Wprzódy w pysk, potem gadka

Polska dyplomacja – przez całe stulecia – kształtowała się na styku kultury zachodniej I mniej okrzesanej – kultury wschodu. Nic więc dziwnego, że sarmacki dyplomata lubił rzucić mięsem I wychylić wiadro wódki

„G… w jedwabnych pończochach” – tak o Charles’u Talleyrandzie, francuskim ministrze spraw zagranicznych, mawiał Napoleon. Dosadnie i celnie. Tym zdaniem jednak zdradza, że lepiej znał się na wojaczce niż na dyplomacji. Polscy politycy – sprzed dwóch wieków – zapewne przypadliby do gustu Bogowi Wojny. Wiele ze swych umiejętności zawdzięczali trudnej ruskiej sztuce uprawiania polityki. W książeczce wydanej anonimowo w Zamościu w 1669 r., zatytułowanej „Tarcza Żołnierza y Rycerza Ziemie Koronney. Ołtarz Uwielbienia”, obok krotochwilnych zagadek, „na kule modlitwy skutecznej”, tudzież kilku recept, znajduje się: „Instrukcya, iako z różne nacye gadać”. Zamieszczono tam nader użyteczne porady dla „żołnierzów” armii koronnej. Tłumaczy się im tam między innymi, że „z Wołoszynami poczciwey rozmowy nie masz, bo plemię złodzieyskie, tedy wszelką gadkę zaczynay dawszy wprzódy w pysk”. To siłowa dyplomacja. Czytelnicy tej książeczki z pewnością dobrze ów tekst rozumieli. Tak jak i doceniali moc argumentów słownych – obelgami wielokroć obrzucali ich i hetmani, i król Władysław IV. Kiedy pewnego razu – jak to zanotował oficer wojsk koronnych – kolejny władca, Jan Kazimierz, zobaczył, co się w obozie wojskowym dzieje, „brzydko wszystkich łajał, karczemne słowa z ust królewskich wypuszczając i od matki lżąc”. Jednym zdaniem w prostych żołnierskich słowach wyraził swą opinię o panujących porządkach i „wnet do ładu się doprowadzono”. Trudno nazwać to dyplomacją, ale potok obelg odniósł zamierzony skutek.

NIE DŁUB W NOSIE!

Kim powinien być dyplomata wedle XVII- -wiecznych standardów? Czego od niego oczekiwano? Odpowiedź na te pytania daje krótka, ale znakomita instrukcja pt. „Powinności poselskie extra Regnum (poza granicami Królestwa)”, napisana na początku XVII w. przez Wawrzyńca Piaseczyńskiego, podkomorzego bracławskiego. Był on dyplomatą praktykiem, posłował kilkakrotnie do chana na Krym. Jego instrukcja w wielu punktach zachowała aktualność do dziś. Poseł – jego zdaniem – reprezentuje swą osobą króla, którego sławy ma bronić i nie dopuszczać do ujmy. Powinien być człowiekiem rozsądnym, statecznym, roztropnym, cierpliwym, ostrożnym i inteligentnym. Nie wolno mu ulegać emocjom. Nie może być wścibskim, sknerą ani też pochopnym w osądach. Poseł powinien unikać gniewu, pychy, bojaźni, wstydu, trwogi, żałości, boleści, wszeteczeństwa, warcholstwa, kłótni, łakomstwa i zbytniej śmiałości. Godnie i grzecznie odpowiadać. Ważna jest umiejętność wyciągnięcia od rozmówcy potrzebnych informacji. Piaseczyński pouczał: „Tajemnic swoich pilno strzeż. A cudzych, tobie potrzebnych, cicho wywiaduj się i kosztu nie żałuj”. I dalej: „Skwapliwie nie mów, co wiesz. Nie czyń, co możesz. Nie wierz, co słyszysz. Nie sądź, co widzisz”.

