Sodoma i Gomora pod Wezuwiuszem

W 1928 lat po zagładzie Pompejów Roman Polański miał rozpocząć zdjęcia do filmu o dziejach miasta, które zniszczyła eksplozja wulkanu. Gdyby chciał wszystko pokazać, film byłby pornografią

Na ścianie jednego z pompejańskich domów odczytano napis: „Sodoma i Gomora”. Powstał już po wybuchu Wezuwiusza, w czasie szabrowania zasypanego mienia. Jego autor, zapewnie jakiś anonimowy przedstawiciel narodu wybranego, skojarzył spektakularny koniec Pompejów ze smutnym losem biblijnych miast grzechu. Był więc święcie przekonany, że mieszkańcy Pompejów zasłużyli sobie na podobną karę. Czy miał rację? Patronką miasta była bogini Wenus o przydomku physica, opiekunka rozkoszy miłosnych i natury budzącej się do życia. A obywatele tego grodu z oddaniem i pasją poświęcali się przyjemnościom łoża. W każdym prawie domu płomyki oliwnych lampek wydobywały z półmroku półnagie menady biegające wśród gajów i bożki szczycące się pulsującą męskością. Jakże to odległe od naszej rzeczywistości. U nas „prasę specjalistyczną dla panów” chowa się wstydliwie z tyłu okien wystawowych, tam zaś dzieła o treści jawnie obscenicznej pokazywano w jadalniach przyzwoitych domów.

Mutunus ci pomoże

Hedonizm pompejańczyków sankcjonowały popularne prądy religijne. Niektóre z erotycznych fresków, pełne rozpasanych nimf i lubieżnych satyrów, świadczą o obecności kultu Dionizosa, boga wina. Dionizos patronował wszystkim irracjonalnym i niepohamowanym aspektom ludzkiej natury. A swoim wyznawcom obiecywał ciekawe życie pośmiertne, pełne hulanek i orgii. Nie osądzajmy mieszkańców miast Wezuwiusza zbyt surowo. W tamtych czasach większość ludzi umierała przed czterdziestką. Na niektórych pompejańskich mozaikach widać kota skradającego się ku ptakom, niedojedzone resztki uczt, szkielety i czaszki. Na jednej z mozaik przedstawiono ludzki szkielet, trzymający w ręku dzban z winem.

Drapieżny apetyt na życie był tak wszechobecny jak trwoga przed śmiercią. Pompejańczycy czerpali więc z życia garściami. Carpe diem – chwytaj dzień – podpowiadał rzymski poeta Horacy. Rozpaczliwy hedonizm rodził gwałtowne żądze. Przyrównywano wtedy wspólne zapamiętanie dwojga ludzi do wojny, aktywności przecież drapieżnej i pozbawionej czułości. „Ona tedy bez zwłoki już w mgnieniu całą zastawę stołu usunąwszy, z sukien obnażona ukazała się w grzywie włosów do hucznej swawoli miłosnej rozpuszczonych – pięknymi kształtami Wenerze wynurzającej się z morskich fal podobna. I nieco tylko różową łapką wdzięki niewieście raczej z rozmyślnej zalotności przysłaniając niż zakrywając je ze wstydu. – Ano – powiada – do walki – a mężnie walcz, bo na krok ci nie ustąpię i tyłu nie podam! Dalej naprzód jakeś chłop, bij co sił wręcz i sam zabijany morduj! Dzisiejsza bitwa będzie bez pardonu!” – czytamy w „Metamorfozach” Apulejusza z Madaury, jedynej zachowanej łacińskiej powieści.

Czasy bez viagry

Brak delikatności był na porządku dziennym. Ówczesne małżeństwa okazywały się właściwie usankcjonowanymi prawnie gwałtami. Zazwyczaj dużo starsi panowie poślubiali dziewczęta w wieku kilkunastu lat. Na szczęście prastare ślubne obyczaje służyły częściowemu złagodzeniu szoku, spowodowanego tak raptownym wejściem w dorosłość. I tak, zwyczaj nakazywał skonsumować małżeństwo w zupełnych ciemnościach, aby oszczędzić dziewiczego wstydu pannie młodej. Całą operację ułatwiał też pewien szacowny przesąd. Od niepamiętnych czasów w Italii czczono bóstwo o dziwnym imieniu Mutunus Tutunus, zazwyczaj przedstawiane pod postacią kamiennego fallusa. Na nim to siadały panny młode, ofiarowując bogu swe dziewictwo. Miało to zapewniać szczęście i płodność.

