Samanta i Monika. Obie zamordowane. Obie stroiły się dla potwora

Samanta miała poderżnięte gardło. Nie tak zwyczajnie. Nieznany do dziś sprawca prawie odciął jej głowę. Możliwe, że mamy do czynienia z seryjnym zabójcą.Pani Barbara kładzie na stole małą kopertę. Po chwili otwiera ją i wysypuje zawartość. Cztery plastikowe koraliki, papierek po batonie, bawełniana opaska na rękę. No i kolczyki. Perłowe kulki w srebrnej oprawie. Na jednej widnieje zaschnięta krew.
Samanta i Monika. Obie zamordowane. Obie stroiły się dla potwora

– Oto, co zostało mi z tamtego dnia – mówi. – Reszta jest w głowie. Nie potrafię przestać myśleć o córce. Ciarki mnie przechodzą, gdy dociera do mnie, co musiała przejść. Jak pies, pod tym drzewem…

Samanta miała 16 lat. Zwyczajna dziewczyna. Nie wyróżniała się niczym, nie miała wrogów. No bo jakich wrogów może mieć dzieciak? I to jeszcze w takiej małej zabitej dechami wsi jak Jasienie? Nigdzie nie chodziła. Nie wyjeżdżała. Rzadko bywała nawet w pobliskim Opolu. O reszcie kraju i świata nie ma nawet co gadać. Mimo to pięć lat temu usłyszała o niej cała Polska.

 

Awantura o telefon

Nie miała ojca. Kilka lat wcześniej zginął w wypadku. Zostały same – ona, matka i siostra. Było ciężko. Po jakimś czasie w domu pojawił się ojczym. Popijał. Czasem Samanta nie wytrzymywała i wieczorami uciekała przez niego z domu. Feralnej nocy też zniknęła. Ale z zupełnie innych powodów. Ojczym w tym czasie był na odwyku.

Jest 10 czerwca 2011 roku. Sobotni wieczór. W domu wszyscy szykują się już do snu. Przed jedenastą matka niespodziewanie wchodzi do pokoju dziewczyn. Kątem oka zauważa, że Samanta pospiesznie coś chowa pod kołdrę. To telefon. Smarkula, w tajemnicy przed matką, kupiła sobie komórkę. Skąd miałaś pieniądze? Cisza. Daj to! Zaczyna się awantura. Barbara zabiera telefon i idzie do siebie. Przed snem zamierza przejrzeć SMS-y i sprawdzić, kogo młoda ma wpisanego w kontaktach. Samanta z początku się denerwuje. Potem obojętnieje. Czeka, aż matka skończy kazanie i sobie pójdzie. W końcu sama ubiera się i wychodzi.

Wcześniej prosi siostrę, żeby ją kryła. Przez pięć minut. Byle tylko zdążyć jak najbardziej oddalić się od domu. Jest po jedenastej. Wychodzi na drogę i idzie kilkaset metrów do koleżanki. Otwiera jej matka. Do domu! Spać! Co to za wizyty o takiej porze?

Ostatni raz jest widziana prawie kilometr dalej. Stoi w polu, przy drodze. Obok jest ściana lasu. Potwornie ciemno. Chyba czeka na kogoś. To ostatni raz, kiedy ktokolwiek widział ją żywą. Oprócz zabójcy…

Kiedy matka orientuje się, że dziewczyna zniknęła, natychmiast biegnie na wieś jej szukać. Ale Samanty nigdzie nie widać. Nie wiadomo, dokąd poszła. Matka w panice powiadamia miejscową policję. Radiowóz jeździ po okolicy do drugiej w nocy. Nic. Cisza jak makiem zasiał. Żadnego śladu.

Samanta znajduje się dwa dni później. Trzydzieści pięć kilometrów dalej, w lesie, na trasie Popielów – Ładza. Ma poderżnięte gardło. Rana jest tak głęboka, że morderca niemal pozbawia ją głowy. Leży blisko drogi. Twarzą do ziemi. Niczym niezamaskowana i nieprzykryta.

