Warownia w Radzyniu Chełmińskim: Zamek na skraju pustkowia

Mordercy na krzyżackim żołdzie, cudowne objawienia, klejnoty wielkiego mistrza Ulryka von Jungingena… Warownia w Radzyniu Chełmińskim ma wyjątkowo barwną historię.

Latem 1664 r. na drodze do Radzynia Chełmińskiego pojawił się powóz otoczony wianuszkiem zbrojnych. Podróżował nim lustrator króla Jana Kazimierza. W imieniu monarchy miał sporządzić spis mienia ruchomego i ocenić stan techniczny zamku w Radzyniu, który był niegdyś jedną z najpotężniejszych warowni państwa krzyżackiego. Po wojnie trzynastoletniej Krzyżaków zastąpili starostowie polskich królów. Jak dbali o powierzone dobra? Czy zajęli się naprawą murów po wojnach szwedzkich? Niestety. Gdy rysująca się na horyzoncie bryła warowni stała się widoczna, lustratora opuścił dobry nastrój. Spostrzeżenia zawarł w lakonicznej notatce. „[Zamek] fundowania jest krzyżackiego, wewnątrz od nieprzyjaciela po wielkiej części zrujnowany, jednak przez pp. Dzierżawców przy pierwszej bramie wjazdu kilka izdeb naprawione i browarek drewniany postawiony. Stajnie przy murze pobudowane, ale naprawy potrzebują. W drugim dziedzińcu przez fosę połowa pokojów funditus zrujnowana, a w drugiej połowicy kilka izdeb i kaplica zostaje, jednak naprawy potrzebują”.

Urzędnik miał rację, ale zamek nie doczekał się remontu. W ciągu kolejnych dwustu lat zniknął „drewniany browarek” i stajnie. A góra gruzu, która pozostała po wieży ostatecznej obrony, przeistoczyła się w ceglane domy niewielkiego Radzynia. Architektoniczną reinkarnację przeszło też zniszczone skrzydło północne warowni. Topniało cegła po cegle i odrodziło się jako… miejski ratusz. Postawiły go władze zaborczych Prus, urzędujące w Radzyniu od 1772 r.

SKLEPIENIE Z ŻELBETU

„Przez dekady teren zamku był darmowym kamieniołomem – mówi historyk Grzegorz Budrewicz. – Niewiele brakowało, a dziś zamiast malowniczych ruin mielibyśmy pole obsadzone kapustą. Bo gdy Prusacy rozebrali skrzydło północne, zabrali się za najmniej zniszczone, południowe. Wtedy zaprotestowali mieszkańcy miasta. Skutecznie. Od 1837 r. zaczęto zabezpieczać ruiny, a pod koniec XIX w. Prace konserwatorskie na zamku prze-prowadził niemiecki badacz Konrad Steinbrecht. Dziś radzyńska komturia jest trwałą ruiną. Ale to wciąż przepiękny obiekt! Proszę spojrzeć na ceramiczne kształtki zdobiące łuki okienne i wejście do kaplicy – historyk przeciąga dłonią po lśniących kolorami profilowanych cegłach gotyckiego portalu. – Albo zdobienia murów. Geometryczne szlaczki wykonane czarną zendrówką. Są niemal wszędzie! To jeden z nie-licznych tak kunsztownie dekorowanych zamków krzyżackich. I jeden z najpotężniejszych”.

Rzeczywiście. Patrząc na warownię od południa, trudno uwierzyć, że to tylko fragment dawnej twierdzy. Dwie strzelające na wysokość 36 m wieże, pomiędzy nimi potężny mur długości 52 m, pośrodku przejazd bramny. Ruiny? Raczej nieźle zachowany obiekt. Rozmiar zniszczeń widać dopiero za gotycką bramą. Kaplica zamkowa zabezpieczona żelbetonowym dachem, fundamenty ośmiobocznej wieży, blizny po zawalonych skrzydłach. „Jednak nie wszystko przepadło – mówi Grzegorz Budrewicz. – W świetnym stanie zachowały się piwnice podparte granitowymi i ceglanymi filarami, cele pokutne, przesklepiona zakrystia. Ale przede wszystkim kaplica z ozdobnymi kapitelami i wieże flankujące południowe skrzydło. Widok z góry zapiera dech! Morze zieleni ciągnące się po horyzont. Można pomyśleć, że to wciąż XIII w. i za chwilę od strony Wisły nadjedzie garstka Krzyżaków, by przejąć Radzyń od biskupa misyjnego Prusów – Chrystiana. Właśnie wtedy kończyły się próby pokojowego nawracania plemion pruskich. I zaczynała bezpardonowa krucjata”.

