Strach się śmiać

Śmierć to wydarzenie z reguły tragiczne. Czasem jednak tragedia zamienia się w komedię, gdy delikwent przenosi się na tamten świat w wyniku utonięcia w beczce z winem bądź apopleksji w trakcie stosunku seksualnego. Poczucie humoru pani z kosą wydaje się nieograniczone

Wszyscy chcą iść do raju, nikt jednak nie chce umierać. Mimo że zawsze liczymy na długie i szczęśliwe życie, schodzimy z doczesnego świata przeważnie na podobnych warunkach. Choć nie zawsze. Niektórzy bowiem, co dość zaskakujące w takich okolicznościach, robią to ze sporym poczuciem humoru. Inni w wielkim stylu, który pozostawia wrażenie na lata, albo wieki. Zostawmy słynnych męczenników, którzy z konieczności umierali widowiskowo. Pieczeni żywcem w rozżarzonych brzuchach metalowych zwierząt, rozrywani na strzępy i krzyżowani, niemal od razu przechodzili do panteonu świętych. Św. Wawrzyniec, który oddał życie na rzymskim ruszcie, miał nawet w momencie śmierci dziarsko zakrzyknąć: „z tej strony jestem już dobrze przypieczony! Przewróćcie mnie na drugą stronę i zjedzcie!”.

Przyjrzyjmy się więc zejściom nieco wstydliwym i często skrzętnie omijanym przez podręczniki historii. Bo jakże wytłumaczyć, że wyniesiona na pomniki sława zakończyła życie z powodu temperamentnej kochanki, braku toalety albo… z mrożonką na głowie? Trzeba przyznać, nawet śmierć miewa, co prawda czarne, ale poczucie humoru.

JAK ŻÓŁW Z JASNEGO NIEBA

Serię wyjątkowo dziwacznych zgonów rozpoczął w V w. p.n.e. Ajschylos, uważany za twórcę greckiej tragedii. Autor kilkudziesięciu tragedii, m.in. „Orestei”, „Błagalnic” i „Persów” nawet nie przypuszczał, jak gwałtowny czeka go koniec. Ówczesnym zwyczajem pisarz nosił dodającą mu powagi brodę, był jednak zupełnie łysy. Pod koniec życia, w dość niejasnych okolicznościach, musiał wyjechać z Aten. Udał się w podróż na Sycylię, gdzie zatrzymał się w mieście Gela. Żyje tam orłosęp brodaty, żywiący się padliną i szpikiem dużych ssaków. Ptaki te potrafią zepchnąć ofiarę ze skały, zrzucają również w przepaść kości, żeby je rozbić i dostać się do środka. Robią tak też z żółwiami. Pozbawiona włosów głowa Ajschylosa mogła z góry wyglądać jak kamień. Postanowił więc użyć jej sęp, który wypuścił ze szponów żółwia z zamiarem roztrzaskania jego skorupy. Tradycja mówi, że lecący żółw uderzył prosto w łysinę tragika, powodując śmierć równie dramatyczną, jak jego twórczość. Nie był to pierwszy taki przypadek. Jedna z mało znanych legend o królu Arturze mówi, że słynnego władcę zabił lecący prosto z nieba meteoryt. Pyrrus, król Epiru od 306 roku p.n.e. – ten od pyrrusowego zwycięstwa – zapamiętały przeciwnik Rzymu, zginął od lecącej dachówki. Kiedy w czasie szturmu na miasto Argos zauważył, że jego wojska nie mają już żadnych szans, postanowił wydostać się z bitewnego chaosu. Wtedy jedna z mieszkanek miasta zrzuciła na niego tę właśnie śmiertelną dachówkę. Inna wersja tej historii mówi, że Pyrrus oberwał garnkiem. To nie koniec jednak. Kiedy zaczął odzyskiwać przytomność, odcięto mu głowę.

Na liście ofiar „niespodzianek prosto z nieba” znalazł się również 50-letni Victor Villenti, zapamiętały wegetarianin i zwolennik zdrowego trybu życia. Ten radosny człowiek, cieszący się każdym dniem bez mięsa i przemocy, zwykł codziennie rano uprawiać jogging. Pewnego dnia z 3. piętra sklepu, koło którego przebiegał, wypadł zamrożony ponad czterokilogramowy jagnięcy udziec. Wydarzenie to zakończyło doczesny byt Victora i jeszcze raz potwierdziło słuszność życiowej maksymy Winstona Churchilla. Polityk, zapytany o sposób na długowieczność, odrzekł: whisky, cygara każdego dnia i absolutnie żadnych sportów.