Podkomorzy bracławski szczegółowo instruował również, w jaki sposób poseł ma się zachowywać podczas audiencji, jak się ubierać, mówić, poruszać, witać. „Sprawując poselstwo stać jako wkopanemu pniowi, patrzeć przed się… Nie ruszając sobą. Nie poglądając na prawo, ani lewo. Głową nie potrząsając. Ręce spokojnie dzierżąc…”. Oczywiście także kaszel, plwanie i smarkanie nie były mile widziane. Nie wspominając już o dłubaniu w nosie i uszach…

W zależności od wagi sprawy rozróżniano kilka kategorii dyplomatów – rezydentów, posłów mniejszych i wielkich. Przybycie poselstwa do miejsca misji było kosztownym, niezwykle wystawnym widowiskiem. Orszak miał olśnić i pokazać bogactwo oraz przepych reprezentowanego kraju. Posła zaopatrywano w listy uwierzytelniające, pełnomocnictwa i instrukcje. Po zakończonej misji przedstawiał diariusz podróży i relację z wykonania zadania. Dyplomatę chronił immunitet gwarantujący nietykalność, ale bywało, że go łamano. I tak np. poseł Łopatyński, wysłany przez króla Stefana Batorego do cara Iwana Groźnego z wypowiedzeniem wojny w 1579 r., został uwięziony.

NA BEZCZELNEGO

 

Każdorazowa misja na dwór sułtana wiązała się w XVII w. z wielką odpowiedzialnością, gdyż decydowała o losie Ojczyzny, wojnie i pokoju. Nie wszyscy dyplomaci wywiązali się ze swoich misji wzorowo. I tak jedną z bezpośrednich przyczyn wojny Rzeczypospolitej z Turcją było bezczelne zachowanie w Stambule Franciszka Wysockiego, wysłanego w 1670 r. nad Bosfor w charakterze internuncjusza. Wysocki źle przyjęty przez kajmakama [zastępcę wielkiego wezyra – przyp. red.], butną postawą próbował kamuflować brak środków i ówczesną bezbronność Rzeczypospolitej. Audiencja u reis efendiego, wysokiego urzędnika odpowiedzialnego za kontakty z posłami zagranicznymi, zakończyła się w 1671 r. niekorzystnie. Wysocki zażądał na piśmie gwarancji od sułtana, że cofnie on poparcie dla Kozaków, ówczesnych wrogów Rzeczypospolitej. Sułtan publicznie nie mógł tego uczynić. Na domiar złego polski poseł przechwalał się siłą militarną Rzeczypospolitej. Poseł Porty Ahmed został w tym samym czasie celowo przetrzymany w Warszawie. W rezultacie w marcu 1672 r. internuncjusza odesłano z kwitkiem do kraju i rozpoczęła się kolejna wojna polsko-turecka.

Posłowanie, szczególnie do krajów kulturowo odmiennych, pozwalało poznawać obyczaje ich mieszkańców, architekturę, gospodarkę itd. W sprawozdaniach z odbytych misji umieszczano również opisy rzeczy niezwykłych. Wojciech Miastkowski, pokomorzy lwowski, „poseł wielki do Amurata i Ibraima, cesarzów ottomańskich”, widział w Adrianopolu 10 czerwca 1640 r. „dwa słonie nad mniemanie i spodziewanie wielkie, jako żadnej bestyjej nigdy, bo jej na świecie nie masz; ledwo w bramę weszły. Miąższe i nogi według wzrostu i proporcyjej; w zadnich przegubów nie masz, w przednich tylko i to nisko; uszy wielkie jak wachlarze największe; gęba dziwna, w gardle trąba do samej ziemie, długa, którą sobie do gęby kładzie chleb, siano i co mu dadzą. Oczy małe, ponure, jak u świni. Wielką ma z tego nosa abo trąby posługę, bo ją zwinie, skrzywi i dosięże wszędzie. Podniósł czekan z ziemie i podawał jezdcowi na sobie siedzącemu. Język niemały, szeroki, kły dwa białe”.

