Wojna na biegunie

Kanadyjczycy organizują manewry wojskowe, Duńczycy wysyłają okręty wojenne, Rosjanie – łódź podwodną. Wszystko po to, by zdobyć ukrytą pod białym śniegiem czarną ropę

Jest taka wyspa, gdzie noc może trwać cztery miesiące, a średnia temperatura w lipcu w najcieplejszym miejscu wynosi 10 stopni Celsjusza. Na której zamieszkane są tylko nieliczne punkty wybrzeża, a całe wnętrze stanowi wielką lodową pustynię. Ta wyspa to Grenlandia. Trudno sobie nie zadać pytania: dlaczego ludzie osiedlili się w tak nieprzyjaznym miejscu? Otóż ponad 1000 lat temu wiking Eryk Rudy naopowiadał swoim pobratymcom niestworzonych historii o leżącym na zachód od Islandii lądzie. Reklamował im zieloną ziemię (Groenland), tak jak dziś reklamuje się oddalone od miasta „zielone” osiedla mieszkaniowe. Ostatecznie namówił do kolonizacyjnej wyprawy kilkuset śmiałków.

Do dziś mieszkańcom Grenlandii zdarza się w żartach wypominać Erykowi jego bajanie. Ale teraz wygląda na to, że przestaną Eryka wyklinać, a zaczną błogosławić. Bo mogą stać się bogaczami: u wybrzeży Grenlandii znajdują się prawdopodobnie jedne z największych na świecie złóż ropy.

POTYCZKA NA FLAGI I BUTELKI

Dziś Grenlandia jest duńskim autonomicznym terytorium zależnym. Ale Grenlandczycy chcieliby pełnej niepodległości. Najważniejszą przeszkodą na drodze ku niej jest brak pieniędzy – mieszkańcy wyspy utrzymują się w dużej mierze z pomocy płynącej z Kopenhagi. Rocznie trafiają do nich subsydia w wysokości 3,2 miliarda koron duńskich (około 75 tys. złotych na głowę mieszkańca).Ropa, nawet jeżeli przypadłaby w udziale Grenlandii, pomogłaby więc bardzo Duńczykom – przestaliby wreszcie płacić swojemu terytorium zależnemu coroczny haracz. Nic dziwnego, że Dania postanowiła uregulować sprawy własności ewentualnych złóż polarnych bogactw naturalnych. Problem w tym, że kilka innych państw też chce uregulować te sprawy – po swojemu. Na przykład od ponad dwudziestu lat Dania prowadzi arktyczną wojnę dyplomatyczną z Kanadą.Jej przedmiotem jest maleńka niezamieszkana wysepka Hans, leżąca w połowie drogi między kanadyjskim Archipelagiem Arktycznym i Grenlandią. Na początku spór wyglądał raczej komicznie. Jego przebieg znamy z anegdot. W 1984 roku (jak twierdzą reporterzy BBC) oddział kanadyjskich żołnierzy wylądował na wyspie i wbił w nią swą narodową flagę. Pod flagą położono butelkę kanadyjskiej whiskey. Tydzień później na wyspę wyprawił się z kolei urzędnik duński. Zostawił swoją flagę oraz butelkę po Aquavicie – czyli duńskim brandy.

Przyroda i ropa

Ewentualny wyciek ropy do wód arktycznych jest mało prawdopodobny, bo firmy wydobywcze stosują coraz skuteczniejsze zabezpieczenia, by uniknąć takiego wypadku. Ale gdyby się wydarzył (np. wskutek zderzenia statku wiertniczego z lodową bryłą), skutki dla przyrody byłyby tragiczne. Ropa zablokowałaby dostęp światła pod wodę, przez co zostałaby zahamowana fotosynteza. Ptaki unurzane w ropie, próbując oczyścić się, straciłyby tłuszczową osłonę termiczną, przez co masowo by zamarzały.

Ropa uczyniłaby też spustoszenia w układzie pokarmowym zwierząt. Nie tylko ptaków: w Arktyce żyje kilkanaście gatunków waleni, zarówno fiszbinowców (np. płetwale błękitne, humbaki), jak i zębowców (np. delfiny). Fiszbinowce przypływają do Arktyki na kilka miesięcy w roku właśnie po to, aby się najeść. Jedzą na zapas, po czym płyną na południe i tam się rozmnażają. Co do zębowców, ich cechą charakterystyczną jest zmysł echolokacji. Pozbawione go (np. w skutek obecności statków) gubią orientację, tak jak człowiek, który nagle stracił wzrok. Statki mogą też niekorzystnie wpływać na orientację niektórych fiszbinowców: pasmo, w którym działają sonary, pokrywa się z tym, którego używają do komunikacji między sobą humbaki.