PODSTĘPY ODDOLNE

 

Sportów unikała również caryca Katarzyna Wielka, która ceniła sobie nieco mniej wyczerpujące rozrywki. Słynna z seksualnej żarłoczności imperatorowa przeznaczyła w ciągu całego życia ponad 100 mln rubli na kilkudziesięciu kochanków. Zmarła – jak złośliwie twierdzili współcześni – w stylu, w jakim żyła. Choć Francuzi rozpuszczali po Europie plotkę, jakoby zeszła podczas stosunku z koniem, zginęła jednak w znacznie bardziej wstydliwy sposób, prawdopodobnie w wyniku zamachu. Pewnego dnia w listopadzie 1796 roku prawie 68-letnia władczyni udała się do toalety. W siedzenie sedesu, z którego korzystała, ktoś wmontował ukrytą sprężynę – uruchamiała ona noże w wyściełanym siedzisku. Pod sporym ciężarem otyłej kobiety sprężyna uwolniła noże, na które władczyni po prostu się nadziała. Katarzyna Wielka, władczyni Rosji, zmarła po straszliwych, trwających półtorej doby męczarniach. Plotka mówiła, że sedes był zrobiony z tronu polskiego, przywiezionego na dwór po rozbiorach, zaś tak niegodna śmierć stanowiła zemstę właśnie za to polityczne posunięcie.

Śmierć na sedesie zastała również Elvisa Presleya, który w łazience dostał ataku serca. W tym samym miejscu miał oddać życie Henryk Walezy, zasztyletowany przez dominikanina Jacques’a Clémenta. Żeby pozostać przy częściach dolnych, należy jeszcze wspomnieć o może nieco mniej znanym Humphreyu de Bohum, czwartym earlu Hereford, który zginął podstępnie ugodzony piką w odbytnicę. Ta część ciała odegrała równie tragiczną rolę w życiu Edwarda II, z łaski bożej króla Anglii, pana Irlandii i księcia Akwitanii – to ten niedorajda z filmu „Waleczne Serce”, przemykający również w 5. tomie „Królów przeklętych” Maurice’a Druona. Edward II, w przeciwieństwie do swego ojca, był raczej człowiekiem nijakiego charakteru. Dość szybko ujawnił też, źle widziane przez otoczenie, skłonności homoseksualne. Król miał szczególną słabość do pewnego gaskońskiego awanturnika, którego obdarzał wszelkimi możliwymi tytułami i zrobił z niego drugą po sobie osobę w królestwie. Nie przeszkadzało mu to jednak, tuż po objęciu władzy, ożenić się z księżną Izabelą Francuską, jak najbardziej kobietą. W wyniku historycznych zawirowań, gaskoński kochanek został stracony przez angielskich baronów, przeciw którym wystąpiła wkrótce nowa liga baronów. Ich przeciwniczką była z kolei królowa Izabela.

Z czasem Edward stał się najbardziej niewygodną osobą w królestwie, został uwięziony przez własną żonę i jej kochanka Rogera Mortimera. Upokorzony, ogolony na łyso, przewożony z zamku do zamku, stanął w obliczu śmierci 21 września 1327 roku. Choć niektórzy historycy twierdzą, że Edward II nie zmarł tego dnia, oficjalnie uważa się, że właśnie wtedy szanowna małżonka kazała „włożyć mu tam” kawałek rozżarzonego metalu. Dzięki temu upozorowano naturalny zgon. Morderstwo mogło mieć fatalne dla kraju konsekwencje. Poza tym taka właśnie śmierć byłaby idealną zemstą za skłonności męża – wszak na początku ich związku Edward bardzo, ale to bardzo podobał się Izabelli.

RADOŚCI UMIERANIA

Na szczęście bywali i tacy, którzy żegnali się z życiem w znacznie przyjemniejszy sposób albo nawet nie zdając sobie z sprawy, że odchodzą. Na ogół zdarzało się to, gdy umierający był pod tak zwanym wpływem. Li Po, żyjącego w VIII wieku chińskiego poetę, uznawano powszechnie za jednego z najwybitniejszych twórców w dziejach tego kraju. Wzorem wielu artystów pisywał swoje wiersze głównie wtedy, kiedy szumiało mu w głowie od nadmiaru napojów wyskokowych. Pewnej nocy 762 roku Li Po wybrał się, mocno już wstawiony, na przejażdżkę rzeką Jangcy. Niestety, oprócz weny poczuł również niepohamowaną miłość do księżyca. Wychylił się mocno z łodzi, chcąc złapać w ramiona srebrną kulę, która odbijała się w wodzie. I na tym zakończyła się jego działalność literacka. Warto wspomnieć, że w jednym ze swoich wierszy wyznawał, iż pija samotnie w blasku księżyca, który nie jest akurat najlepszym kompanem do wina. Gdyby zaprosił do picia kogoś trzeciego, być może uratowałby życie.

