Podróż jak terapia. Jak to działa?

Pierwszy krok jest najtrudniejszy – trzeba wybrać kierunek. Wschód, zachód, północ, południe. W pojedynkę, z rodziną, z przyjaciółmi. Z biurem podróży lub na własną rękę. A potem jest już tylko ciekawiej! Z każdym kolejnym krokiem nabieramy dystansu do problemów. Sprawdzamy się w nowych sytuacjach. Poznajemy inne kultury, innych ludzi i samych siebie.
Podróż jak terapia. Jak to działa?

Pozwalają przekraczać granice, także te w naszej głowie. Odkrywają przed nami nie tylko nowe lądy, ale też nasze zasoby i pragnienia. Podróże zmieniają nas na lepsze.

DOBRO DYSTANSU

Podróż, nie tylko dosłownie, ale i w przenośni pozwala z daleka spojrzeć na codzienne życie. To, co w domu wydaje się ważne, z oddali traci na znaczeniu. Toksyczny kolega z pracy podkopuje moje pomysły na zebraniu, partner nie posprzątał po sobie kuchni, matka poucza mnie, jak wychowywać dzieci. W podróży to wszystko blaknie, bo trzeba znaleźć nocleg, dworzec, lotnisko, trzeba ustalić cenę za kwaterę, znaleźć drogę do następnego celu. Kolega z pracy kurczy się jak balon, z którego uchodzi powietrze, sami się dziwimy, że tyle emocji poświęcamy porządkowi w kuchni i rozpamiętywaniu słów matki. Męczącą gonitwę myśli zastępują potrzeby kluczowe.

To się nazywa zdobywanie dystansu do życia. Odległość, jaką musimy pokonać podróżując, sprawia, że przemieszczamy się nie tylko fizycznie, ale i duchowo, psychicznie. A to pozwala spojrzeć na życie z innej perspektywy, bez emocji. Nawet do tego stopnia, by dostrzec, że można iść przez nie inną drogą niż ta, która wydaje się może nie najlepsza, ale najrozsądniejsza.

Idea, że podróże kształcą, pojawiła się już w epoce oświecenia. „Stwierdzono, że kontakt z innymi kulturami wzbogaca nas, a to, że chcemy poznać świat empirycznie jest cenne, bo praktyka uczy lepiej niż teoria. Takie podejście do podróżowania jest aktualne do dziś” – mówi dr hab. Anna Horolets z Zakładu Antropologii Społecznej na Uniwersytecie Gdańskim.

Szwajcarski pisarz i filozof Alain de Boon w książce „Sztuka podróżowania” pisze tak: „Przyjmując, że nasza egzystencja zdominowana jest przez poszukiwanie szczęścia, niewiele obszarów ludzkiej działalności odsłania dynamikę owych poszukiwań lepiej od naszych podróży”.

Podróże, według Boona, wyrażają nasze wyobrażenie o tym, co składa się na sens życia oprócz przymusu pracy i walki o przetrwanie. „A jednak fakt, że obrazują problemy filozoficzne, to znaczy kwestie wymagające innego myślenia niż praktyczne, bywa powszechnie ignorowany – zauważa pisarz. – Jesteśmy zalewani poradami dokąd podróżować, mało kto mówi nam, dlaczego i jak to robić, choć sztuka podróżowania z natury rzeczy wiąże się z licznymi pytaniami, które nie są ani proste, ani trywialne”. Podróże, jak uważa, wpływają na rozwój osobowości.

W DUSZANBE TO MAJĄ DOBRZE

Jednak rozwój podczas podróżowania nie musi od razu oznaczać iluminacji, przemeblowania życia. Może zacząć się od umiejętności cieszenia się z drobiazgów. Wydaje się, że to mało, ale to bardzo trudna sztuka. Szczęście można odnajdywać w codziennych rzeczach, nawet w nudzie. To dlatego ludzie czują ukojenie, spacerując po górach, lasach, paląc ognisko przed domkiem na łące albo wiosłując łódką przez spokojne jezioro.

