Wstręt jest nam potrzebny. Do czego służy obrzydzenie?

Wstręt ma swoje znaczenie praktyczne. Wprawdzie uprzykrza życie, ale je chroni. Dziś coraz częściej ustępuje miejsca pogardzie, a ta może prowadzić do zguby

Widzisz, jak ktoś nakłada keczup na lody waniliowe i je zajada. Idziesz tunelem i czujesz zapach moczu. Musisz przenieść martwego kota gołymi rękami. Słyszysz o nastolatce szukającej seksu ze staruszkami. Patrzysz, jak ktoś kaleczy się haczykiem wędkarskim. Wstrętne? Takie obrazki muszą wyobrażać sobie uczestnicy badań nad wstrętem. W „menu” jest jeszcze zarobaczone mięso na śmietniku, picie z cudzej szklanki, czekoladki w kształcie psich kup, seks córki z ojcem, rzadko zmieniana bielizna… Nawet najodporniejsi znajdą w końcu coś, co ich obrzydzi. Dzięki takim badaniom coraz więcej wiemy o wstręcie. Wciąż jednak mniej niż o innych emocjach.

MDŁOŚCI CIĘŻARNEJ

Wstręt zaczyna nas chronić jeszcze przed urodzeniem. W pierwszym trymestrze ciąży odporność kobiety na choroby jest niższa. W tym czasie przyszłe matki stają się przewrażliwione, silnie reagują zwłaszcza na bodźce związane z żywnością. Dzięki temu nie ryzykują, że zjedzą coś, co im i dziecku mogłoby zaszkodzić. Ludzkie reakcje na rzeczy, które wydają się mieć związek z chorobą, wywołują silniejsze reakcje wstrętu – dowiodła Val Curtis z londyńskiej School of Hygiene and Tropical Medicine. Dlatego ręcznik ze śladami ludzkich wydzielin obrzydza bardziej niż pobrudzony niebieską farbą. „Nie tknęłam później niczego przez wiele dni” – opowiadała brytyjskiemu tabloidowi kobieta, która kupiła w supermarkecie martwego szczura w słoiku ogórków. Curtis sądzi, że u kobiet łatwiej wywołać wstręt niż u mężczyzn, bo rola reprodukcyjna kobiet jest istotniejsza. Z kolei Daniel M.T. Fessler i C. Davis Navarette z Uniwersytetu Kalifornijskiego wykazali, że w dniach najbardziej płodnych kobiety odczuwają większy wstręt wobec seksu niż w innych fazach cyklu. Ma to zapewne wykluczyć poczęcie dziecka z przypadkowego kontaktu, a dopuścić do zbliżenia z partnerem stałym, znanym, najlepiej „rokującym”

Starsi są mniej podatni na wstręt niż młodsi – to oni będą w przyszłości mieć dzieci, muszą się więc szczególnie chronić. Fessler i Navarette dostrzegli, że starszych ludzi dotknięcie nieżywej osoby nie wzdryga tak jak młodszych. Im bliżej własnej śmierci, tym mniej straszna wydaje się cudza. Uznani badacze wstrętu – Paul Rozin, Jonathan Haidt, Clark R. McCauley – w książce „Psychologia emocji” piszą, że ewoluował on od awersji (wywoływanej przez nieprzyjemne smaki), poprzez wstręt „podstawowy” (do pokarmu, wydzielin, wydalin i zwierząt) i „związany ze zwierzęcą naturą” (zachowaniami seksualnymi, śmiercią, niedostateczną higieną osobistą i naruszeniem powłok ciała). Badacze ci podkreślają, że ludzie też budzą w ludziach obrzydzenie.

