Taksówka na orbitę

Amerykańska firma przyjmuje zapisy na suborbitalne przejażdżki na przednim siedzeniu, tuż obok pilota.

Cena takiej wycieczki, oferowanej przez firmę Xcor Aerospace, to 95 tysięcy dolarów. Drogo, owszem, ale i tak dwa razy taniej niż u konkurencji – firma Virgin Galactic sprzedaje bilety na suborbitalne loty po 200 tys. dolarów.

I choć obie firmy rozpoczną regularne loty dopiero za kilka lat, nie mają kłopotów ze znalezieniem chętnych, gotowych wykupić kosztowną rezerwację. Virgin Galactic przyjęła już zaliczki od dwustu osób. Firma Xcor znalazła dopiero 20 chętnych, ale twierdzi, że teraz przedsprzedaż biletów ruszy z kopyta. Zatrudniła bowiem nie lada specjalistę: Julesa Klara. To guru amerykańskiej branży turystycznej. Na początku lat sześćdziesiątych jako pierwszy zaoferował obywatelom tanie wycieczki po Europie. To za jego sprawą autokary pełne Amerykanów zalały stary kontynent. Potem sprzedawał luksusowe wycieczki w najbardziej egzotyczne miejsca świata. Dzięki niemu bogaci kowboje mogli odetchnąć od teksańskich upałów np. w Arktyce. Teraz Jules Klar współorganizuje wycieczki kosmiczne.

Oczywiście Klar i firma Xcor kierują swoją ofertę nie tylko do obywateli USA. Nikt nie pyta klientów o obywatelstwo, liczy się tylko zasobność portfela. Pierwszym śmiałkiem, który kupił bilet od Klara, jest Duńczyk Per Wimmer, finansista i łowca przygód. Ostatecznym celem Wimmera jest zatknięcie duńskiej flagi na Księżycu, ale ponieważ na razie nie ma na to szans, zdecydował się na lot suborbitalny. Cieszy się, że będzie pierwszym Duńczykiem, który doleci tak wysoko.

TRWAJ CHWILO, JESTEŚ PIĘKNA

Wimmer kupił bilet w kosmos od firmy Xcor, bo chce polecieć w kosmos na przednim fotelu, oglądać kosmos i Ziemię przez wielką przednią szybę. Lot wehikułem Virgin Galactic nie daje takiej możliwości. Choć obie firmy oferują eskapady suborbitalne, to są to bardzo różne wycieczki zupełnie innymi pojazdami. Wehikuł firmy Xcor, który nosi nazwę Lynx, jest dwuosobowym małym samolocikiem ze śmiesznym kaczym dziobem. Mieszczą się w nim tylko dwie osoby. Lynx lata na wysokość 61 km – z tej wysokości widać już wyraźnie, że Ziemia jest kulą, widać cienki niebieski pasek atmosfery i bezkres czarnego kosmosu. Widać tym wyraźniej, że, jak wspomniano, pasażer pojazdu siedzi z przodu i obserwuje wszystko przez wielką przednią szybę. Cała wycieczka Lynksem ma trwać tylko pół godziny, w tym około minuty nieważkości (wychodzi półtora tysiąca dolarów za sekundę bez grawitacji). W cenę biletu jest wliczony także pięciodniowy pobyt w luksusowym hotelu na pustyni Mojave w Kalifornii, gdzie śmiałek przygotowuje się do lotu, a potem odpoczywa po nim.

Loty statkiem SpaceShipTwo firmy Virgin Galactic będą nieco inne. SpaceShipTwo ma być większy: pomieści się w nim sześciu pasażerów i dwóch pilotów. Będzie osiągał pułap 110 km. Widok z tej wysokości będzie niesamowity – choć pasażerowie będą mogli podziwiać go jedynie przez niewielkie, czterdziestocentymetrowe okienka boczne i trzydziestocentymetrowe okienka w suficie. Turyści spędzą w stanie nieważkości prawie 6 minut.

RAKIETY W GÓRĘ, CENY W DÓŁ

Pierwszy turysta statkiem SpaceShipOne poleci za rok. Statkiem Lynx za dwa lub trzy lata. I choć firma Xcor ze swoim Lynksem wchodzi na rynek później niż Virgin Galactic, to statek Lynx również uznać trzeba za kamień milowy w rozwoju turystyki kosmicznej. Wraz z nim w sektorze tym pojawia się konkurencja, która doprowadzi do dalszego spadku cen biletów na orbitę. Firma Xcor ma zupełnie inne podejście do biznesu niż Virgin Galactic. Zatrudniła specjalistę od taniej turystyki i widać, że ich cel jest jeden: zabrać na suborbitalną wycieczkę jak najwięcej ludzi. Xcor zapowiada, że zamierzają wypuszczać swój pojazd w przestworza najczęściej jak się da, prawdopodobnie cztery razy dziennie. Na naszych oczach rodzi się zjawisko turystyki kosmicznej: może jeszcze nie masowej, ale już nie ściśle elitarnej.

