Wycieczka Focusa – okolice Szczecinka

Niedaleko od miejscowości Brzeźnica-Kolonia znajduje się obszar, którego przeznaczenie nie jest do końca znane. Istniejące tam budynki postawiono w latach 1972–1978 i kiedyś stacjonowały tu wojska radzieckie, a mówiąc ściślej 300 żołnierzy i oficerów z rodzinami.

Było to samowystarczalne minimiasteczko, w którym – poza budynkiem dowodzenia i koszarami – znajdowały się też hydrofornia, sklepy, domy mieszkalne i kino. Dzieci stacjonujących tu oficerów dowożono autobusem do szkoły w Bornym Sulinowie. Teren był starannie zamaskowany lasem sosnowym, otoczony potrójnym płotem oraz zasiekami z drutu kolczastego pod napięciem, zaś poszczególne obiekty wojskowe pokrywały siatki maskujące.

Obok osiedla pobudowano też olbrzymie silosy, najpewniej dla ruchomych wyrzutni rakiet średniego i dalekiego zasięgu z głowicami atomowymi. Jeden z nich znajduje się w odległości kilkudziesięciu metrów od koszar. Górę silosu przykrywała ziemia porośnięta sosnami. W pewnej odległości od niego znajdowały się równie dobrze zamaskowane dwa magazyny, w których Rosjanie najprawdopodobniej trzymali głowice bojowe do rakiet. Większość pomieszczeń mieściła się pod ziemią, a wejścia do magazynów strzegły olbrzymie pancerne wrota szerokie na 3 m, wysokie na 6 m i grube na 40 cm. Rosjanie odchodząc wrota te zaspawali, ale dzisiaj nie ma po nich śladu. Kto je ukradł i jak tego dokonał? To, że Rosjanie trzymali w Polsce broń jądrową, jest pewne. Zgodnie z porozumieniem z 1956 roku w razie wybuchu wojny broń miała zostać wydana wojsku polskiemu i wykorzystana do wspólnego zmasowanego ataku na Europę Zachodnią. Według porozumienia z ZSRR budowę magazynów arsenału jądrowego w całości finansowała Polska, natomiast Związek Radziecki miał wyłączne prawo ich użytkowania.

Brzeźnica-Kolonia (ok. 30 km od Bornego Sulinowa) – silosy atomowe w głębi lasu, w odległości ok. 5 km od Brzeźnicy-Kolonii.

Pozostałe interesujące miejsca w okolicach Szczecinka:

Jezioro Pile – zatopiona wyspa

Gęsto zalesiona wyspa na jeziorze Pile leży w pobliżu miasta, u południowego brzegu. Przed wojną nosiła nazwę Rodberg i była dużo większa. Doskonale to widać na przedwojennych mapach. Poza tym wiadomo, że już po 1945 roku, gdy stacjonowali tu Rosjanie, z wody wystawały jeszcze czubki drzew. Żołnierze radzieccy cumowali przy nich swoje łodzie. Podwodny las rzeczywiście istnieje. Znajduje się obecnie na głębokości 10–16 m, a niektóre z drzew mają jeszcze korę na pniach, co świadczy o tym, że wyspę zatopiono stosunkowo niedawno. Kto i dlaczego to zrobił? Jedni wskazują na Rosjan, którzy gospodarzyli na tym terenie po zakończeniu II wojny światowej. Ponoć zwieźli na wyspę wszystkie niewybuchy i niewypały z okolicy, po czym wysadzili je, powodując zatopienie części terenu. To najczęściej podawany powód, chociaż mówi się też, że Rosjanie zdecydowali się wysadzić w powietrze zaminowaną część wyspy, by nie narażać życia saperów, którzy byliby skazani na niebezpieczeństwo rozminowywania tutejszych pól minowych. Tyle że część wyspy mogli też wysadzić Niemcy. Miejscowa plotka głosi, że na zatopionym obszarze urządzili sobie bazę szkoleniową załóg miniaturowych łodzi podwodnych. Nurkowie, którzy schodzili w tym miejscu pod wodę, twierdzą, że poza zatopionym lasem widzieli też pozostałości jakichś betonowych konstrukcji. Na razie tajemnica zatopionego lasu nadal pozostaje nieodkryta, chociaż ostatnio do podanych wyżej wyjaśnień doszło jeszcze jedno. Mówi się, że zatopienie wyspy nastąpiło w wyniku naturalnych procesów geologicznych. Po prostu zapadła się grota, która istniała pod powierzchnią wyspy.

Wyspa na jeziorze Pile koło Bornego Sulinowa.

