Sir David Attenborough i roztapiająca się planeta

Tylko u nas słynny brytyjski przyrodnik i popularyzator nauki sir David Attenborough opowiada o swoim życiu, najnowszym filmie i o tym, dlaczego martwi go topnienie lodowców.

Ma twarz niemal bez zmarszczek, miękkie rysy. Jego ubranie – koszula z krótkimi rękawami, spodnie i sznurowane buty, założone na grube skarpetki – sprawia wrażenie niedbałego, co mnie trochę ośmiela. Pytam, jak to możliwe, że wygląda tak dobrze mimo swego wieku. Musi wieść życie bez skazy! „O tak!” – uśmiecha się David Attenborough. „Podsumowała mnie pani znakomicie”.

Droczymy się, bo zapytałam go o znaczenie słów, od których rozpoczyna się jego najnowszy program „Mroźna planeta”. Dzięki pracy nad nim po raz pierwszy znalazł się na biegunie północnym. Pojechał też na biegun południowy – drugi raz w swej karierze. W programie mówi, że przybył na ostatnie naprawdę dzikie rubieże świata, aby „być może po raz ostatni doświadczyć cudów życia w tej krainie”. Widzowie mogą przypuszczać, że mówi o sobie, bo przecież ma już 85 lat. Gdy to słyszy, jest zaskoczony. „To nie miało być o mnie! Odnosiłem się do ludzkości w ogóle, a także w znacznie bardziej przyziemny sposób do tego, że dla BBC był to ogromny wysiłek: cztery lata pracy i wielkie pieniądze. Czy jeszcze kiedyś zdecydują się na taką produkcję? No i oczywiście miałem też na myśli przyszłość podbiegunowej przyrody”.

Mniej gadania, więcej filmu

„Mroźna planeta” robi wrażenie. Niezwykły jest widok wody pod ogromnym lodowcem na Grenlandii, znanym jako Store Glacier. Płynie ona „niczym krew potwora o zimnym sercu… Potwora, który zaczyna się budzić”. A potem – erupcja, jak wybuch lodowej lawy, gdy wielki kawał lodu spada do morza. Doskonale zgrane ruchy orek, osaczających samotną fokę – niczym makabryczny taniec. „Do filmu nie weszły te naprawdę okropne ujęcia” – mówi Attenborough. „Nie zamierzamy pokazywać bajek dla dzieci, ale nie chcemy też epatować krwawą jatką”.

Jego zdaniem najbardziej wymowne są obrazy, a słowa stanowią tylko dopełnienie. Gadaniem można zniszczyć program. „Gdy patrzę na filmy, które zrealizowałem 15–20 lat temu, niemal zawsze mam poczucie, że jest w nich za dużo słów. Jako filmowiec uważam, że program idealny to taki, w którym wcale nie ma komentarza. Oczywiście nie można zrobić czegoś takiego… Ale jako reżyser i producent (a właśnie w tym charakterze przepracowałem większą część życia) nigdy nie napisałem komentarza, by potem szukać do niego obrazów. Najpierw realizujemy materiał zdjęciowy, a potem starannie dobieramy słowa. I ustawiamy je tak, by czasowniki pojawiały się dokładnie wtedy, gdy akcja rozgrywa się na ekranie”.

Lepiej nam nie będzie

Ostatni odcinek poświęcony jest ekologii. Attenborough mówi w nim, że niektóre gatunki już adaptują się do zmian klimatu (pingwiny białookie przenoszą się na południe, zaś na ich tereny „wprowadzają się” pingwiny białobrewe).

Na zakończenie odcinka pyta: „Czy umiemy już teraz zareagować na to, co dzieje się z mroźną planetą?”. Brzmi to poważnie. Jak szybko powinniśmy reagować? „Tak szybko, jak tylko się da” – mówi. „To tak, jakby mysz próbowała przenieść górę. Musi się zdobyć na największy wysiłek, jeśli ma ruszyć ją z posad. Nie ma sensu mówić: »Dobrze by było, gdyby się udało «! Trzeba zebrać całą energię i przyznać, że to naprawdę ważna rzecz”.

