Sztuka ściągania. Jak na całym świecie walczy się z tą szkolną plagą?

W Polsce sklepy detektywistyczne przeżywają oblężenie przed maturami. W Indiach zdawanie egzaminów przypomina zryw narodowy. W Chinach uczniów pilnują drony. Plaga ściągania opanowała świat. Skąd się wzięła i jak z nią walczyć?

Maturzyści nie muszą już rozpoczynać produkcji ściąg na kilka miesięcy przed egzaminami. Wystarczy kilka minut, by gotowe ściągnąć (nomen omen) z internetu. Wielu osobom nawet nie chce się takich gotowców wydrukować i spisują za pomocą smartfonów, na bieżąco wyszukując potrzebne informacje. Inni z internetu biorą cudze wypracowania, kupują prace dyplomowe albo pomysłowe gadżety umożliwiające dyskretne ściąganie. I choć bryków czy ściągawek używano od dawna, to komputery ułatwiły korzystanie z intelektualnej pracy innych. Pokusa, by iść na łatwiznę, jest ogromna, społeczne przyzwolenie duże, więc ściąganie upowszechniło się na niespotykaną dotąd skalę, stając się plagą szkół na całym świecie.

 

Czym skorupka nasiąknie

Pedagog społeczny Konrad Kobierski przepytał ponad 700 uczniów z Łodzi. 98 proc. gimnazjalistów i uczniów szkół ponadgimnazjalnych otwarcie przyznało, że ściąga, a 1,8 proc. robi to w sytuacjach wyjątkowych. Co trzeci dlatego, że nie umie, co piąty – bo chce dostać lepszy stopień, 17 proc. ściąga z lenistwa. Ze stwierdzeniem „na sprawdzianach, gdy mam możliwość, ściągam” – zgodziło się 80 proc. uczestników badania „Uczciwość edukacyjna w opinii przyszłych maturzystów” przeprowadzonego przez portal zadane.pl.

Taka postawa kształtuje się bardzo wcześnie. Najpierw rodzice odrabiają za dzieci lekcje, potem przymykają oko na robienie ściąg. Na sprawdzianach nauczyciele wychodzą z sali albo czytają, przekonani, że dobre oceny uczniów są miernikiem ich umiejętności pedagogicznych.

Nawet tych, którzy pilnują, łatwo można oszukać. Odbieranie telefonów komórkowych na niewiele się zda, gdy za trzy złote można kupić długopis piszący tuszem widocznym tylko w świetle UV. Napisany nim tekst po 30 sekundach „znika” – po podświetleniu wiązką UV emitowaną z zakrętki staje się znów widoczny.

Znacznie więcej, nawet 3 tys., trzeba zapłacić za tzw. zestawy egzaminacyjne umożliwiające przesyłanie obrazu i dźwięku na dużą odległość. „Zadbaj o dobry wynik na maturze lub sesji”, „To skuteczne rozwiązania wszędzie tam, gdzie potrzebna jest dyskretna komunikacja i szybki przepływ wiedzy” – zachwalają sklepy detektywistyczne.

By utrudnić uczniom kombinowanie, od kilku lat na egzaminy maturalne nie wolno wnosić żadnych przedmiotów (nawet jedzenia, picia czy maskotek). Nie można też wychodzić do toalety, a w razie konieczności lekarz lub pielęgniarka mogą wejść na salę egzaminacyjną. Członkowie zespołu nadzorującego w sali są rozproszeni. Każdy ma pod opieką konkretną grupę i jego uwaga jest skupiona na kilkunastu osobach. Wychwytuje zwłaszcza dziwne zachowania, bo ściągający z reguły zachowują się nienaturalnie. Przyłapani muszą liczyć się z poważnymi konsekwencjami. W 2015 roku z powodu „niesamodzielności zdającego” unieważniono w Polsce 127 prac maturalnych.