Istnieje jednak bardziej racjonalne wyjaśnienie. Dzięki temu obyczajowi mąż nie ponosił odpowiedzialności za traumatyczne przeżycia, związane z tym przykrym zabiegiem. Jednak nawet najbardziej wyrafinowane zwyczaje ślubne nie potrafiły pomóc obdarzyć małżonków takimi dobrodziejstwami jak intymna więź. Ówczesna sztuka erotyczna poraża drapieżnością. W Herkulanum odkryto niewielką marmurową figurkę, przedstawiającą bożka Pana, spółkującego z kozą. W cieniu Wezuwiusza zazwyczaj nie było miejsca na subtelności. Choć nie zawsze. W tzw. Domu Setnika odsłonięto erotyczne freski, do których zakradła się czułość. Niestety, większość słownictwa miłosnego pompejańczyków oscylowała w okolicach rynsztoka. Świadczą o tym zachowane napisy na murach. I tak, pewien młodzieniec błaga niejaką Restitutę, aby uniosła tunikę i pokazała mu „kosmate futerko”. Być może był też autorem innego napisu: „Nie lubię golonych, nie lubię strzyżonych, ta, co dobrym futrem kryta, ciepło mi da i do syta”.

Podobnie wysławiały się panie. Jedna z nich uznała nawet za stosowne rozreklamować zalety swojego przyjaciela: „Fortunacie, ty mój słodki kochanku, wielki zbereźniku, pisze to ktoś, kto cię zna”. Na innej ścianie znalazł się wymowny wyrzut: „O synu mój rozpustny, ileż to dziewcząt przeleciałeś!”. Sporo śladów na murach pozostawiły też animozje pomiędzy kochankami. Pewna Liwia (nie należy jej mylić z wdową po cesarzu Auguście) oznajmiła niejakiemu Aleksandrowi, że niewiele ją obejdzie, jeśli ten dnia następnego padnie trupem. Zaś rezolutna Wigula napisała jakiemuś Tercjuszowi, że ma go za wstrętnego brzydala. Pamiętajmy jednak, że we wszystkich epokach autorzy takich ulicznych bazgrołów nie grzeszyli wyrafinowaniem. Sami pompejańczycy zdawali sobie z tego sprawę. „Żeś nie rozpadła się w gruzy, znosząc głupstwa tylu autorów, podziwiam cię ściano!” – napisał pewien zacny obywatel. Ściany służyły też komunikacji między ludźmi, spełniając rolę współczesnej poczty elektronicznej. Komentowano na nich wszelkie niedostatki i zalety współobywateli.

 

Przed drzwiami jednej z gospód zachowały się inskrypcje, opisujące rywalizację o wdzięki niejakiej Iris. „Tkacz Sukcesus – pisze niejaki Sewerus – kocha Iris, niewolnicę żony oberżysty, lecz ta ma go za nic. On próbuje poderwać ją na litość”. Rozeźlony Sukcesus odpisał Sewerusowi, że jest przebrzydłym zawistnikiem i nie może ścierpieć kogoś, kto umie obchodzić się z dziewczętami. Sewerus jednak nie dał się zbyć tak łatwo: „Powiedziałem ci już i napisałem, kochasz Iris, lecz ona nie kocha ciebie”. Niestety nie wiemy, jak się zakończył ten emocjonalny spór. Przed wejściem do latryny jednego z domów odczytano bardzo wymowną prośbę: „Obym zawsze i wszędzie był tak jurny, jak byłem tutaj”. Jak widać, seksualna sprawność była w cenie! W domu Wettiuszów znaleziono fresk, ukazujący bożka Priapa, pyszniącego się uniesioną monstrualną męskością.

