Skazane na zapomnienie

Na świecie żyje ponad 245 mln wdów, ponad połowa z nich w skrajnym ubóstwie. Mieszkańcy krajów rozwiniętych nie są w stanie nawet wyobrazić sobie, jak w XXI wieku można traktować wdowy

Są najbardziej zapomnianymi ofiarami dyskryminacji. Wraz z utratą mężów tracą poczucie bezpieczeństwa, dobytek, szacunek – mówi Raj Loomba, działający w Anglii hinduski biznesmen, który z żoną założył fundację próbującą zainteresować wielkich tego świata losem wdów. Wspiera finansowo 3 tys. kobiet i dzieci, ale nie jest to nawet kropla w morzu potrzeb.

Opłakiwanie

Nałożenie żałobnego stroju i wyrzeczenie się przyjemności to naturalna reakcja na śmierć najbliższej osoby. W społecznościach tradycyjnych na tym się jednak nie kończy. Wdowa ma całą sobą pokazywać żal i pragnienie dochowania wierności zmarłemu. Musi się więc tak upokorzyć, by zatracić wszelkie oznaki kobiecości. Zakaz mycia i czesania, obowiązek noszenia bezbarwnych, bezkształtnych łachmanów, mazanie twarzy popiołem i błotem to wciąż powszechne praktyki w wielu rejonach Afryki i Azji. Do największych wyrzeczeń zmuszane są wdowy w Indiach. W chwili śmierci męża ich życie ulega drastycznej zmianie. Muszą ogolić głowę, zdjąć biżuterię, zetrzeć tilakę – czerwoną plamkę na czole symbolizującą stan cywilny. Nie wolno im używać perfum, malować się, nosić kwiatów. Mogą jeść tylko dwa posiłki dziennie, zimne i bez przypraw. Powinny spać na gołej ziemi lub podłodze.

W Nepalu, który według magazynu „Foreign Policy” jest najmniej przyjaznym kobietom krajem Azji Południowej, skazuje się je na całkowitą izolację. Nie wolno im nikogo dotykać, przyjmować gości i darów, w tym żywności. Muszą jadać w samotności, wyłącznie te potrawy, które same przygotują. Gdyby umartwienia trwały przez kilka dni, dałoby się to zrozumieć. Każda kultura wytwarza rytuały żałobne, które zagłuszają cierpienie i pomagają w dostosowaniu się do nowej sytuacji. W Indiach, zwłaszcza na prowincji, nie chodzi jednak o to, by po ukojeniu bólu powrócić do normalnego życia. Wdowa ma pozostać w takim stanie na zawsze.

Oczyszczanie

Afryka nie pozwala sobie na podobne marnotrawstwo kobiecej siły roboczej. Zanim jednak wdowa wróci do zajęć, musi uwolnić się od powiązań z siłami nieczystymi. Chociaż rządy i misjonarze walczą z tymi przesądami, wiele ludów wciąż wierzy, że przyczyną śmierci są złe duchy. Ponieważ na wsiach nie umiera się w szpitalu, konającymi do końca opiekują się najbliżsi. Stykają się zatem z budzącymi grozę mocami. W wiosce w Burkina Faso, pod murem położonej na uboczu chaty siedziała nieruchomo kobieta. Obie wargi miała przebite kołkiem średnicy palca. Nawet gdyby chciała coś powiedzieć, nie mogłaby otworzyć ust. „Okaleczyła się z własnej woli, dziś już nikt tego nie wymaga” – przekonywał syn wodza, który oprowadzał mnie po wiosce. „Przez miesiąc nie wolno jej jednak do nikogo się odzywać, nikogo dotykać”.

Trudno stwierdzić, ile w tych zapewnieniach było prawdy. Z opublikowanego niedawno raportu antropologów z Uniwersytetu Sussex wynika, że w Zachodniej Afryce nadal nagminnie dokonuje się rytualnych okaleczeń wdów. Najczęściej są to skaryfikacje, czyli nacięcia na ciele, informujące o doświadczeniach kobiety. Konieczność odbycia kwarantanny w odizolowanej od otoczenia chacie to na afrykańskich wsiach niemal norma. Często łączy się z nią zakaz mycia przez wiele tygodni, co powoduje choroby skóry i zatrucia pokarmowe. Jeszcze bardziej niebezpieczne jest „oczyszczanie” przez zmuszanie kobiet do picia wody, którą obmywano nieboszczyka.