Z kolei Zbigniew Lubieniecki, kronikarz i towarzysz wspomnianego posła, dostarcza informacji z dziedziny bankowości. Stwierdza bowiem, że na Wołoszczyźnie w marcu 1640 r.: „Czerwony złoty idzie po banów kilkadziesiąt, co czyni polskich florenów 7. Taler twardy uczyni fl. 3/15 naszych, lewkomy fl. 3. – 50 fl. 2 polskich naszych uczyni. Orty dwudzieste, ośmnaste i mieczykowe za jednoż u nich idą po gr 20, półtorak nasz 4 szelągi idzie”. Przypomina to sytuację z lat 80. XX wieku, gdy wielu dzielnych polskich kupców wydeptywało szlak do Konstantynopola po „złote runo”, czyli kożuchy oraz tanią odzież. Aby wyjść na swoje, musieli dobrze znać aktualne kursy bałkańskich walut. Na stambulskich bazarach zawsze były jakieś okazje.

Podczas legacji załatwiano też i inne sprawy. Poseł Miastkowski na targu niewolników starał się wykupić rodaków „z pogańskich, pieskich, skurwesyńskich rąk”. Byli to zarówno jeńcy wojenni, jak i nieszczęśnicy wzięci przez Tatarów w jasyr. Nie zawsze jednak wykup się udawał. „Mając wolę już na wóz wsiadać jm. pan poseł nie jechał dlatego, że skurwesyńscy źli Żydzi z Karemsału [tj. miejscowość Karaharman w Dobrudży] wzięli kilka niewolnic, dla czego do wezera słał – skarżył się Zbigniew Lubieniecki. – Ale wezer, iż to beło za jego wolą, kazał, aby się przy Żydach zostały, co wszytko sprawieła nieszczęsna auri sacra fames [łac. przeklęta żądza zysku]”.

RUSKIE BAJKI

Rzeczpospolita, jak i Turcja, przynajmniej wiedziały, czego się po sobie spodziewać. Tymczasem na horyzoncie pojawił się nowy przeciwnik: rosnące w siłę księstwo moskiewskie, które niebawem miało stać się groźnym imperium rosyjskim. XVII-wieczni dyplomaci zderzyli się więc z niekonwencjonalnie zachowującymi się politykami moskiewskimi. I tak Albrycht Stanisław Radziwiłł, kanclerz wielki litewski w swoim pamiętniku pod datą luty 1640 r. zanotował, że do Moskwy przybył turecki poseł, który „z barbarzyńską pychą wynosił potęgę turecką i radził Moskwicinowi, by zachował przyjaźń jego cesarza i wrócił zabrane ziemie”. Groził przy tym, że w przeciwnym razie Turcy obrócą Moskwę w perzynę. „Na te słowa powstał książę moskiewski [car Michał Fedorowicz Romanow] , obrócił się do posła a podniósłszy swą złotą szatę, pokazał mu nagi tyłek mówiąc: »To tobie i twemu panu«. Tak odprawiony poseł, nie wiem, czy o tym doniósł swemu cesarzowi”.