Nie było to niczym niezwykłym, w ówczesnej Italii wizerunki tego bożka wykorzystywano nawet jako strachy na wróble. Dziś może się nam wydawać, że miastami Wezuwiusza władały prymitywne żądze, a prostacki gust mieszkańców schlebiał najniższym instynktom. Nie dajmy się zwieść pozorom. Wiele z obscenicznych zabytków miało za zadanie oddalać ewentualne nieszczęścia i zapobiegać zawiści bogów. Pamiętajmy, były to czasy bez viagry. A największym nieszczęściem, które mogło spotkać Rzymianina, była niemoc. Ówczesna literatura bardzo przejmująco opisuje takie dramaty: „Lecz na próżno trzymałem ją w swoich objęciach, bezsilny spoczywałem na nieczułym łożu. Nie mogłem – choć pragnąłem i ona pragnęła – nieczułego podbrzusza – lubej części użyć.[…]. Nie zaznała mnie jako młodzieńca ni męża! Tak czysta od łoża wstała jak kapłanka Westy ognia strzegąca lub od brata siostra” – rozpacza poeta Owidiusz.

A pisarz Petroniusz w swoich „Satyrykach” nakreślił karykaturalny portret łotrzyka Enkolpiosa, ściganego gniewem Priapa. Enkolpios chwyta się desperackich zabiegów, aby uleczyć się z impotencji. Arsenał zastosowanych środków obejmował wbijanie w odbyt skórzanego penisa, nasmarowanego oliwą i pieprzem, oraz chłostę za pomocą wiązki pokrzyw. Przerażeni takimi perspektywami Rzymianie starali się zapanować nad swoimi możliwościami. Nieznajomość ludzkiej fizjologii sprawiała, że tajemniczy proces erekcji, choć całkowicie naturalny, nabierał cech nieprzewidywalnej magii. Uniesiony członek urzekał swoją mocą, był uosobieniem siły witalnej. Stąd tylko krok do przekonania, że taki wizerunek przynosi szczęście i odstrasza złe oko. W Pompejach znaleziono wiele przedstawień uniesionej męskości. Jedno z nich opatrzono buńczuczną inskrypcją: „Tu mieszka szczęście”. Zresztą na terenie cesarstwa rzymskiego podobne wizerunki można było spotkać dosłownie wszędzie: zdobiły stojaki na oliwne lampki, końską uprząż, a nawet tryumfalne rydwany rzymskich wodzów. Obnoszono je podczas obrzędów religijnych, recytując przy tym obsceniczne wierszyki.

Starożytni przypisywali aktywności miłosnej magiczne znaczenie terapeutyczne. Namiętność zachłanna i zaborcza została uświęcona jako dawczyni życia. W Pompejach i Herkulanum niektóre ujęcia wody poświęcono Wenus. Zdobiły je gliniane „krany” w kształcie kobiecych organów płciowych. Dla ówczesnych ludzi życiodajne moce wody i sprawcza siła miłosnych uniesień stanowiły jedność. Sztuka erotyczna służyła także ostrej satyrze politycznej. Na pewnej srebrnej czarze ukazano postacie o rysach mężczyzn z rodziny cesarskiej. Pogrupowano je w pary i ustawiono w niedwuznacznych pozach. To tak, jakby w naszym kiosku sprzedawano figurki najbardziej prominentnych polityków, sportretowanych w trakcie miłosnych igraszek!

Oddam język za cztery asy

W epoce oświecenia, kiedy to łopaty archeologów i przypadkowych odkrywców poczęły przywracać Pompeje i Herkulanum światu, wszystkie te obsceniczne zabytki uznano za niebezpieczne dla zdrowia moralnego. Trafiły więc do muzeum w Neapolu, gdzie zamknięto je na klucz. Dostęp do nich miała jedynie neapolitańska rodzina królewska i jej goście. Stan taki trwał do 1859 roku – do czasu zjednoczenia Włoch.