Wyjątkowo upokarzający charakter mają rytuały przywracające im prawo do wznowienia życia seksualnego. By „zatrzeć ślady” po zmarłym mężu, zmusza się je do odbycia stosunku z którymś z członków jego rodziny albo – co wobec plagi AIDS stanowi śmiertelne zagrożenie – z pierwszym mężczyzną, który w wyznaczonym czasie pojawi się na drodze. Wieśniacy z ludu Ashanti w Ghanie uważają, że do tej roli najlepiej nadają się bezdomni, włóczędzy i żebracy. Odmowa naraża na społeczny ostracyzm, nierzadko też pobicie i gwałt. Według danych zebranych przez wolontariuszy organizacji HelpAge International, w Tanzanii co roku zostaje z tego powodu zamordowanych 500 wdów, niektóre podstępnie, większość w obecności świadków. Typowym sposobem karania „nieczystych” jest kamienowanie. Nawet w chrześcijańskiej Etiopii przesądy bywają silniejsze niż religia i przez 6–7 tygodni po pogrzebie wdowy nie wchodzą do kościołów. Skulone modlą się przed progiem świątyni. „W Nepalu słowo wdowa jest synonimem wiedźmy lub czarownicy i ma tak pejoratywne znaczenie, że organizacje humanitarne nigdy nie używają go w swojej nazwie” – mówi Margaret Owen, prawniczka, założycielka organizacji Widows for Peace and Democracy.

Wydziedziczanie

 

Uzasadniane względami duchowymi prześladowania wdów w rzeczywistości wynikają z przyziemnych motywów: z chęci dobrania się do ich dobytku. Zabrania tego i prawo, i religia, ale tylko w naszym kręgu cywilizacyjnym za rzecz oczywistą uważa się dziedziczenie przez żonę dorobku męża. W Afryce subsaharyjskiej pretensje do tego dorobku zgłasza przede wszystkim rodzina męża. Jeśli małżonkowie zdążyli odchować dzieci, schedę po ojcu przejmuje najstarszy syn. I to dla kobiety jest jeszcze w miarę bezpieczne. Jeśli jednak zostaje z dziećmi małymi, ma niewielkie szanse w zmaganiach z pazernymi szwagrami czy teściami. Stosują wszelkie sposoby, od zastraszania i wypędzania po szantażowanie jej groźbą oskarżenia o zabicie męża. Z materiałów organizacji Widows’ Rights International (WRI) wynika, że w Afryce najczęściej pomawia się wdowy o celowe zarażenie małżonka AIDS, w Azji – o zabójstwo w celu przywłaszczenia pieniędzy. Na pomoc skorumpowanej policji nie mogą liczyć, więc podpisują dokumenty, zrzekając się praw do ziemi, domu, stad krów i kóz. Z listów przesyłanych do WRI wyłania się przerażający obraz bezwzględności krewnych. Niektórzy posuwają się do wykradania zwłok, by uniemożliwić pogrzeb. Żona, która nie odda mężowi ostatniej posługi, naraża się na potępienie przez żywych i gniew duchów. Przerażona zgadza się na wszystko.

Chociaż w myśl prawa koranicznego kobieta po ślubie pozostaje właścicielką wniesionego posagu, a po śmierci męża dziedziczy część wspólnego dobytku, również w krajach muzułmańskich wdowy są ograbiane przez najbliższych. Bowiem aby korzystać z prawa, trzeba je znać. Badania przeprowadzone w Bangladeszu wykazały, że 48 proc. wdów nie wie, że część majątku po mężu należy do nich. Otumanione przez spryciarzy analfabetki stawiają krzyżyki na podsuwanych im dokumentach, a po czasie dowiadują się, że podpisały akt zrzeczenia się domu i ziemi. W państwach arabskich presja otoczenia traktującego poważnie nakazy Koranu czasem powstrzymuje zachłannych kuzynów przed tak bezczelnym oszukiwaniem kobiet. W Indiach czy Pakistanie robi się to nagminnie. Ale zachowanie skromnego dobytku nie oznacza, że po zakończeniu żałoby kobieta się usamodzielni. Nadal musi pozostać pod kuratelą mężczyzny – syna, teścia, ojca… I to on będzie decydował, co jej wolno, a czego nie. „Nasze prawo jest dobre, nie prześladuje wdów, lecz je chroni” – przekonywał mnie w Jemenie Abdul Gafur, nauczyciel dorabiający jako przewodnik. „Wyobraź sobie, że przez całe życie prowadzisz dom, zajmujesz się dziećmi i codziennie znajdujesz na stole pieniądze, które kładzie tam mąż. Pewnego dnia widzisz pusty stół. Za co kupisz dzieciom jedzenie? Będziesz żebrać? U nas kobiety nie żebrzą, bo opiekują się nimi mężczyźni”.