 

Student na pół gwizdka

Siłą rozpędu nieuczciwi uczniowie stają się nieuczciwymi studentami. Komercjalizacja szkolnictwa wyższego, która nastąpiła w wyniku transformacji gospodarczej, sprawiła, że wiele uczelni stało się „agencjami reklamowymi szukającymi nowych klientów, którym można sprzedać tytuł magistra lub których można uczynić po obniżonej cenie posiadaczami tytułu licencjata” – zauważył dr hab. Piotr Żuk, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, specjalizujący się w socjologii ruchów społecznych. Aby pozyskać jak najwięcej „klientów”, uczelnie zaczęły przyjmować wszystkich chętnych, zaś aby ich utrzymać, nauczyciele muszą obniżać swoje wymagania. „Coraz częściej proces dydaktyczny przypomina Goffmanowski teatr – uczniowie udają, że się uczą, a nauczyciele udają, że egzekwują od nich wiedzę” – zauważa socjolożka Beata Bielska w książce „Magisterkę kupię”.

Gdy okazało się, że dyplomy wielu uczelni są niewiele warte, ich wartość spadła. Lekceważąco zwany „papierkiem” tytuł magistra dziś już ani nie wyróżnia, ani nie wystarcza. Aby z sukcesem zaistnieć na rynku pracy, trzeba wykazać się też doświadczeniem, które często bywa lepszym miernikiem kompetencji niż wykształcenie. Lecz pracujący student nie ma czasu ani sił na naukę, więc ściąga. I koło się zamyka.

Uczelnie różnie próbują sobie radzić ze studencką nieuczciwością. Wydział Ekonomiczny Uniwersytetu Warszawskiego wprowadził program „Zero tolerancji dla ściągania”. „Każdego przyłapanego na ściąganiu wyrzucimy z egzaminu, a jego sprawę skierujemy do komisji dyscyplinarnej. Może skończyć się na wpisaniu do akt, ale może dojść nawet do wyrzucenia studenta z uczelni” – zapowiadał dziekan wydziału prof. Marian Wiśniewski, nawołując wykładowców, by nie przymykali oka na ściąganie.

Zarząd Szkoły Głównej Handlowej poprosił o pomoc 30 studentów, organizując konkurs „Jedenaste nie ściągaj”. Studenci zgłosili pomysły, które mogłyby ograniczyć ściąganie. Zaproponowali m.in., aby sadzać razem studentów zdających różne przedmioty; zwiększyć liczbę osób pilnujących podczas rozdawania i zbierania prac, co uniemożliwiłoby podkładanie gotowców. Sugerowali też, by zastąpić pytania z wiedzy encyklopedycznej zadaniami zmuszającymi do myślenia. „I to właśnie jest kierunek, w którym prawdopodobnie będą zmierzać najlepsze uczelnie w Polsce” – uważa dr Wiesław Baryła, psycholog społeczny z SWPS. 

W Meksyku przyłapani na ściąganiu muszą powtarzać wszystkie egzaminy z dwóch semestrów. To zniechęca ich tak skutecznie, że proceder ściągania w tym kraju udało się niemal zupełnie wyeliminować. Najtrudniej upilnować uczniów w Indiach, gdzie egzaminom na koniec 10. klasy towarzyszy gigantyczna presja, brakuje nauczycieli, a klasy są przepełnione do granic możliwości. „Zdanie odpowiednika naszej matury jest tam nie tylko przepustką do dalszej nauki, ale i lepszego życia” – mówi psycholog społeczny Konrad Maj.

Lepiej wyedukowane dziewczęta mają szansę na korzystne małżeństwo, a ich rodzice mogą zapłacić niższy posag. Dlatego, gdy na naukę jednej osoby często zrzuca się cała rodzina, trzeba zrobić wszystko, by ten wysiłek się opłacił. „Mamy więc sale bez żadnych zabezpieczeń, nawet szyb w oknach, rzesze zdesperowanych studentów wyposażonych w arsenał ściąg i nielicznych nauczycieli. Nic dziwnego, że przegrywają to starcie” – mówi Konrad Maj. W zeszłym roku świat obiegły zdjęcia budynków szkolnych z prowincji Bihar, okupowanych przez rzesze pomocników, którzy przez okna podawali zdającym ściągi. „Nie da się upilnować sześciu milionów rodziców i innych osób, które przychodzą pod ośrodki egzaminacyjne, towarzysząc uczniom” – powiedział stanowy minister oświaty P.K. Shahi. Co prawda, władze stanu skierowały policjantów do szkół, gdzie odbywają się egzaminy, ale nie mogli używać siły. Skuteczniej  poradziły sobie władze Indyjskiej Akademii Wojskowej. Zdających egzamin państwowy posadzono z kartkami na trawie w samej bieliźnie, a pilnowali ich uzbrojeni żołnierze. „W garniturach ukrywali ściągi. Musieliśmy znaleźć sposób, aby skończyć z oszukiwaniem” – tłumaczył w „The Indian Express” oficer z komisji rekrutacyjnej.