ZDANIEM EKSPERTA

Prof. UG dr hab. Rafał Kubicki, mediewista, wykłada na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego

Po zajęciu ziemi chełmińskiej i w trakcie podboju Prus przez Krzyżaków elementem utrwalania ich władztwa była budowa licznych punktów obronnych, pełniących później zazwyczaj rolę ośrodków administracji. Połączona była ona z organizacją osadnictwa i powstaniem pierwszych miast: Chełmna, Torunia i Elbląga. Do najstarszych założeń obronnych należał Radzyń, gdzie ulokowano później siedzibę komtura i konwent zakonny. W XIII w. Radzyń jako pograniczny punkt obronny odegrał ważną rolę militarną. Nie zdobyty w trakcie I powstania Prusów, być może opanowany został przez nich przejściowo w trakcie drugiego zrywu. Ceglany zamek, którego pozostałości do dziś świadczą o skali całego założenia, zaczął powstawać już w drugiej połowie XIII w. Do połowy XV w. był on siedzibą konwentu zakonnego, w związku z czym przewidziano w nim liczne pomieszczenia przeznaczone na potrzeby prowadzenia regularnego życia zakonnego. Były to obok refektarza (jadalni) i dormitorium (sypialni) także własna kaplica, której pozostałości można podziwiać do dziś. Niewiele zostało zaś z dawnego przedzamcza, gdzie umiejscowione były ważne obiekty gospodarcze pracujące na potrzeby zamku i całego komturstwa.

CHRZEST ALBO ŚMIERĆ

„W roku Pańskim 1234 brat i mistrz Herman, kiedy już usunął z ziemi chełmińskiej Prusów, zebrał wojsko braci i zbrojnych i wybudował zamek Radzyń na skraju pustkowia, które rozciągało się między ziemią chełmińską a Pomezanią, w tym miejscu, gdzie dochodziło do ciągłych najazdów Prusów” – zanotował kronikarz Piotr z Dusburga.

 

W istocie Krzyżacy rozbudowali istniejącą już drewniano-ziemną strażnicę. Warowny gródek na peryferiach ziemi chełmińskiej był doskonałą bazą wypadową w głąb Pomezanii. Rezydowało w nim kilku braci-rycerzy. Ślubowali czystość, ubóstwo, posłuszeństwo. I walkę z niewiernymi. Przemoc w służbie Chrystusa usankcjonował teologicznie św. Bernard z Clairvaux („chrzest albo śmierć”). A gdy któryś z mnichów-rycerzy zaczynał powątpiewać w słuszność nawracania mieczem, wówczas w sukurs teologii ruszały… same niebiosa. Tak było i w Radzyniu. „W zamku tym mieszkał pewien brat, który zwiedziony podstępem diabła szczerze wierzył, że nie może zbawić swojej duszy w zakonie domu niemieckiego – relacjonuje Piotr z Dusburga. – W końcu zjawiła się Przenajświętsza Dziewica Maria wraz z wieloma braćmi domu niemieckiego. I unosząc w górę płaszcze każdego z braci pokazała mu rany i ślady uderzeń, od których polegli z ręki niewiernych w obronie wiary, i rzekła: »Czyż wydaje ci się, że ci oto bracia twoi nie wycierpieli niczego w imię Jezusa Chrystusa?«. Gdy ów brat obudził się i przyszedł do siebie, udał się na kapitułę. A że wcześniej lekkomyślnie wyjawił im [braciom] swój zamiar, po tym zdarzeniu już jako człowiek mądry i doświadczony odżegnał się od niego w pokorze jako od błędu, zaś o widzeniu, które miał, wszystkim publicznie opowiedział. Brat ten w służbie Bogu pozostając, niedługo potem przez niewiernych został zabity”. Być może zginął w bitwie nad rzeką Dzierzgonią pod koniec 1234 r. (Krzyżacy z pomocą polskiego rycerstwa roznieśli wówczas Pomezanów) lub też podczas jednej z licznych potyczek, do jakich do-chodziło wówczas na pograniczu chełmińsko-pomezańskim.

KRZYŻACCY ASASYNI

Niemal przez cały XIII w. Radzyń był nękany wypadami pruskich oddziałów (okresowo wspomaganych przez księcia pomorskiego Świętopełka). Odwet był naturalną konsekwencją krucjaty. Krzyżacy prowadzili wojnę totalną, nie przebierając w środkach.

Skrytobójstwo czy gwałt uchodziły w świecie chrześcijańskim za zbrodnię. Jednak za-stosowane wobec niewiernych z miejsca awansowały do rangi cnoty. „Brudną wojnę” w imieniu Zakonu prowadzili struderowie („łotrzykowie”) – niespokojne duchy, często bandyci szukający azylu w ogarniętych wojną Prusach. Jednym z najsłynniejszych był goszczący w Radzyniu Marcin z Golina.

Prusowie zamordowali jego ciężarną córkę. Rozpacz zamieniła go w bezwzględnego mściciela, dziesiątkującego pogan. Ale nawet tacy jak on wpadali czasem w tarapaty. „Prusowie, gdy wracali z Polski, natknęli się na strażników Marcina, którzy właśnie spali – pisze Piotr z Dusburga. – Jednego wówczas zabili, a drugiego – kiedy już wypytano go o liczbę jego towarzyszy oraz miejsce, w jakim przebywają – przywiązano do drzewa. Następnie rzucili się na nich; Marcin i jego towarzysze bronili się mężnie, i po każdej ze stron było wielu ciężko rannych. Gdy zauważył to pewien druh Marcina, który w pobliskiej rzece całkiem nagi łowił raki, zawrócił, pochwycił miecz oraz tarczę jakiegoś poległego i nago ruszył do walki. Prusowie pokaleczyli i poranili go tak straszliwie, że z wielu miejsc jego ciała zwisały mu wielkie kawałki mięsa. […] W końcu gdy już wszyscy chrześcijanie i Prusowie legli martwi, strażnik, którego przywiązano do drzewa uwolnił się z więzów i przybył na miejsce potyczki. Zastał tam tylko półżywego Marcina, którego umieścił na wozie i powiózł do Radzynia razem z końmi, bronią i innymi rzeczami Prusów”.