Spór odżył na początku XXI wieku: w roku 2002 i 2003 wysepkę odwiedziły duńskie okręty. Oczywiście marynarze nie omieszkali wbić w skalisty grunt duńskiej flagi.

W sierpniu 2004 roku Kanadyjczycy zorganizowali w północnej części swojego kraju manewry wojskowe. Odbyły się one 2 tys. kilometrów od wyspy Hans i brało w nich udział tylko 160 żołnierzy, ale i tak zostały odczytane jak odpowiedź na duńską flagę. W następnym roku wyspę Hans odwiedził kanadyjski minister obrony. Duńczycy uznali to za naruszenie ich terytorium.

Wydawało się już, że spór ciągnąć się będzie przez dziesięciolecia – kiedy nagle obie strony zapomniały jakby o nieporozumieniu. W 2007 roku Kandyjczycy ogłosili, że nowe pomiary satelitarne wykazują niezbicie, że granica pomiędzy Danią a Kanadą powinna przebiegać dokładnie przez środek wyspy. Skąd ten pokojowy gest? Może stąd, że na horyzoncie pojawił się nowy, bardzo groźny i na dodatek wspólny przeciwnik: Rosja.

GEOLODZY W SŁUŻBIE OJCZYZNY

 

Rosjanie też zostawili na północy swoją flagę. Ale postąpili z iście rosyjskim rozmachem: wbili ją w dno morskie, na głębokości ponad czterech kilometrów, dokładnie pod biegunem północnym. Nikt wcześniej w to miejsce nie dotarł. Rosjanie, aby tego dokonać, wysłali łódź podwodną Mir. Jej zadaniem było dotrzeć do bieguna i pobrać próbki wody i gruntu. Po drodze miała badać strukturę Grzbietu Łomonosowa, ciągnącego się przez 1800 kilometrów wybrzuszenia w morskim dnie. Biegun północny leży nad tym grzbietem – mniej więcej w jego połowie. Rosyjskie badania miały rozstrzygnąć, czy Grzbiet Łomonosowa nie jest przypadkiem przedłużeniem syberyjskiej płyty kontynentalnej.

Wynik tych badań był z góry przesądzony: zgodnie z oficjalną linią rządu rosyjskiego Grzbiet Łomonosowa jest przedłużeniem rosyjskiej płyty. Gdyby społeczność międzynarodowa zgodziła się z tym stwierdzeniem, miałoby to nie lada konsekwencje. Jak głosi bowiem konwencja o prawie morza: państwo jest właścicielem surowców mineralnych nie tylko pod dnem swojej strefy ekonomicznej, ale też w strefie rozciągającej się o 150 mil (prawie 280 km dalej), o ile dno to przynależy do płyty kontynentalnej, na której leży państwo. W sumie więc, gdyby inne kraje uznały pretensje Rosji, zyskałaby ona monopol na wydobycie surowców mineralnych w odległości 650 km od swojego północnego wybrzeża. A to nie wszystko. Konwencja o prawie morskim przewiduje, że państwa mogą wnioskować o przyznanie im jeszcze większego fragmentu podmorskiej płyty kontynentalnej. Rosja taki wniosek złożyła już w 2001 roku. Żąda strefy sięgającej aż do bieguna. Komisja ds. Granic Płyt Kontynentalnych przy ONZ nie odrzuciła ani nie przyjęła wniosku, poprosiła o dokładniejsze wyniki badań. Po podbiegunowej wyprawie Mira Rosja wyniki te dostarczyła i czeka teraz na wynik prac komisji.

AWANTURA KOŁO SPITSBERGENU

Kanada i Dania przystąpiły do kontrataku. Kanadyjscy naukowcy ustalili natychmiast, że Grzbiet Łomonosowa jest połączony z Kanadą i Grenlandią. I szybko złożyli odpowiedni wniosek do oenzetowskiej komisji.

Rosja weszła także w konflikt z Norwegią. W roku 2009 Rosyjska Agencja ds. Zasobów Podziemnych (Rosnedra) zamierza rozpocząć poszukiwania surowców pod dnem morskim w pobliżu Spitsbergenu. Norwegia uważa, że ma prawo do wód terytorialnych wokół archipelagu, przyznanego jej na mocy traktatu paryskiego w roku 1920. Rosja twierdzi z kolei, że traktat przypisał Norwegii tylko wyspy, a nie okalające je morze. Podobnego zdania są Brytyjczycy, którzy uważają, że płyta kontynentalna, na której leży Norwegia, nie jest tą samą, na której leży Spitsbergen. Oczywiście Norwegowie nie zgodzili się z tym i złożyli już odnośny wniosek do ONZ.

