Test Marshmallow. To czy dziecko umie odroczyć nagrodę, wiele mówi o jego przyszłości

Gdyby Adam i Ewa znali test pianki marshmallow, historia ludzkości mogłaby się potoczyć trochę inaczej. Niestety, autor testu Walter Mischel wpadł na ten pomysł dopiero w latach 60. XX wieku, a niektóre długofalowe skutki pierwszych testów pianki są analizowane do dziś.
Test Marshmallow. To czy dziecko umie odroczyć nagrodę, wiele mówi o jego przyszłości

To jedno z najważniejszych badań w historii psychologii – nie tylko dziecięcej, ale też tej badającej motywację.

Mischel, wtedy młody naukowiec ze Stanfordu, chciał zobaczyć, jak zareagują dzieciaki z uniwersyteckiego przedszkola, gdy zaproponuje się im coś pysznego (zwykle była to pianka marshmallow, ale bywała też czekolada lub ciastka oreo), ale albo tylko jeden przysmak natychmiast, albo dwa, jeśli zechcą poczekać dłuższą chwilę. Słodycze leżały cały czas na stole. Wystarczyło zadzwonić po badacza, żeby wydzielił odpowiednią dawkę.

Z początku najciekawsze okazało się, jak 4-, 6-latki zabijają czas oczekiwania na większą nagrodę. Nie wiedząc, że są obserwowane, prowadziły bezgłośne monologi („niczym u Charliego Chaplina”, jak zanotowali badacze), rytmicznie kiwały się na krześle („najwyraźniej czerpiąc przyjemność z głuchych dźwięków miarowego uderzania krzesłem o ścianę”), bawiły się pianką, wąchając ją i liżąc, próbowały odwrócić uwagę, chowając ją sprzed oczu, dłubały w nosie lub uszach, grały na palcach u stóp jak na klawiszach fortepianu. A wszystkich pobił chłopiec, który mając do czynienia z herbatnikami oreo, ostrożnie rozchylił dwie warstwy ciastka, skrupulatnie wylizał białe nadzienie, po czym zręcznie złożył ciastko z powrotem, nie posiadając się z zadowolenia. Sześciolatek podczas jednej z prezentacji wyników badania podbił serce m.in. rektora jednego z najlepszych amerykańskich uniwersytetów, który na widok „ciasteczkowego przekrętu” wykrzyknął z uznaniem: „Dam mu stypendium, kiedy będzie gotowy rozpocząć studia”. Podobno wcale nie żartował.

 

Ach, jaki piękny dzień, hej hej

Mischel zaczął się zastanawiać, co wpływa na to, jak radzimy sobie z pokusami – zastosowane przez przedszkolaki strategie odwracania uwagi, co do zasady nie różnią się od tego, co robimy potem w dorosłym życiu. Dzieciaki odczuwały najsilniejszą pokusę, jeśli nagrody były doskonale widoczne. Gdy je zasłonięto, średni czas, w którym dziecko było w stanie wytrzymać, wzrastał z minuty do prawie dziesięciu.

Dzieci często same robiły wszystko, by odwrócić wzrok od pianki, np. zamykały oczy, próbując zasnąć (niektórym się to nawet udało), albo zmieniały nieprzyjemną sytuację w czas twórczej zabawy, np. komponując krótkie piosenki („Ach, jaki piękny dzień, hej hej”, „To mój dom w Redwood City”) albo wymyślając głupie miny. „Rozpraszanie radością” okazało się zresztą niezwykle skuteczne – gdy badacze zachęcili wcześniej dzieci, by umilały sobie oczekiwanie radosnymi myślami, np. o huśtaniu się na huśtawce, te czekały średnio ponad 10 minut, nawet gdy nagrody były odsłonięte – bez podsunięcia tego rozwiązania czekały krócej niż minutę. Okazuje się więc, że strategie znane chociażby z utknięcia na niezwykle nudnym wykładzie czy prezentacji mamy opanowane już od pacholęctwa.