Taki wstręt interpersonalny jest najbardziej rozwinięty w Indiach, a najmniej – w krajach Zachodu, gdzie dominują starania, by otyłość, kalectwo, odmienne preferencje seksualne czy pochodzenie społeczne nie były już powodem do poniżania ludzi. Osoby o wysokim statusie społeczno-ekonomicznym powstrzymują więc obrzydzenie, bo kłóci się ono z ideą równego traktowania innych. Ostatnim, scharakteryzowanym dotąd, ma być wstręt w reakcji na niemoralne zachowanie. Wstręt „moralny” przeżywa ten, kogo brzydzi morderstwo czy zdrada małżeńska. To właśnie za sprawą wstrętu unikamy ludzi, którzy okradają innych czy donoszą na kolegów. Jest to jednak kategoria dyskusyjna. Wstręt rozciągający się z ciała na duszę nie jest tak pewny jak odczuwany wobec zgniłego jaja.

 

POGARDA DUSZY

Prof. Dariusz Doliński, współautor rozdziału o emocjach w największym polskim podręczniku psychologii, woli odrazy duchowej nie nazywać „wstrętem”. Aborcja, klonowanie czy genetyczne modyfikowanie żywności budzą, zdaniem profesora, pogardę. I choć lepiej rozumiemy świat i więcej wiemy o „cudzych” obyczajach – rytualnym uboju zwierząt czy obrzezaniu kobiet – to na własnym podwórku z pogardą wciąż mamy kłopot. Posłowie skrajnych ugrupowań wyrażają swą pogardę dla homoseksualizmu, zrównując go z pedofilią. Pogarda ukryta jest też w antysemickich wypowiedziach czy w eurocentrycznym poczuciu wyższości własnego kręgu kulturowego zamkniętego na „dziką” Afrykę. Prof. Janusz Grzelak, psycholog społeczny z Uniwersytetu Warszawskiego, podkreśla, że pogarda nosi znamiona przede wszystkim poniżenia. „Pogardzający uważa się za lepszego od osoby osądzanej jako gorsza na tyle, że z góry wyklucza wszelką komunikację z nią”. Nietrudno odnieść wrażenie, że rola pogardy dziś rośnie.

Zdaniem prof. Grzelaka, winni są temu politycy, wzbudzający w społeczeństwie postawy fundamentalne, nadużywający języka nienawiści. „To upowszechnienie pogardy nie jest zapewne trwałe, chociaż kumulacja pogardliwych zachowań może sprawiać przeciwne wrażenie” – mówi profesor i zaznacza, że pogarda wyrządza trwałe szkody społeczne. Wiarę w ludzi łatwo stracić, ale bardzo ciężko przywrócić. W najlepszym razie pogarda zamyka dialog. W najgorszym – wszczyna wojny. „Są i były w historii kultury, w których ludzie odczuwali pogardę szczególnie silnie i szczególnie często” – mówi prof. Doliński.

„Towarzysze Kolumba gardzili »dzikimi« Indianami. Z kolei Indianie – pazernymi na złoto Hiszpanami. Gdy spotkały się dwie kultury, w których pogarda była jedną z najważniejszych emocji, musiało dojść do tragedii. Może gdyby to nie Hiszpanie odkryli Amerykę albo gdyby trafili na inne plemiona, historia potoczyłaby się inaczej?” – zastanawia się profesor. Tak czy inaczej, pogarda może narażać życie. To samo, które wstręt od początku chroni.

 

Rozmawiamy z prof. dr. hab. Dariuszem Dolińskim, przewodniczącym Komitetu Nauk Psychologicznych PAN

Dlaczego jedni czują wstręt często, a innych prawie nic nie brzydzi?
– Psychologia wie dużo o roli różnic indywidualnych w odczuwaniu lęku, strachu. Były tysiące badań na ten temat. O wstręcie natomiast wiadomo niewiele. Zdziwiłbym się jednak, gdyby takich zależności nie było. Są one, w przypadku wszystkich emocji, związane choćby z budową układu nerwowego. Można zgadywać, że sama szybkość przetwarzania informacji przez konkretnego człowieka mogłaby skutkować tym, że ten ktoś często albo rzadko odczuwa wstręt. Ale to tylko spekulacje. Przemawia za nimi to, że charakterystyczne skłonności ludzkie mają wpływ na przeżywanie wszystkich emocji. A one pokrywają się w społeczeństwie z rozkładem normalnym, tzn. najmniej jest przypadków skrajnych, najwięcej średnich. Ludzi niezwykle wrażliwych i niemal zupełnie odpornych jest najmniej. Większość wzdryga się średnio często, podobnie jest z odczuwaniem innych emocji. Jedyny wyjątek to złość, którą – prawie niezależnie od kultury – 40 proc. osób przeżywa po kilka razy dziennie, a 40 proc. raz czy dwa razy w tygodniu. Nie ma danych, by wstręt też był takim wyjątkiem.