Wcześniej, w latach 30. dziewiętnastego wieku, Edward Lytton Bulwer napisał „Ostatnie dni Pompei”. Intryga tej powieści dotyczy rywalizacji Greka Glaukusa z demonicznym kapłanem Izydy Arbacesem. Przedmiotem sporu były względy pięknej i bogatej Ione. Jednakże dzieło to prezentowało ugrzecznioną i ocenzurowaną wizję pompejańskiego życia. W tamtych czasach po prostu nie wypadało opisywać zabytków, ukrytych w sekretnych salach neapolitańskiego muzeum. Nic dziwnego, że żadna z ekranizacji powieści Lyttona Bulwera nie oddaje wiernie realiów ówczesnego świata. Najbliższa prawdy była ostatnia wersja, nakręcona przez Petera H. Hunta w 1984 roku. Jedna z postaci, nierządnica Chloe (grana przez Lesley Anne Down), zbliża nieco widza do atmosfery pogrzebanego miasta. Jej filmowy żywot to fikcja, lecz niektóre elementy tej biografii, jak miłość do gladiatora Lydona, noszą pozory autentyzmu. Co ciekawe, ta postać ma swój historyczny pierwowzór. Napis na fasadzie jednego z domów istotnie wymienia tancerkę ladacznicę o imieniu Chloe. Jak jednak wyglądał ówczesny świat sprzedajnej miłości?

Współczesny człowiek byłby zdumiony jej dostępnością. Wyobraźmy sobie senne polskie miasteczko, z rynkiem, kościołem, gospodą, dworcem autobusowym i ratuszem. I przyjmijmy, że w mieście tym liczba agencji towarzyskich przewyższa liczbę piekarni. Wtedy dopiero zrozumiemy, czym był nierząd w Pompejach. Sprzedajne dziewczęta pracowały we wszystkich prawie gospodach, a niektóre oferowały swoje wdzięki nawet w pobliżu miejskich łaźni. Trzeba pamiętać, że klientami tych pań bywali zazwyczaj ludzie ubodzy, zaś cennik usług był dostosowany do ich możliwości.

Chwila zapomnienia kosztowała wtedy dwa asy, tyle, co dzban taniego wina lub bochenek chleba. W dziesięciotysięcznych Pompejach zidentyfikowano około dwustu inskrypcji, wspominających o osobach trudniących się najstarszym zawodem świata. Wiele z nich znamy z imienia, a niektóre z ówczesnych nierządnic przybierały nawet specyficzne pseudonimy. Była więc Panta („Wszystko”), a także Culibonia („Śliczny Tyłeczek”) oraz Kallitremia („Piękne Krocze”) i nawet niejaka Laxa („Obszerna”). Jednak wiele z tych dziewcząt nosiło zwyczajne imiona, jak Maria czy Dafne. Zresztą, zawód ten nie był tylko domeną kobiet, niejaki Maritimus oferował paniom usługi swego języka za jedyne cztery asy! Co ciekawe, w pompejańskich „łaźniach podmiejskich” odkryto fresk, przedstawiający brodatego mężczyznę gorliwie używającego tej właśnie części ciała w celu usatysfakcjonowania pewnej rozanielonej damy.

 

Nasuwa się pytanie, czy nie była to forma kryptoreklamy? Podczas zwiedzania możemy poznać klaustrofobiczne realia pompejańskiego domu uciech. Był to jednopiętrowy budynek, zaopatrzony w balkon. W środku znajdował się wąski korytarz otoczony małymi klitkami. W każdej z nich był murowany podest, zastępujący łóżko. Owe podesty niegdyś przykrywano siennikami. Ściany zdobiły dość nieporadne freski, przedstawiające sceny erotyczne. Znamienne, że owe klitki raczej nie posiadały zasłon. Wygląda na to, że nie zapewniano klientom nawet minimum prywatności. Świadczą o tym odnalezione napisy, sławiące ich dokonania. W jednym przypadku ktoś dopisał „I my to widzieliśmy”. Usługi świadczono w pośpiechu.

Niektórzy zniecierpliwieni klienci nie zdejmowali nawet butów. Na podestach znaleziono ślady zarysowań, pozostawionych przez gwoździe ich podkutych sandałów. Napisy dają też pewne pojęcie o bywalcach tego przybytku rozkoszy. Wiemy, że swoje pieniądze zostawiło tu dwóch żołnierzy, prawdopodobnie pretorianów, lecz trafił się też pewien wytwórca perfum. Pompejańskie nierządnice nadawały swoim klientom złośliwe przydomki. I tak pewien człowiek jest znany potomności jedynie jako „Skordopordoniskos”, czyli jako „Ten-który-pierdzi-czosnkiem”. Inny klient nosił przydomek „Enoklione”, co niektórzy tłumaczą jako „Waleczny ochlapus”.