Do samego końca winami upajał się również książę George Plantagenet, bohater Wojny Dwóch Róż, który wszedł do światowej literatury jako jedna z postaci „Ryszarda III” Williama Szekspira. W czasie nieudanej walki o tron George został skazany na śmierć i stracony w Tower w 1478 roku. Ponoć sam wybrał sobie rodzaj śmierci. Kazał mianowicie utopić się w pochodzącym z Madery winie Malvazia. Trudno dziś ustalić, ile prawdy jest w tej opowieści, historycy jednak zapewniają, że w ówczesnej beczce z powodzeniem można było utopić człowieka, zaś George miał reputację niezłego ochlapusa. Podobno już same wyziewy ze świeżo otwartej beczki mogły doprowadzić wąchającego do nieprzytomności. Poza tym, gdy ekshumowano potem ciało George’a, okazało się, że pogrzebano je w jednym kawałku, a przecież gdyby go zgodnie z tradycją ścięto, powinno brakować głowy.

Rozkosze podniebienia nie posłużyły i innym władcom. Jan bez Ziemi umarł prawdopodobnie w wyniku wypicia zbyt dużych ilości młodego wina brzoskwiniowego. Na korzyść wina przemawia jedynie to, że mogło być po prostu zatrute. Król Szwecji Adolf Fryderyk przeżarł się na śmierć. W 1771 roku zmarł po spożyciu homara, kawioru, wędzonych śledzi, kiszonej kapusty, zupy kapuścianej, szampana i czternastu porcji semli – bułek wypełnionych marcepanem i mlekiem, swojego ulubionego deseru. Jakub Szela, przywódca rabacji galicyjskiej, po osiedleniu się w Rumunii utopił się w kałuży, wracając do domu po całonocnym pijaństwie.

Wino i nadmierna chęć zabawy zawiodły na tamten świat także słynnego filozofa stoickiego Chryzypa. W 207 roku p.n.e. zmarł ze śmiechu, po tym, jak napoiwszy swoją małpkę (niektóre przekazy chcą, żeby to był osioł) winem, przyglądał się, jak niezdarnie usiłowała jeść figi. Lista rozśmieszonych na śmierć jest zresztą dość imponująca, co ciekawe – znajdują się na niej ofiary głównie z wyższych sfer. Birmański król Nandabayin w 1599 roku umarł ze śmiechu, gdy włoski kupiec wyjaśnił mu, że Wenecja jest wolna i nie posiada króla. Ponad 60 lat później znany tłumacz i szkocki arystokrata Thomas Urquhart odszedł podczas ataku śmiechu, kiedy dowiedział się, że na tron wstąpił właśnie Karol II. Już w XX wieku zanotowano śmierć podczas oglądania „Rybki zwanej Wandą”. Jak na ironię, to grający w tym filmie członkowie „Monty Pythona” wymyślili skecz o żarcie, który jest tak śmieszny, że zabija każdego, kto go usłyszy.

ŚMIERTELNIE DOBRE MANIERY

Okazuje się, że zabijać mogą nawet dobre maniery. Przykładem niech będzie Tycho Brache, słynny astrolog, astronom i alchemik, który w 1601 roku odszedł z ziemskiego padołu przez, nazwijmy to, zbytnią delikatność. Przed proszonym przyjęciem zapomniał się wypróżnić, a pijał sporo. W owych czasach etykieta nie pozwalała na wstawanie od stołu, póki nie został ukończony posiłek. Tycho tak długo trzymał mocz, aż pękł mu pęcherz. Naukowiec zmarł po jedenastu dniach potwornych cierpień. Nad własnym charakterem nie zapanował natomiast Jack Daniel (tak – ten od whiskey). Kiedy po przyjściu do pracy nie mógł sobie przypomnieć kombinacji cyfr do sejfu – zawsze miał z tym problemy – kopnął w niego nogą, którą boleśnie zranił. Zakażenie krwi doprowadziło do śmierci. Ta tragiczna historia stała się później kanwą reklamy, w której znajdował się następujący morał: „nigdy nie idź do pracy wcześnie”.

Człowieka potrafi wykończyć również nadgorliwość. W 1685 roku król Anglii Karol II dostał jakiegoś ataku. Dwunastu wezwanych medyków zastosowało naturalne w tamtych czasach metody. Upuścili władcy sporo krwi. Potem podali mu środki wymiotne i robili lewatywy. Kiedy i to nie pomogło, postanowili pójść na całość. Ogoloną głowę chorego przypalali rozpalonym żelazem,w końcu zaczęli drążyć w czaszce otwory. I ta kuracja ostatecznie oddała króla w ręce Kostuchy. Leczenia nie wytrzymał również Karol Zły, władca Nawarry. Owinięty w bandaże nasączone spirytusem został żywcem spalony, gdy jeden ze służących postanowił nadpalić wystającą nitkę. W wyniku poparzeń zginął również Stanisław Leszczyński. Ubranie króla Polski zajęło się od iskry z kominka, kiedy odpoczywał spokojnie w ulubionym fotelu.