 

Uczniów śledzą drony

W prawie półtoramiliardowych Chinach do egzaminów, od których zależy przyjęcie na studia, przystępuje co roku niemal 10 mln osób. Presja, by zdać, też jest więc ogromna. Niektórzy decydują się na zakup odpowiedzi, inni wynajmują dublerów na egzamin albo zaopatrują się w szpiegowskie gadżety, takie jak okulary z kamerą, gumki z radioodbiornikami czy długopisy z aparatem. „W ostatnich latach Chiny przyspieszyły na wszystkich możliwych poziomach. Studenci traktują czas na uczelni jak stracony, chcą szybciej trafić na rynek pracy i zarabiać. I to być może zachęca ich do tego, aby postępować nie do końca uczciwie. A technologia daje im narzędzia, aby stosować ułatwienia” – mówi Konrad Maj. I szkoły muszą za tym nadążyć. W ubiegłym roku uczniów w Luoyang pilnowały drony wychwytujące sygnały, które mogły być kierowane do przeszmuglowanych urządzeń. Przyłapani musieli liczyć się z tym, że kolejny raz będą mogli zdawać dopiero za trzy lata.

Jak zauważa Konrad Godlewski, sinolog i dziennikarz mieszkający w Hongkongu, Chińczycy wymyślili egzaminy, by sprawdzać umiejętności osób kandydujących na rządowe stanowiska. Nikt przed nimi nie organizował egzaminów pisemnych na taką skalę (od VII wieku). Ponieważ zdany egzamin gwarantował wysoką pozycję społeczną, od zawsze towarzyszyła mu pokusa oszukiwania. I tak zostało. W 2015 roku zaostrzono przepisy, nakładając na oszukujących studentów wysokie grzywny, a nawet karę pozbawienia wolności do lat siedmiu. Prof. Hong Daode, wykładowca prawa karnego na Chińskim Uniwersytecie Nauk Politycznych i Prawa, powiedział portalowi Xinhua, że nowe prawo będzie silnym środkiem odstraszającym: „Mam także nadzieję, że oczyści atmosferę panującą podczas testów i sprawi, że studenci będą uczciwsi. To dobra zmiana dla ogólnego samopoczucia narodu”.

„W Polsce zaś ściąganie uchodzi za coś nieszkodliwego, wręcz normalnego. Ściąga się na każdym etapie kształcenia, od przedszkola do studiów, a nauczyciele przymykają oko. Dla naukowców przyjeżdżających z Zachodu to szok. Gdy nasi studenci jechali na stypendium i byli łapani na ściąganiu, wywoływali skandal” – powiedział prof. Marian Wiśniewski. Wyścig szczurów W Stanach Zjednoczonych uczeń szkoły średniej przyłapany na ściąganiu zostaje zawieszony w prawach. Student może nawet wylecieć z uczelni. Podobnej kary mogą się spodziewać studenci w Szwecji, Niemczech i Wielkiej Brytanii. „Na najlepszych uczelniach podczas egzaminów czy kolokwiów można korzystać z podręczników, notatek i internetu. Zadania są jednak tak sformułowane, że ściąganie jest praktycznie niemożliwe” – zauważa dr Baryła.

Natomiast w przypadku egzaminów testowych, które decydują o miejscu w rankingu, najlepszym strażnikiem są inni studenci. Nie dają ściągać i donoszą na kolegów. To z powodu rankingów studiowanie na najlepszych amerykańskich uczelniach – jak Princeton, Harvard czy Yale – przypomina wyścig szczurów, bo tylko najlepsi będą mieli szansę na dobrą pracę. W Polsce takie postawy są obce. Gdy podczas egzaminu z języka niemieckiego w SGH student zgłosił wykładowcy, że jego koleżanka ściąga z telefonu, dziewczyna dostała ocenę niedostateczną, a na chłopaka rozpętała się w internecie nagonka. Wśród setek negatywnych komentarzy zdarzały się i groźby. „Sam nic nie zyska takim zachowaniem, chyba że spieprzenie komuś życia sprawia mu taką radość” – pisano.

