Tożsamość Gorgułowa

Nazywał się Brede, Gorguloff, Złotariew albo zupełnie inaczej. Do dziś nie wiadomo, kim naprawdę był zamachowiec, który 80 lat temu zabił prezydenta Francji. Rosyjskim faszystą, szaleńcem, a może… sowieckim agentem?

Przed paryskim Pałacem Sprawiedliwości od świtu 25 lipca 1932 r. kotłował się tłum. Ludzie nie wdzierali się do budynku jedynie dlatego, że otaczał go kordon żandarmerii i żołnierzy gwardii narodowej. 

Sędzia Eugene Dreyfuss przed rozpoczęciem procesu człowieka, który zabił francuskiego prezydenta Paula Doumera, zadecydował, że wpuści na salę rozpraw 100 dziennikarzy i tylko 50 widzów. W efekcie każda z wejściówek osiągnęła astronomiczną cenę 100 tys. franków. Od lat żaden proces nie wzbudził takich emocji i to nie tylko dlatego, że sądzono mordercę głowy państwa. Uwagę wszystkich przykuła kwestia: kim jest oskarżony? 

We Francji był znany jako Paul Brede – autor marnej poezji i romansideł: „Syn zakonnicy” oraz „Historia Kozaka”. Ale adwokat Henri Geraude twierdził, że jego klient nazywa się Paul Gorguloff i jest zamożnym lekarzem, mieszkającym z żoną w Monako. 

Tymczasem dwaj zeznający na rozprawie rosyjscy emigranci rozpoznali na ławie oskarżonych bolszewickiego komisarza z Rostowa nad Donem Aleksa Złotariewa. Trzeci świadek płk Iwan N. Panas oświadczył, że morderca to znany mu oficer carskiej armii, dwukrotnie odznaczony Krzyżem św. Jerzego, Paweł Gorgułow. W czasie bolszewickiej rewolucji sztabowiec w trzęsącej całym Zaporożem armii Kozaka-anarchisty Nestora Machno. 

Kolejny świadek, komisarz paryskiej policji Pierre Hennet, przekonywał, że oskarżony to założyciel Narodowej Partii Faszystów Rosyjskich, na co dzień zaś lekarz zbijający kokosy na nielegalnych aborcjach. Siedzący w loży dla dziennikarzy Ilia Erenburg i jego koledzy z całego świata zachodzili w głowę, czy cały czas mowa o tej samej osobie – dobiegającym czterdziestki mężczyźnie o smagłej cerze, mówiącym po francusku z charakterystycznym słowiańskim akcentem.

Strzały u Rotschildów

Paul Doumer wedle opisu Jana Meysztowicza zawartego w książce „Upadek Marianny” „lubił narzekać na i tak skromną i traktowaną raczej jako zwyczaj niż jako rzeczywistą potrzebę ochronę”. Nalegał często na jej ograniczenie do minimum, nie obawiając się zamachu, bo Francuzi bardzo go lubili. Liczący 74 lata polityk pochodził z biednej rodziny i wykształcenie oraz pozycję społeczną zawdzięczał tylko sobie. Zanim Zgromadzenie Narodowe wybrało go na prezydenta, kierował wieloma ważnymi urzędami, m.in. ministerstwem finansów, i przewodniczył senatowi. Dla Francuzów wielkie znaczenie miało to, że czterej synowie Doumera polegli za ojczyznę podczas I wojny światowej.

Powszechnie szanowany prezydent 6 maja 1932 r. wybrał się na wielką wystawę książek zorganizowaną w pałacu fundacji Rothschildów. Dochód z niej przeznaczono na wsparcie dla weteranów wojennych, a Doumer chciał wspomóc akcję charytatywną. Od godz. 15 przechadzał się od stoiska do stoiska, rozmawiając z pisarzami. W końcu dotarł do Claude’a Farrere’a, autora bestsellera „Opium”. Doumer przywitał się z literatem i jego żoną. Nie zwrócił przy tym uwagi na stojącego obok smagłego bruneta Paula Brede, którego powieści co bardziej złośliwi określali mianem „taniej grafomanii”. Brede kupił dwie książki Farrere’a i poprosił o dedykację. Potem poczekał, aż prezydent zakończy pogawędkę, nagle wyszarpnął z kieszeni rewolwer i, strzelając z odległości dwóch kroków, opróżnił cały magazynek. Doumer dostał 5 kul, ostatnią wziął na siebie Farrere, gdy rzucił się na zamachowca, by go obezwładnić. Potem w holu pałacu Rothschildów zapanował totalny chaos, bo goście runęli na zbrodniarza, bijąc go i kopiąc.