MŁODOŚĆ ZABIJA, TAK JAK I SEKS

 

Wychodzi na to, że niebezpieczne jest niemal wszystko. A najbardziej już przyjemności. Wiele niedomówień krąży wokół śmierci Attyli, wodza Hunów. W 435 roku ożenił się z młodą Niemką o imieniu Ildico. Na polu walki dziki i nieokiełznany, na co dzień oszczędzał ciało, spożywając raczej lekkie posiłki i nie nadużywając alkoholu. Jednak w czasie przyjęcia weselnego zaczął jeść i pić bez umiaru. W nocy dostał krwotoku z nosa, ale był zbyt pijany, żeby to zauważyć. Udusił się krwią i został znaleziony dopiero następnego dnia. Plotkowano, że udusiła go sama Ildico, jednak kronikarz Jordanes nadmienia, że przyczyną śmierci Huna mogło być również zbyt gorliwe wypełnianie obowiązków małżeńskich. Nad ranem zaś znaleziono pannę młodą płaczącą nad ciałem męża.

Wiceprezydent USA w rządzie Geralda Forda, Nelson Rockefeller, również umarł z powodu kobiety. Tyle tylko, że była z nim w ścisłym kontakcie również w ostatnich sekundach życia… Siódmy prezydent Republiki Francuskiej Félix Faure dostał w wieku 58 lat ataku apopleksji. Stało się to w momencie, gdy klęczała przed nim 30-letnia Marguerite Steinheil, której znane były wszelkie niuanse miłości nazywanej od kraju, w którym ją uprawiała. Podobno kiedy dziewczyna stwierdziła, że sztywność pana prezydenta ma zupełnie inny charakter, niż sądziła, dostała z przerażenia gwałtownego szczękościsku, opisywanego później zresztą w fachowej literaturze. Działo się to nieco po Dniu Zakochanych – 16 lutego 1899 roku. Plotkuje się również, jakoby prezydentowi Rooseveltowi towarzyszyła do samego końca współdzieląca z nim właśnie łoże młodziutka fryzjerka. Najwięcej dał jednak z siebie francuski marszałek Maurycy de Saxe (nieślubny syn Augusta Mocnego), pradziadek pisarki znanej jako George Sand, właściciel wspaniałego zamku Chambord. Zmarł 30 listopada 1750 roku po wizycie ośmiu „aktorek”. W akcie zgonu znalazła się informacja, że przyczyną śmierci było „nadużywanie kobiet”. Jeśli już jesteśmy przy nadużyciach, wspomnijmy średniowiecznego, również francuskiego władcę, który tak zapamiętale biegł za świeżutką wieśniaczką, że nie zauważył, iż drzwi, w które wbiegła, są za małe i walnął głową w futrynę. Jak łatwo się domyślić, tak gwałtownie zawarta znajomość nie została już nigdy skonsumowana.

JAKIE ŻYCIE, TAKA ŚMIERĆ?

W Sapancie, malutkiej wioseczce na północy Rumunii, znajduje się jedyny na świecie Wesoły Cmentarz. Zamiast krzyży, groby zdobią kolorowe płaskorzeźby, pod którymi znajdują się, niejednokrotnie radosne, wierszyki o zmarłych. Każdy w Sapancie wie, kto umarł tu z przepicia, kto wpadł pod pociąg, a kto utopił się w rzece. Kolorowe nagrobki zaczął tworzyć 70 temu lat Stan Patras, daleki kumpel Nicolae Ceauşescu, człowiek lubiący wszelkie przejawy życia i żyjący tak, jakby śmierć nie istniała. Sobie również wyrzeźbił nagrobek, na którym z rozbrajającą szczerością wyznał: „chyba niczego złego w życiu nie zrobiłem, malowałem, kochałem i troszeczkę piłem”. W Sapancie śmierć jest czymś tak samo naturalnym, jak życie. Jest równie nieprzewidywalna, bywa dowcipna i nonszalancka, niekiedy straszna. Bo czyż nie ma pewnej ironii w tym, że Władysław Jagiełło, wielki zwycięzca spod Grunwaldu, zmarł w wyniku przeziębienia? Nabawił się go, kiedy poszedł do lasu by… posłuchać słowika. A Fryderyk Barbarossa? Cesarz Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, przywódca III krucjaty do Jerozolimy, najnormalniej utonął w rzece w trakcie kąpieli. Podobno uratowałby życie, gdyby do wody wszedł bez zbroi.

Joanna Lamparska

Podróżniczka, dziennikarka, autorka książek o Dolnym Śląsku.