Harowanie

Łatwo polemizować z takimi argumentami. Problem jednak w tym, że w krajach Trzeciego Świata nie ma systemów ubezpieczeń, a więc emerytur, rent i zasiłków. Jeżeli rodzina odmawia pomocy albo okrada wdowę, jedynym wyjściem pozostaje proszenie o jałmużnę. Bo znalezienie pracy graniczy z cudem. „Nikt nie chce zatrudniać niewykwalifikowanych kobiet, a ci, którzy to robią, traktują je jak niewolnice. Wiedzą, że przyparta do muru, wychowująca samotnie dzieci wdowa zgodzi się na każde warunki” – mówi Margaret Owen. Stawka za 12-godzinny dzień pracy sprzątaczki czy szwaczki wynosi 5 zł. Ale nie to jest najgorsze. „W społeczeństwach patriarchalnych kobiety bez mężów uważa się za niepełnowartościowe. Są upokarzane, gwałcone. Żyją w ciągłym strachu między nędzą a wstydem”. Najgorsza sytuacja panuje w regionach objętych wojną, gdzie pojawiło się całe pokolenie młodych wdów. W Afganistanie jest ich ponad 2 mln, w Iraku – 3 mln. Żyją jak duchy. Boją się wychodzić z domu, bo mogą paść ofiarą napadu. W afgańskiej prowincji Helmand, gdzie w wielu wioskach wdowy stanowią dwie trzecie kobiet, wolontariuszki próbują uczyć je samodzielności i nowych umiejętności – szycia, prowadzenia straganu, uprawiania warzyw. By zorganizować kursy, trzeba uzyskać zgodę wioskowej starszyzny, o co niełatwo. A jeśli się uda,  z oferty i tak korzystają nieliczne. Większość boi się sąsiadów i talibów.

W Indiach nikt do szukających pracy wdów nie strzela, ale otoczenie wszelkimi sposobami stara się je od tego odstręczyć. Chcąc przekonać do siebie potencjalnych pracodawców, muszą się schludnie ubrać, nałożyć makijaż, uczesać. A przecież tradycja nakazuje, by wdowa wyglądała jak chodzące nieszczęście. Ostracyzm to cena, jaką trzeba płacić za pragnienie powrotu do normalnego życia. Nie tylko dla siebie. Wdowy wychowują ponad 100 mln dzieci. Zapewnienie im lepszej przyszłości jest największym marzeniem matek i najtrudniejszym do urzeczywistnienia. W zamożnej Europie i Ameryce wdowy to głównie kobiety starsze, w krajach najuboższych – młode. Wynika to głównie z powszechnego obyczaju wydawania małoletnich dziewczynek za dużo starszych mężów. W Indiach 7 proc. kobiet wdowieje przed ukończeniem 25. roku życia, co czwarta wdowa ma 35 lat. Podobnie jest w Afryce i krajach muzułmańskich. Rządy nie robią praktycznie nic, by im pomóc, a jeśli podejmują jakieś działania, to chaotyczne i szokujące. Na Sri Lance wdowom zaproponowano pracę przy… oczyszczaniu pól minowych! Z braku alternatywy, kilkaset zupełnie do tego nieprzygotowanych kobiet zostało saperami.