Dopiero po chwili policjantom udało się wynieść z budynku konającego prezydenta, a zamachowca ocalić przed linczem. Doumer zmarł w paryskim szpitalu Beaujon rankiem 7 maja, a już po południu komunistyczna prasa rozpoczęła zmasowany atak na rosyjskich emigrantów we Francji. „W planie białych Rosjan leży dokonywanie zamachów na wysokie osobistości, aby tym samym zaostrzyć sytuację międzynarodową” – ostrzegał należący do Francuskiej Partii Komunistycznej dziennik „L’Humanite”. Także wychodząca w Moskwie „Prawda” alarmowała, że emigranci „planują wiele terrorystycznych zamachów”. A wszystko to wina „bezkarności, jaką cieszą się we Francji białogwardziści” – grzmiała. 

Sam zamachowiec potwierdzał te słowa. Przesłuchującym go komisarzom paryskiej policji i prokuratorom oświadczył, że nazywał się Paweł Gorgułow i był oficerem rosyjskiej armii, a prezydenta zabił, by pomścić śmierć admirała Kołczaka, wydanego w 1920 r. na Syberii bolszewikom przez francuski korpus interwencyjny. „Francja zdradziła Rosję narodową i pomaga obecnie, tak jak zresztą cała Europa, bolszewikom” – twierdził Gorgułow. Te absurdalne zeznania spowodowały wybuch antyrosyjskich demonstracji w paryskich dzielnicach zamieszkiwanych przez emigrantów. 

Do tego wybory parlamentarne we Francji, przeprowadzone akurat 8 maja, wygrali socjaliści, optujący za zbliżeniem z ZSRR. Przerażeni przywódcy rosyjskiej diaspory: były minister spraw zagranicznych Paweł N. Milukow i jeden z jego współpracowników Władimir Makałow wydali oświadczenie potępiające zamach, zapewniając, że środowiska emigracyjne nie mają z mordercą nic wspólnego. 

Nie dałoby to wiele, gdyby nie kolejny zwrot akcji. „Francuskie ministerstwo spraw wewnętrznych podaje do wiadomości, że podczas rewizji w pokoju zajmowanym przez Pawła Gorgułowa, zabójcy prezydenta Doumera, znaleziono legitymację członkowską partii komunistycznej, wydaną w Pradze w roku 1930” – donosiły 8 maja 1932 r. warszawskie „Nowiny Codzienne” na pierwszej stronie.

 

W paryskim hotelu „De Lutece”, gdzie mieszkał Gorgułow, rzekomo odnaleziono i inne papiery świadczące o tajemniczych powiązaniach zbrodniarza, m.in. zeszyt z notatkami, opatrzony tytułem: „Pamiętnik Gorgułowa, wodza faszystów rosyjskich, który zamordował prezydenta Francji”, a także dwa zaszyfrowane listy i jedną depeszę wysłaną z Wiednia do Monako 28 kwietnia 1932 r. „Depesza ta jest również szyfrowana. Dokumenty, pisane tajnym alfabetem, władze policyjne odesłały do wojskowego biura kryptograficznego, gdzie będą odcyfrowane. Paweł Gorgułow w dalszym  ciągu symuluje obłęd” – donosiły „Nowiny Codzienne”. Jednocześnie cytowano wypowiedź francuskiego premiera André Tardieu sugerującego, że 40 tys. franków, jakie zamachowiec zdeponował w jednym z banków w Monte Carlo, otrzymał od sowieckiego wywiadu GPU.

Komisarz czy aborcjonista

Kolejne dni przyniosły równie sensacyjne wieści. Mieszkający w Hawrze Rosjanin Iwan P. Astakow zeznał, że białogwardyjski oficer Gorgułow zginął w 1918 r. podczas walk z bolszewikami. Natomiast zamachowiec to Aleks Złotariew, którego Astakow poznał w Rostowie nad Donem, gdzie tamten był komisarzem bolszewickiej policji politycznej Czeka. Słowa te potwierdził ataman ko-zacki gen. Bogajewski. 

Jednocześnie rosyjskie pismo emigracyjne „Wreme” opublikowało list Zofii Kozieradzkiej, która twierdziła, że znała rzeczywistego Gorgułowa przed 1914 r. i był on już wówczas członkiem partii bolszewickiej. Na takie doniesienia natychmiast zareagowała gwałtownymi protestami i groźbami ambasada ZSRR w Paryżu. Miała o tyle ułatwioną sytuację, że konserwatywne partie wspierające rząd premiera Tardieu przegrały wybory, stanowisko prezydenta pozostawało nieobsadzone, a w nowym parlamencie dominowali przychylni ZSRR socjaliści. Ku zaskoczeniu wszystkich w połowie maja francuskie ministerstwo spraw wewnętrznych wydało oświadczenie, że Paula Doumera zabił… „rosyjski anarchista”. Co więcej, do prasy przeciekła informacja, że paryska policja otrzymała z Warszawy list przysłany przez matkę Złotariewa. Zapewniała w nim, że syn przebywa w Moskwie i nie ma nic wspólnego z zamachem. Do pisma dołączyła zdjęcia osoby wyglądającej zupełnie inaczej niż Gorgułow.