Jeśli wierzyć badaczom ze Stanford University, ważne są emocje, które przeżywamy w czasie oczekiwania – jeśli jesteśmy smutni, gorzej nam idzie odraczanie gratyfikacji. „Kiedy sugerowaliśmy dzieciom, żeby podczas czekania na piankę wyobrażały sobie np., że płaczą i nikt nie przychodzi im z pomocą, czekały trzy razy krócej niż wtedy, gdy miały myśleć o czymś przyjemnym. Udowodniliśmy, że jeśli pochwalisz 9-letnie dzieci, np. wysoko ocenisz ich rysunki, to będą wybierać odroczone, a nie natychmiastowe nagrody dużo częściej niż po otrzymaniu negatywnych informacji zwrotnych na temat swojej pracy. U dorosłych jest tak samo” – przekonuje Walter Mischel.

 

Zaskakujące okazały się również te badania, w których zespół Mischela pokazywał dzieciakom nie tyle ulubione słodycze, ile ich realistyczne fotografie. Z czekaniem, które wcześniej było udręką, nagle przestał być problem. Co więcej, cuda zdziałało już myślenie o leżących realnie na stole słodyczach tak, jakby były fotografiami – gdy badacze sugerowali dzieciakom, by patrzyły na pianki jak na obrazki i wyobrażały je sobie w ramkach, średni czas odroczenia gratyfikacji wzrósł z jednej do 18 minut!

„Gdy zapytałem czteroletnią Lydię, w jaki sposób zdołała wytrzymać tak długo, mając przed sobą zdjęcie ulubionych marshmallow, odpowiedziała rezolutnie: »Przecież nie można zjeść obrazka«” – wspomina Mischel i tłumaczy naukowo tę niepozbawioną słuszności myśl: „Kiedy dziecko wpatruje się w ulubione cukierki, koncentruje się na ich »gorących« kuszących cechach, które włączają w mózgu części odpowiedzialne za emocje i reagowanie impulsywne. Fotografia służyła natomiast jako »chłodne« przypomnienie o tym, co dostanie, jeśli zaczeka, a mózg pracował częścią odpowiedzialną za myślenie racjonalne”.

 

Mózg uczy, jak włączyć hamulec

Jak to działa? Jak tłumaczy Walter Mischel, mózg ma systemy, które cały czas współdziałają. Jeden jest prymitywny, wykształcony na wczesnym etapie ewolucji. To układ limbiczny, regulujący m.in. przyjemność, ale przede wszystkim strach. To on wciska pedał hamulca, gdy z przeciwka pędzi na nas samochód. „Nazywam go »systemem gorącym«, bo nie zostawia on sobie czasu na głębszą refleksję, ale działa szyb-ko, pod wpływem emocji i ma znaczenie tym większe, im wyższy jest poziom stresu” – tłumaczy. Gdy napięcie opada, znaczenie zyskuje kora przedczołowa, wykształcona ewolucyjnie dużo później, odpowiedzialna za okiełznanie emocji, dojście do głosu mechanizmów kontroli i myślenie o konsekwencjach. W teście pianki chodziło o to, by dać działać właśnie korze przedczołowej, a wyciszyć układ limbiczny. Do tego jednak niezbędne jest obniżenie poziomu stresu, czyli schłodzenie systemu gorącego.

Jednak nie każdego stresu. „Bo stres to z jednej strony to, co potocznie rozumiemy pod tym hasłem, czyli niosący negatywne konotacje dystres, jak i eustres, czyli wyzwanie, które nas mobilizuje i zagrzewa do walki. Ten pierwszy bywa toksyczny, jeśli nie rozładowujemy go w konstruktywny sposób, bez tego drugiego życie nie miałoby smaku i nie mobilizowalibyśmy się, by dać z siebie sto procent, o dwustu nie wspominając” – mówi Magda Jagielska, psycholożka z Uniwersytetu SWPS i UW, pracująca nad doktoratem dotyczącym silnej woli.

Poza tym ważne jest, jak długo doświadczamy stresu – jeśli jest przewlekły, zmienia architekturę mózgu. „Długotrwały upośledza korę przedczołową, która ma zasadnicze znaczenie nie tylko dla wytrwałego czekania na pianki marshmallow, ale także dla przetrwania szkoły średniej, utrzymania pracy, zdobywania kolejnych tytułów naukowych, sprawnego poruszania się w meandrach polityki korporacyjnej, unikania depresji, utrzymywania związków oraz powstrzymywania się od decyzji, które intuicyjnie wydają się słuszne, ale kiedy przyjrzymy się im bliżej, okazują się po prostu głupie (…). Kurczy się także hipokamp odgrywający ważną rolę w procesach pamięciowych, a gdy stres nie ustępuje, ciało migdałowate przestaje rosnąć i ulega atrofii, co uniemożliwia normalne reakcje emocjonalne” – pisze Walter Mischel w książce „Test marshmallow”, wydanej także po polsku.