Jednak dar umiejętności cieszenia się drobiazgami można zdobyć dopiero wtedy, kiedy wyjdzie się z codziennej „strefy komfortu” (wyświechtane, ale wciąż aktualne pojęcie). Kiedy się zmierzy z noclegiem w ciasnym pokoju z zarwanym łóżkiem i łazienką bez ciepłej wody. Walka o minimalny komfort uczy radości z dóbr podstawowych. I tego, że wcale nie potrzeba nam tak wiele, jak myśleliśmy – lśniącej kuchni, nowych mebli, wina w modnej knajpie, żeby poczuć szczęście. Wystarczy czysta pościel i widok na kwitnącą łąkę.

Andrzej Budnik, który wraz z Alicją Rapsiewicz prowadzi bloga Los Wiaheros, opowiada, jak odkryli tę prawdę, jadąc rowerami przez góry Pamiru, a w nich przez Afganistan i Tadżykistan. Jechali przez rozległe doliny, nie spotykając ludzi, od czasu do czasu mijali jakąś wioskę. „Tam dopiero można poczuć, co to jest trud życia, bez dostępu do wygód, najprościej – opowiada Andrzej Budnik. – Pytaliśmy ludzi, jak im tam się żyje. Wniosek jest taki, że im mniej mieli, tym byli szczęśliwsi”. Ci, którzy żyli w najbardziej surowych warunkach, mówili, że niczego im nie brakuje, że mają dach nad głową, pasą owce i to im wystarcza. „A im więcej mieli, im lepszy dach, telewizor, tym bardziej porównywali się z tymi, co mają lepiej.

W Duszanbe mają dobrze, mówili w położonych niżej wsiach. A ci w Duszanbe narzekali z kolei na drogi, że dziurawe, wąskie, strome, że w Rosji mają lepsze. Dotarło do mnie, że ja też narzekam na nasze drogi, choć w Tadżykistanie mogą o takich marzyć. Że mam dużo i chcę jeszcze więcej” – opowiada Budnik. Kiedy wrócili do domu i zobaczyli kartony, w które przed wyjazdem spakowali swoje życie, zapytali sami siebie: po co nam to wszystko? Część sprzedali, część rozdali i od razu stali się bardziej mobilni. „Teraz jesteśmy minimalistyczni, mniej chcemy posiadać i bez obciążenia rzeczami o wiele lepiej nam się żyje” – mówi Andrzej Budnik.

JAK PIELGRZYMKA, JAK KOZETKA

Dr Anna Horolets porównuje podróż do pielgrzymki: człowiek odrywa się od codzienności i wkracza do sfery sacrum. „Podczas pielgrzymki człowiek zawierzał się Bogu, w społeczeństwach zeświecczonych podróżując, może skupić się całkowicie na sobie, odciąć się od trapiących go zmartwień i obowiązków. W tym sensie w podróży odbywa się praca nad sobą, poszukiwanie sensu i celu życia”.

Współczesne podróżowanie świeckie pełni podobne funkcje, co pielgrzymka, bo nie trzeba być religijnym, żeby rozwijać się wewnętrznie, Kościół nie ma już monopolu na duchowość. W rozwoju wewnętrznym pomaga psychologia, a podróżując, idąc do celu, mamy sposobność do rozmyślania nad własnym życiem. Sprawdzamy się w nowych sytuacjach. W podróży trzeba radzić sobie w różnych warunkach, porozumieć się z ludźmi, którzy mówią różnymi językami.

Ktoś butny musi poprosić o pomoc, a nieśmiały zapytać obcych ludzi o drogę, nie ma innego wyjścia. Trzeba więc wyjść poza własne nawyki i ograniczenia. W podróży w sposób naturalny dzieje się to, co w gabinecie psychologa.

