Wygrać ze sobą. Jak nas rozwijają kursy survivalowe

Kursy survivalowe uczą nie tylko, jak robić placki z pokrzyw. Dzięki sztuce przetrwania stajemy się wytrzymali na codzienny stres i oswajamy lęki.
Wygrać ze sobą. Jak nas rozwijają kursy survivalowe

Najlepiej  łapać  je  w  sierpniu. W godzinę nawet dwieście można złapać, całą patelnię. To jeden z niewielu dziś ekologicznych pokarmów mięsnych, w smaku przypomina kurczaka – Łukasz Łuczaj, biolog i instruktor sztuki przetrwania, brodząc w trawie, zachęca swoich kursantów do złapania i usmażenia koników polnych. Dobra szkoła przetrwania uczy podstawowych technik, typu przyrządzanie posiłku z tego, co możemy znaleźć w lesie, krzesanie ognia czy budowa schronienia, pozwalającego przespać noc na łonie natury. Przede wszystkim jednak zmienia sposób myślenia: survival to umiejętność przewidywania wszelkiego typu zagrożeń, radzenia sobie z nimi oraz przeciwdziałania im.

„Byli już menedżerowie firm, studenci biologii, etnologii, technologii żywności i informatyki, kontroler jakości kiełbas, stada farmaceutów, sprzedawczyni ze sklepu ze zdrową żywnością, dentysta, student rusycystyki, uczony i zarazem redaktor pisma piekarskiego, punk-garncarz z Niemiec, hippisi z różnych stron, kilkunastu harcerzy, wojskowi, sędzia, artyści plastycy i tak dalej. Nie było jeszcze księdza, matematyka i mechanika samochodowego” – wylicza Łuczaj w swojej najnowszej książce „W dziką stronę”.

Firm oferujących „szkolenia survivalowe” jest w Polsce kilkaset. Jak w tym gąszczu znaleźć coś dla siebie, aby kurs naprawdę nas czegoś nauczył, a nie był tylko biwakiem w lesie? Bogdan Jaśkiewicz, instruktor survivalu, tłumaczy: „Prawdziwy kurs, wbrew stereotypom, nie polega na integracyjnym biwaku w lesie, podczas którego wraz z kolegami z biura pijemy piwo, siedzimy przy ognisku, jemy kiełbaski, a potem ewentualnie paintball i quady”. A więc na czym?

Lepiej mniej, a dokładniej

CHCEMY MIEĆ POCZUCIE, ŻE UNIEZALEŻNIAMY SIĘ OD CYWILIZACJI

Według Łukasza Łuczaja największy błąd, jaki popełnia-ją kursanci lub HRowcy, jest taki, że chcą wszystkiego. „Działajmy zgodnie z zasadą: lepiej mniej, a dokładniej. I zamiast od razu rzucać się na głęboką wodę, np. planować kilkunastodniowy rajd, lepiej zacząć od spędzenia samotnie nocy w lesie. Taka noc może nie jest tak efektowna jak pokazywane w telewizji zjazdy po linie nad przepaścią, ale nauczy nas o wiele więcej” – przekonuje Jaśkiewicz. 

Sezon na weekendowe warsztaty dzikiej kuchni zaczyna się  u  Łukasza  Łuczaja  w  bieszczadzkiej Pietruszej  Woli w okolicach Wielkanocy, a kończy wczesną jesienią. Niektórzy przyjeżdżają do niego kilka razy w roku i za każdym razem jest inaczej, bo „jadłospis” może się zmieniać nawet kilka razy w miesiącu – raz są placki z pokrzyw, raz prażone pasikoniki, raz wyjątkowo smakowite kłącza czyśćca błotnego, innym razem wszystko naraz.

Po co przyjeżdżają? Część, jak zauważa Łuczaj, chce się nauczyć konkretnych technik survivalowych – a nuż kiedyś im się przydadzą? Niektórzy poszukują nowych smaków, a frytki z chwastów czy larwy os niewątpliwie do takich należą. Są tacy, którzy poszukując przyrody, wybierają „wersję ekstremalną”, bo chcą mieć poczucie, że w ten sposób uniezależniają się od cywilizacji. Inni zaś przyjeżdżają samochodami terenowymi wypełnionymi po brzegi gadżeciarskim sprzętem, rozkładanymi krzesełkami turystycznymi, i uważają, że survival w Bieszczadach jest jeszcze bardziej cool niż safari w Kenii.

 

Jak przeżyć w dżungli

WIĘKSZOŚĆ Z NAS, WYCHOWANA  W MIEŚCIE, ZA SZYBKO PANIKUJE 

Żyjemy w mieście i wydaje nam się, że jest tu bezpiecznie. Tymczasem to miasto stanowi prawdziwą dżunglę. Przy takim zagęszczeniu ludzi i techniki łatwo o sytuację zagrażającą życiu. „Nie myślimy o tym, bo przecież »miasto jest bezpieczne«. Survival uczy myśleć o zagrożeniach i przygotować się do nich” – mówi Jaśkiewicz. W zeszycie w kratkę rysuje wykres, jedno z ramion to natężenie bodźców, drugie to nasze reakcje. Jak tłumaczy, u każdego z nas wraz ze wzrostem bodźców – stresorów – rośnie zaangażowanie. Ale działanie, do którego nas mobilizuje stres, ma wartość graniczną, po jej przekroczeniu następuje załamanie, wpadamy w panikę.  Większość  z  nas,  wychowana  w  mieście, gdzie wszystko jest zautomatyzowane, za szybko panikuje. „Proszę spojrzeć, trochę posypał śnieg i miasto w chaosie. Dostajemy histerii, gdy dziecko zakaszle lub gdy szef na nas krzywo spojrzy. Survival uczy realnie oceniać zagrożenia. I oswoić wiele sytuacji, które budzą stres. Przykład? Większość ludzi mieszkających w mieście, na strzeżonych osiedlach, przeraża perspektywa spędzenia nocy w lesie. Jeśli zdarzy im się w takim lesie zgubić, koncentrują się na jednym – wyjść z lasu. Idą, nawet gdy się ściemni, zdarza się, że wpadają do jakiejś jamy, łamią nogę. Wtedy sytuacja robi się groźna, zagrażająca życiu. Osoba po szkoleniu survivalowym wie, że noc w lesie nie jest zagrożeniem, bo już taką noc »przećwiczyła«. Spokojnie idzie przez las, a gdy widzi, że nie da rady wyjść z niego przed zmrokiem, zatrzymuje się i zaczyna przygotowywać nocleg. Następnego dnia rano rusza w dalszą drogę” – opowiada Jaśkiewicz.