Ta ostatnia uwaga jest bardzo trafna, gdyż ówcześnie dyplomatów ze Wschodu surowo karano za niepowodzenie. Kiedy szach Abbas I Wielki (panował w latach 1587–1628), dowiedział się, że jego upominki i listy nie dotarły na dwór Zygmunta III Wazy, postanowił zbadać sprawę. Okazało się, że posła szacha (Anglika Shirleya) podstępnie więził przez kilka miesięcy kniaź moskiewski. Towarzyszący Anglikowi Pirkuli beg [inaczej bej: tytuł wyższego urzędnika – przyp. red.] ze strachu zawrócił do Persji, nie wykonawszy swej misji. Gdy cała sprawa wyszła na jaw – jak odnotował kupiec Sefer Muratowicz – tchórzliwy dyplomata został ukarany ucięciem języka i oślepieniem. Szach Abbas odpłacił carowi pięknym za nadobne, kilkakrotnie odprawiając jego posła z niczym, aż ten zgodził się ucałować mu nogę, przed czym wcześniej się wzbraniał. Potem poselstwo sowicie ugoszczono i spito starym winem. Wreszcie wezyr Tachmas beg oświadczył rosyjskiej delegacji, że „jest rozkazanie królewskie, aby to wszystko, co tu jest na tej sali, na stole, na ścianach i na ziemi, żebyście to sobie wzięli abo pobrali”. W jednej chwili prysła cała moskiewska duma. „Zaraz, nie rozmyślając się, porwali się do tac złotych, jeden drugiemu wydzierając, powiadając, żem ja pierwej począł cukier jeść, potym do obicia, do kobierców, tak iż z wielkim krzykiem wszystko między się rozerwali”. Szach ubawiwszy się setnie tym widokiem, rzekł do wezyra: „Dziwna rzecz, jaki ten człowiek, przyjechawszy, najpierw stawił się nam barzo poważnym, przestrzegając dostojeństwa cara swego z powagi swej. A skoro się upił, a to widzisz, jakim się lekkim człowiekiem był pokazał!”. Nie zawsze poselstwa kończyły się tak zabawnie.

CYRK PUSZKINA

 

W styczniu roku 1650 car wyprawił do Polski wielkie poselstwo, na czele którego stał bojar Jerzy Gawryłowicz Puszkin. Towarzyszyli mu: jego brat okolniczy [urzędnik dworski – przyp. red.] Stefan Puszkin, pisarz poselstwa Gawryło Leontiew, około 120 osób i 100 wozów kupieckich z towarami na handel. Rzeczpospolita, osłabiona powstaniem Chmielnickiego, które zrujnowało i wyludniło Ukrainę, lizała rany. Rosjanie, dobrze poinformowani o sytuacji wewnętrznej Polski przez własnego agenta, uznali, że nadszedł czas odwetu za poprzednie klęski. Potrzebny był tylko pretekst.

Posłowie moskiewscy, przybywszy do Warszawy, oświadczyli najpierw kanclerzowi litewskiemu, że „przywieźli wszystko dobre”. Atmosfera zaczęła się psuć 17 marca 1650 r. od konfliktu protokularnego z oczekującymi na nich nad Wisłą podczaszym Wielkiego Księstwa Litewskiego Kazimierzem Tyszkiewiczem i chorążym nadwornym koronnym Wojciechem Wesselem. Była to typowa dyplomatyczna przepychanka: kto w jakiej karecie ma jechać i z której strony. Z obu stron poleciały obelgi („głupi”, „bladyn syn”, „za takie słowa u nas biją w gębę” itd.). Kanclerz poprzez swego gońca załagodził sytuację. Król Jan Kazimierz podjął posłów ucztą, po której skacowani carscy dyplomaci nie byli w stanie stawić się następnego dnia u monarchy. Kiedy jednakże wytrzeźwieli, „jawnie domagali się, abyśmy zamków na wojnie zdobytych, jak Smoleńsk i inne, by wynagrodzić ujmę czci księcia w wydanych spod prasy książkach, ci zaś, którzy w pismach do księcia pominęli tytuły, aby dali głowy. (…) – odnotował w diariuszu kanclerz wielki litewski Albrycht Radziwiłł. – Żadnym sposobem nie dali się uspokoić, sam tylko upór rządził, jak to w mózgach barbarzyńców”.

W następnych dniach posłowie ponawiali swe żądania, mimo delikatnych sugestii kanclerza, że takie zachowanie może prowadzić do wojny. 3 kwietnia 1650 r. o żądaniach Rosjan doniesiono królowi.