Wykształcenie mechanizmu łagodzenia stresu najlepiej wychodzi u dzieci i wiąże się m.in. z tym, na ile uda się zapanować nad nadopiekuńczością matki, co udowodniły m.in. badania Annie Bernier z uniwersytetu w Montrealu. Wykazała ona, że dzieci, których matki zachęcały swoje pociechy do autonomii, popierając ich wybory i podtrzymując ich poczucie woli, potem wykazywały najbardziej rozwinięte umiejętności samokontroli, potrzebnej nie tylko do zaliczenia testu marshmallow.

 

Jak pozostać niewzruszonym

Co prawda częściowo samokontrola zależy od wrodzonego temperamentu (impulsywni będą mieć większy problem z siłą woli), ale – jak przekonują badacze – da się jej nauczyć. I to także dorosłych. Chodzi przede wszystkim o wykorzystanie strategii kontrolowania uwagi pozwalających na złagodzenie frustracji związanej z oczekiwaniem na nagrodę.

To, co łączyło wszystkie dzieci, które „zaliczyły” test, to pamiętanie i aktywne przypominanie sobie, jaki jest wybrany cel i warunek jego osiągnięcia („Jeśli teraz zjem jedną piankę, to potem nie dostanę dwóch”). Jedną z najbardziej skutecznych strategii kontrolowania uwagi jest również posiadanie planu, który na gorące hasło „start!” natychmiastowo odpowie chłodnym „nie!”. Na podstawie dziecięcych eksperymentów prowadzonych przez Mischela, Peter Gollwitzer, Gabriele Oettingen, ich współpracownicy z New York University opracowali program badawczy, nazwany planem implementacyjnym „jeżeli–to”. Dzięki takim planom studenci, jak przekonuje autor „Testu marshmallow”, są w stanie ślęczeć nad nauką do egzaminu zamiast iść na imprezę, osoby na diecie umieją oprzeć się najlepszemu tiramisu, a lubiący flirtować żonaci mężczyźni w delegacji pozostają niewzruszeni (no, prawie) na widok pięknych kobiet. Jak przekonują psychologowie, wystarczy odpowiednio dużo ćwiczyć, by właściwe intencje zostały przyswojone przez nasz „system gorący”, czyli ten, który reaguje natychmiastowym impulsem. Planem może być na przykład założenie, że zaczynam się uczyć punkt siedemnasta i od tego czasu może mnie oderwać od książki tylko pożar.

Albo założenie, że w restauracji nawet nie spojrzę na kartę deserów i pozostanę niewzruszona na kuszenia kelnera. Ważne jest, by takie sytuacje odpowiednio wcześniej przewidywać i na chłodno nauczyć się odpowiedniej reakcji na nie. Co ważne, plan sprawdza się nie tylko w sytuacji, gdy „jeżeli” pochodzi od czynnika zewnętrznego (np. pełna pokus impreza), ale też gdy sami wystawimy się na pokusę (kiedy będę mieć na coś wielką ochotę, gdy będę znudzony, gdy poczuję niepokój, gdy będę wściekły itd.).

 

Które przedszkolaki rozwodzą się rzadziej

W latach 70., kilka lat po pierwszych testach z piankami marshmallow, Mischel postanowił sprawdzić, co słychać u jego dawnych przedszkolaków (badania dotyczące wpływu wyniku testu marshmallow na dalsze życie badanych Mischel i jego współpracownicy prowadzą do dziś, a sam Mischel, mimo dość zaawansowanego wieku – ma dziś 84 lata – pozostaje aktywnym naukowcem). „Niespodzianką był na przykład związek między tym, jak długo były w stanie czekać na nagrodę cztero- czy pięciolatki, a tym, jak radziły sobie jako 16- czy 17-latki w szkole czy wśród rówieśników. Korelacja zachodziła też później, np. z BMI, czyli wskaźnikiem masy ciała, albo wynikami testu SAT kończącego szkołę średnią.