Teraz, gdy prywatna osoba chciałaby polecieć w kosmos, musiałaby wydać 20 milionów dolarów (tyle kosztują sprzedawane przez Rosjan wycieczki na Międzynarodową Stację Kosmiczną). Za rok wystarczy 200 tys., za dwa lata 95 tys. dolarów. I ceny nadal będą spadać, bo do gry zamierzają się włączyć kolejni konkurenci.

WINDĄ DO NIEBA

 

Na 2010 lub 2011 rok zapowiada rozpoczęcie regularnych lotów w kosmos firma Rocketplane Global. Jej pojazd, który ma nosić nazwę XP, zabierze za jednym razem na podniebną wycieczkę pięciu pasażerów. Będzie miał małe okienka do podziwiania widoków. Osiągać ma pułap 110 km, podróżny będzie mógł doświadczyć trzech do czterech minut nieważkości. Cena lotu dla pojedynczej osoby to 250 tys. dolarów. Firma jednak nie nastawia się wyłącznie na klientów indywidualnych. Chce czarterować swój pojazd firmom, które chciałyby w ten sposób zwrócić na siebie powszechną uwagę. Jak donosi portal The Space Review, chęć tego typu współpracy zgłosił już np. Microsoft. Z kolei indyjska telewizja Bindass jest zainteresowana wysłaniem na wycieczkę pojazdem XP bohaterów swojego reality show. Rocketplane Global podpisała też porozumienie z japońską firmą First Adventure, która zamierza organizować orbitalne śluby. Cena takiej ceremonii: 2,3 miliona dolarów. Nie jest to mało, ale na pewno znajdą się chętni – welon przy braku grawitacji musi powiewać rzeczywiście pięknie.

Kolejny kosmiczny konkurent, o którym warto wspomnieć, to firma Armadillo Aerospace – choć trzeba przyznać, że jej pomysł orbitalnego pojazdu wygląda raczej na wytwór fantazji któregoś z pionierów science fiction niż na projekt współczesnego inżyniera. Wehikuł ten jest nazywany potocznie sześciopakiem: bo ma sześć silników. Na nich ma być umieszczona duża sfera dla jednego lub dwóch pasażerów. Pilot jest niepotrzebny, pojazdem sterowano by z Ziemi. Wehikuł miałby wystartować pionowo, dolecieć na wysokość stu kilometrów, a następnie pionowo wylądować. Bez wątpienia taka wycieczka na orbitę i z powrotem w przezroczystej kuli byłaby dla śmiałka niezapomnianym przeżyciem. Idealny prezent dla bohatera wieczoru kawalerskiego, na dzień przed orbitalnym ślubem.

NOCLEG POD GWIAZDAMI

Po orbitalnym ślubie przyjdzie czas na orbitalny miesiąc miodowy: taka atrakcja może być możliwa już za pięć lat. Nie jest tajemnicą, że prywatne stacje kosmiczne zamierza budować amerykański potentat sektora turystycznego Robert Bigelow. Inwestor wysłał już w kosmos dwa nadmuchiwane moduły (Genesis I i Genesis II), które stanowią modele planowanych stacji. Moduły sprawują się w kosmosie świetnie. W roku 2012 ma być gotowa większa stacja o nazwie Sundancer (też nadmuchiwana), zdolna pomieścić trzy osoby. Rok później na orbitę ma trafić stacja BA-330, dwa razy większa od poprzednich. Będzie miała 330 metrów sześciennych objętości. Plan przewiduje, że dwa moduły BA-330 i jeden Sundancer utworzą na orbicie duży kompleks. Sam Robert Bigelow nie lubi, gdy planowane przez niego orbitery nazywane są kosmicznymi hotelami. Twierdzi, że to więcej niż hotele – to przestrzeń na orbicie do wynajęcia. Będzie tam można polecieć nie tylko w celach wypoczynkowych (koszt: około 8 milionów dolarów za tygodniowy pobyt), ale też w różnych innych. Będą więc na stacji BA-330 mogli prowadzić badania naukowcy. Można też sobie np. wyobrazić koncert rockowy w orbitującej stacji. W 1968 roku zespół Jefferson Airplane, a potem The Beatles wzbudzili sensację koncertami na dachu. Czas na koncerty orbitalne, w stanie nieważkości, dla całej planety w dole.

Ubezpiecz się przed wyjazdem na urlop. Sprawdź składkę i kup tanio online.