O co właściwie szło? Po pierwsze, Rosjanie wytknęli w pismach polskich możnowładców i urzędników uchybienia oraz błędy w tytulaturze carskiej. Za niewybaczalny grzech uznali pominięcie takich zwrotów jak „i mnogich hospodarstw hospodara i oblatjela”, „cara i wielkiego kniazia”, „wsiej Rusi samodzierżca”, oraz nazwanie cara „Moskwicinem”. Złodziejami i łotrami nazwali m.in. byłych kanclerzy Jakuba Zadzika i Stanisława Żółkiewskiego. Za te uchybienia czci carskiej żądali kary śmierci dla księcia Jaremy Wiśniowieckiego („Niech go na pal wbiją!”) i innych, 500 000 zł czerwonych, zwrotu Smoleńska. Domagano się więc rzeczy dotychczas niespotykanej – karania ludzi w Polsce wedle prawa moskiewskiego! Czyli bez sądu. Ponadto posłowie żądali spalenia książek: „O życiu i sławnych zwycięstwach Władysława”, „Władysław IV król polski i szwedzki”, „Pamięć o cnotach, szczęściu i dzielności… Władysława IV” , „O wojnie kozackiej” i wielu innych, gdyż wychwalały zwycięstwa polskie, a tym samym przynosiły ujmę carowi. Drukarzy tych „oszczerstw” polecono zaknutować! Szczęśliwie prowokacja rosyjska nie zakończyła się wybuchem kolejnego konfliktu.

„Bez wodki nie razbieriosz” – skoro i Polacy, i nasi wschodni sąsiedzi za kołnierz nie wylewają, nic dziwnego, że ta zasada nabrała również znaczenia we wschodniej dyplomacji. Poselstwo polsko-litewskie, wysłane do Moskwy w roku 1678, zostało tam bardzo dobrze przyjęte. Pod względem protokolarnym było wręcz wspaniałym, olśniewającym wydarzeniem. „Kniaź, obawiając się, aby w szeregach poselskich nie doszło do narzekań na brak napojów, rozkazał postawić na środku placu beczkę wódki, tak żeby każdy mógł się napić. Dobrze wiedział, że Polacy chętni są do wódki” – pisał w 1689 r. członek poselstwa Czech Bernard Tanner. Jeden z wysłanników, hajduk Strzyga, „spił się tak bardzo, że padł jak trup na ziemię, wywracając przy tym oczami i wydobywając z siebie nieartykułowane dźwięki, a z piersi, skoro wódka paliła, wypuszczał kłęby czarnego dymu”. Od śmierci uratował go jego druh Prokurat, „który litując się nad swoim kompanem, pijakiem, począł raz po raz nacierać jego pierś namoczoną wodą chustą i zgasił palący od wewnątrz płomień”. Strzyga natychmiast sięgnął po butelkę…

Moskale mieli mocniejsze głowy do dyplomatycznych negocjacji. Zawarty 17 sierpnia 1678 r. układ gwarantował Rosji zachowanie wszystkich dotychczasowych terytorialnych zdobyczy, łącznie z Kijowem, i prócz krótkiego pokoju zasadniczo nie przyniósł Rzeczypospolitej wielkich korzyści. „Moskowici – pisał z wyraźną niechęcią Tanner – są tak niestali i wiarołomni, że przyrzeczenia złożonego publicznie pod przysięgą, skoro nasuną im się jakieś wątpliwości, nie potrafią dochować dłużej niż przez noc. (…) Na ogół są oni chytrzy, rozwiąźli, podstępni, kłamliwi, wiarołomni, kłótliwi, że są łotrami i zbójcami, tak że gdy zabiją człowieka dla zysku i pieniędzy, a potem za jego duszę postawią w cerkwi jedną świecę, uważają się za uwolnionych od kary i oczyszczonych”.

Minęły stulecia. Zmienili się aktorzy, ale gra pozostała ta sama. Towarzysz Stalin, kontynuując politykę Lenina, stosował konsekwentnie w praktyce zalecenie Niccola Machiavellego: „Cel uświęca środki”. Ten bezlitosny twórca sowieckiego imperium zła mówił: „Słowa dyplomaty muszą przeczyć jego czynom – bo inaczej co z niego za dyplomata. Piękne słowa są maską, za którą kryją się niecne czyny. Prawdziwy dyplomata jest jak sucha woda. Albo drewniane żelazo”.