yongxin. Dzięki swojej przedsiębiorczości zyskał w Chinach przydomek „prezesa Shaolin”, a prestiżowy „The Economist” nazwał go „CEOpatem”.

Jednym z pierwszych posunięć nowego opata była walka o zarejestrowanie klasztoru Shaolin jako znaku towarowego. Na całym świecie można było kupić piwo, wino, papierosy, opony czy meble nazywające się tak samo jak buddyjska świątynia, choć nie miały z nią nic wspólnego. Od 2004 roku prawo do nazwy posiadają wyłącznie mnisi z Shaolin, a za jej używanie żądają płacenia tantiem i opłat licencyjnych.

Shi Yongxin skomercjalizował w klasztorze wszystko. Zarabia nawet na kadzidełkach, które tradycyjnie zapalają wierni w buddyjskich świątyniach. Za kadzidełko z najwyższej półki trzeba zapłacić aż 6 tys. juanów, czyli ponad 3200 zł. Dla wygody turystów na terenie przybytku wybudowano toalety za… 430 tys. dolarów. Jedna z nich ma powierzchnię 150 m2 i telewizor LCD.

 

Zaradny opat kilka lat temu chciał nawet wprowadzić Shaolin na nowojorską giełdę. W tym celu nawiązał współpracę ze spółką China Travel Service, która planowała odkupić od klasztoru 51 proc. akcji, co według wyliczeń Yongxina miało przynieść dochód wysokości 150 mln dol. Do inwestycji nie doszło – nie zgodziło się na nią chińskie biuro ds. religii, które mocą ustawy wprowadziło zakaz sprzedaży udziałów dla wszystkich obiektów świątynnych w kraju.

Kurs w Shaolin

w Shaolin i okolicy działa kilkadziesiąt szkół walki. opłaty i poziom trudności są bardzo zróżnicowane. cena zazwyczaj obejmuje trening, zakwaterowanie, wyżywienie i poznanie technik medytacyjnych. Te ostatnie robią furorę w świecie biznesu. wysyłanie menedżerów wysokich szczebli na medytację do Shaolin to popularny trend w amerykańskich firmach. Wybierając się do klasztoru z Polski trzeba doliczyć koszt podróży

W 2007 r. udało się za to nagrać na terenie Shaolin reality show. Spośród kilkuset uczestników do programu wybrano 36. Telewidzowie z Państwa Środka mogli przez całą dobę obserwować, jak rekruci jedzą, ćwiczą i medytują w najbardziej niedostępnych zakątkach świątyni. Specjalnie na tę okazję mnisi powołali spółkę Shaolin Temple Industrial Development Ltd., która zajęła się stroną finansową przedsięwzięcia.

I choć postawa Shi Yongxina budzi w świecie zachodnim wiele kontrowersji, w samych Chinach nie wywołuje emocji. Współczesna komercjalizacja klasztoru wpisała się w chińską rzeczywistość. „W historii Chin wiele było buddyjskich klasztorów, które posiadały niewyobrażalne bogactwa, dlatego Shaolin nie szokuje” – mówi „Focusowi” prof. Meir Shahar z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Przypomina jednak, że nie zawsze tak było – jeśli w przeszłości mnich bardziej interesował się pieniędzmi niż medytacją, był natychmiast wyrzucany ze świątyni.

Wiele osób postrzega opata Shi Yongxina jako uosobienie nowoczesnego oblicza Chin. Prowincja Henan, w której położony jest klasztor, to jeden z najbiedniejszych regionów w kraju. Dzięki napływowi turystów rozwija się, a mieszkańcy zarabiają. Najlepszym tego przykładem jest okręg Dengfeng zlokalizowany najbliżej klasztoru. Tylko w ciągu ostatnich dziesięciu lat powstało tu kilkadziesiąt szkół walki, w których uczy się prawie 60 tys. osób. Większość z nich działa pod patronatem Shaolin, tworząc swoisty przemysł kung fu. Opat już w 2006 r. dostał od władz prowincji luksusowy samochód – była to nagroda za wkład w rozwój lokalnej turystyki.

Zmieniło się również podejście samych adeptów kung fu. Epizod Shaolin w życiorysie ułatwia start w dorosłe życie. Łatwiej później dostać pracę jako ochroniarz, żołnierz, policjant albo aktor sztuk walki (Bruce Lee, Jackie Chan czy Jet Li to dla wielu osób wzory godne naśladowania).

Co jednak z tymi, którzy chcą znaleźć w Shaolin oazę spokoju, miejsce zadumy, medytacji i wewnętrznej refleksji? Konserwatywni mnisi przenieśli się wyżej w góry. Tylko tam mogą wieść życie w ubóstwie, wyrzekając się dóbr tego świata, czego symbolem są ogolone głowy. Obcy jest im świat, w którym opat chodzi w szacie wyszywanej złotymi nićmi wycenianej na 23 tys. dolarów…


DLA GŁODNYCH WIEDZY:

  • www.shaolin.org.cn – strona internetowa klasztoru
  • „Klasztor Shaolin. Historia, religia i chińskie sztuki walki”, Meir Shahar, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2011 – naukowe opracowanie o klasztorze autorstwa izraelskiego sinologa