Cała sprawa wyglądała na szytą wyjątkowo grubymi nićmi intrygę sowieckiego wywiadu. Ale zamachowiec uparcie twierdził, że działał sam. Mimo to paryska policja, choć znajdowała się pod ogromną presją, bo politycy wraz ze społeczeństwem żądali jak najszybszego procesu i egzekucji Gorgułowa, postanowiła sprawdzić, czy zabójca nie miał mocodawców. 

Grupa śledczych na czele z komisarzem Pierre’em Hennetem wyruszyła do miejsc, gdzie bywał zbrodniarz. 

Na początek ustalono, że lekarz Gorguloff został kilka tygodni przed zamachem wydalony z Francji za dokonywanie nielegalnych aborcji. Wrócił wówczas do Monako, ale nadal przyjeżdżał do Paryża jako pisarz Paul Brede, aby promować książki i kontaktować się z wydawcami. Zawsze mieszkał w luksusowych hotelach, a noc przed zamachem spędził w „De Lutece” wspólnie z ładną blondynką. Kobiety tej nie udało się odnaleźć, zaś Gorgułow vel Gorguloff upierał się, że poznał ją przypadkiem i nawet nie zapytał o imię. 

Komisarze Hennet i Peletier pojechali więc do Monako, gdzie przyjęła ich kompletnie zaskoczona wyczynem męża Szwajcarka Anna Geng. Spodziewająca się dziecka kobieta opowiedziała, że poznała Gorgułowa wiosną 1931 r. w Paryżu. Przystojny Kozak przedstawił się jako doktor medycyny Gorguloff, absolwent szacownego Uniwersytetu Karola w Pradze, prowadzący własny gabinet w Billancourt (północna Francja). Pobrali się zaledwie po czterech miesiącach znajomości i osiedlili w Monako, wynajmując willę od rosyjskiego emigranta Piotra A. Abramowa. Panna młoda twierdziła, że wniosła w posagu 40 tys. franków szwajcarskich, ale jej ukochany też nie należał do najbiedniejszych. „Mąż mój nie zdradzał nigdy objawów jakiejś choroby umysłowej. O polityce rozmawiał ze mną bardzo rzadko. Stałym tematem rozmów była filozofia i medycyna” – opowiadała śledczym. 

Nieco inaczej przedstawił pryncypała osobisty sekretarz Gorgułowa/Gorguloffa, dawny carski oficer Iwan P. Kriczow. Z jego zeznań zamieszczonych w książce Franciszka Bernasia „Ofiary fanatyzmu” można wyczytać, że na pierwszym spotkaniu Gorgułow przedstawił mu projekt zorganizowania we Francji partii faszystowskiej, skupiającej rosyjską emigrację. „Natychmiast po tej wizycie udałem się do komendanta mej grupy rosyjskiej [„białej” – dop.red.] i opowiedziałem mu o całej tej historii – zeznawał Kriczow. – Wówczas polecił mi on wejść w bliski kontakt z Gorgułowem i bacznie go obserwować”. 

Emigranci podejrzewali, że mają do czynienia z prowokatorem, wysłanym do Paryża przez GPU. „Gorgułow był człowiekiem egzaltowanym i tajemniczym. Miał zawsze dużo pieniędzy i mówił, że jeśli będziemy z nim współpracować, to i my będziemy je mieli” – opisywał Kriczow, zaangażowany przez zamachowca w organizowanie Narodowej Partii Faszystów Rosyjskich. Z Monako Hennet pojechał do Szwajcarii, a następnie Czechosłowacji. Gorgułow zeznał, że przybył tam w 1920 r., po ucieczce z sowieckiej Rosji, i ukończył studia medyczne w Pradze, a potem prowadził własną praktykę lekarską. Ale na Uniwersytecie Karola komisarz nie odnalazł żadnych śladów studenta Gorgułowa. Za to udało mu się namierzyć dwie byłe małżonki zamachowca, które poślubił w Czechach, a ich posagi roztrwonił. Co więcej, zabójcę prezydenta Francji rozpoznała czeska policja jako twórcę radykalnej Wszechrosyjskiej Partii Chłopskiej. Jednak z Czechosłowacji Gorgułowa wydalono w 1928 r. nie z powodów politycznych, lecz dlatego, że dokonywał nielegalnych aborcji w swym gabinecie w Preszowie. Z taką wiedzą Hennet wrócił do Paryża, gdzie dowiedział się, że po zaledwie 2 miesiącach śledztwo zostaje zamknięte.