Geologowie są, jak widzimy, gorącymi patriotami: każdy uważa, że płyta tektoniczna, na której leży jego ojczyzna, jest wyjątkowo rozległa. Żadne z państw nie miało problemów ze znalezieniem naukowych dowodów na poparcie swoich roszczeń. Prócz Norwegii, Rosji, Danii i Kanady chrapkę na powiększenie wód terytorialnych mają jeszcze Stany Zjednoczone. USA nie złożyły dotychczas wniosku do ONZ tylko dlatego, że jak dotąd nie ratyfikowały konwencji o prawie morza.

Komisja ds. Granic Płyty Kontynentalnej, do której trafiają wnioski arktycznych państw, ma czas na rozstrzygnięcie sporu do roku 2013. Z punktu widzenia geologii rozstrzygnięcie będzie na pewno niełatwe, ale nie ma co się łudzić: zdecydują czynniki polityczne, nie racje naukowe. Możliwe, że oenzetowska komisja nie podejmie żadnej decyzji; jedynie zaakceptuje ugodę, do jakiej dojdą strony sporu. Taka ugoda jest już blisko.

PROSTE GEOMETRYCZNE CIĘCIA

Wymienione dotychczas strony sporu to tylko pięć spośród ośmiu tzw. państw arktycznych, czyli takich, przez których terytorium przechodzi północne koło polarne. Pozostałe trzy państwa: Szwecja, Finlandia i Islandia nie roszczą sobie praw do dodatkowych wód terytorialnych (nie miałyby zresztą żadnych podstaw do takich roszczeń). Mimo wszystko osiem, a nie pięć, państw tworzy Radę Arktyczną, której głównym zadaniem jest ochrona przylegających do bieguna obszarów.

W maju zeszłego roku w Ilulissat na Grenlandii odbyła się konferencja poświęcona arktycznej problematyce. Jej uczestnicy podpisali ogólnie brzmiącą deklarację – bardziej wymowna niż jej treść była lista sygnatariuszy, na której figurowali przedstawiciele Rosji, Norwegii, Danii, USA i Kanady. Na konferencję nie zaproszono Szwecji, Finlandii i Islandii. Na naradę nie zaproszono też rdzennych mieszkańców Arktyki, czyli Eskimosów.

Widać wyraźnie, że pięciu arktycznych graczy chce załatwić sprawę między sobą. Czy ONZ im na to pozwoli – nie wiadomo. Oficjalnie od roku 1999 Arktyka jest uznana za terytorium międzynarodowe. Ale trudno oczekiwać, by świat zdołał się przeciwstawić decyzji podjętej przez pięć bogatych krajów, w tym dwa supermocarstwa. Rosja i USA już nieraz postępowały wbrew oenzetowskim wytycznym.

Jeżeli Arktyka zostanie podzielona – to w jaki sposób? Niewykluczone, że prostymi, geometrycznymi cięciami. Taki podział został już kiedyś zaproponowany. W roku 1925 Kanada ogłosiła się suwenerem wód leżących na północ od jej terytorium pomiędzy 60 a 141 stopniem długości geograficznej zachodniej. Podobną deklarację złożyły potem Norwegia, USA i Związek Radziecki. Społeczność międzynarodowa nigdy nie zaakceptowała tych roszczeń, ale też sami zainteresowani nie zabiegali bardzo energicznie o ich uznanie, bo Arktyka wydawała się wtedy tylko bezkresem śniegów. Teraz wiadomo, że pod tym śniegiem znajduje się olbrzymie bogactwo.

CO ROK TO RAPORT

Ile Arktyka kryje ropy? Trudno to definitywnie określić, każdy rok przynosi nowe raporty, nowe liczby.

Brytyjscy konsultanci z firmy Wood Mackenzie and Fugro Robertson Ltd. oceniają arktyczne złoża ropy na 400 miliardów baryłek, co stanowiłoby trzecią część wszystkich ziemskich zasobów tego surowca. Amerykanie z US Geological Survey twierdzą, że pod lodem znajduje się 90 miliardów baryłek ropy. To i tak dużo – tyle, ile świat zużywa przez trzy lata. Arktyka kryje też gaz ziemny: według raportu amerykańskiego około 30 proc. zasobów planety znajduje się właśnie tam.

Bogactwa mają to do siebie, że nigdy nie są rozłożone równomiernie – tak jest i w tym przypadku. Zdecydowanie najwięcej ropy jest w pobliżu Alaski i przy wschodnim wybrzeżu Grenlandii. W gaz obfitują obszary na północ od Syberii – jeżeli ufać sporządzonemu przez Amerykanów raportowi.