Czekanie

Młodej wdowie jedyną szansę na poprawę losu daje powtórne zamążpójście. Tego jednak najbardziej obawia się rodzina, która traci wówczas roszczenia do schedy po zmarłym. Krewni nie spuszczają więc wdowy z oka, pilnując, by „prowadziła się moralnie”.W Afryce zdrowe, silne i płodne kobiety traktuje się jako część masy spadkowej. Aby uchronić majątek przed rozproszeniem, stosuje się prawo lewiratu, wydając wdowę za brata lub kuzyna nieżyjącego męża. Dzięki temu wszystko pozostaje w rodzinie. Głównej zainteresowanej nikt rzecz jasna nie pyta o zdanie. Proceder ten akceptuje też islam, tyle że coraz mniej mężczyzn ma ochotę żenić się ze „spadkiem”, zwłaszcza gdy łączy się to z koniecznością utrzymania gromadki nieswoich dzieci. Doszło do tego, że palestyński Hamas zaoferował mężczyznom, którzy poślubią wdowę, 3000 dol. zasiłku. Decyzja organizacji oskarżanej o religijny fundamentalizm wynika jednak z motywów politycznych, a nie troski o kobiety. Tragiczny los wdów po poległych w walce z Izraelem zraża potencjalnych bojowników. Gwarancja, że w razie śmierci żołnierza rodzina nie zostanie zepchnięta na dno, ma temu zapobiegać. Podobne rozwiązanie próbowały wprowadzić władze Nepalu, ale niechęć do „czarownic” okazała się silniejsza od pieniędzy i projekt zakończył się fiaskiem.

ONZ zorganizowała już cztery pompatyczne Światowe Konferencje Kobiet. Wieńczyły je deklaracje wzywające do zniesienia dyskryminacji. Od pierwszej mija 36 lat, a zapowiadane zmiany trudno dostrzec. 3/4 ludzi dorosłych żyjących w skrajnej biedzie i 2/3 analfabetów to wciąż kobiety. Losem wdów na ONZ-owskich konferencjach nie zajmowano się wcale. Niewiele uwagi poświęcają im także organizacje kobiece i feministyczne. A wdowy są zbyt słabe, zbyt przybite nieszczęściami, by upominać się o swoje prawa. Skazano je więc na zapomnienie.bezdomnych miesz- kanek „miasta wdów” nieustannie rośnie.

 

Miasto wdów

W 60-tysięcznym Vrindavan żyje ponad 20 tys. wdów. Do niewielkiego miasta nad brzegiem świętej rzeki Jamuny przybywają z całych Indii, by czekać na śmierć. Wierzą, że jeśli tu umrą, w następnym wcieleniu zaznają lepszego życia.Według tradycji w tym miejscu spędził dzieciństwo Kriszna – inkarnacja boga Wisznu. Vrindavan stał się jednym z centrów jego kultu, w XVI w. osiedlili się w nim uczniowie wielkiego mistyka Chaitanyi (Ćajtanji), który głosił ideę bhakti – bezgranicznego oddania się bogu wyrażanego przez śpiew, modlitwę i wspieranie najuboższych.

Z ofiar pielgrzymów wznoszono kolejne świątynie, dziś jest ich kilkaset. W ludowej wyobraźni miasto zaczęło się jawić jako rajska kraina, w której ludzie wyzuci ze wszystkiego wreszcie zaznają spokoju. Wizja ta szczególnie przemawiała do wyrzuconych z domów wdów. Rzeczywistość wyglądała jednak  inaczej, nieprzebrane tłumy kobiet w łachmanach, z ogolonymi głowami siedziały wzdłuż ulic, żebrząc o jedzenie.

O szczęściu mogły mówić te, które dopuszczono do recytowania w świątyniach bhajanów – hymnów sławiących Krisznę. Po 7–8 godzinach monotonnego zawodzenia otrzymywały zapłatę w postaci miski ryżu i soczewicy. Obecnie sytuacja trochę się poprawiła. W Vrindavan działają organizacje charytatywne, pomagające kobietom, zwłaszcza tym, które przywędrowały z małymi dziećmi. Wybudowano kilka schronisk, ale wieści, że można tu otrzymać dach nad głową, codzienny posiłek, a nawet kilka rupii, rozchodzą się po kraju i liczba bezdomnych mieszkanek „miasta wdów” nieustannie rośnie.