To, że uczciwość nie jest już cnotą, a oszustwo się powszechnie akceptuje, jest winą internetu – uważa Andrew Keen, autor książki „Internet is not the answer”. Jego zdaniem sieć przyczyniła się do wykreowania pokolenia plagiatorów i złodziei praw autorskich, niemających szacunku dla własności intelektualnej.

Z kolei kanadyjski badacz internetu Don Tapscott zwraca uwagę na inną rzecz: to dzieci stanowią dziś centrum rodziny. Rodzice stracili przynależny im z racji wieku i autorytetu szacunek, podobnie jak nauczyciele, którzy wygłaszają swe idee ex cathedra, tępią samodzielne myślenie, nie uznają pracy w grupie, nie rozwijają talentów. Takie „szkoły bezmyślności” zabijają kreatywność, ucząc udzielania odpowiedzi zgodnych z oczekiwaniami. Tymczasem cyfrowi tubylcy, którzy dorastali w otoczeniu technologii, wolą traktować edukację jak dobrą i ciekawą zabawę. To pokolenie bystre, ale niecierpliwe, które nie jest już w stanie biernie słuchać wykładów. Przestarzały model edukacji nie ma już racji bytu. Nauczyciele muszą zejść z katedry – postuluje Tapscott – zacząć słuchać i rozmawiać, zachęcać do samodzielnego odkrywania świata. To najlepszy sposób zniechęcenia uczniów do ściągania.

 

A warto się postarać, bo osoby, które już w młodym wieku wybierają drogę na skróty chociażby przez częste ściąganie, mogą przenieść ten nawyk do pracy zawodowej — zauważa David Callahan w książce „The Cheating Culture” (Kultura oszustwa). Nieuczciwość już jest na porządku dziennym w korporacjach, w polityce, sporcie, a często także w domu. Młodzi obserwują, jak dorośli na każdym kroku oszukują – pracują na czarno, jeżdżą na gapę, wyłudzają zwolnienia, nie płacą mandatów ani alimentów, naciągają banki, urzędy czy firmy ubezpieczeniowe. Nic dziwnego, że sami postępują podobnie. „Dlatego plagę ściągania należy rozpatrywać w szerszym kontekście jako kontynuację uczniowskiej kultury nieuczciwości, poprzedzenie pracowniczej kultury nieuczciwości czy w ogóle obywatelską nieuczciwość w Polsce” – pisze Beata Bielska.

Przedstawiciele nurtu nowoczesnej pedagogiki biją na alarm. „Nie znam ucznia, który chodzi do szkoły i się uczy” – powiedziała Agnieszka M. Talaga podczas swojego wystąpienia na konferencji TEDxKoninED. Jej zdaniem szkoła zamiast uczyć, „produkuje ludzi upośledzonych życiowo”. Zwraca uwagę, że rewolucja technologiczna, która zmieniła sposób myślenia dzieci, nie odbiła się na systemach nauczania. Program nadal przypomina uczenie się na pamięć encyklopedii, chociaż korzystanie z nowoczesnych źródeł informacji wymaga innych kompetencji niż te, które były potrzebne do szukania wiedzy w książkach. „Szkoła jest przejawem nieznajomości ludzkiej psychiki i mózgu w całej okazałości. Podaje dzieciom wiedzę w najtrudniejszej dla mózgu formie” – kwituje. Sugeruje, że szkoła nie jest jedynym możliwym wyborem. Mamy mnóstwo alternatyw i Talaga proponuje, by się z nimi zapoznać, zanim zabijemy potencjał dzieci, zachęcając je do ściagania. 


• DLA GŁODNYCH WIEDZY:

» „Magisterkę kupię”, Beata Bielska – wyniki badań polskiej socjolożki, UMK

Redakcja Focus.pl wybierze dla Ciebie najlepsze artykuły tygodnia. Zapisz się na nasz newsletter