Iwona Kochańska stworzyła dla korporacji ofertę psychoterapii podróży. Coś więcej niż wyjazd integracyjny i szkolenie dla zespołów pracowników. Jednak, jak mówi, sama podróż dla każdego turysty może mieć działanie terapeutyczne. Oddalenie od problemu pomaga przeanalizować go jeszcze raz, bez emocji i wpaść na pomysł, jak go rozwiązać.

W terapii dzieje się to samo. Terapia też jest podróżą, tyle że w głąb siebie. Podróż zmienia nawyki, pozwala odkleić się od sztywnych przyzwyczajeń. Sprawia, że człowiek staje się bardziej elastyczny. „Sam fakt fizycznego przemieszczenia się powoduje wstrząs, wyrwanie z rutyny” – mówi Anna Horolets. Dlatego też nawet wypad za miasto niezbyt mocno naładowany wydarzeniami wprawia nasze ciało w ruch. W antropologii funkcjonuje maksyma: poruszając się, jesteśmy poruszeni. Zmienia się krajobraz, rytm naszego funkcjonowania, nasz umysł przeciąga się, jak pies, który wstaje z legowiska. Dlatego nie trzeba być nomadem, żeby choć trochę skorzystać duchowo na podróży, podczas wakacji na plaży w ofercie all inclusive też spędzamy czas w innych warunkach niż zwykle. To zawsze coś. Nie każdy jest gotów na wędrówkę przez Afrykę.

Rozróżnianie turystyki na prawdziwą podróż i wypoczynek nad basenem jest zresztą umowne, bo przecież rynek sprytnie stworzył świetną ofertę także dla backpackersów, którzy z założenia podróżują po prawdziwym świecie, a nie stworzonym na ich potrzeby. Jednak backpackersi korzystają z sieci hosteli, która oplata atrakcyjne dla nich kraje, a tam spotykają takich samych ludzi z plecakami jak oni sami.

„Nawet tak zwana czarna turystyka do stref zbrojnych konfliktów też jest doświadczeniem sfabrykowanym, bo turysta nie doświadczy tego, co miejscowy,

inny jest kontekst i warunki społeczne jego pobytu w tym terenie – mówi Anna Horolets. – Warto być tego świadomym”. Można podróżować jak Mr Fogg w książce „W 80 dni dookoła świata” Juliusza Verne’a, zwiedzając nieznane miejsca, poznając inne kultury. Taka droga ma funkcję edukacyjną. Można też jednak podróżować jak Robinson Crusoe, który został na wyspie i żył tam, poznając na nowo samego siebie i inny świat. Każda podróż zostawi w nas po sobie jakiś ślad, choć z pewnością all inclusive – z każdą dziedziną życia, od jedzenia po toaletę dostosowaną do przyzwyczajeń Europejczyka – najmniejszy.


NIE MA BARBARZYŃCÓW

Andrzej Budnik wspomina święto, na które trafili z żoną w Afganistanie na terenie Worka Wachańskiego, który wdziera się wąskim pasem między Tadżykistan a Pakistan. Miejscowi grali w starą tradycyjną grę: dwa zespoły na koniach próbowały wyrwać sobie nawzajem truchło kozy. „Z jednej strony byliśmy zachwyceni, że to widzimy, z drugiej mówiliśmy do siebie: co za barbarzyństwo! – opowiada Budnik. – A przecież nie można oceniać innych kultur, a zwłaszcza tak starych tradycji, my to wiemy, a jednak mieliśmy taki odruch. To wydarzenie oduczyło nas oceniania”. Właśnie temu służą podróże.

Jest jednak jedna pułapka, na którą zwraca uwagę terapeutka Iwona Kochańska. Podróż nie może być ucieczką przed życiem. Jeśli wyjazd w dalekie kraje ma być sposobem na to, by uchylić się przed rozwiązaniem problemów w domu, w niczym nie pomoże. Problemy pojadą wtedy z tobą.