CZEKAJĄC NA ARKTYCZNĄ FLOTĘ

Zasoby tak przeogromne na pewno nie zostaną zignorowane. Nie są na razie eksploatowane przede wszystkim dlatego, że nie ma takiej technicznej możliwości. Istnieją wprawdzie arktyczne platformy wiertnicze oraz statki – ale żaden z nich nie potrafi pracować, gdy morze skuje lód, a temperatura powietrza spadnie do –40 stopni C. Pierwsze odporne na zlodowacenie jednostki dopiero się buduje. W 2010 roku ma zostać oddany do użytku statek Bully zaprojektowany przez holenderską pracownię GustoMSC. Będzie miał dziób lodołamacza i kadłub z elastycznej stali, tak by nie pękł pod wpływem niskiej temperatury. Prócz tego każdy centymetr rur, którymi popłynie ropa, zostanie ogrzany. Jednostkę zamówiły wspólnie brytyjsko- holenderski koncern Shell i norweski Frontier Drilling ASA. Podobny statek buduje też firma Samsung dla szwedzkiego wydobywcy Stena AB.

 

Bieguny a sprawa polska

Polska nie ma oczywiście żadnych podstaw do arktycznych roszczeń. Nie jesteśmy też członkiem Rady Arktycznej, choć jako państwo prowadzące od lat badania w tym rejonie mamy status obserwatora przy radzie. Polska może za to decydować o przyszłości leżącej na drugim biegunie Antarktydy. Mamy tam dwie bazy, w tym jedną całoroczną, i z tego powodu jesteśmy tzw. stroną konsultatywną Traktatu Antarktycznego. Na razie, na mocy wspomnianego traktatu, rozpatrywanie roszczeń poszczególnych państw do ziem Antarktydy zawieszono do roku 2041. Co będzie potem – nie wiadomo. W Antarktydzie na pewno są bogactwa naturalne (np. rudy metali), i strony traktatu (w tym Polska) po roku 2041 będą mogły próbować je zawłaszczyć.

Drugim po niskiej temperaturze strażnikiem arktycznej ropy jest głębokość morza: większość bogactw dzielą od powierzchni wody trzy kilometry. A dzisiejsze wieże wiertnicze pracują zazwyczaj w miejscach, gdzie głębokość morza nie przekracza 100 metrów. Tylko kilka z nich potrafi poradzić sobie z większymi głębokościami: do 700 metrów. Potrzebny jest więc znaczący technologiczny krok naprzód. Eksperci wypowiadający się na łamach pisma „Wall Street Journal” szacują, że praca nad jednostkami zdolnymi wiercić odpowiednio głęboko potrwa jeszcze 15 lat. Tyle właśnie czasu mają kraje walczące o arktyczną ropę, by uprawomocnić swoje roszczenia. I tyle ma przed sobą arktyczna przyroda: potem nastąpi jej nieuchronna degradacja.

OKRUTNY WYROK NA RAFY PÓŁNOCY

„Przyroda arktyczna zacznie ponosić dotkliwe straty jeszcze przed rozpoczęciem wydobycia surowców” – mówi Anna Dębicka z międzynarodowej organizacji ekologicznej WWF. – „Wystarczy, że rozpoczną się poszukiwania ropy i gazu. Sama praca śrub napędzających statki zniekształca i zagłusza sygnały niektórych waleni wykorzystywane do echolokacji. Sygnały tych morskich ssaków mają też zbliżony zakres częstotliwości do dźwięków wydawanych przez urządzenia do badań sejsmicznych”.

Ucierpią też mniejsze stworzenia. – „Arktyka tylko pozornie jest krainą jałową” – tłumaczy Anna Dębicka. – „Tak naprawdę bogactwo gatunków morskich jest tam największe na świecie, większe niż na rafach koralowych, choć mniej widowiskowe. Ewentualny wyciek ropy w rejonach polarnych byłby tragiczny w skutkach”.

Jak już wspomniano, ropy z arktycznych złóż starczyłoby światu na trzy lata. Gazu na nieco dłużej. Eksploatacja tych bogactw nie zażegna więc kryzysu energetycznego, tylko go nieco odwlecze. Spowoduje za to skutki nieodwracalne: jeden z ostatnich rejonów dziewiczych naszej planety zostanie zanieczyszczony. Wydobyte w Arktyce surowce spalimy, a powstałe w efekcie gazy cieplarniane przyspieszą topnienie arktycznych lodów, co dodatkowo ułatwi eksploatację surowców. Aż do ich wyczerpania: do ostatniej kropli ropy.