Gilotyna, ale dla kogo? 

Gdy Hennet prowadził śledztwo, Gorgułow zdawał się coraz bardziej popadać w obłęd. Oświadczył, że chciał zabić prezydenta Czechosłowacji Masaryka, Lenina i prezydenta Niemiec Hindenburga. Do prasy przenikały też kolejne rewelacje o przeszłości zabójcy. Twierdził, że urodził się w 1895 r. niedaleko Kaługi jako nieślubny syn carskiego oficera i zakonnicy pochodzącej z arystokratycznego rodu. Potem zdążył być wojskowym felczerem, bohaterskim oficerem rannym na froncie, dońskim Kozakiem, białogwardzistą walczącym z bolszewikami i emigracyjnym przywódcą rosyjskich faszystów. 

 

Opowieści Gorgułowa niezwykle przypominały zawartość jego książek: „Syna zakonnicy” oraz „Historii Kozaka”. Jednak nikt nie potrafił zweryfikować, na ile są prawdziwe, bo wyprawa paryskich śledczych do Związku Radzieckiego nie wchodziła w grę. Nic dziwnego, że gdy sędzia Eugene Dreyfuss rozpoczął 25 lipca 1932 r. proces, natychmiast powołał trzech psychiatrów, aby zbadali oskarżonego. Ci orzekli, że Gorgułow jest osobą poczytalną i może odpowiadać za swe czyny. 

„Przed nami stał człowiek, którego mógłby wymyślić w godzinach bezsenności Fiodor Dostojewski – donosił z Paryża korespondent sowieckich mediów Ilia Erenburg. – Nienawidził bolszewików za pozbawienie go ojczyzny. Nienawidził Francuzów za negocjacje z bolszewikami i wydalenie jego »sojusznika, uczciwego Kozaka« z Francji. Nienawidził siebie za to, że nie jest w stanie znaleźć sobie miejsca. Przytłoczony tymi sprzecznościami powrócił do Paryża z dwoma rewolwerami…” – przedstawiał Erenburg bardzo wygodną dla Kremla wizję zdarzeń.

Co ciekawe, okazała się ona pociągająca także dla sądu i francuskiej opinii publicznej. Zeznania rosyjskich emigrantów, rozpoznających w Gorgułowie sowieckiego komisarza, z miejsca odrzucono. Dowodom na jego powiązania z komunistami zaprzeczono. Nie starano się też znaleźć żadnych inspiratorów zamachu. „Był on zupełnie przeciętnym, raczej źle sytuowanym lekarzem, który chwytał się różnych sposobów, aby utrzymać się na jakimś poziomie” – zeznał komisarz Hennet, twierdząc, że osoba oskarżonego nie skrywa żadnej tajemnicy. „To nieprawda! Byłem znakomitym lekarzem” – zaprotestował wówczas Gorgułow. Ale nadal utrzymywał, że dokonał zamachu, chcąc „zmusić tym czynem Ligę Narodów i wszystkie wielkie mocarstwa, aby rozpoczęły walkę z rosyjskim komunizmem”.

Na ławie oskarżonych siedział osowiały i apatyczny, ale czasami miewał napady agresji, gdy zirytowały go zeznania świadków. Po zaledwie trzech dniach procesu sędzia Dreyfuss wydał wyrok śmierci, a Gorgułow oświadczył jedynie: „Spełniłem swój obowiązek i jestem gotów na wszystko”. 

Egzekucję na Boulevard Arago rankiem 13 września 1932 r. przyszły obejrzeć tłumy ludzi. Wokół gilotyny trzeba było ustawić trzy kordony gwardii republikańskiej wsparte przez dwa kordony kawalerii. Przed ścięciem zamachowiec poprosił o papierosa i dwie szklanki rumu. Jego śmierć przyjęto z ulgą, uznając powszechnie, że sprawiedliwości stało się zadość. 

Kilka miesięcy po egzekucji niemal bez echa przeszły doniesienia francuskiej prasy, że paryska policja zataiła informację, iż Gorgułow utrzymywał bliskie kontakty z zakonspirowaną organizacją rosyjskich emigrantów, kierowaną przez pracownika carskiej tajnej policji Ochrany płk. Wasyla N. Karpuszenko. Ta tajemnicza postać miała nakłonić nieco szalonego mitomana Gorgułowa, by zamordował prezydenta. I znów triumfowała wersja wydarzeń bardzo wygodna dla Kremla. Tylko dlaczego oficer Ochrany miałby wymyślić akcję, która niszczyła nad Sekwaną wpływy polityczne antykomunistycznej emigracji? Gdyby był oficerem sowieckiego wywiadu, wszystko stałoby się jasne.