Jest ubrana. Brakuje tylko lewego buta. Leśnik, który ją znajduje, dostrzega go w przydrożnym rowie. Wokół żadnych śladów krwi. Tylko jakieś wymięte chusteczki i niedopałki. Wygląda na to, że zginęła gdzie indziej. Las to miejsce ukrycia, a w zasadzie pozbycia się zwłok.

Podczas sekcji, oprócz rany szyi, na jaw wychodzi szereg innych obrażeń. Rana cięta policzka, rozerwana połowa ucha, dziura w dłoni. Czyli przed śmiercią Samanta się jeszcze broniła. Nie widać śladów gwałtu. Ale biegli ustalają, że na kilka godzin przed śmiercią dziewczyna odbyła stosunek. Pobrane zostają wymazy, zabezpieczone zostaje DNA sprawcy. Śledztwo już na starcie nabiera tempa.

We krwi szesnastolatki patolog wykrywa 0,2 promila alkoholu. Wszystko wskazuje więc na to, że pierwszy kontakt ze sprawcą był pozytywny. Spotkali się, rozmawiali, łyknęli coś, było miło. Potem doszło do zbliżenia. I sympatyczny wieczór zamienił się w koszmar.

– Chciał, żeby ofiara zginęła – mówi profiler Jan Gołębiowski. – To nie było jakieś ślepe odreagowanie emocji. Nie zadawał ciosów w szale. Uderzył precyzyjnie, z chęci odebrania jej życia. Motywem mogło być tło seksualne, ale równie dobrze mógł to zrobić po prostu dla przyjemności.

O morderstwie zaczęły rozpisywać się media. Nic dziwnego. Modus operandi wszystkim mocno zadziałał na wyobraźnię. Śledczy założyli osiem głównych hipotez. Od zemsty poprzez odrzuconą miłość aż po atak szaleńca. Ale aby je zweryfikować, trzeba było prześwietlić życiorys Samanty.

 

Mocne alibi ukochanego

– Samanta miała w komórce kontakt KOCHANIE – mówi matka. – To był szok. Nie miałam pojęcia, że ma chłopaka. Zauważyłam zmianę. Zawsze była chłopczycą, a przed śmiercią zaczęła się malować i chodzić w bluzkach z dekoltem.

Na trzy miesiące przed śmiercią Samanta zaczęła się spotykać z Adrianem. Był starszy od niej. Miał 22 lata. Mieszkał parę wsi dalej – jakieś dziesięć kilometrów od Jasienia. Kłócili się często. Podobno był bardzo zazdrosny. Tak przynajmniej twierdziła Samanta. W tych rzadkich chwilach, gdy jakimś cudem postanawiała z czegoś się komuś zwierzyć.

– On był narkotykowym dilerem – opowiada jedna ze znajomych. – Wiedziała o tym, ale obiecał jej, że niedługo z tym skończy. Zdarzało się, że robiła mu na tym tle jakieś wymówki. Nie wiem, czy jej w końcu posłuchał. Wiem tylko, że na krótko przed śmiercią postanowiła ostatecznie z nim zerwać. Mogło być tak, że tej nocy po raz ostatni chciał się z nią spotkać. Pogadać, poprosić, żeby wróciła, nie wiem. Jak odmówiła, wściekł się i ją zamordował.

Sprawdzono to. Ale Adrian na czas zabójstwa ma mocne alibi. Nocował u znajomych. Cztery kilometry od domu Samanty. Spędził tam cały weekend. Nigdzie nie wyjeżdżał i nie wychodził. Pobrano DNA od niego i pozostałych domowników. Przeszukano posesję. Nic. Ustalono, że ich obejście nie jest miejscem zbrodni. Śladów zaczęto więc szukać w domu Samanty. W jej najbliższym otoczeniu.

– Przesłuchiwali nas osiem razy – wspomina siostra. – Badali wykrywaczem kłamstw. Przetrząsnęli cały nasz dom. Traktowali nas jak przestępców, podejrzewali, że nie mówimy wszystkiego. Na koniec zabrali komputer i szperali w nim miesiąc. Dopiero wtedy się odczepili.