Czy to ludzie są sprawcami globalnego ocieplenia? „To w pewnym sensie bez znaczenia, ale nie możemy ignorować tego, co się dzieje. Nie mam wątpliwości co do tego, że przyczyną tych zjawisk jest działalność człowieka” – odpowiada. Przekonania tego nabrał po konferencji, która odbyła się w Liège jakieś 10 lat temu. Prezes American Academy of Science – klimatolog i znawca procesów chemicznych, zachodzących w górnych warstwach atmosfery – zaprezentował na niej wyniki badań na temat związku wzrostu liczby ludzi, uprzemysłowienia oraz zmian zachodzących w chemicznym składzie atmosfery. „Oczywiście trzeba pamiętać o ograniczeniach statystycznych, ale te dane nie pozostawiały żadnych wątpliwości” – uważa sir David.

Czy dla naszej planety i naszej cywilizacji jest jeszcze nadzieja? „Jestem raczej pesymistą. Bez wątpienia będzie gorzej. Nie twierdzę, że w ciągu najbliższego stulecia rasa ludzka dokona samozagłady. Uważam natomiast, że rozrost populacji ludzi sprawi, że wszystkim z nas pogorszą się warunki życia”.

Ratujmy, co się da

Od 2009 r. Attenborough jest patronem organizacji Population Matters, nawołującej do prowadzenia odpowiedzialnej polityki społecznej. Często mówi – i powtarza to także w czasie naszej rozmowy – że w krajach, w których kobiety mają kontrolę nad własnym życiem, wzrost liczby ludności wyhamowuje. Wielokrotnie nawoływał do wspierania rządów, które poważnie podchodzą do kwestii ochrony środowiska. Czy to znaczy, że jest rozczarowany brakiem postępów ze strony prezydenta Obamy? „Owszem. W tej kwestii nigdy nie da się zrobić wystarczająco dużo. Zawsze nasze wysiłki będą niewystarczające. Ale i tak trzeba brać się do roboty” – mówi Attenborough.

 

Pytam o codzienne życie. Czy oddaje odpady do recyklingu? „O tak! Gdy się zapomnę, obrywa mi się od córki!” – śmieje się. Jego córka Susan jest niezamężna i choć ma własny dom, większość czasu spędza z ojcem w Richmond (dorastała tam wraz z bratem Robertem, który jest antropologiem, ojcem dwójki dzieci i dziś mieszka w Australii). A co powiedzieć ludziom, którzy uważają, że oddawanie rzeczy do przetworzenia nic nie zmieni? „Uważam, że takie podejście jest aroganckie, pogardliwe, antyspołeczne i niedemokratyczne. Równie dobrze można zapytać: »Czy mój głos w wyborach ma jakiekolwiek znaczenie?«. Trzeba robić to, co jest możliwe! Nie można powiedzieć: »Nic mnie to nie obchodzi, bo nie ma znaczenia, czy wyrzucę tę butelkę po mleku albo czy wyłączę światło«”.

Lód na Arktyce topnieje, a wiele państw ostrzy sobie zęby na różne jej obszary. Czy kiedyś może wybuchnąć wojna o to, kto będzie miał prawo korzystać z tamtejszych zasobów naturalnych? „To możliwe”. Powinniśmy się bać? „Mamy powody do optymizmu, patrząc na Antarktydę” – odpowiada. „W jej kwestii zawarta została ugoda, której nikt nie złamał. Tyle że nie wiemy, co by się stało, gdyby ktoś odkrył tam złoża, powiedzmy, uranu…”.