Sztuka przetrwania sprawia, że przesuwa się nasz punkt „załamania”. To, co zyskujemy, jest bezcenne, także dla innych: w razie wypadku będziemy w stanie nieść pomoc, pokierować akcją ratunkową, niezależnie od tego, czy chodzi o sąsiada, który miał zawał, czy o firmę, której na głowę zwaliła się nieprzewidziana kontrola.

„Warsztaty survivalowe nie są tylko po to, by posmakować mrówek. Uczą myśleć racjonalnie i przełamywać własne zahamowania i przyzwyczajenia. Gdy jedziemy do lasu, musimy zwalczyć w sobie wstręt, np. przed ubrudzeniem się, położeniem na ziemi, zjedzeniem robala. Nie walczymy wtedy z przyrodą, ale z samym sobą. A wygrać z własnym pseudostrachem to dopiero sukces” – dowodzi Jaśkiewicz.

 

Zamiast komputera

SURVIVAL ŁAMIE STEREOTYPY DOTYCZĄCE WSPÓLNEGO SPĘDZANIA CZASU

Andrzej Ripper organizuje warsztaty nie tylko w Bieszczadach, ale i podwarszawskich lasach. Zauważa, że ludzie mocno przeżywają kursy, bo ich doznania tak silnie kontrastują z codziennością: „Zdarza się, że przyjeżdżają panie z długimi, starannie zrobionymi tipsami. I aż chciałoby się zdjęcia robić, jak one z tymi tipsami łupią kamienie; tipsy się łamią, a one nic, są całe szczęśliwe, że te kamienie łupią”.

Survival łamie też stereotypy dotyczące wspólnego spędzania czasu. „Pokazuje, zwłaszcza młodym ludziom, że nie tylko przed komputerem można się czegoś nauczyć” – mówi Jaśkiewicz. Andrzej Ripper pamięta rodziców z 10-letnim synem, który na początku survivalu kompletnie nie interesował się tym, co się działo. Chłopak wyraźnie był uzależ-niony od gier i telewizji, a tutaj tego brakowało. Ale kiedy całą rodziną budowali tipi z traw, zbierali chrust na ognisko, jedzenie na obiad, dzieciak zaskoczył.

„Rodzina, która nauczy się wspólnego spędzania czasu, tworzenia ręka w rękę, nie wróci potem do siedzenia każdy przy swoim komputerze czy telewizorze”– mówi Ripper. Podczas kursu „Prarodzina” uczy się dzieci nie tylko wrażliwości na przyrodę, ale też dystansu do świata konsumpcji. Oprócz budowania schronienia i gotowania z dzikich roślin, opanowują umiejętność czerpania papieru, krzesania ognia czy wykonywania z drewna naczyń i sztućców.

Najlepiej nie przyjeżdżać z grupą znajomych, najwyżej z partnerem lub partnerką, bo w ten sposób zwiększa się szanse na poznanie ciekawych, „pozytywnie zakręconych” ludzi. Jak mówi Łuczaj, spotkania na temat dzikiej kuchni wprowadzają ludzi w „dziwny stan”: „Osmagani dymem, w kucki, roześmiani, z palcami ubrudzonymi gliną przy obieraniu korzeni czyśćca, wydają mi się wyjątkowo pełni – z laptopami i tabliczkami czekolady schowanymi w głębi plecaków, są przynajmniej trochę odarci z nadmiaru cywilizacji”.

Z reguły ludzie, którzy przyjeżdżają na warsztaty w Biesz-czady, wracają do dawnego życia. Ale bywa też inaczej. „Kiedyś na kilka dni gotowania przyjechała trzydziestokilkuletnia  pracownica  banku.  Pod  wpły wem  tych  warsztatów rzuciła pracę. Zadzwoniła do mnie i powiedziała: »nie mam jeszcze pomysłu, co dalej robić, ale już wiem, że na pewno nie to, co dotychczas«” – opowiada Łuczaj. 

 

ŚCIEŻKI ROZWOJU

  • Poza światem (Cast Away) reż. Robert Zemeckis (2000). Logistyk, pracujący dla FedExa, rozbija się samolotem na bezludnej wyspie. Wraz z Tomem Hanksem dowiemy się, jak krzesać ogień i z łyżwy zrobić siekierę. Oraz jak samotność i oderwanie od cywlizacji może odmienić nasz sposób patrzenia na świat
  • Jacek Pałkiewicz, „Sztuka przetrwania w mieście”, wydawnictwo TENTEN Miejska dżungla – przetrwać w niej to nie sport, ale walka…
  • Dual Survival, program na Discovery Channel. W programie zderzają się dwa punkty widzenia. Razem przeżyć uczą się były wojskowy Dave Canterbury i hipis, zwolennik życia w kontakcie z naturą Cody Lundin. Program pokazuje różne spojrzenia na sztukę przetrwania, a panowie celnie punktują swoje błędy.