Samanta była spokojną i skrytą dziewczyną. Nie chodziła na żadne prywatki ani dyskoteki. Wszystko odbijała sobie jednak w sieci. Głównie na portalach społecznościowych. Miała setki znajomych. Ze Szczecina, Warszawy, Piły… z całej Polski. Wielu z nich to mężczyźni. Dużo starsi. Niektórzy nawet czterdziesto- i pięćdziesięcioletni. Wysyłali sobie linki do stron, zdjęcia, wymieniali się wiadomościami. Z jednym z nich, tuż przed śmiercią, Samanta planowała się spotkać. Tak przynajmniej twierdzi jedna z jej koleżanek.

– Dziwnych facetów jest pełno w internecie, więc na pewno jakiś się trafił. Z tym jej się dobrze pisało – mówi. – Ale nie wiem, czy do tego spotkania w końcu doszło, czy nie. Może to dla niego się tak stroiła, a nie dla Adriana?

Wirtualną aktywność Samanty próbowała przerwać jej matka. Wtedy znała jeszcze hasła do jej kont na Facebooku i Naszej Klasie. Zalogowała się i usunęła z kontaktów wszystkich, których uznała za podejrzanych. Strasznie się wtedy „pocięły”. Nic to nie dało. Samanta założyła nowe konta, z nowymi hasłami. Do starszych przyjaciół pisała w tajemnicy.

Trzy miesiące przed zabójstwem Samanta umieściła na Facebooku swoje dość mroczne zdjęcie. Widać na nim, jak leży na łóżku, a w ręce trzyma wielki rzeźnicki nóż. Kto wie – być może w ten sposób sama zainspirowała mordercę. Błahym wygłupem zbudziła bestię. Być może. Ale tego, przynajmniej na razie, się nie dowiemy.

Policja sprawdziła grono internetowych znajomych. Śledczy twierdzą, że dotarli do każdego z nich. Nic nie wskazuje, aby któryś miał związek ze śmiercią dziewczyny. Śledztwo stanęło w miejscu. Po roku zapadła decyzja o umorzeniu.

– Nadal robimy, co możemy – twierdzi jeden z policjantów. – Sprawdzaliśmy nawet hipotezę o seryjnym mordercy. Przeczesaliśmy całą Polskę w poszukiwaniu podobnych przypadków. Ale nic takiego się nie zdarzyło. Nic, co wskazywałoby na taki sam albo chociaż zbliżony sposób działania sprawcy.

 

Zdaniem psychologów modus operandi zabójcy Samanty w dużej mierze wskazuje na to, że mord powiązany jest z cechami jego zaburzonej osobowości. W takich przypadkach, przy braku przeszkód ze strony organów ścigania, niemal zawsze dochodzi do jakiejś powtórki. Brak zgłoszeń nie daje żadnej pewności. Mogą istnieć zabójstwa bez ciał, zgłoszone jako zaginięcia.

Monika, kalka Samanty

Monika ma niespełna 15 lat. Mieszka w Woli Gałeckiej – małej wsi w pobliżu Radomia. Wystarczy porównać jej zdjęcia z fotografiami Samanty. Podobieństwo jest uderzające. Obie rude, piegowate, wysokie i szczupłe. Przywodzą na myśl niektóre wschodnie modelki. Obie w tym samym wieku. Obie mieszkające w identycznych środowiskach.

Monika zaginęła rok po śmierci Samanty. Siódmego lipca. Także w sobotę. O tej samej porze. Wyszła na spacer po wsi. Około godziny dwudziestej trzeciej któryś z sąsiadów widział ją przy głównej drodze. Wydawało mu się, że pisze SMS-a. Wyglądało, jakby umówiła się z kimś na spotkanie. Może zaczynała się niecierpliwić? A może ktoś napisał jej, że właśnie dojeżdża. Nie wiadomo. Chwilę później dziewczyna rozpłynęła się jak we mgle. Ale z kim taki podlotek miałby spotykać się w środku nocy? Monika to był spokojny typ. Nie miała w zwyczaju balować i szlajać się po nocnych imprezach. Cicha, skromna, wstydliwa, może nawet za bardzo. I skryta. Właściwie żaden z rówieśników nic o niej nie wie. No właśnie.