Marcin musiał wkrótce wydobrzeć, bo zanim zniknął z kart kroniki, zdążył jeszcze posłać na tamten świat siedemdziesięciu śpiących weselników na Litwie, a zaraz potem całą załogę statku płynącego po Bugu. Nie wiadomo, czy znajdował się w Radzyniu, gdy w 1260 r. wybuchło drugie powstanie pruskie (oddziały zbuntowanych plemion dwukrotnie zdobywały wówczas miasto). Pewne jest, że jego legenda była żywa, gdy na przełomie XIII i XIV w. swoją kronikę pisał Piotr z Dusburga. Wtedy też w państwie krzyżackim zaczynała się epoka murowanych zamków.

SKARB WIELKIEGO MISTRZA

Pierwszą cegłę pod radzyńską komturię położono w drugiej połowie XIII w. Na niewielkim wyniesieniu wyrósł mur kurtynowy na planie czworoboku (52×53 m), o który oparto czteroskrzydłowy dom zakonny. Od wschodu chroniły go wody Jeziora Zamkowe-go (dziś nieistniejącego), reszty założenia strzegła obmurowana fosa (jej zarysy są nadal czytelne). Krzyżacki konwent (zgodnie z regułą 12 braci-rycerzy i 6 księży) miał do dyspozycji kaplicę i refektarz (skrzydło południowe), dormitorium i kapitularz (skrzydło wschodnie). W skrzydle północnym umieszczono kuchnię i być może szpital (infirmerię), w zachodnim zaś mieszkanie komtura. Sąsiadowało ono z potężną wielokondygnacyjną wieżą. Przewidziano ją jako ostatni bastion oporu w razie sforsowania przez nieprzyjaciela zamkowych murów. Ale stanowiła też świetny punkt obserwacyjny. To zapewne stąd 21 września 1410 r. krzyżacka załoga dostrzegła ciągnące spod Malborka wojska Jagiełły.

Król wahał się, czy szturmować zamek, gdyż był – jak odnotował Długosz – „bardzo silny i dzięki położeniu, i dzięki warownym murom. Miał nadto znakomitych obrońców”. Ci ostatni strzegli czegoś więcej niż zamkowe mury. Po klęsce grunwaldzkiej Krzyżacy ukryli w skarbcu nad zakrystią osobiste kosztowności wielkiego mistrza Ulryka von Jungingena. Rozterki Jagiełły nie trwały więc długo. Na naradzie ustalono, że wojsko „następnego dnia upozoruje atak, a może przejętych strachem oblężonych da się ja-koś pociągnąć do poddania się”. Rycerstwo nie chciało jednak czekać. Samowolnie ruszyło do szturmu. „Krzyżacy i reszta oblężonych przez pięć, a nawet więcej godzin stawiali ostro opór, rażeni jednak przez atakujących bardzo gwałtownie rycerzy polskich mnóstwem pocisków i strzał wy-puszczanych raz po raz, że nikt nie miał odwagi wysunąć nawet palca, straciwszy ducha, zostali zmuszeni i do zaniechania obrony, i do ustąpienia z zamku”.

Niesubordynacja się opłaciła, bo król „stwierdziwszy, że zamek jest pełen znacznych skarbów, klejnotów i cennych przed-miotów oraz mnóstwa żywności, skarby i klejnoty rozdzielił między rycerzy”. Niebawem pod warownią stanęła krzyżacka odsiecz. Przez sześć tygodni bombardy zasypywały zamek gradem kul. Bez skutku. Dopiero w lutym 1411 r. na mocy traktatu kończącego wojnę Radzyń opuściła polska załoga. Ogołocone wnętrza, zniszczone mury. Radzyń już nigdy nie odzyskał dawnego blasku. Gdy Krzyżacy uporali się z remontem, to… wybuchła wojna trzynastoletnia. 19 lutego 1454 r. na zamek wdarły się oddziały zbuntowanych mieszczan. Dwa lata później, przy próbie odbicia, warownię zdemolowała krzyżacka artyleria. Łataniem murów zajęli się już po zakończeniu wojny polscy starostowie (od 1466 r. do I rozbioru Radzyń pozostawał w granicach Rzeczypospolitej). Dopiero szwedzkie armaty w 1628 i 1655 r. dokonały nieodwracalnych zniszczeń. Do dziś czerwień zamkowych ścian znaczą niezabliźnione rany po kulach. Mimo to szczątki warowni pozostają jednym z gotyckich skarbów.