Przyroda koi ból

W 1997 roku zmarła na wylew Jane, żona sir Davida. Poznali się na uniwersytecie (Attenborough studiował nauki przyrodnicze w college’u Clare w Cambridge, a potem antropologię społeczną w London School of Economics). Byli małżeństwem przez niemal 50 lat. Musiało mu być ciężko, gdy wracał do domu po pierwszej wyprawie po jej śmierci… Czy teraz jest łatwiej? „Życie się zmienia. »Łatwiej« to nie jest najlepsze słowo” – mówi. „Trzeba się dostosować do sytuacji, poradzić sobie z nią. Ja jestem przyzwyczajony do samotności w terenie, ale pusty dom… Nie, to nic miłego. Ale jest tu moja córka”.

Zapytany o to, co mu dodaje otuchy, odpowiada bez wahania: przyroda. Czy dlatego, że można się w niej zatracić? „Pewnie tak. I chyba każdemu się to zdarza. W chwilach żałoby – głębokiej żałoby – jedyną pociechę można znaleźć w naturze. Ludzie często mi o tym opowiadają. Wiele ważnych osobistości (nie będę wymieniał nazwisk) pisało do mnie: »Gdy zmarł X, radziłem sobie tylko oglądając programy o roślinach i zwierzętach «. A ja myślałem wtedy, że ze mną jest tak samo. To dlatego, że jesteśmy częścią tego świata, częścią czegoś wielkiego, trwałego”.

Pracować do końca

Jakiś czas temu sir David kupił stary pub, sąsiadujący z jego domem w Richmond Hill. Teraz rozbudowuje dom tak, by znaleźć miejsce dla swego potężnego księgozbioru. Chce mieć też więcej miejsca na ogród. Czy to dlatego wciąż tak ciężko pracuje? „To prawda, muszę za to jakoś zapłacić, ale to nie jedyny powód. Byłoby okropnie, gdybym obudził się rano i odkrył, że nikt ode mnie niczego nie chce. Trzeba mieć kogoś, kto klaśnie w dłonie i krzyknie: »Gdzie jest ten cholerny Attenborough?!«. Wtedy jest powód, żeby wstać o czwartej rano! Człowiek się czuje potrzebny. Nie umiałbym sztucznie wypełniać sobie czasu choćby grą w golfa (nigdy jej zresztą nie próbowałem). To nie w moim stylu. Problem w tym, że wiele osób nie ma okazji pracować – czy to z powodu fizycznych ograniczeń, czy dlatego, że społeczeństwo nie chce, żeby ludzie w moim wieku cokolwiek robili. Starsi ludzie po prostu nie mogą znaleźć żadnej pracy. Ja mam to szczęście, że ludzie chcą, bym robił różne rzeczy, czemu więc miałbym odmawiać?”.

Wkrótce po naszej rozmowie Attenborough rusza na Borneo. Jeździ tam co pięć lat od czasu swej pierwszej wizyty sprzed pół wieku. Realizuje program-retrospektywę z okazji 60-lecia swojej pracy dla BBC. „Pytano mnie, jak chcę uczcić taki jubileusz. Nie miałem ochoty na żadne kolacje z przemówieniami, powiedziałem więc, żeby się nie przejmowali. Najlepiej będzie ruszyć w teren i zrobić jakiś film”.

Sir David utrzymuje bliskie kontakty ze swymi braćmi: Richardem (aktorem i reżyserem) i Johnem (wielbicielem samochodów i byłym dyrektorem zarządzającym Alfa Romeo). Obaj niestety mają problemy ze zdrowiem. „Z Richardem nie jest dobrze, no ale on ma już 87 lat” – mówi 85-letni Attenborough, który za kilka dni będzie spał pod namiotem w dżungli na końcu świata. „Nie boję się śmierci” – odpowiada na moje pytanie. „Boję się cierpienia. Kto by się tego nie bał? Człowiek ma nadzieję, że najgorsze nie będzie trwało długo i że nie będzie czasem ciężkiej próby dla najbliższych. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem nieśmiertelny”.

Dla głodnych wiedzy:

Program „Mroźna planeta” (Frozen Planet: The Ends Of The Earth) prowadzony przez sir Davida Attenborough – kanał BBC Knowledge, początek 25 stycznia o godz. 22.