Dlaczego mało kto zajmuje się dziś wstrętem?
– Po pierwsze wstręt trudno badać, bo nie każdy odczuwa go w reakcji na te same bodźce (w przeciwieństwie np. do lęku – tam niektóre bodźce mają uniwersalny charakter). Po drugie istnieje problem etyczny: czy można wzbudzać w ludziach wstręt w celach badawczych? Po trzecie sam wstręt jest obecnie rzadziej odczuwany i mniej ważny w życiu człowieka niż inne emocje.

Wydaje się, że jest wręcz przeciwnie! Że stajemy się coraz delikatniejsi…
– Na emocje warto patrzeć z perspektywy ewolucyjnej. „Zamrożenie” ze strachu mogło kiedyś sprawić, że drapieżnik widzący tylko ruchome cele nie dosięgnie znieruchomiałego obiektu. Dziś taki paraliż, np. podczas egzaminu, nie ma sensu, ale niektórzy studenci drętwieją ze strachu. Świat się zmienił i inne bodźce niż kiedyś wywołują strach. Ze wstrętem jest inaczej. Początkowo jego funkcją było odrzucenie organicznych substancji, chronił przed zjedzeniem czegoś szkodliwego. Dziś nie musimy się już tak tego obawiać. Jedzenie mamy coraz bardziej standardowe. Wstręt nie pełni więc aż tak istotnej funkcji ochrony życia jak dawniej. Zamiast wzdrygać się na widok nieświeżego jedzenia, spoglądamy na datę jego produkcji. Żyjemy w sztucznym, higienicznym środowisku. Nie dopuszczamy, by bodźce rodzące wstręt nam towarzyszyły.

A co ze „wstrętem moralnym”?
– Ja bym tego określenia jednak unikał. Przyzwyczailiśmy się metaforycznie nazywać „wstrętnym” wszystko to, co negatywnie oceniamy. Tymczasem wstręt mogą wzbudzać jedynie dwie kategorie obiektów: coś, co potencjalnie mogłoby być zjedzone, oraz jakiś specyficzny człowiek i przedmioty, z którymi miał do czynienia. W każdym wypadku musi to być obiekt, z którym możliwy jest kontakt bezpośredni. Wyobraźmy sobie, że zarzygany kloszard miał w ręku pięciozłotówkę. Niby lepiej jest mieć pięć złotych, niż ich nie mieć. Nie chcielibyśmy jednak, by ów kloszard nam taką monetę wrzucił do portfela – kiedy o tym pomyślimy, robi nam się niedobrze. A przecież jest bardzo prawdopodobne, że monety, znajdujące się teraz w naszych portfelach, były kiedyś w rękach takich kloszardów. Tyle że wolimy o tym nie myśleć.

Jaką więc emocję budzi w nas to, co nazywamy wstrętnym, a czego nie możemy dotknąć?
– To najczęściej pogarda, wywodząca się ze wstrętu społeczna emocja, odczuwana przy obserwowaniu zjawisk niezgodnych z normami moralnymi. To także emocja ważna społecznie, ale jednak niebędąca wstrętem. Ma z nim tyle wspólnego, że jest emocją zalegającą. Gdy wracają myśli o bodźcu, pogarda nadal trwa, zalega w tym, kto ją odczuwa. Mimo że nie ma bodźca, a tylko – podobnie jak nieraz przy wstręcie – jego wyobrażenie czy wspomnienie. Klonowanie i aborcja czy fakt modyfikowania żywności nie budzą wstrętu, ale raczej dezaprobatę lub brak zgody moralnej. W dodatku nie u wszystkich. Nie chce nam się przecież wymiotować, gdy o tym myślimy.