Okonek – nieuchwytny Tecław

Gdy w 1898 r. zmarł Otto von Bismarck, Niemcy pomyśleli, że tak wielkiego człowieka trzeba jakoś uczcić. Sięgnięto do pomysłu, który narodził się jeszcze za życia „żelaznego kanclerza”. W różnych częściach świata zaczęto wznosić „wieże Bismarcka”. Najwięcej takich budowli powstało oczywiście w Niemczech, ale konstruowano je także w tak egzotycznych krajach, jak Chile, Kamerun, Papua-Nowa Gwinea czy Tanzania. Na przestrzeni lat 1869–1934 powstało 240 takich budowli – jedna z nich stoi w Okonku. Wieża powstała w latach 1908–1912 i kosztowała 12 tys. marek. Mierzyła 24 m wysokości i została wzniesiona na szczycie leżącego opodal miasta Wzgórza Tecława. Zgodnie z pierwotnym zamierzeniem nazywano ją Wieżą Bismarcka. Kiedy jednak po wojnie Okonek włączono do Polski, nazwę i przeznaczenie budowli zmieniono. Z powodu odruchowej niechęci do „żelaznego kanclerza” nazywano ją Wieżą Tecława i przeznaczono na „przeciwpożarowy punkt obserwacyjny”. Tecław jest postacią zupełnie nieznaną. Wedle miejscowej tradycji był raubritterem i za swoje łotrostwa został powieszony na szczycie wzgórza, na którym dziś stoi wieża. Tyle że o Tecławie nie zachowało się żadne podanie historyczne ani nawet legendarne. Wiadomo natomiast o zatargu możnego rodu von Hertzberg z mieszkańcami Okonka. Znalazł swój finał właśnie na górze Tecława. Zwaśnione strony nigdy nie pałały do siebie sympatią – Hertzbergowie i chłopi z Okonka niszczyli sobie nawzajem uprawy, podkradali bydło, aż w końcu komuś puściły nerwy i w ruch poszła broń. Do zbrojnego starcia doszło na górze Tecława w 1583 r. To wtedy sołtys Okonka zabił Czesława Joachima von Hertzberga. Później wraz z innymi chłopami powiesił jego ciało na jednej z sosen. Może właśnie to zdarzenie dało początek legendzie o Tecławie?

Wałcz – magiczna góra

 

Trudno nazywać ją górą. Raczej górką, ponieważ jest to niepozorne, pokryte podziurawionym asfaltem wzniesienie. Wszelkie przedmioty zachowują się na nim jakby wbrew sile grawitacji. Butelki, samochody, a nawet woda, poruszają się tutaj nie w dół górki, lecz pod górę. Najbardziej widowiskowo zachowuje się samochód. Najlepiej duży. Ciężarowy. Jeśli ustawi się go na stoku górki przodem skierowanym w stronę Rutwicy i wyłączy silnik, to samochód najpierw zaczyna zjeżdżać, po czym zatrzymuje się i rusza w drogę powrotną, dokładnie pod górkę. Można rozpędzić się nawet do prędkości 25–30 km/godz. Trzeba tylko uważać na przepisy o ruchu drogowym. Trudne to dosyć, jeśli jedzie się do tyłu z wyłączonym silnikiem! Do tego dochodzą dziwne odczucia ludzi, którzy tędy przechodzą. Jedni tracą przytomność, innych boli głowa, a u jeszcze innych ustępują wszelkie dolegliwości. Wielu starało się zgłębić naturę tych dziwnych zjawisk, ale na próżno. Byli tacy, którzy z poziomicą w ręku mierzyli nachylenie stoku i wyszło im, że w grę wchodzi zwykłe złudzenie optyczne. Poziomica pokazuje pochylenie stoku w kierunku „pod górę”. Tyle że pomiary te same w sobie są złudne. Przecież wewnątrz rurki poziomicy jest płyn, a ten zachowuje się dokładnie tak samo jak woda wylana na drogę. Pomiary dokonane przez geologów wykazały ewidentne nachylenie drogi w kierunku od Strączna do Rutwicy, nie chodzi więc o żadne złudzenie optyczne. Różnica poziomów wynosi aż 34 cm! Jedynym prawdopodobnym wyjaśnieniem dla dziwnego zachowania się przedmiotów jest istnienie pod powierzchnią drogi warstw wodonośnych o bardzo bystrym przepływie. Płynąca tędy woda może wydzielać promieniowanie, które zakłóca działanie grawitacji. Zjawisko zaobserwowane pod Wałczem nie jest odosobnione. Podobne „magiczne miejsca” zlokalizowano w okolicach Żar, Gdańska czy Zamościa.

Magiczna Góra znajduje się w odległości ok. 10 km od Wałcza, pomiędzy wioskami Strączno a Rutwica.

Karwice – anomalie magnetyczne

Jezioro Lubie (czyli Lubieszewskie) ma kształt rynny długości 14 km. Wykazuje zadziwiającą właściwość. Otóż precyzyjne pomiary tafli jeziora wykazały znaczne odchylenie poziomu linii brzegowej. Południowo-wschodni skraj jeziora położony jest 23 cm niżej niż północno- -zachodni. Specjaliści wciąż sprzeczają się, czym jest to spowodowane. Wydaje się, że winne są istniejące w tym rejonie anomalie magnetyczne. Nad jeziorem Lubie leży miejscowość Karwice, a w niej Wojskowy Ośrodek Wypoczynkowo-Szkoleniowy. To tutaj właśnie, a nie w Drawsku, odbywało się we wrześniu 1994 r. szkolenie metodyczne kadry kierowniczej Sił Zbrojnych RP z udziałem Lecha Wałęsy. Kurs poprzedzony był obiadem, podczas którego Wałęsa zapytał o sytuację panującą w wojsku. Generałowie skrytykowali cywilne kierownictwo Ministerstwa Obrony Narodowej z ministrem Kołodziejczykiem na czele. Wałęsa poparł wojskowych i zarządził głosowanie za lub przeciw ministrowi. Jedynie dwóch generałów wstrzymało się od głosu. Reszta wypowiedziała się przeciwko Kołodziejczykowi i minister stracił stanowisko. Było to swoistą „anomalią magnetyczną” w państwie o cywilnej kontroli nad armią. „Obiadem drawskim” zajęła się sejmowa Komisja Obrony Narodowej, nie zdecydowano się jednak na powołanie komisji śledczej, więc ostatecznie sprawy do końca nie wyjaśniono. Zagadką są cele, które chciał osiągnąć Wałęsa. Czy rzeczywiście dążył do przejęcia kontroli nad wojskiem i zdobycia pełni władzy w państwie, jak chcą niektórzy? Jaką rolę odegrał wówczas Mieczysław Wachowski, który również był wtedy w Karwicach?

Karwice, na skraju dawnego poligonu.