Długofalowe analizy i wielokrotne powtórzenia testu marshmallow pokazały, że ci, którzy w dzieciństwie są w stanie opanować pokusę, w dorosłym życiu lepiej radzą sobie z emocjami i słabościami, rzadziej się rozwodzą, rzadziej zażywają kokainę, mają wyższą samoocenę. Po zachowaniu czterolatków możemy przewidywać, jacy będą w szkole, bo widzimy, jak radzą sobie z koncentracją, dyscypliną, samokontrolą, słuchaniem poleceń nauczyciela. A jeszcze później widzimy, że ci, którym w dzieciństwie udało się poczekać na piankę, w dorosłym życiu są mniej sfrustrowani, bardziej odporni na stres, lepiej idzie im osiąganie celów, tworzą bardziej satysfakcjonujące relacje z ludźmi – przekonuje Mischel.

 

Jego badania obejmowały nie tylko analizę ankietową, ale też np. neuroobrazowanie. U tych, którzy w dzieciństwie mieli małą zdolność do czekania na nagrodę (czyli odraczania gratyfikacji), badania te wykazały wyraźnie odmienną aktywność okolic mózgowych łączonych z uzależnieniami i otyłością.

Najciekawsze okazały się jednak badania nad RS, czyli wrażliwością na odrzucenie (rejection sensitivity). Na Columbia University Mischel wspólnie z Geraldine Downey i jej ze-społem prowadzili badania nad tym, w jaki sposób zdolność do samokontroli może chronić osoby o dużej wrażliwości na odrzucenie przed jej zgubnymi skutkami. Przeanalizowali nie tylko dawnych podopiecznych przedszkola uniwersyteckiego na Stanfordzie, ale też studentów college’u i grupę mieszkańców Berkeley. I okazało się, że ci, którzy mają wysoką RS, ale wykazują zdolność do samokontroli, a ich lęk przed odrzuceniem nie stał się samospełniającą przepowiednią – byli w stanie chronić się na tyle dobrze, by umieć utrzymać własne związki.

Karaluch w czekoladzie

Jak to możliwe, że ci, którzy poradzili sobie z testem pianki marshmallow, poradzili sobie lepiej także z życiem? W samokontroli ważne są, oprócz strategii „jeżeli–to”, także umiejętności odpowiedniego spojrzenia zarówno na pokusę, jak i na odroczoną nagrodę. „Siła oddziaływania pokus – pisze Mischel – nie tkwi w samym bodźcu, lecz zależy od tego, jak go oceniamy: jeśli zmienimy sposób myślenia o danym bodźcu, to jego wpływ na nasze uczucia też się zmieni. Kuszący mus czekoladowy na tacy z deserami straci urok, jeśli wyobrazisz sobie, że w kuchni podjadał go karaluch. Szekspirowski Hamlet uosabiał tragiczne w skutkach, niekonstruktywne sposoby interpretowania doświadczeń, dokonał nader trafnego spostrzeżenia: »Rzeczy nie są dobre czy złe same w sobie. Są takie, jakimi nam się wydają«”. Co jednak zrobić, by z sukcesem przeprowadzić tę, jak mówią psychologowie, „reinterpretację poznawczą”?

Najskuteczniejszym sposobem, jeśli wierzyć Mischelowi, wydaje się wizualizowanie. W przypadku pianek marshmallow mali badani zachęcani byli nie tylko, by wyobrazić je sobie jako zdjęcie w ramce, ale też jako coś zupełnie z pianką niezwiązanego, a jedynie ją przypominającego, np. kłębiastą chmurę albo kłębek bawełny. W podobny sposób można wizualizować sobie wszystko, z czym mamy problem dotyczący samokontroli i odroczonej gratyfikacji. Koronnym tego przykładem jest palenie. Jak zauważa George Loewenstein w artykule „Out of Control” [Poza kontrolą], lekarze na ogół palą mniej niż większość ludzi, przy czym różnica ta jest największa w wypadku lekarzy, którzy regularnie oglądają zdjęcia zniszczonych przez nałóg tytoniowy płuc swoich pacjentów. Odpowiada za to mechanizm nazywany przeciwwarunkowaniem awersyjnym. Mischel, który sam zmagał się z nałogiem, opowiada, że największy wpływ na jego sukces miał widok pacjenta z przerzutami wiezionego na radioterapię.