Freski i inskrypcje pozwalają się przyjrzeć oferowanym usługom. W lokalu pracowały głównie dziewczęta, choć zakład zatrudniał także i chłopców. Większość pensjonariuszek wykonywała swoją pracę, „dosiadając” klientów. Pozycję „misjonarską” uważano widocznie za nudną, bo brakuje jej przedstawień. Kilka par ukazano także w pozycji „na pieska”. Często też i z zaangażowaniem używano ust i rąk. Napisy pozostawione na ścianach zawierają pochwały pod adresem klientów. Jak widać, niektóre dziewczęta były całkiem zadowolone ze swojej pracy. A stali bywalcy troszczyli się o ich odpowiednie usatysfakcjonowanie. Tą sytuację, odmienną od współczesnej rzeczywistości, można wytłumaczyć pewnymi socjologicznymi czynnikami. W tamtych czasach duża część mężczyzn nie miała stałych partnerek.

Za ten stan rzeczy odpowiadała wysoka śmiertelność okołoporodowa. Do tego spory fragment ówczesnej populacji stanowili niewolnicy najniższej kategorii, bez szans na założenie rodziny. Tak więc osamotnieni klienci tęsknili za miłością i kupowali jej namiastkę za parę miedziaków. Po czym zaczynali „wczuwać się” w rolę. Wydaje się jednak, że nie wszyscy. Jedna z pompejańskich nierządnic pozostawiła po sobie wiele mówiący napis: impelle lente! – wkładaj delikatnie! Dlatego też niektóre z jej koleżanek wyspecjalizowały się w świadomym unikaniu praktyk penetracyjnych. Choć tu przyczyną mógł być także poziom ówczesnej ginekologii. Znalezione w Pompejach kleszcze porodowe były lepsze niż ich dziewiętnastowieczne odpowiedniki, lecz antyczne środki antykoncepcyjne były bardziej efektowne niż efektywne.

Niejaki Soranus z Efezu wiernie opisał stosowane wtedy metody: „poczęciu można zapobiec, smarując otwór macicy starą oliwą z oliwek, miodem, żywicą z cedru lub sokiem z balsaminy, oddzielnie lub razem z bielą ołowianą; lub maścią składającą się z oleju z mirtu i bieli ołowianej; lub bezpośrednio przed stosunkiem wilgotnym ałunem lub żywicą z winem; lub wkładając korek z delikatnej wełny do otworu macicy; lub stosując czopki dopochwowe, które działają skurczowo. Środki ściągające, zatykające lub chłodzące powodują zamknięcie się otworu macicy przed stosunkiem i nie wpuszczają nasienia do brzucha”. Współczesna medycyna potwierdza, że każda z metod zalecanych przez Soranusa była częściowo skuteczna, z wyjątkiem niebezpiecznej bieli ołowiowej. Wydaje się jednak, że zakład obsługujący niezamożną klientelę nie mógł pozwolić sobie na takie luksusy, w związku z czym w Pompejach preferowano naturalne metody regulacji urodzin.

Epikurejczyk erotoman

Wszystkie miejskie hotele oferowały także dodatkowe usługi. Niejaki Wibiusz Restitutus, który napisał na ścianie jednego z hoteli, że spał tam samotnie, tęskniąc za swoją Urbaną, należał raczej do wyjątków. W starożytnej Aesernii (dziś Isernia) zachował się nagrobek niejakiego Lucjusza Kandidusa Erotyka, na którym zapisano następujący dialog: – Szefie, policzmy! – Wypiłeś wina za asa, zjadłeś chleba także za asa i owsianki za dwa asy. – Zgadza się! – Dziewczyna na noc kosztuje cię osiem asów! – I to się zgadza! – Siano dla muła będzie cię kosztowało dwa asy! – Ten muł mnie zrujnuje! – pada odpowiedź.