– Zauważyłam, że ostatnio pisze dużo SMS-ów – wspomina jej siostra. – I że wiele otrzymuje. Pytałam, z kim tak koresponduje, ale nie chciała powiedzieć. Czerwieniła się tylko. A, z koleżanką…

– Zaczęła dbać o siebie – dodają jej rówieśnicy. – Tak jakby chciała się komuś podobać.

Na kilka tygodni przed zaginięciem przyjaciółka wzięła aparat i w szkolnej toalecie zrobiła Monice sesję zdjęciową. Nie rozbieraną. Żadne takie. Normalną. Ale Monika wdzięczyła się do obiektywu, jakby nie wiadomo co miała w głowie. Była dumna z tych fotek. Umieściła je na Facebooku i Naszej Klasie. Potem zniknęła. Brzmi znajomo?

Sprawdzono komputer Moniki. Okazało się, że na społecznościowych portalach ma pełno znajomych z całej Polski. W większości byli to starsi faceci. Trzydzieści, czterdzieści lat. Czasem więcej. Do kilku pisała dość regularnie. Nie wiadomo, czy z którymś miała się spotkać. Ani czy robiła wspomniane zdjęcia z myślą o kimś konkretnym.

W domu nikt nic nie wiedział. Normalne. Trudno jest upilnować wszystkiego, samotnie wychowując czwórkę dzieci. Tak, tak. Podobnie jak Samanta Monika także nie miała ojca. Obie są jak bliźniaczki. No, może Samanta była ciut dojrzalsza i bardziej przebojowa.

Podstawowa różnica polega na tym, że Samanta nie żyje. Monika ciągle poszukiwana jest jako zaginiona. Zapewne jak Samanta musiała wsiąść z kimś do samochodu. Nie ma żadnych dowodów na to, że została zamordowana. Ale w domu nie ma jej już grubo ponad pół roku.

 

Załóżmy czarny scenariusz – gdyby za zabójstwami stał ten sam sprawca, jego sposób postępowania powinien w obydwu przypadkach być taki sam. Ciało Moniki powinno więc odnaleźć się równie łatwo. Zwłoki Samanty nie były przecież specjalnie ukryte. Morderca porzucił ją pod drzewem, tuż obok drogi. Zupełnie jakby chciał, aby jak najszybciej ją znaleziono. Może ktoś jednak go spłoszył.

Kolejna rzecz to odległość. Z Woli Gałeckiej do Jasienia jest ponad dwieście kilometrów. – Jeśli weźmiemy pod uwagę seryjnego zabójcę, działającego chłodno, metodycznie, planującego, o wyraźnym, silnym wzorcu swojej ofiary, on jest w stanie dużo poświęcić, aby taką ofiarę zdobyć – kwituje Jan Gołębiowski. – A wycieczka samochodem to nic wielkiego. Odległość w zasadzie nie odgrywa tu roli, zapewnia natomiast bezpieczeństwo.

Nikt jeszcze tych spraw nie skojarzył. Nie zrobili tego ani prokuratorzy, ani policjanci. Do tej pory nie wiedzieli nawet wzajemnie o swoim istnieniu. Monika zniknęła miesiąc po umorzeniu śledztwa w sprawie Samanty. O tym umorzeniu także pisały lokalne i ogólnopolskie gazety. Może morderca, gdy o nim usłyszał, dał sobie zielone światło. Jeśli tak jest, miejmy nadzieję, że teraz znów zapali mu się lampka stopu.

Aby zweryfikować tę wersję śledczą, policjanci z Opola i Radomia muszą zsynchronizować swoje działania. Porównać komputery i telefony obydwu dziewczyn. Kontakty z czatów, portali, komunikatorów – wszystko. Także e-maile.

Wystarczy, że w korespondencji znajdzie się osoba, którą poznała zarówno Monika, jak i Samanta.

Seryjni mordercy w Polsce istnieją. Muszą istnieć. Pewnie cieszą się, że na wzmiankę o nich większość gliniarzy puka się w czoło. Uśmiechają się, a potem wchodzą do internetu, aby znaleźć kolejną Samantę.

Redakcja Focus.pl wybierze dla Ciebie najlepsze artykuły tygodnia. Zapisz się na nasz newsletter