Zaczął regularnie przywoływać w wyobraźni ten obraz, wzmacniając go innymi sposobami na walkę z paleniem, m.in. zobowiązał się publicznie, przed współpracownikami i studentami, że rzuci papierosy i nigdy nie będzie nikogo prosił o poczęstowanie nimi. „Wyobrażenie sobie siebie jako pacjenta z nowotworem przygotowywanego do kolejnej sesji radioterapii nie jest przyjemne – sprawia, że twoje ciało migdałowate szaleje ze strachu. (…). Takie wyobrażenie może być ważnym krokiem ku uwolnieniu się od groźnego uzależnienia (…). Wymaga to czegoś, co nie przychodzi nam naturalnie – zaktywizowania systemu gorącego, żeby uczynił reprezentacje przyszłości bardziej wyraźnymi niż aktualne pokusy, a następnie wykorzystania systemu chłodnego do dokonania reinterpretacji poznawczej bliskich pokus w taki sposób, aby je zneutralizować lub uczynić awersyjnymi w systemie gorącym. Początkowo wymaga to wysiłku, z czasem jednak staje się automatyczne” – pisze Mischel.

Owa zdolność wizualizacji dotyczy także tzw. przyszłego „ja”. Im większą dostrzegamy ciągłość pomiędzy sobą dzisiaj a sobą w przyszłości, tym większą wartość przypisujemy odroczonym nagrodom, a mniejszą – natychmiastowym. Udowodnił to zespół kierowany przez Hala Hershfielda, który sprawdzał, jaką decyzję o swoich planach emerytalnych podejmą dwie grupy studentów – badacze stworzyli awatary każdego z nich, ale w przypadku jednej z grup zostały one postarzone. Badani mieli za pomocą suwaka na skali zdecydować, jaką część swojego hipotetycznego wynagrodzenia wpłaciliby na konto emerytalne. Okazało się, że ci, którzy widzieli na ekranie swoje przyszłe „ja”, byli gotowi wpłacać na konto emerytalne o 30 proc. więcej niż ci, którzy widzieli swój aktualny wizerunek, bo czuli się emocjonalnie bardziej związani ze swoją sytuacją na emeryturze.

 

To nie było takie proste, bo mózg uruchamia w takiej sytuacji tzw. czasowe deprecjonowanie – konsekwencje, jakie mają przyjść po wielu latach, wydają się nam abstrakcyjne. Poza tym wiele zależy od tzw. poczucia kontroli, czyli przekonania, że możemy aktywnie wpływać na swoje zachowanie, uczyć się, rozwijać, stawiać czoło wyzwaniom. Carol Dweck, autorka książki „Nowa psychologia sukcesu”, wykazała, że dla naszej samokontroli i siły woli ogromne znaczenie ma to, czy swoją inteligencję, towarzyskość, zdolności itd. uznajemy za coś stałego czy zmiennego.

W tym pierwszym przypadku jesteśmy tzw. teoretykami stałości, w drugim – teoretykami wzrostu. Ci drudzy wierzą, że „dadzą radę”, że to od nich zależą pozytywne zdarzenia w ich życiu. I jak się okazuje, żyją dłużej – jak wynika z psychologicznej analizy wywiadów zawodników z Baseballowej Galerii Sław, ci, którzy upatrywali przyczyny porażek we własnych słabościach, a przyczyny zwycięstw w przejściowych warunkach zewnętrznych, na ogół żyli krócej niż ci, którzy przypisywali sobie zasługę za własne sukcesy. Kluczowe jest bo-wiem to, czy dana osoba będzie wytrwale dążyć do celu, także wtedy, gdy nie będzie powodów do radości. „Takie osoby lepiej sobie radziły w teście marshmallow, ale tu nie chodzi tylko o umiejętność czekania, ale także o siłę charakteru i wytrwałości w obliczu frustracji” – tłumaczy Mischel. Niestety, ani Ewa, ani Adam nie wiedzieli, jak stawić czoło pokusie.