Podobnie musiały wyglądać rozterki ludzi odwiedzających miasta Wezuwiusza. Dodajmy, że dla starożytnych ta rozmowa brzmiała nieco dwuznacznie, gdyż muły i osły były zwierzętami poświęconymi Priapowi, patronowi jurności. W innych dziedzinach poziom hotelarstwa pozostawiał wiele do życzenia. W jednym z pompejańskich zajazdów zachował się następujący napis: „Siusialiśmy w łóżko, błąd, szefie, przyznaję, lecz w pokoju nocnika nie było!”. Bogatsi mieszkańcy Pompejów nie musieli wcale korzystać z usług prostytutek. W październiku 2000 roku w rejonie Moregine, położonym tuż przy południowej granicy miasta, archeolodzy natrafili na szkielety dwóch dorosłych kobiet i trójki dzieci. Jedna z mich, mająca w chwili wybuchu ok. 30 lat, była wprost obwieszona biżuterią. Na ramieniu miała srebrno-złotą bransoletę w kształcie węża, opatrzoną dedykacją: – „Pan niewolnicy swojej”. Jej biodra opasywał złoty łańcuch. Jak można domniemywać, kobieta ta pełniła rolę seksualnej zabawki swojego pana.

Być może właśnie to znalezisko zainspirowało reżysera Paolo Poetiego do nakręcenia filmu „Pompeje”, ukazującego historię miłości pięknej niewolnicy i zbuntowanego gladiatora. Jak to zwykle bywa, film ten opowiada jedynie historię gorącego romansu, a z realiami sprzed dwóch tysięcy lat ma niewiele wspólnego. Czy jednak w tamtym świecie była możliwa prawdziwa i gorąca miłość? Ścienne napisy nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Jeden z autorów wykazał się nawet szczyptą romantyzmu: „Noete, światłości mego życia, żegnaj, żegnaj, żegnaj na zawsze!” – rozpaczał. „Marek kocha Spendusę” – czytamy też w innym miejscu, a prostota tego wyznania świadczy o nieprzemijalności pewnych zachowań. Przez jakiś czas przebywał w Herkulanum pewien filozof epikurejczyk erotoman. Nazywał się Filodem i był nauczycielem samego Cycerona. Traktaty filozoficzne Filodema były śmiertelnie nudne i nie wytrzymały próby czasu.

 

Dopiero dzisiaj naukowcy pracowicie je odtwarzają, fotografując w podczerwieni i nadfiolecie zwęglone papirusy, znalezione w Herkulanum. Za to jego subtelne erotyki mają w sobie urok delikatności: „Mała jest Filajnion i śniada, ale bardziej niż opich. / Kędzierzawa, a skórę miększą ma niźli puch. / Czaruje przemożniej słowami niźli bogini przepaską. / I nigdy mnie nie odtrąca, a nieraz nawet nie chce pieniędzy. / Niechże mi taka Filajnion będzie najmilszą, dopóki / Nie znajdę, o złota Cyprydo, innej, doskonalszej”. Aż żal, że koniec tamtego świata przyszedł tak nagle. Po południu 24 sierpnia 79 roku po urodzeniu Chrystusa nad Zatoką Neapolitańską przetoczył się grom. To Wezuwiusz, wulkan śpiący od niepamiętnych czasów, oznajmił o swoim przebudzeniu. W górę wytrysnęła olbrzymia chmura popiołu, gazów i małych kamieni. Widać ją było aż z Neapolu.

Według relacji Pliniusza Młodszego, który oglądał ją na własne oczy, miała ona kształt korony piniowego drzewa. Zasłoniła słońce. Przerażeni mieszkańcy Pompejów i Herkulanum poczęli uciekać, chować się w domach, barykadować drzwi. Trujące wyziewy, padające odłamki pumeksu, wreszcie lawiny rozgrzanych popiołów i chmury gazów dopełniły dzieła zniszczenia. W ciągu jednej nocy kwitnące miasta pokryła gruba warstwa wulkanicznego pyłu. Tak oto wierzchołek piekła – by użyć słów Goethego – upomniał się o swoje miejsce w raju. Dziś jednak Pompeje i Herkulanum znów tętnią życiem, odwiedzane przez tysiące turystów. Przyciąga ich urok świata zastygłego w momencie tragedii.